Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 39

Widziała, że był zły, ale niczego nie żałowała.

W życiu nie myślała tak szybko, jak w tamtej chwili, łapiąc za sygnet, bo zwyczajnie musiała uprzedzić fakty. Syriusz nie należał do osób, które potrafiły jakoś szczególnie panować nad twarzą. Nietrudno było dostrzec w nim gotowość pójścia za tym cholernym Imperiusem, niezależnie od potencjalnych konsekwencji.

Nie mogła zrobić nic, by temu zapobiec. Ale zamierzała przynajmniej pomyśleć za niego i nieco zmniejszyć ryzyko. Nieważne, jak bardzo miałby się wściec.

Black, wyraziwszy zaskakującą zgodę na wspólną ekspedycję, zamilkł raptownie. Patrzył uparcie w przestrzeń, marszcząc brwi oraz przygryzając wargi, co sugerowało, że ostro kombinuje. Temat tych rozważań był dla Liny dość jasny - z całą pewnością zamierzał ją jakoś wymanewrować i finalnie nie zabierać ze sobą. Tylko potwierdził jej podejrzenia, aktywując się, gdy Remus zażądał pójścia z nimi. Miał bardzo racjonalne argumenty, bo przecież teleportacja łączna mogłaby na spokojnie zadziałać, ale to nie byłoby Syriuszowi na rękę.

– Musimy pozostać jak najmniej widoczni, rozpoznać teren – tłumaczył – Po prostu bądźcie w pogotowiu, przecież Dawson może wam wysłać lokalizację, gdy tylko...

– Czyli wczoraj trzy osoby były dość dyskretnym rozwiązaniem, a teraz nagle nie są? – przerwał Lupin kpiąco i nadal najzupełniej słusznie.

Szczerze mówiąc, Lina wolałaby mieć go przy sobie. Już przetestowali ryzykowny wypad w takiej konfiguracji, plus, zdolności Lunatyka mogłyby im się bardzo przydać. Otworzyła usta, chcąc poprzeć jego pomysł i kandydaturę, gdy nagle przemówił Dumbledore.

– Nie, Remusie – powiedział, swoim idealnie spokojnym, ale niepozostawiającym przestrzeni do dyskusji tonem – Tak będzie dobrze. Syriusz ma rację, ty i Leo zostaniecie w pogotowiu. Spróbujmy maksymalnie wykorzystać element zaskoczenia. Chcę ująć nadawcę sygnetu żywcem. Ktokolwiek to jest.

Usłyszała, jak Black prycha cicho pod nosem. On był już w pełni przekonany, że dostał przesyłkę od Pettigrew i nie podobało mu się, że Dumbledore delikatnie podważa tę pewność. Lina z kolei zwątpiła, właśnie w tym konkretnym momencie. Niepokoiła ją też podejrzanie szybka zgoda dyrektora na całą tę akcję z jej udziałem.

Ledwie słuchała, co pada przy stole o przygotowaniu do wypadu, zaplanowaniu zaplecza, ćwiczeniu oporu wobec Imperiusa, i tak dalej. Obserwowała zamyślony profil Syriusza, zastanawiając się, jak długo będzie chował urazę i czy naprawdę zawsze muszą mieć na drodze jakieś nieporozumienia tego typu. Ciężko było celebrować romantyczną stronę relacji w tych okolicznościach, delikatnie mówiąc. Z drugiej strony, gdyby nie współpraca przy śledztwie, może ich znajomość w ogóle zakończyłaby się na tamtym spotkaniu dla rodziców w Hogwarcie. A nawet gdyby miała swoją kontynuację, to Lina nie siedziałaby tu dziś, nie miała szansy na reakcję. Znając życie, Black sam by wziął sygnet i polazł w ciemno za Glizdogonem.

– Kolejne kroki jeszcze ustalimy – podsumował wreszcie Moody – w tym przygotowanie do obrony przed Imperiusem, choć już poszło nieźle. Musisz się po prostu skupić na jakimś stałym punkcie, Łapo.

– To koniec tej części zebrania, dziękuję – zaordynował Dumbledore, rzucając Linie szybkie spojrzenie. Zrozumiała doskonale - w tym momencie powinna się ulotnić. W dalszej części spotkania miały być omawiane wewnętrzne tematy Zakonu, nieprzeznaczone dla jej uszu. Akceptowała to, znała swoją rolę, ale fatalnie wyszło, że po całej tej akcji miała zwyczajnie wyjść bez szansy zamienienia słowa z Syriuszem. Wstała, licząc na ten sam gest z jego strony. Podniósł się jednak Szalonooki.

– Dawson, na słówko – powiedział dziwnym tonem, jakby wykonywał jakiś przykry obowiązek. Kolejny raz tego dnia zachowywał się jak nie on. Choćby z tego powodu poszła za nim bez dyskusji, prosto do gabinetu Oriona.

– Siadaj – usłyszała – Mam kilka spraw, a tamci niech sobie gadają dalej.

– Nie powinieneś zostać z nimi?

– Dumbledore już mi przekazał wszystko, co będzie mówił w tej części. Wrócę, gdy przyjdzie Snape.

Skrzywił się w charakterystyczny, doskonale Linie znany sposób.

– Nie pasuje ci współpraca z nim, co? – spytała domyślnie. I nawet się nie zdziwiła, gdy spróbował uciąć dyskusję wytartym sloganem o treści „Dumbledore mu ufa".

– Tak, wiem – ciągnęła – Ale nadal, gdybyś mógł wybierać, wolałbyś nie mieć w bliskim otoczeniu byłego śmierciożercy. Daj spokój, Szalonooki. Między sobą rozmawiamy.

Magiczne oko, do tej pory skanujące kontrolnie okolicę drzwi, zawirowało, by spocząć prosto na niej.

– No mam nadzieję – burknął Moody, a wyraz jego twarzy lekko złagodniał – Powiem tylko tyle, Snape dał wystarczające dowody swojej zmiany stron. Co nie znaczy, że przestałem go uważnie obserwować.

Skinęła głową, bo to jej w zasadzie wystarczyło. Snape'a musiało zwyczajnie wyróżniać coś jeszcze, nie mogło chodzić jedynie o jego umiejętności w obszarze warzenia eliksirów czy rozpoznawania czarnomagicznych klątw. Gdyby miała zgadywać, to zrobił - lub robił - jakąś rzecz, na którą inni by się nie zdecydowali. Coś poświęcił, bo jak inaczej miałby udowodnić dyrektorowi swoją lojalność?

– Twierdzisz, że możemy gadać otwarcie – dodał Szalonooki – W takim razie jedno pytanie, Dawson. Nie blefowałaś, z tym pierścieniem? Naprawdę nie można go zdjąć? Ani założyć komuś spoza rodu?

– Zdjąć nie, możesz sprawdzić, jak chcesz. Wiem to z dobrego źródła, od Regulusa Blacka. Sam mi kiedyś pokazał, że sygnet nie schodzi. Co do tej drugiej kwestii, tak twierdził. A chyba nie chcemy ryzykować utraty palca przez kogoś, kto miałby sprawdzić, czy to aby nie rodzinna legenda.

– Na pewno chcesz tam iść?

Naprawdę, spodziewałaby się z ust Moody'ego każdego innego pytania. Co jak co, ale niebezpieczeństwo zazwyczaj nie było dla niego argumentem wystarczającym do unikania udziału w akcji.

– A to nie jest aby już potwierdzone? – odpowiedziała pytaniem.

– Istnieją nadal alternatywy. Jeśli się wycofasz, coś zaaranżujemy.

– Nie ma takiej opcji, Szalonooki. Nie po to odstawiłam całą tę scenę z sygnetem, by teraz zmienić zdanie.

Stary auror westchnął lekko, ale zaraz przybrał dobrze znany jej wyraz twarzy, pełen skupienia, typowy dla chwil, gdy planował akcję.

– Niech będzie – odburknął – Skoro jesteś zdecydowana, muszę ci przekazać wytyczne od Dumbledore'a. Bo, tak się składa, byliśmy przygotowani na to, że wyślemy kogoś z Blackiem...

– Kogo zamierzaliście mu wcisnąć?

– Williamsona. Oczywistą opcją byłby Lupin, ale szacowaliśmy przygotowania na półtora tygodnia do dwóch. Za blisko pełni. Twoja kandydatura też padła, żeby nie było.

– Czemu nie przeszła?

– Pierwszym wyborem są zawsze członkowie Zakonu. Nieważne, zresztą. Podczas rozmów, Dumbledore twierdził, że wybranie ciebie ma zalety i najwyraźniej nadal tak uważa, skoro się zgodził. Gdyby uznawał to za zły pomysł, ogarnąłby sytuację mimo twoich sygnetowych machinacji. Chyba to rozumiesz, Dawson.

Lina miała na końcu języka jakąś ciętą uwagę o zaszczycie, jaki ją spotkał, zmilczała jednak. Szkoda jej było czasu na takie dyskusje, za bardzo była ciekawa, co Moody miał do powiedzenia.

– O jakich wytycznych mowa? – zapytała zatem.

Magiczne oko znów wwierciło się w nią znacząco, mówiąc jasno, że ma się teraz mocno skupić i zapamiętać każde słowo. W zwykłym dostrzegła jednak dziwną nutkę.

– Przede wszystkim – powiedział – musisz wiedzieć, że według naszych informatorów, Pettigrew jest tylko jednym z wielu potencjalnych nadawców sygnetu. Wcale nie najbardziej prawdopodobnym. Próbowaliśmy to sprawdzić, dlatego potrzebowaliśmy więcej czasu na ekspertyzę. Żadne ze źródeł nie potwierdza tego typu ruchów w gronie śmierciożerców.

– Czyli dobrze myślałam – mruknęła w odpowiedzi – Macie szpiega w pobliżu Voldemorta.

– Możliwie – odparł Moody i tym razem oboje jego oczu błysnęło ostrzegawczo – Ta wiedza nie jest ci niezbędna, Dawson. Także dla twojego własnego bezpieczeństwa. W każdym razie, wcale nie wiemy, czy to on. Natomiast od początku założyliśmy dokładnie taką reakcję Blacka i Lupina. Temat Pettigrew jest dla nich drażliwy.

– To chyba logiczne – prychnęła Lina, zastanawiając się przelotnie, do czego Szalonooki zmierza za pomocą tego przydługiego wstępu – Zdradził ich. Zmanipulował Syriusza i wystawił go jako winnego.

– Założenie, że zamierzał to zrobić ponownie, ma jakiś sens. Voldemort mógłby chcieć użyć Imperiusa, by urządzić coś na kształt mistyfikacji. Potwierdzić podejrzenia niektórych, przedstawić kierowanego zaklęciem Blacka jako swojego poplecznika, który sprawnie oszukał ministerstwo i Dumbledore'a. Możliwe, że w ogóle liczyli na przyciągnięcie go od razu, bez konsultacji z Zakonem. Wtedy mieliby wtykę w samym centrum naszych działań.

– Brzmi jak niezły plan – przyznała Lina, analizując słowa aurora – Jakkolwiek, gdyby był prawdziwy, wasze źródło powinno o nim wiedzieć?

– To jedno nam nie pasuje. Właśnie dlatego ostatecznie postanowiliśmy ujawnić rzecz przed Blackiem.

– A co byście zrobili, wiedząc, że faktycznie Pettigrew chce sprowadzić do siebie Syriusza na zlecenie Voldemorta?

Ciężkie spojrzenie Szalonookiego zdradziło jej odpowiedź jeszcze, nim padła.

– Gdybyśmy mieli taką pewność lub choćby silne przekonanie – odrzekł – zadbalibyśmy, by ta wiadomość nigdy nie dotarła do Blacka. Powinnaś to chyba zrozumieć, widząc jego reakcję. Generalnie szybciej robi, niż myśli, co ma swoje zalety, ale w pewnych tematach nie myśli wcale. Pokazał to kilkukrotnie i nie chodzi mi tylko o wystawienie się Pettigrew w osiemdziesiątym pierwszym. Bardziej Departament Tajemnic i różne mniejsze... incydenty wcześniej.

– Nie ufacie mu.

Stwierdziła to raczej, niż zapytała i aż ją zakłuły te słowa. Może przez lojalność, a może przez podskórne przeczucie, że Szalonooki mógł mieć trochę racji. Nie ona przecież oglądała Syriusza jako zbiega. Nie miała pojęcia, jak wtedy funkcjonował. Widziała za to jedno, dopiero co - pełnię gotowości do odpowiedzenia na wezwanie wroga.

– Bynajmniej, Dawson. Powierzyłbym mu własne życie, nawet gdybym je jakoś szczególnie cenił, a nie cenię, bo już przeżyłem swoje. Problem w tym, że Łapa zna bardzo wiele tajemnic Zakonu, do niego należy też nasza Kwatera, a nie wiemy, jak zadziałałby Fidelius, gdyby coś mu się stało. Te dwa czynniki, choć ważne, nadal nie są kluczowe. Kluczowy jest Wybraniec.

– Który w czerwcu wszedł prosto w łapy śmierciożerców, żeby ratować Syriusza – dopowiedziała Lina – W porządku, ogólnie łapię ten tok myślenia. Nie wiem tylko, po co mi to mówisz? Jakie znaczenia mają wasze... rozważania, skoro podjęliśmy już decyzję o akcji? Rozumiem, że choć nie wiecie, skąd wyszedł Imperius, to oceniliście potencjalne korzyści ze zbadania go jako warte ryzyka...

– No właśnie, nie do końca. I tutaj wchodzisz ty.

Zawiesił głos, jakby czekał, a nawet liczył na to, że sama zgadnie, czego się właściwie od niej oczekuje. Siedziała jednak w milczeniu, nie miała bowiem pojęcia, jakie Zakon może mieć plany.

– Chcemy zbadać, kto wysłał sygnet – rzekł w końcu Szalonooki – Osobiście, widzę w tym szansę na dotarcie do kogoś z grona śmierciożerców, a przynajmniej zbadanie jakości... naszych źródeł. Natomiast Dumbledore za priorytetowe uznaje załatwienie tego tak, by nie ucierpiały morale Wybrańca. Nazywając rzeczy po imieniu, Black ma wrócić z tej akcji. Za wszelką cenę.

– Wróci. Mam wam to obiecać na piśmie?

Podskórnie już przeczuwała, jakież to wytyczne dyrektor próbuje jej przekazać za pośrednictwem Moody'ego.

– Nie o to przecież chodzi, Dawson. Zakładając, że osobą na miejscu może się jednak okazać Glizdogon, musimy zminimalizować wszelkie ryzyko. Zaufaj mi, nie zapanujesz nad Łapą przy takim scenariuszu. Nikt tego nie zrobi. Jest tylko jedna opcja - profilaktyczne usunięcie go z drogi, jak tylko zrobi swoją część i przeniesie was na miejsce.

No właśnie. Dokładnie tego się obawiała. Coś w niej zareagowało natychmiastowym oburzeniem. Ale profesjonalną częścią siebie nie mogła nie uznać obiekcji Zakonu za słuszne. Już raz o mało nie stracili podstaw ruchu oporu przez najprostsze emocje, ludzkie relacje, których nie sposób przecież wyrugować. W każdym innym przypadku przytaknęłaby pewnie bez wielkich oporów.

– Jak on sobie to wyobraża? – spytała bezbarwnym tonem – Dumbledore? Mam przejąć wizję? Nie jestem aż tak dobra w legilimencji. Leo, swoją drogą, też nie.

– Nie szkodzi, Black będzie przecież osłabiony Imperiusem. Zresztą, zaproponuj najwygodniejszą dla siebie opcję. Mamy sporo czasu. Bylebyś była w stanie albo przechwycić lokalizację wskazaną przez zaklęcie i od razu go unieszkodliwić, albo zrobić to zaraz po deportacji. Od razu potem masz wezwać Zakon. Przygotujemy wsparcie.

Wstała. Podeszła do okna, tak, by Szalonooki nie mógł widzieć jej twarzy. Zaczęła powoli odliczać w myślach, najpierw do dziesięciu, a gdy nie pomogło, dalej.

– Wiem, o czym myślisz – usłyszała – Jeżeli sama deportacja aktywuje jakieś zabezpieczenia, będziesz w ciemnej dupie. Ale gdybyś nie była gotowa na ryzyko, nie założyłabyś tego świecidełka.

– Nie takich konsekwencji się obawiam – prychnęła, szybciej, niż pomyślała. To był jednak przecież Szalonooki. Ufała mu. Niezależnie od głupot, z którymi przychodził jako posłaniec.

– To też zakładałem – przyznał – ale już się i tak naraziłaś naszemu przystojniakowi, zagarniając pierścionek. Choć samej akcji tym bardziej szybko ci nie daruje, to chyba wolisz go wkurwionego niż martwego...? Zresztą, w takich sprawach relacje są drugorzędne, wiesz przecież. To założył Dumbledore, gdy omawialiśmy twoją kandydaturę. Że co jak co, ale trafi do ciebie idea większego dobra. Czy, jeśli wolisz formalne nazwy, racji stanu.

Odwróciła się od okna, nieco gwałtowniej niż miała w planach.

– Trafi do mnie? – powtórzyła.

– Ma cię za szalenie rozsądną istotę, Dawson. Nie zna cię jak ja. Nie wie, że to tylko część prawdy. Choć cała ta akcja w Epping powinna mu już co nieco naświetlić.

Lina przygryzła wargi, ale jednak nie opanowała lekkiego uśmiechu, który wypłynął jej na twarz.

– Te dwa tygodnie to pomysł twój, czy Dumbledore'a? – spytała rzeczowo. Powoli mijała jej złość, czy jakkolwiek nazwać tę ciężką w sumie do sklasyfikowania emocję. Zaczynała myśleć i planować.

– Jego. Ja nie uważam, by były niezbędne. Przeciwnie, im świeższy mózg, tym lepiej reaguje na Imperiusa. To oczywiście zależy, lecz Black należy raczej do tego typu przypadków. Podobnie zresztą, jak Potter. Im dłużej trenował oklumencję, tym bardziej beznadziejnie mu szło.

– Ale?

– Myślę, że Dumbledore chce zyskać zapasowy czas na negocjacje z tobą, gdybyś stawiała opór. Dodatkowo, nasze źródło ma za jakiś tydzień spotkanie w gronie bliskich Voldemortowi. Cały czas liczymy na ostateczne potwierdzenie lub wykluczenie wersji z Glizdogonem.

– A jeśli nie przyjmę wytycznych ani nie będę negocjować?

Szalonooki naprawdę znał ją doskonale. Musiała się bardzo postarać, by utrzymać idealny wyraz twarzy, spokojny, acz pełen namysłu. Jakby rozsądnie rozważała wszelkie za i przeciw.

– Wtedy będziesz musiała zejść z planszy, dobrowolnie lub nie – odrzekł po prostu – Do gry wróci za to Williamson.

– On nie ma wyjścia, co? Bo przysięgał Zakonowi?

– Zawsze są wyjścia, Dawson. Złamanie obietnic też do nich należy. Zastanów się na spokojnie. Masz na to dobę. Później będziemy negocjować. Szczerze, rozsądniej byłoby pójść na ugodę. Jeśli tak bardzo nie chcesz oszukiwać Blacka, oddaj sygnet. Choć, zakładam, że wolisz jednak sama zadbać o jego ochronę, niż zdać się na kogokolwiek. W obu opcjach widzę zalety i wady.

– Jakie konkretnie?

Magiczne oko przeskanowało ponownie drzwi, nim Szalonooki przemówił, swoim charakterystycznym, ochrypłym półgłosem.

– Jeśli pójdziesz ty, Łapie może być trudniej zareagować w celu wyeliminowania asysty. Będzie się ociągał przed zaatakowaniem cię, tak samo byłoby z Lupinem, a w przypadku Leo zaliczy może moment zawahania. Ma z doświadczonymi aurorami mniejsze szanse, niż myśli, ale nie potrzeba nam dramatów na miejscu akcji. To zaleta twojego udziału. Wadą jest fakt, że naprawdę nie wiemy, co zajdzie tuż po deportacji i czy wystarczy ci czasu na reakcję. A ja mam mocno na uwadze nie tylko morale Pottera. Interesuje mnie też Minister Magii. Jeśli coś ci się stanie, będę musiał mu o tym powiedzieć i jeszcze przyznać, że sam cię tam wysłałem.

Moody mógł sobie mówić, jak to relacje nie mają znaczenia wobec racji stanu. Wiedziała jednak, że chętniej poszedłby sam, niż naraził którekolwiek z nich. I naprawdę, po tylu latach wspólnej pracy, zrobiłby wiele dla ochrony Rufusa. Ale nie mógł przecież nic zrobić. Ta akcja czy inna - prędzej czy później, byliby narażeni na śmierć.

– Mam dobę na decyzję – podsumowała na głos – Jutro, w takim razie, dam znać, jak to widzę. Zaproponuję też jakąś konkretną strategię wykorzystania sygnetu.

Szalonooki skinął tylko głową. Wyszła za nim z gabinetu, czując, że nigdy w życiu nie była dalej od dokonania właściwego wyboru.

*

Odkąd Lina wyszła, siedział jak na szpilkach, jednym uchem słuchając bajdurzenia o przydziale patroli na najbliższe tygodnie. Pewnie wyszedłby w końcu z zebrania pod dowolnym pretekstem albo i bez żadnego, ale Szalonooki i tak nie wracał. To mogło sugerować, że rozmowa tej dwójki, czegokolwiek dotyczyła, nadal trwała.

Wypadł z kuchni, gdy tylko Dumbledore zarządził przerwę. Zastał Linę z Moodym w korytarzu, rozprawiających o detektorach wrogów. Nie wyszła bez pożegnania - świadomość tego przepełniła Syriusza taką ulgą, że niemal całkiem zapomniał o gniewie.

– Nie powinnaś tego robić – wytknął jej jednak, gdy zostali sami. Szalonooki pokuśtykał bowiem w kierunku kuchni.

– Wiem – odpowiedziała – Tyle że nie miałam lepszego wyjścia.

Lepszego, nie innego. Pewnie, istniały alternatywy, ale cóż - nie mógł się w pewnym sensie z nią nie zgodzić. Ograniczenie mu dostępu do sygnetu stanowiło jedyne zabezpieczenie. Tylko to go powstrzymywało przed pokusą podążania za wezwaniem Glizdogona. Nawet teraz miał ochotę zwyczajnie chwycić Linę za rękę i to zrobić. Wtedy jednak przeniósłby ich oboje, a takiej opcji nie potrafił zaakceptować.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Lina błądziła wzrokiem po jego twarzy jakby bezwiednie, jak gdyby myślała nad czymś bardzo intensywnie i potrzebowała do tego punktu zaczepienia. Stałego punktu, tak to ujął Moody, czegoś, co skutecznie zakotwiczy uwagę.

Naprawdę, wiele by oddał za możliwość zajrzenia do jej głowy, choć na chwilę. Nigdy jednak nie był zbyt dobry w takich czarach.

– Nie możesz tak na mnie patrzeć – powiedział w końcu, gdy uśmiechnęła się lekko, zatrzymując spojrzenie na rozpiętym guziku jego koszuli.

– Dlaczego?

– Bo wtedy tym bardziej nie potrafię być na ciebie zły, a zdecydowanie powinienem.

– Nie bądź – odparła, po czym podeszła bliżej i objęła go mocno w pasie. Nie było siły, która powstrzymałaby Syriusza przed odwzajemnieniem uścisku, przylgnięciem do niej i wtuleniem twarzy w jej włosy. Niezależnie od wszystkiego, to go uspokajało. Osadzało wszystko z powrotem we właściwym miejscu.

– Nie jestem – przyznał cicho – Przecież wiem, dlaczego to zrobiłaś. Tylko, mimo wszystko, ciężko mi jakoś...

Urwał, bo nie miał pojęcia, czy umie wyrazić swoją nagłą myśl - że wbrew wszelkim znakom, od zawsze było mu trudno pojąć, jak komuś może naprawdę mocno na nim zależeć. Już to w sobie wałkował, nawet rozumiał nielogiczność własnych wątpliwości - jednak nadal je miał.

Wypowiedział w końcu na głos część prawdy.

– Ciężko mi zaakceptować narażanie cię, zwłaszcza przez tamtego śmiecia. Dość zła wyrządził. Zasłużył jedynie na szybką utylizację.

– Razem mamy większą szansę, by mu ją zapewnić – zauważyła Lina celnie – Nie wiesz, kto z nim jest ani czego zdążył się nauczyć od Voldemorta. Już dawniej był przecież solidnym przeciwnikiem.

– Tak, wiem – prychnął Black w odpowiedzi – Kiedyś polazłem sam na spotkanie z nim i wyszło, jak wyszło.

– Nie powiedziałam tego.

– Ale pomyślałaś, Dawson. Jak każdy tutaj. Nie mam do was o to żalu, zjebałem wtedy. Nie doceniłem go. I w pewnym stopniu się zgadzam - samotny wypad jest głupim pomysłem. Musimy trzymać się razem.

Ech, te półprawdy. W rzeczywistości, owszem - uważał pójście solo za idiotyzm. Nadal jednak zamierzał to zrobić. Trzymając Linę w objęciach, tylko utwierdzał się w tym przekonaniu. Coś wymyśli. Byle usunąć ją z drogi, póki czas.

Ktoś zadzwonił do drzwi, Remus poszedł otworzyć, przez chwilę w korytarzu panował chaos, typowy dla przybycia gości. Dawson, nieoczekiwanie, złapała Syriusza za rękę, by pociągnąć go ku najbliższemu pomieszczeniu.

– Nie mamy wiele czasu – rzekła półgłosem, zamykając zaklęciem drzwi do jadalni.

- Na co...? Bo jeśli myślimy o tym samym, to na pewno nie dość.

Uśmiechnęła się tak, że zwyczajnie musiał ją do siebie przyciągnąć z powrotem. Miała ciepłe usta, pachniała mocną kawą i Black na dłuższą chwilę wyłączył przyswajanie jakichkolwiek bodźców spoza tego zestawu doznań.

Obudził go dopiero głos Smarkerusa, który najwidoczniej właśnie przybył i coś tam gadał na korytarzu, tuż za drzwiami. Co za brutalny kontrast dla miłych chwil.

Obok siebie usłyszał ciche Muffliato. Lina ujęła jego twarz w obie dłonie tak, by musiał na nią spojrzeć.

– Nie mamy wiele czasu – powtórzyła – więc skup się. Tak, musimy trzymać się razem. I dlatego ich nie posłuchamy. Przeprowadzimy tę akcję po swojemu.

– Co? Jak to? – spytał, istotnie, momentalnie skupiony.

– Spotkaj się ze mną jutro rano, zabierz Remusa. Wyślę ci jeszcze godzinę i miejsce. Najpierw przemyślę, jak to konkretnie rozegramy, zbiorę trochę niezbędnych rzeczy... i po prostu pójdziemy. Nie ma na co czekać, ćwiczenie z Imperiusem przez dwa tygodnie tylko cię osłabi. Szalonooki też tak sądzi, o tym z nim rozmawiałam...

– Dobrze słyszę, że proponujesz mi coś na kształt buntu? – przerwał Black, podekscytowany wizją wyruszenia, ale i rozbawiony – Wchodzę w to. Tylko czemu nie dziś? Drops jest pewnie zajęty swoim Śmiecieruskiem, mogę bez problemu zniknąć...

– Powoli – wtrąciła Lina stanowczo, lecz uśmiech przemknął przez jej twarz – Mniej przygotowań nie równa się zero. Remus. Sprzęt. Zamykanie umysłu. Spróbuj to poćwiczyć przed snem, bez przesady, kilka razy. Możesz też na zebraniu, i tak nie słuchasz.

– Co ty będziesz robiła w międzyczasie?

– Już powiedziałam. Muszę pomyśleć i się zorganizować. Napiszę za jakiś czas. Te wasze narady i tak jeszcze długo potrwają.

– A potem? Nie chcesz ze mną zostać?

Zabrzmiało to, wbrew jego intencjom, trochę prosząco. Tak naprawdę, wcale nie zamierzał tego powiedzieć, słowa same mu się wyrwały.

– Chcę – powiedziała – ale nie mogę. Potrzebuję czasu, naprawdę. Odpoczywaj, musisz być w formie. I dobrze sobie przemyśl, jak namówić Remusa, by nie robił problemów. Wiem, że sprzeciw wobec Dumbledore'a nie przypadnie mu do gustu. W razie czego mogę sama z nim pogadać.

– Nie trzeba – odparł Syriusz od razu, bo w jego rozczarowanie wdarła się nagła myśl. Absolutnie nie mógł pozwolić Dawson na rozmowę z Lunatykiem, z prostego powodu - nie zamierzał go zabierać. To by mu tylko wszystko utrudniło. Jak niby miałby się później pozbyć obojga?

Lupin może i sądził, że ma takie same prawa do starcia z Glizdogonem, Black jednak uważał inaczej. Zemsta za Jamesa, owszem - dotyczyła ich obu. Za tamten dzień, zabicie niewinnych mugoli oraz kilkanaście lat odsiadki - była wyłącznie jego, Syriusza.

– Czyli mamy umowę? – zapytała Lina, zerkając na niego badawczo.

Uśmiechnął się do niej, jakby wręcz nie mógł się doczekać. I chyba pierwszy raz w życiu złożył obietnicę, absolutnie nie mając zamiaru jej dotrzymać.

**

– Od początku nie zamierzałeś go zabrać, co? – spytała Dawson następnego ranka, gdy spotkali się w umówionym miejscu, zagajniku przytulonym do rozległego terenu Parku Olimpijskiego. Było dopiero po piątej, wokół nadal panowały ciemności, rozproszone nieznacznie światłem latarni, przebijającym gdzieniegdzie zza drzew.

Syriusz mógłby zaprzeczyć, ściemnić coś, że wolał, po namyśle, nie gadać z Remusem, bo tamten stawiłby opór. Nie chciało mu się jednak wymyślać historyjek.

– Nie zamierzałem – przyznał – Już twoja obecność wystarczy. Nie będę ryzykować też życiem Lunia.

– Zdajesz sobie sprawę, że mogłabym się teraz wycofać z całego interesu?

– Wziąłem takie ryzyko pod uwagę. Ale ty chyba bardzo chcesz to zrobić po swojemu i dziś. Przez coś, czego mi nie mówisz.

Doszedł do tego wniosku w nocy, gdy minęła mu pierwsza euforia, wywołana propozycją Liny oraz wizją rychłej zemsty na Peterze. Syriusz, wspominając rozmaite momenty minionego dnia, zaczął sobie zadawać pytania i nie na wszystkie umiał znaleźć odpowiedzi.

– Ma to związek z tym, czego ty nie mówisz mnie – usłyszał w odpowiedzi – Nie gadałeś z Remusem, bo cały czas kombinujesz, jak się mnie pozbyć, a dwie osoby trudniej usunąć niż jedną. Masz to wypisane na twarzy.

– Czego oczekiwałaś? Nie prosiłem, żebyś ze mną szła, Dawson, wepchnęłaś się. Już mówiłem - to sprawa między mną a Glizdogonem. Ty masz swoje motywacje, ja swoje. Jeśli tego nie akceptujesz, wracajmy i obradujmy za stołem do usranej śmierci.

– Nie zamierzam dać ci ekstra czasu na wymyślenie, jak kretyńsko ryzykować życiem – odparowała – Niech będzie. Remus miał nas i tak głównie ubezpieczać. Zrobimy to bez niego. Poza tym, trudno, bym miała pretensje o twoje kombinacje, bo...

Zamilkła na moment, zacisnęła usta, ewidentnie mocno ważąc słowa. Wreszcie, westchnęła i machnęła ręką.

– Niech tam, powiem wprost. Faktycznie, jest coś, czego ci nie powiedziałam, z głupoty, w zasadzie, choć mogłam już dawno. Teraz muszę, bo na tym opiera się cały mój plan na dziś.

– Co to takiego? – zapytał, raczej zaintrygowany niż zaniepokojony. Nie przychodziło mu do głowy nic poważnego, co mogłaby przed nim zataić, a byłoby to jednocześnie czymś przydatnym podczas misji.

– Analizowałam potencjalne zagrożenia po drodze, w tym zabezpieczenia obszaru. Zakładam, że Imperius nie prowadzi w przypadkowe miejsce, raczej coś w stylu kryjówki. Nawet jeśli aktualnie nie jest zamieszkana, możemy oczekiwać jakiejś blokady. Większość zaklęć tego typu sygnalizuje, ile obiektów przedostało się na teren. Jeśli w tym przypadku tak będzie, peleryna-niewidka nie wystarczy do ukrycia faktu, że nie przybyłeś sam. Z drugiej strony, słabością najsilniejszych blokad jest wykrywanie jedynie jednostek ludzkich.

– Słabością, ale i plusem – wtrącił Syriusz – Teren, który widziałem, to polana w lesie, na oko, większym niż ten, takim prawdziwym. Stosowanie zaklęć wrażliwych na obecność zwierząt byłoby głupotą, alarm wyłby pewnie co chwila. Tylko jak mielibyśmy to wykorzystać? Mogę się przemienić, jednak prędzej, czy później, będę musiał wrócić do ludzkiej postaci. Co wtedy?

– No właśnie – odparła Lina, z jakimś przedziwnym odcieniem satysfakcji w głosie – Dlatego przemienię się ja.

Przez moment patrzył na nią z zerowym zrozumieniem sytuacji. Zaczął ogarniać dopiero wtedy, gdy dotknęła różdżką własnego ramienia. Wmurowało go w podłoże i pozbawiło głosu tak, że gdy w końcu przemówił, miał przed sobą cholernego psa.

– I ty dopiero teraz mi o tym mówisz?! – wybuchnął, z opóźnieniem, które wcale nie osłabiło impetu – O TYM??!

W zasadzie nawet nie był zły. Po prostu nie pojmował, dlaczego mu wcześniej nie powiedziała.

– To jakiś cholerny absurd – burknął, gdy wyżeł zmienił się znów w Linę – Jak mogłaś nawet o tym nie wspomnieć? Tyle razy rozmawialiśmy...

Po prawdzie gadałem głównie ja, pomyślał, w przerwie na nabranie oddechu, jednocześnie, chwili mało komfortowej autorefleksji. Co poradzić, animagia pozostawała jedną z niewielu rzeczy, z których był naprawdę dumny. Tak naprawdę, dopiero po latach ogarnął, jak wielkie osiągnięcie stanowiła przemiana w tak młodym wieku.

– Nawet pokazywałaś mi patronusa! – dodał, może nieco zbyt dramatycznym tonem – I NIC!

– Masz prawo się wściekać – odparła Lina, po czasie, który chyba postanowiła mu dać na spuszczenie pary.

– No dzięki wielkie – parsknął w odpowiedzi – Może mi chociaż wyjaśnisz, dlaczego?

– Teoretycznie, to była tajemnica służbowa – wyjawiła z wyraźną niechęcią – W praktyce, z głupoty. Nie mam innego wytłumaczenia.

– Nic a nic nie łapię, Dawson.

– Wcale się nie dziwię, bo to naprawdę idiotyczne. Sama nie wiem, chciałam... żeby wyszło jakoś spektakularnie. Naturalnie, ale z przytupem, wiesz, o co chodzi.

– Absolutnie nie.

Zerknęła na niego z odcieniem pretensji, jakby kazał jej właśnie robić coś kompletnie uwłaczającego. Sądząc po tonie głosu, tak to właśnie odbierała.

– Możliwe, że zasłużyłam sobie na konieczność powiedzenia tego głośno – rzekła jednak z godnością – Po prostu... od momentu, gdy postanowiłeś przyjść na moją niby wywiadówkę, na każdym kroku dowiadywałam się o tobie nowych rzeczy i przez większość z nich czułam się jak jakaś amatorka. Trochę jakbym znowu miała czternaście lat w tamtej cholernej komórce. Zakon, ucieczka z Azkabanu dzięki magii bezróżdżkowej, przemiana w jakimś absurdalnie wczesnym wieku, ukrywanie się przed ministerstwem przez dwa lata... Prawda jest taka, że czego się nie dotkniesz, dobrze ci idzie.

Syriusz patrzył na nią z niedowierzaniem. Milczał nie dlatego, by dać jej czas, zwyczajnie, przez dłuższą chwilę, nie miał nawet pomysłu co odrzec.

– Praktycznie nie byłam ci potrzebna przy całym tym śledztwie, mógłbyś wszystko zrobić sam, gdybyś miał sprzęt z Biura – kontynuowała Lina tymczasem, najwyraźniej postanowiwszy wyrzucić z siebie wszystko – JA byłam cholernym aurorem, a nie miałam zupełnie nic, żeby zrobić na tobie wrażenie. Nawet moja animagia to przy twojej nic takiego, po prostu mieliśmy w którymś momencie za mało takich osób w wydziale i się zgłosiłam. Żeby dać kolejny dowód na bycie kimś więcej niż protegowaną szefa.

Wypowiedziawszy ostatnie, przepełnione goryczą zdanie, wbiła wzrok w ziemię i zamilkła, założywszy ręce przed sobą.

– No cóż – wydobył z siebie w końcu Syriusz – Całe życie uważałem się za wygadanego, ale ty potrafisz skutecznie wyczyścić mi z głowy wszelkie riposty. Po prawdzie, z tego, co pamiętam, radziłaś sobie z tym nieźle nawet w wieku czternastu lat i w komórce. Co do animagii, opowiadałem o niej z siedemnaście razy, bo nie przychodziło mi do głowy nic innego, czym mógłbym ci zaimponować. Dumbledore, który, odkąd pamiętam, ma mnie w dupie, wybrał cię na nauczycielkę. W wieku, gdy ja, gdyby nie wojna, myślałbym wyłącznie o motorze i chlaniu, ty wyjechałaś sama robić karierę w Stanach, a potem dołączyłaś do aurorów. Przez ten cholerny Azkaban, niczego właściwie nie osiągnąłem w życiu. Ale, co gorsza, nie mam pewności, czy bez niego byłoby inaczej. Nieraz czułem się przez to przy tobie jak totalny przegryw.

Lina popatrzyła na niego tak, jak zapewne on na nią przed chwilą.

– Nieźle – rzekła powoli – To było chyba nawet głupsze niż moja część.

– Te psy nie wzięły się znikąd, Dawson. Musimy mieć ze sobą coś wspólnego i najwyraźniej głupota w pewnych kwestiach jest właśnie tą rzeczą. Może jeszcze włosy, twoje są bardzo ładne i moje tak samo. Aczkolwiek jako pies, mam lepsze futro. Takie mięciutkie.

– Za to moje zapewnia kamuflaż. I na bank szybciej biegam.

– No nie wiem, nie wiem. Musimy to kiedyś przetestować.

– Mamy kolejny powód, by prędko załatwić naszą sprawę tutaj – powiedziała Lina znacząco, sprowadzając Blacka tym samym na ziemię, ku aktualnej misji.

Do Petera. Na moment niemal o nim zapomniał.

– To jest moja sprawa, Dawson. Ale dobra. Przejdźmy do rzeczy. Czyli co, przemienisz się, zostawiając sygnet dostępny, ja go dotknę i...

– Mowy nie ma. Zmienię postać, jak już nas przeniesiesz. To bardziej ryzykowne z punktu widzenia blokad, ale daje ci mniejsze pole do sztuczek.

Syriusz myślał przez moment, nie znalazł jednak argumentów.

– Jesteś dla mnie za bystra – mruknął niechętnie, otrzymując w odpowiedzi szeroki uśmiech.

– Skąd – usłyszał – zapewniam właśnie idealną ilość myślenia w tym duecie. Dlatego, serio, porzuć swoje plany spławienia mnie. Sam zwyczajnie nie zrobisz tego, co możesz ze mną.

- A to akurat wiem - nie darował sobie, uśmiechając się znacząco.

– Świntuch. Ale dobrze, skup się na tym, bylebyś nie kombinował. Sygnet mam tu.

Lina sięgnęła pod płaszcz, wyciągając pierścień, zawieszony na łańcuszku.

– Kiedy to zrobiłaś? Jak tu dotarłem, miałaś go na palcu – zapytaj Syriusz, szczerze zdezorientowany.

– Może ci kiedyś pokażę, kto wie. Póki co, wypróbujmy naszego Imperiusa.

Syriusz sięgnął po łańcuszek. Zacisnął dłoń na pierścieniu, w pełni skupiony na odrzuceniu zaklęcia, a i tak poczuł, jak ono przejmuje nad nim kontrolę. Niby nadal widział wszystko wokół, lecz jednocześnie straciło to na znaczeniu. Jakby świat zewnętrzny pokryła mgiełka, a głębia jego umysłu uległa wyostrzeniu.

Tutaj, powiedział głos. Znów zobaczył miejsce - wraz z jego widokiem przyszło to samo, co wcześniej, silne przekonanie, że wie, dokąd powinien się deportować. Wystarczy obrót, a tam będzie. Właśnie tam powinien być.

Ale... czy aby na pewno? Przecież to była pusta polana w jakimś lesie, w środku zimy. Po co miał na nią trafić? Może zwyczajnie nie pamiętał powodu?

Spróbował sobie przypomnieć, lecz na próżno. Przez te bezowocne wysiłki, otulone w wygłuszającą mgiełkę, dobiegło go własne imię.

– Syriusz – powiedział głos – Zostań ze mną.

To była Dawson, poznał ją, czego jednak chciała? Żeby nie szedł? Musiał przecież, nawet jeśli nie pamiętał czemu. Poza tym, sama nie chciała zostać. Ledwie wczoraj.

Coś jakby nagle kliknęło w jego głowie. Zamrugał gęsto, pokręcił nią, czując nagle na twarzy chłodne, styczniowe powietrze. Poruszył palcami jednej dłoni. Zimno. Potem palcami drugiej. Cieplej.

Dlatego, że na niej spoczywała druga ręka, jej ręka. Lina była tu przecież. Może miała iść z nim w tamto miejsce?

– Zostań – szepnęła, a zaraz potem poczuł na policzku ciepło jej palców. To, co przed nim, nabrało nagle ostrości. Polana nadal narzucała się myślom Blacka, ciągnąc ku sobie. Ale jednocześnie, widział też oczy, brązowe, pełne złocistych iskierek.

Długie rzęsy. Stanowcze łuki brwi. Policzki, zaróżowione od mrozu.

I usta. No przecież, że to była ona. Już stali na jakiejś polance, razem. Obraz w głowie Syriusza zniknął, jak tylko gwałtownie puścił sygnet. Zamknął oczy i przez chwilę uspokajał nagle rozchwiany błędnik.

– Musisz cały czas mieć różdżkę – powiedział ochryple, bo zaschło mu w gardle.

– Miałam – odparła – Ale zobaczyłam, że za bardzo odpływasz.

– Nie możesz chować różdżki. A jeśli on każe mi coś ci zrobić?

– Mówił do ciebie? Pokazał cokolwiek poza tamtym miejscem?

Pokręcił głową. Resztki wpływu zaklęcia zniknęły, odbierał już wszystko własnymi zmysłami. Kiedy Lina przesunęła miękko palcami po jego skórze, od zabłąkanego pasemka włosów na czole, po wrażliwe miejsce na szyi, było to tak samo przyjemne, jak zawsze.

Dlatego właśnie tknęła go nagła myśl.

– Spróbujemy jeszcze raz? – zapytał.

Skinęła głową, marszcząc lekko brwi, bo chyba nie spodziewała się kolejnego podejścia aż tak szybko.

– Wyjmij różdżkę – poprosił.

Zrobiła to, celowała mu teraz prosto w serce. Sięgnął ku sygnetowi, ale zanim go dotknął, ujął wolną dłonią twarz Liny i przesunął kciukiem po jej ustach. Usłyszał, jak gwałtownie wypuszcza powietrze, poczuł je na opuszku palca.

Było ciepłe, wręcz gorące. Za to kamień, zdobiący pierścień, pozostawał zimny niczym lód.

Mgła. Znowu to samo miejsce. Kierunek, jasny i oczywisty. Już miał się obrócić, gdy wyczuł jakby anomalię, nutę ciepła wokół jednostajnego, leciutkiego chłodu.

Znów usłyszał głos. Równocześnie zlokalizował miejsce, z którego pochodziło niepasujące do obrazu w głowie odczucie – swoją własną dłoń. Wizja polany odpływała, ledwie migotała na krawędzi jego świadomości. Za to twarz stojącej przed nim kobiety była najzupełniej wyraźna.

Odruchowo chciał puścić sygnet, lecz nie pozwoliła mu na to.

– Zostań – powtórzyła.

Ale gdzie? Tutaj... czy tam?

Widok polany znów nabierał barw, a ciepło powoli znikało. Black odruchowo zbliżył się do Liny jeszcze bardziej.

– Przecież jestem – szepnął i pocałował ją z całą intensywnością, jaką podpowiedział mu instynkt. Jednocześnie zacisnął dłoń na pierścieniu.

Była tam, wizja. Nęcąca, wyraźna, realistyczna jak cholera.

Tyle że podczas, gdy ona tkwiła na miejscu, pocałunek też pozostawał najzupełniej prawdziwy.

Syriusz odsunął się na krótką chwilę, by dać im obojgu czas na zaczerpnięcie tchu.

– Widzisz to miejsce? – spytała Lina, tak cicho, że ledwie ją usłyszał. Tylko skinął głową, by zaraz znów odnaleźć jej usta. Tym razem zrobił to lekko, tak, jak do tej pory nie próbował. Odetchnął zimnym powietrzem, wyczuwając nutkę dobrze sobie znanych perfum. Polana z wizji nie pachniała - była niczym martwy obraz z bardzo dobrze zrobionego filmu. Rozejrzał się po niej, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia, czegoś, po czym mógłby rozpoznać dokładną lokalizację możliwościami własnego umysłu. A jednocześnie powoli smakował pocałunek, który trwał i wcale nie zmierzał ku końcowi.

Powinna włożyć rękawiczki, pomyślał, gdzieś obok mentalnej przechadzki po narzuconym Imperiusem miejscu. Bo palce, wsuwające się lekko za kołnierz jego kurtki, były już zdecydowanie chłodniejsze niż wcześniej.

Lina rozchyliła zapraszająco wargi i nie pozostało mu nic, jak odpowiedzieć na tę zachętę. Porzucił jakieś tam łażenie po polanach. Objął ją mocniej, chcąc poczuć całe jej ciało tuż przy swoim.

Tutaj, szepnął głos, ale Syriusz nie słyszał nic, poza szumem własnej krwi w uszach.

Pogłębił pocałunek jeszcze bardziej, a jego dłoń sama puściła sygnet, by przesunąć się nieco niżej. Wewnętrzny obraz zniknął i to go otrzeźwiło. Jakkolwiek, nie całkiem. Przez dłuższą chwilę łapał zarówno oddech jak równowagę, a Lina, na oko, robiła to samo.

– No dobrze – powiedziała w końcu z pewnym trudem – Możliwe, że to był o krok za daleko.

Zaśmiał się beztrosko, czego nigdy by nie oczekiwał w tak w gruncie rzeczy posranej sytuacji.

– Ja niczego nie żałuję – odparł, rozluźniając nieco uścisk, ale nie wypuszczając dziewczyny z objęć tak całkiem. Wcale przecież nie chciał tego robić.

– Ja też nie. Zwłaszcza że działało, co? Cały czas widziałeś tę polanę? Mógłbyś nas na nią deportować?

– Tak. Po prostu trzymaj mnie za rękę, jakoś to skoordynuję. Kiedy już będziemy na miejscu... działanie zaklęcia nie powinno się chyba wzmocnić? Jeżeli on tam jest?

– Nie powinno, przekaźnikiem jest przecież sygnet, z nim zostaniesz w tej samej odległości. Jesteśmy gotowi – rzekła Lina, a przez jej twarz przemknął figlarny uśmiech – Nie wiem, co prawda, czy taką metodę stawiania oporu Imperiusowi miał na myśli Szalonooki, ale ja ją totalnie przyjmuję jako swoją ulubioną.

Teraz to ona pocałowała Syriusza, słodko, bez pośpiechu, a chwilowo też towarzystwa cholernej, zaklętej błyskotki. I gdyby nie chodziło o Glizdogona, prawdopodobnie uznałby w tym momencie, że pieprzyć misję.

– A może jednak właśnie o to mu chodziło – powiedział, na fali tego ciepłego, czułego dotyku i związanej z nim myśli, która coraz wyraźniej kształtowała mu się w głowie – Może zwyczajnie zauważył coś, co ja dopiero próbuję ogarnąć.

– Co takiego?

– Że jesteś moim stałym punktem – wyszeptał, zanim ponownie złączył usta Liny z własnymi.

Tym razem nie oddała pocałunku, przeciwnie - westchnęła cicho, a przy tym lekko zesztywniała, jak gdyby zamierzała cofnąć się nagle o krok.

– Co? – zapytał zdezorientowany. Spróbował spojrzeć jej w oczy, ale spuściła głowę.

Nie miał pojęcia, co usłyszy w odpowiedzi. A może... miał? Zdradziecki głos w głowie, do którego wcale nie potrzebował wpływu Niewybaczalnych Zaklęć, podpowiedział, że posunął się za daleko. Za wiele sobie wyobrażał, gdy, tymczasem, ona bynajmniej nie czuła do niego AŻ tego, co podejrzewał.

– Nie mogę – usłyszał i aż mu zaparło dech.

Nie obawiał się tej cholernej misji, w każdym razie, nie czuł strachu o samego siebie. Głównie o Linę, bo to nie była jej sprawa, w ogóle nie powinna w tym uczestniczyć i narażać się z jego powodu. Poczuł lęk dopiero teraz. Przed tym, że zostanie odrzucony, właśnie wtedy, gdy...

Nie chciał kończyć tego zdania nawet w myślach. Być może i tak już sobie za dużo dopowiadał.

– Nie chcę cię oszukiwać, a znowu to robię – powiedziała nagle, głośno, stanowczo.

Aha.

Zacisnął zęby, aż do bólu szczęk. Wziął głęboki oddech. Następnie spróbował przybrać spokojny, chłodny wyraz twarzy, gotów na moment, gdy Lina znów na niego spojrzy.

– No, to przestań tak robić – zaproponował, najbardziej neutralnym tonem, na jaki mógł się tylko zdobyć. Wypadło jednak dość żałośnie.

– Dumbledore nie mówi ci wszystkiego – usłyszał i omal się ironicznie nie zaśmiał.

– Wiem – odparł – Żadna nowość, tylko co ma wspólnego z...

– Ma, właśnie ma! – zawołała Lina, dziwnie udręczonym głosem, na dźwięk którego przestał cokolwiek rozumieć. Odsunęła się raptownie, odeszła kilka kroków, a potem wróciła i w końcu spojrzała mu w twarz.

– Nie mogę cię oszukiwać – powtórzyła – Choć podobno to właśnie powinnam zrobić.

– Powinnaś? Niby czemu?

– Bo nie powinno cię tu być, Syriusz! Nie taki plan miał Dumbledore. Dlatego tyle zwlekał z ujawnieniem szczegółów o sygnecie. Kombinował, jak cię z tego wszystkiego wykluczyć. Nie mógł, dlatego przystał, żebym poszła z tobą. Bo liczył, że zgodzę się załatwić to za niego na miejscu. Dla większego dobra. Chciał cię w ten sposób chronić.

Dalsze słowa Liny niemal utonęły w oparach złości, która zalała Syriusza z gwałtownością letniej burzy. Przez chwilę zbierał usłyszane informacje do kupy, nim spłynęło na niego nader gorzkie zrozumienie.

– Czyli miałaś poczekać na wizję, przejąć ją jakoś – wycedził powoli – A potem się mnie pozbyć? I iść sama, tam? Czy jego do reszty popierdoliło? Dlaczego?!

Nawet nie zauważył, gdy podniósł głos. Lina popatrzyła mu w oczy i uśmiechnęła się nagle lekko, kpiąco.

– A co masz takiego – zapytała – że Dumbledore'owi mogłoby zależeć na twoim życiu dużo bardziej niż na moim?

Znów to kliknięcie w głowie, choć tym razem nie towarzyszyła mu żadna pozaklęciowa wizja.

Harry.

Nawet nie musiał widzieć, jak jego towarzyszka przytakuje. Przecież już to, do kurwy nędzy, przerabiał.

– Twoje spotkanie z Glizdogonem to bardzo duże ryzyko – usłyszał po chwili – a ja, teoretycznie, podłapawszy wizję, mogłabym tylko po cichu zbadać, co tam jest. Albo nawet przekazać Zakonowi współrzędne, a potem działać większą grupą.

– W trakcie tych kombinacji Peter mógłby zauważyć, że coś jest nie tak i cię zabić. Względnie was wszystkich.

– Trwa wojna, Syriusz. Każde z nas dobrowolnie zgodziło się na udział w takich misjach. Ty, przystając do Zakonu, a ja, do aurorów. Nieważne, że odeszłam. Nic nie jest teraz ważniejsze niż walka z Voldemortem. Skoro Harry jest kluczem do pokonania go, musimy zrobić dla niego wszystko. A tak się składa, że według Dumbledore'a, na liście takich rzeczy powinna być ochrona ciebie, gdy tylko to możliwe.

– W takim razie, dlaczego nic nie zrobiłaś? – spytał Syriusz twardo – Nie musieliśmy nawet walczyć. Mogłaś wykorzystać moment, użyć legilimencji, czy czegokolwiek, czego was uczą. Zasadniczo skutecznie odwróciłaś moją uwagę.

Nie powinien być wobec niej taki, ale nie potrafił nad tym zapanować. Czuł zbyt wielką wściekłość na myśl o dyrektorze, większym dobru i tym, co mogłoby się stać, gdyby Lina postanowiła pójść dalej sama.

Popatrzyła na niego tak, jak wtedy, w Norze, gdy zarzucił jej podejrzane układy z ministrem magii. Przez moment był pewien, że odejdzie, lecz tego nie zrobiła. Tylko mierzyła go wzrokiem, gniewnym i pełnym niedowierzania, nim odezwała się w końcu ponownie.

– Jeśli według ciebie taki miałam cel – powiedziała zimno – to naprawdę, aż dziwne, że faktycznie nie zarażasz głupotą. Przyznaję, przez moment rozważałam skorzystanie z tych wytycznych dyrektora. Nie potrafiłam tego zrobić. Podobnie, jak przemilczeć całej sprawy dla dobra i stabilności Zakonu, choć właśnie takich postaw mnie uczono, dla twojej informacji. Zasługujesz na prawdę. Także na zamknięcie sprawy Glizdogona wedle własnego uznania. Choć nadal uważam, że nie powinieneś iść sam. Za dużo osób cię potrzebuje, żebyś miał się narażać w taki sposób.

Gniew Blacka opadł raptownie, bo przecież Lina nie była nawet jego właściwą odbiorczynią. Naprawdę miała sporo czasu na postąpienie zgodnie z zaleceniem Dropsa. Może nie powinna go w ogóle brać uwagę. Ale tak już to działało, myślała czasem zupełnie inaczej niż on, Syriusz. Mimo wszystko finalnie zdecydowała tak, jak sam by to zrobił.

Naprawdę, te dwa psy, całkiem różne, choć przecież należące do tego samego gatunku, były więcej niż znaczące.

Podszedł trochę bliżej, by sięgnąć po jej całkiem już zimne dłonie.

– Po pierwsze – zaczął – zacznij nosić rękawiczki. Ani razu nie widziałem, żebyś miała. Po drugie, dobrze, że powiedziałaś mi prawdę. I że ogólnie to wyszło.

– No ja myślę – odburknęła, jeszcze trochę obrażona – Zasadniczo lepiej wiedzieć, czy ktoś knuje za twoimi plecami.

– To też – przyznał – Choć nie wiedza o tym jest teraz dla mnie najważniejsza.

– A o czym?

Objął Linę w talii i mocno przytulił. Najpierw stała sztywno, lecz szybko poddała się uściskowi. Przylgnęła do Syriusza, oplatając ramionami jego szyję. Oparł swoje czoło o jej i przez chwilę szukał w głowie właściwych słów.

– Bo widzisz – wyjaśnił w końcu półgłosem – uszanowanie mojego prawa do wyboru odbieram jako objaw tego, że naprawdę ci na mnie zależy. A bardzo chciałem, żeby tak było.

Lina westchnęła z irytacją, choć jednocześnie zobaczył, jak przygryza wargi, hamując uśmiech.

– Serio, za mało dawałam to do zrozumienia? – upewniła się, nim pocałowała go raz jeszcze, jakby chcąc upewnić, że owszem, zależy. Ten gest zadziałał niczym ostatni element układanki i żadne głupie głosy czy inne demony przeszłości nie mogłyby jej w tym momencie rozwalić.

– Kiepsko przyswajam takie rzeczy – wyjawił, patrząc na Linę z bliska. Od razu dostrzegł znany mu już błysk zrozumienia.

– To przyswój, że też jesteś moim stałym punktem. Na start wystarczy.

– Ale wiesz, co z tego wynika? – odszepnął w jej usta – Musisz ze mną zostać.

– Teraz?

– Zawsze.

Poczekał, aż wyciągnie różdżkę i zmieni postać. A potem deportował ich oboje ku wizji, w nieznane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro