Rozdział 37
Lina spała doskonale, jak dawno, choć była pewna, że wcale nie zaśnie. Nic jej się nie śniło, ale trudno. Rzeczywistość tak czy tak ciężko byłoby przebić.
Bo tej nocy, którą zaczęła w najgorszym z możliwych nastrojów, zyskała przecież coś absolutnie wyjątkowego. Dowód na to, że myśli Syriusza biegną w tym samym kierunku, co jej własne, a skoro tak, to samo musiało dotyczyć również jego uczuć.
Moment, gdy się otworzył, pierwszy raz wspominając skutki pobytu w Azkabanie.
Ten śmieszny wybieg ze wspólnym powrotem, zupełnie przecież zbędnym, ale pozwalającym pobyć razem jeszcze trochę, a także, była pewna, poszpanować nieco motorem.
Małe, słodkie zaklęcie, zmieniające biedny, lekko rozmrożony rabarbar w nową roślinkę.
Za dużo się już nazbierało różnych sygnałów, by miała je tak po prostu zignorować, nawet pomijając pocałunek na koniec. Tak naprawdę, nawiązując do obejrzanej bajki, chciała zwyczajnie potwierdzić swoją teorię. Udało się, rzekłaby, z nawiązką, bo to, co otrzymała było zdecydowanie dalekie od krótkiego, słodkiego buziaka na dobranoc. Syriusz całował ją tak, jakby zdecydowanie nie zamierzał na tym poprzestać. Na tyle, na ile mógł to robić w balkonowych warunkach, oczywiście.
I nawet nie umiała czuć rozczarowania przez to, że z nią nie został. Oczywiście, bardzo tego chciała, ale jego troska o jej kondycję i pracę w ciągu dnia miała w sobie coś ujmującego. Poza tym, nutka obecnego oczekiwania była co najmniej elektryzująca. Zupełnie, jak chwila, gdy zapowiedział tym swoim wibrującym półgłosem, że jeszcze wróci.
Odwlekała wstanie z łóżka, zajęta miłym rozmyślaniem o tym, co być mogło, acz nic straconego, bo pewnie i tak będzie. Zaklęła, gdy odezwał się przezornie ustawiony budzik. Miała zajęcia dopiero od wczesnego popołudnia, zatem również czas na odespanie. Mimo wszystko, przez moment szczerze pożałowała własnej obowiązkowości. Trzeba było udać choćby rozstrój żołądka i zerwać się z lekcji. Coś jej się ostatecznie należało z okazji urodzin.
Dobrze, że naprawdę lubiła uczyć. Dzięki temu zeszła ostatecznie do klasy bez niezadowolenia, przeciwnie, ciągle jakby na chmurce, złożonej z rozmaitych fantazji oraz nadziei. Zaordynowawszy ćwiczenia praktyczne, zaczęła jak zwykle przechadzać się wśród pojedynkujących par, korygując postawy czy ruchy różdżką. Większość swojej uwagi kierowała jednak zupełnie gdzie indziej, konkretnie - ku licznym pytaniom, na które koniecznie potrzebowała odpowiedzi.
Po pierwsze, nie zapytała Syriusza, co go w sumie natchnęło, by przyjechać na Browns Road. Niezależnie od gadania dziewczyn, jakoś średnio wierzyła w różne metafizyczne połączenia i tego typu rzeczy. A jednak on jakimś sposobem wyczuł, że jest potrzebny. Bardzo ją ciekawiło, jak do tego doszło.
Po drugie, jego plany na dziś. W zasadzie nie powiedział nawet, o której przyjedzie. Jej rozkład zajęć nie był tajemnicą, więc mógł być to zarówno wieczór, jak moment tuż po lekcjach.
Popołudniowa opcja miałaby wady w kontekście pytania trzeciego, mianowicie, w co by się tu ubrać. Dysponowała co prawda ładnymi strojami, nawet dość licznymi, ale ciężko dokonać wyboru, gdy się nie wie, jak wieczór będzie dokładnie wyglądał. Ostatecznie uznała, że, jakkolwiek Syriusz raczej nie wyjawi niespodzianki, może go zwyczajnie podpytać, czy chce gdzieś pojechać. Krótszy płaszcz na motor i niższe buty to była wszakże kwestia bezpieczeństwa, nie tylko estetyki.
Swoją drogą, jeśli przejażdżka z lotem były po to, żeby zrobić na niej wrażenie, to brawo. Na samo wspomnienie tych chwil bliskości, nieoczekiwanie fascynującego kontrastu między ostrym, zimowym powietrzem a ciepłym ciałem Blacka tuż przed nią, myśli pani profesor odpływały zdecydowanie poza klasę obrony.
Aczkolwiek, niedaleko. Na przykład piętro wyżej, gdzie miała swoją sypialnię.
– Usztywnij nadgarstek, Corner – rzuciła odruchowo, doprowadziwszy się sekundę wcześniej do mentalnego porządku.
Z przyjemnością zauważyła, że chłopak natychmiast poprawił pozycję ręki. Kwestia autorytetu. Na tym etapie nie wyczuwała już żadnych problemów z zaufaniem, ani ze strony uczniów, ani grona pedagogicznego. Najwyraźniej pokonała demona Umbridge, a ogłoszenie ukarania tamtego chorego babska mogło tylko dopomóc.
Tak, czuła się w zamku w pełni komfortowo. I dopiero teraz zyskała pełnię satysfakcji z tego, co w zasadzie osiągnęła. Nauczanie w Hogwarcie. To przecież było naprawdę coś, nawet, jeśli na stanowisku, którego obsada zmieniała się każdego roku. Z okazji urodzin otrzymała też dodatkowe potwierdzenie swojej pozycji - w pokoju nauczycielskim czekały na nią ciasteczka i miły upominek od grona, w postaci zestawu wyrafinowanych czekoladek z wkładką alkoholową oraz alkoholi z wkładką czekoladową. Widać było, że to Slughorn został oddelegowany do zakupu.
Przyjmowanie życzeń, rozmaitych poklepywań i ucałowań rączki, względnie jej ściskania, zajęło Linie dwie kolejne przerwy między zajęciami. Ostatecznie dopiero podczas godzinnego okienka przed ostatnią lekcją miała czas, by zajrzeć do swojego gabinetu, a tam, oczywiście, sprawdzić wiadomy pergamin. Zauważywszy wiadomość od Syriusza, przysiadła wygodnie, bo treści było całkiem sporo.
Aż sobie westchnęła na widok jego pisma i pogrążyła się w lekturze, oczekując czegoś miłego - jakichś komplementów, wyznań, być może z nutką pikanterii. Ale im dłużej czytała, tym bardziej wszystkie jej myśli oraz emocje kierowały się w stronę zgoła nieromantycznych tematów.
Rzuciła okiem na zegar, zaklęła głośno i ruszyła prosto do kominka.
*
Do domu przy Grimmauld Place wpadła zdyszana, myśląc nieco nieprzychylnie o wadach Fideliusa oraz innych zaklęć obronnych. Kominek w Hogwarcie był połączony z gabinetem ministra i jej domem, a każdą inną lokalizację musiałaby autoryzować z Dumbledore'm. Analogicznie działało to z Kwaterą Główną Zakonu Feniksa, gdzie w ogóle nie dało się przenosić siecią Fiuu, chyba że dyrektor, jako Strażnik Tajemnicy, dałby taką możliwość. Ponoć wymagało to ogromnej biegłości w zaklęciach, a, dodatkowo, mogło na dłuższą metę osłabić zabezpieczenia.
Zazwyczaj zmieniała dyskretnie postać, a potem urządzała sobie miłą przebieżkę przez błonia. Spod bramy Hogwartu mogła już, rzecz jasna, deportować się w dowolne miejsce. Nawet jej animagiczna postać nie była jednak dość szybka, by zdążyć w niecałą godzinę ze wszystkim, co tym razem musiała załatwić. Dokonała więc taktycznego posunięcia w postaci podróży kominkiem do swojego domu, a potem deportacji stamtąd na Grimmauld Place. Łączenie tych sposobów transportu w nader krótkim czasie okazało się niezbyt przyjazne dla błędnika, dlatego, cisnąwszy płaszcz na wieszak w mrocznym korytarzu, przez dłuższą chwilę odzyskiwała równowagę.
Prościej byłoby, oczywiście, po prostu porozmawiać przez kominek, co mogłoby mieć miejsce, gdyby gospodarz siedział na tyłku w jego pobliżu.
– A ty nie masz jeszcze lekcji?
Syriusz, autor tych słów powitania, wlał co prawda w swój głos nieco nagany, choć, jednocześnie, obrzucił ją zdecydowanie ciepłym spojrzeniem. Tego dnia włożyła mięciutką, fioletową sukienkę od Amybeth, elegancką, acz przyjemnie otulającą kształty. Może nawet ciut zbyt strojną, ale halo, urodziny.
Zresztą, jeśli dzięki kiecce miał tak na nią patrzeć, to walić konwenanse.
– A ty nie umiesz odbierać kominka? – rzuciła, kierując się ku drzwiom salonu, zza których wyjrzał właśnie Remus. Marzyła wprost o herbacie, ale nie było czasu na takie przyjemności.
– O, przyszłaś, to bardzo dobrze. Wszystkiego najlepszego – rzekł Lupin, tonem nad wyraz pogodnym – Łapa opowiada strasznie chaotycznie, a generalnie lubię wiedzieć, czemu ktoś mnie ściąga na nagłe zastępstwa... Mówiąc w skrócie, w końcu udało się namierzyć kryjówkę tych waszych handlarzy?
– Przecież nie mogłem ot tak porzucić pozycji na patrolu – odparł mu Syriusz, z miną dobitnie świadczącą o tym, jaki dyskomfort sprawiają mu jakieś tam głupie procedury – Już nieważne, dzięki temu, że tak szybko wbiłeś za mnie, mogłem podłapać trop. No więc owszem, mamy ich, to w Epping Forrest, niedaleko.
Lina poczuła nader przyjemne wewnętrzne łaskotki ekscytacji. Podejrzana banda, którą Black podsłuchał na Pokątnej jesienią, pozostawała głównym łącznikiem z hipotezą o truciźnie, względnie klątwie, odpowiadającej za liczne zgony w czarodziejskich rodzinach czystej krwi. Informacje, przywiezione przez Remusa z Nepalu, wskazywały ten kierunek rozumowania jako najbardziej prawdopodobny, choć początkowo wydawał się głównie ciekawostką. Ciężko było orzec, czy zakamuflowani handlarze, rozprawiający o podtruwaniu śmierciożerców podczas pierwszej wojny, mogli mieć coś wspólnego również z klejnotami, aktualnie używanymi jako pułapki na znanych przeciwników Voldemorta. Mechanika zbrodni pozostawała jednak taka sama, co oznaczało, że rzecz trzeba co najmniej zbadać.
– To ich stała baza? Jak myślisz? – spytała Syriusza, układając z wolna w głowie jakiś plan działania.
– Ciężko stwierdzić. Czujek wystawili niewiele, ale iluzja zasłaniająca budynek dobrze działała. Niewiele dało radę zauważyć.
– To chyba coś małego, skoro dali radę tak dobrze ukryć całość? – wtrącił Remus.
Lina przegryzła wargę w zastanowieniu. Opcji było kilka, ale ta, która sama jej się nasuwała, brzmiała co najmniej niepokojąco.
– Albo są naprawdę dobrzy – odpowiedziała powoli – Ukrycie całego budynku na dłuższy czas to zawsze wyzwanie. Właśnie dlatego choćby ten dom jest takim ewenementem. Niewielu żyjących czarodziejów potrafiłoby odtworzyć tego typu zabezpieczenia.
– Względnie przemieszczają się na bieżąco, dlatego jest im łatwiej utrzymać efekt zaklęć. Na to wskazywałaby lokalizacja.
Lupin postukał palcem w leżący na stoliku pergamin. Zbliżywszy się do niego, Lina dostrzegła magiczną mapę Londynu wraz z przyległościami. Przybliżona wizualizacja pokazywała północny wschód, z naciskiem na okolicę jeziora Connaught Water. To właśnie tam, na leśnej połaci oddalonej od szlaków komunikacyjnych, zaznaczono miejsce czerwonym ,,X".
– Na logikę, trochę za blisko miasta – przyznała, przyglądając się planowi – ale jeśli zakładamy, że to jakaś tymczasowa melina, musimy ją szybko zbadać. Pytanie, jak. Ilu ich jest, orientacyjnie?
– Nie więcej niż dziesiątka, zakładając, że byli tam wtedy wszyscy – odparł Syriusz – Za dużo, by podejść do walki bez zaalarmowania potencjalnej reszty i przepłoszenia ich. Dlatego mam inny pomysł.
Pomachał wyciągniętym z kieszeni arkuszem, a oczy rozbłysły mu czystą gotowością do działania. Był zachwycony swoim planem, dało się to odczuć, nim zdradził na jego temat choćby słowo.
– W międzyczasie podsłuchałem trochę – ciągnął – Miejsce nie jest aż tak tajne, bo zapraszają do niego kontrahentów, kogoś, kto skupuje od nich towar. Gdybyśmy to wykorzystali, mielibyśmy szansę przeniknąć do środka. Zaplanowali kilka takich wizyt do końca tygodnia. Wszystko jest rozpisane, podprowadziłem ten świstek dowódcy czujek. Oczywiście, zrobiłem kopię, a oryginał podrzuciłem z powrotem.
Lina już przeczuwała kierunek jego myślenia, szaleńczo ryzykowny, acz potencjalnie skuteczny i zapewne jedyny możliwy.
– Jest coś dziś? – spytała rzeczowo, bo następne kroki krystalizowały jej się w zasadzie same.
Syriusz zerknął na kartkę.
– Tak, nawet dwa spotkania, o czwartej, a potem o szóstej.
Popatrzyli na siebie z Blackiem nad wypełnionym mapą blatem stolika kawowego, przy którym spędzili niejeden listopadowy wieczór. W jego oczach dostrzegła takie samo rozdarcie, jakie sama poczuła - bo pilny wypad do odkrytej bazy nie tylko kusił, ale miał sens z perspektywy czysto taktycznej. Handlarze pozostawali dotąd nieuchwytni przez ponad dwa miesiące, poza tym, nie wiadomo było, jak długo pozostaną we wskazanym miejscu. Nawet jeśli zamierzali tam dokonać wszystkich zaplanowanych transakcji, co, jeśli zmieniliby plany? Mogło też ich coś przepłoszyć.
I tak dalej.
Słowem, na jednej szalce znajdowały się liczne argumenty za szybkim ogarnięciem dywersji. Na drugiej, tylko jeden, którym był skrajnie inny pomysł Liny (i chyba nie tylko jej) na spędzenie urodzinowego wieczoru. Zerknęła na zegarek. Czas uciekał, musiała w zasadzie natychmiast wracać do Hogwartu, ale gdyby zaczęli tuż po lekcjach... Mogliby się wyrobić jeszcze przed późną nocą.
– Co to za ludzie, ci z szóstej? – zapytała rzeczowo.
– Typ o arabskim nazwisku, który przyjechał na kilka dni z Bath. Nocuje w tym nowobogackim Mantisie przy Pokątnej. Zameldował się z żoną i ona ma mu towarzyszyć podczas transakcji w Epping, razem z ochroniarzem. Jak ich zostawiłem, robili zakupy kolejną godzinę, więc nie powinno być trudno ich zdjąć...
– Chcesz udawać bogatego Araba? Chyba się wczułeś w tamtą bajeczkę.
Syriusz spojrzał na nią porozumiewawczo.
– Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo – odparł – W każdym razie, to lepsza opcja niż ci z wcześniejszej godziny...
– No raczej, bo też chcę iść, a nie zdążę na czwartą – przerwała mu Lina – W sumie nie szkodzi, zanim skończę zajęcia, zdążycie akurat unieszkodliwić tych ludzi.
– Jasne, że zdążymy.
– Czyli ja też idę? – wtrącił Lupin z lekkim westchnieniem – No dobrze, tylko chciałbym wiedzieć, co konkretnie macie na myśli, mówiąc o Arabach z bajek.
Pozwoliła Blackowi wyjaśnić, w międzyczasie robiąc sobie staranną kopię mapy z zaznaczonym miejscem. Wyjęła mu też z rąk kartkę z godzinami i sprawdziła pobieżnie wykorzystane na niej zaklęcia.
– Żebym dobrze zrozumiał – dobiegł ją głos Remusa – Chcesz wkraść się do kompletnie nieznanego, normalnie ukrytego za iluzją miejsca, by udawać gościa zainteresowanego zakupem? Nie mając pojęcia, do kogo idziesz i co on konkretnie sprzedaje?
– Jak tak to przedstawiasz, brzmi nieco nierozważnie – odrzekł Syriusz obojętnie – Ale przecież podpytamy tego przyjezdnego krezusa o parę spraw, zanim mu zapewnimy dłuższą drzemkę w odosobnieniu.
– Nie wyciągniesz z niego wszystkich szczegółów, na niektóre potencjalne pytania pewnie nawet nie wpadniemy. I w ogóle jak to sobie wyobrażasz, wbijesz tam, powiesz, że nazywasz się książę Ali, a oni zdradzą wszystko na temat swojej działalności...?
– Nie no, nazywam się jak ten gość z kartki. Said Hashim. Umiem nawet ładnie wymówić, widzisz? To dlatego, że u Gringotta musiał powtarzać kilka razy. Na szczęście poza tym gada bez akcentu.
– To nadal nie wyjaśnia...
– Luniek, ale dramatyzujesz. Popatrz na pergamin, przecież znasz tego typu zaklęcia. Potwierdzimy tożsamość różdżkami zgodnie z tym, co tu jest napisane i to usunie dla nas iluzję. Pochodzimy, pogadamy, a potem ogarniemy sytuację tak, by się gdzieś ukryć i poczekać na mniejszy ruch w terenie. Wtedy dopiero dokonamy właściwego rozpoznania.
– A jak mają dodatkową metodę sprawdzania gości? Poza tym, wiesz, że prawie już nie mamy eliksiru wielosokowego...
Syriusz machnął ręką, prezentując pełne lekceważenie dla podobnych niuansów. Lupin rzucił w stronę Liny spojrzenie wołające o pomoc.
– Weź mu coś powiedz – zażądał – Chyba nie uważasz tego planu za dobry...?
– Szczerze – odparła znad listy – normalnie bym tak nie zrobiła. Ale jeszcze mniej podoba mi się fakt, że jakieś handlujące szemranym towarem kmioty ukrywają się przed nami skutecznie od listopada. Musimy skorzystać z okazji, a innego planu nie mamy. Plus, nawet jeśli coś pójdzie nie tak, we trójkę damy sobie z nimi radę.
Remus zrobił taką minę, jakby chciał powiedzieć, co sądzi o braniu pod uwagę względów czysto ambicjonalnych. Lina rozumiała go poniekąd - sama wolała działać przygotowana. Tyle, że naprawdę nie mieli czasu, a na informacjach, które mogli pozyskać, zależało jej aż za bardzo.
– Muszę lecieć – rzuciła, zapinając na sobie przywołany płaszcz – Zabiorę ze sobą kilka przydatnych rzeczy. Jak ogarniecie w międzyczasie wszystko pod naszą maskaradę, ruszymy od razu i może wcześnie wrócimy. Zostanie jeszcze trochę czasu.
– Na co? – spytał Syriusz z nagłym błyskiem w oku.
– Na co? – powtórzył Lupin, z którego twarzy natychmiast zniknął wszelki sceptycyzm, zastąpiony przez gotowość do jakichś małych złośliwostek.
Wypadła z domu przy Grimmauld Place, pozostawiając Blacka z koniecznością odpowiedzi.
**
Deportowali się w pewnym oddaleniu od wskazanego przez Syriusza punktu. O tej porze roku w lesie nie było spacerowiczów, nie licząc dwóch pijaczków, drzemiących na jednej ławek w pobliżu jeziora. Oni też, podobnie jak znudzony parkingowy, należeli do zakamuflowanej obstawy meliny handlarzy. Lina, która poszła na rekonesans, skryta pod dyżurną peleryną-niewidką Zakonu, dość szybko przeliczyła osobników wyposażonych w różdżki. Dziewięć osób, w tym sześć pojawiających się i znikających w bezpośrednim sąsiedztwie magicznej blokady. Przy takiej ilości potencjalnych przeciwników plan Blacka nie był aż tak szalony, zakładając, że w razie czego tamci nie zdążą wezwać posiłków.
Trzeba będzie do tego zwyczajnie nie dopuścić. Tyle.
Podzieliwszy się obserwacjami z towarzyszami, sięgnęła do torby po swoje przebranie. Faktycznie, zgodnie z zapowiedzią Remusa, Zakon gonił istnymi resztkami eliksiru wielosokowego, dlatego wypić go miał jedynie Syriusz, mocno rozpoznawalny z czasów bycia poszukiwanym zbiegiem. Ubrany już w bogato haftowany płaszcz à la surdut, w którym było mu absurdalnie wręcz do twarzy, pociągnął zdrowo z buteleczki.
– Salam alejkum, moi drodzy – rzekł zadowolony, przejrzawszy się pobieżnie w tafli jeziora – Gdyby nie zakola, mógłbym nawet polubić taką wersję.
– Wszystkich nas to czeka – prychnął Remus, przeczesując palcami własną, odświeżoną czuprynę. Na potrzeby ekspedycji został przebrany za ochroniarza, dorobili mu półdługie, czarne włosy, zarost oraz wydatny, garbaty nos. Cerę też miał przyciemnioną i tylko oczy, trochę zielone, a trochę piwne, pozostały takie, jak zawsze.
Lina, nie mająca czasu na transmutację, nie musiała się tym jednak przejmować, bo małżonka Hashima, uśpiona wraz z nim w zamkniętej toalecie publicznej koło stacji metra Euston, nosiła strój zakrywający twarz. Dodatkową zaletą chusty, dysponującej jedynie otworkami na oczy, było to, że umożliwiała też nader dyskretne posługiwanie się różdżką.
– W drogę – zaordynowała zza zasłony – Chyba wszyscy pamiętamy ustalenia? Nie gadamy na start więcej, niż to absolutnie konieczne.
Zerknęła znacząco na Syriusza, zajętego poprawianiem włosów tak, by bardziej zakryć zakola.
– Pamiętam, co mam mówić – zgodził się – ale ty chyba zapomniałaś, że jako moja małżonka powinnaś być aktualnie słodka i uległa.
W odpowiedzi na jego złośliwy uśmieszek, mogła odpowiedzieć co najwyżej ciężkim spojrzeniem. Bo fakt, przy aktualnym układzie przebrań to on tu dowodził i nietrudno było zauważyć, jak wiele ma z tego powodu satysfakcji.
Podkradli się nieco bliżej, po czym zamarkowali zaklęciem odgłos deportacji. Już po krótkiej chwili podszedł do nich mężczyzna w grubej, długiej kufajce - gdyby nie wyciągnięta różdżka, można by go uznać za jednego z meneli, zasiedlających budkę po dawnym punkcie informacyjnym. Spojrzenie miał jednak najzupełniej trzeźwe i nieco podejrzliwe.
– Hashim? – powtórzył, gdy Syriusz podał mu swą tymczasową godność – Oczekiwaliśmy pana. Proszę wyciągnąć różdżki do kontroli. Pani tak w tym... płaszczyku?
Machnął wolną ręką, wskazując na kamuflujący przyodziewek.
– Jakiś problem? – odrzekł Black, prostując się z godnością – Wyznajemy tradycyjne wartości. Żona nie pokazuje twarzy obcym mężczyznom.
Lina dostrzegła kątem oka kolejną czujkę - typ zapewne zbliżał się celem sprawdzenia, czy kolega ma jakiś problem. Wykonawszy minimalny ruch pod zasłoną, wycelowała. Nawet nie szepnęła, poruszyła jedynie ustami, ale zaklęcie zadziałało. Zobaczyła, jak oczy mężczyzny w kufajce mętnieją lekko.
Black też to dostrzegł. Spodziewali się oporów wobec jej stroju.
– No jasne, kierowniku – usłyszeli dzięki Imperiusowi – Skromność to na pewno jedna z licznych zalet pańskiej małżonki.
– Jasne – rzekł Syriusz poważnym tonem, choć kącik ust drgnął mu lekko – Nie wystarczyłoby mi czasu, by wymienić je wszystkie.
– Wcale niegłupie z tą pelerynką – skomentował drugi ochroniarz, który zbliżył się tymczasem – Tyle tego chamstwa wokół, panie. Trzeba dmuchać na zimne. Są tacy, co nie odpuszczą żadnej ładnej buźce. Był tu taki jeden łysy...
Sprawdzeniu różdżek i trasie ku wejściu do budynku towarzyszyła przydługa historia o dawnym koledze, co miał skłonność do zajętych pań. Lina, od której na szczęście nikt nie wymagał udziału w konwersacji, skupiła się na obserwacji znikającej iluzji. Kątem oka widziała, jak Remus, z skupieniu utrzymujący wyraz twarzy groźnego, milczącego ochroniarza, robi to samo.
A było na co popatrzeć. Magiczna zasłona rozstąpiła się miękko, niczym teatralna kurtyna, ujawniając z wolna kształt meliny handlarzy. Słowo to okazało się w zasadzie nieadekwatne - na miejscu stał bowiem całkiem spory, porządny, metalowy kontener z oknami. Wejścia strzegło dwóch kolejnych, ciepło ubranych czarodziejów.
– Tak, łysi są najgorsi, tylko jedno im w głowie – mówił właśnie Black – Najgorzej, jak trochę przypakują, zaraz myślą, że wszystko im wolno...
Linie zajęło dłuższą chwilę złapanie jego spojrzenia tak, by wyszło to dyskretnie, a zarazem z odpowiednim naciskiem. Przydałaby się tu jakaś zaawansowana legilimencja, doprawdy.
– Imponujące zaklęcie – powiedział Syriusz, który, na szczęście, pojął o co jej szło – Nie widziałem jeszcze takiego w praktyce. Macie pewnie dobrego specjalistę od zabezpieczeń?
Eskortujący ich mężczyźni milczeli, ale przemówił kto inny - nieco starszy od nich czarodziej w prostej, czarnej szacie. Wyszedł, by ich powitać, a raczej podać rękę Syriuszowi, Linę i Remusa zignorował bowiem całkowicie. Miało to oczywiście sens, ale i tak zgrzytnęła zębami pod swoją zasłoną.
– Uczyliśmy się od najlepszego, panie Hashim – rzekł – jak to bywa, naśladowcy przewyższyli swojego mistrza. Witam w naszych skromnych progach. Nazywają mnie Antares.
– Piękne imię – odparł mu Syriusz – Prawdziwe?
– Poniekąd, szanowny panie. Zapraszam dalej, towar jest gotów do odbioru.
Poprowadził ich ku niskiej, porządnie uprzątniętej salce, wypełnionej najzwyklejszymi blatami roboczymi z matowej stali. Przy jednym z nich stała uzbrojona w rękawice i obsydianowe szczypce dziewczyna. Miała nie więcej niż dwadzieścia lat, krótkie włosy ufarbowane na lśniący burgund i skórzane szorty, założone na czarne, kryjące rajstopy.
– Tak, jak uprzedzaliśmy, wszystko pakujemy z nadzwyczajną starannością. Obiekt, gotowy do użycia, wystarczy wyjąć ze skrzynki załączonymi szczypcami. Elektra, zaprezentuj panu.
Imię, czy też pseudonim, pasowało do dziewczyny idealnie. Uśmiechając się drapieżnie, otworzyła zaklęciem mechanizm płaskiego, lśniącego pudełka, takiego, jakie zwykle miewają jubilerzy.
– Zaskoczony? – zapytał Antares półgłosem, a Lina odruchowo zacisnęła dłoń na różdżce. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że on wie. Ale nie, nie było tak - po prostu zareagował na wyraz twarzy Syriusza, który, istotnie, zmienił się z dotychczasowego, pogodnego zainteresowania w coś zupełnie innego.
Dziwnego.
– Wygląda niepozornie, wiem – rzuciła Elektra, unosząc przedmiot szczypcami tak, by zalśnił w świetle halogenowych lamp – Ma moc, zapewniam. Będzie pan zadowolony.
– Życzył sobie pan coś dyskretnego, ale z potencjałem na szybki efekt – przypomniał Antares – Uznaliśmy zatem, że to się nada. Mamy przygotować inne opcje...?
– Nie, nie – przerwał mu Black, wróciwszy najwyraźniej do równowagi. Odebrał od dziewczyny szczypce, po czym przyjrzał się niewielkiemu kawałkowi biżuterii. Była to spinka do włosów, misternie uformowana z kutych w srebrze kwiatów o subtelnych, giętkich łodygach. Ich pączki ozdobiono masą perłową, miały nawet listki z zielonkawych, płaskich kamieni.
– Wiem, to piękna robota – przyznał handlarz – Tym bardziej nada się do pańskich celów.
Syriusz odłożył spinkę do pudełka. Lina wstrzymała oddech, czekając na to, co powie. Miała tylko nadzieję, że niezależnie od wszystkiego, będzie się z grubsza trzymał planu.
– Biorę – powiedział, na co nieco jej ulżyło – To jakich efektów mogę się spodziewać? Tak dla przypomnienia i jasności.
Dwójka handlarzy spojrzała po sobie, ale była to raczej całkiem niewinna reakcja na klienta, który nagle zgrywa wybrednego.
– Zgodnie z zamówieniem, jeśli odbiorca będzie nosić obiekt codziennie przez, w przybliżeniu, dwa miesiące, ukryta przez nas substancja wywoła pożądany skutek śmiertelny. Nie do wykrycia. Magomedyk stwierdzi najzwyklejszy atak serca.
– Jak umieszczacie truciznę w czymś tak małym?
Oczy Antaresa zamigotały rozbawieniem, za to Elektra skrzywiła się z niesmakiem.
– Trucizna to takie brzydkie słowo, panie Hashim – skomentował handlarz – Dawka ją czyni, czyż nie? A przede wszystkim, cel. Osoba, która pierwsza dotknie spinki gołą ręką, stanie się podatna na jej działanie. To subtelna sztuka.
Syriusz skinął głową. Było jasne, że nie uzyskają żadnych szczegółów odnośnie techniki wykorzystywanej do szemranego biznesu. Spinkę będą musieli zwyczajnie zbadać później, zasobami Zakonu.
– Tak, jak mówiłem, wezmę ją – rzekł Syriusz nagle, gdy Elektra wręczyła mu zapakowany z powrotem towar – Ale chętnie rzuciłbym też okiem na kilka innych rzeczy, jeżeli coś tu macie. Moje potrzeby wzrosły ostatnio, a budżet się znajdzie.
Antares spojrzał z łagodnym zaciekawieniem, jednak w jego oczach mignął drapieżny błysk.
– Też kwestie dziedziczenia? Rozumiem, panie Hashim. Człowiek czasem musi przechytrzyć system. Błyskotki sprowadzamy do tymczasowych magazynów, takich jak ten, tylko na zamówienie. Ze względów bezpieczeństwa, oczywiście, często zmieniany siedziby. Mamy tu jednak kilka ciekawych towarów, które też spełnią swoje zadanie.
Wyprowadził ich z salki, kierując się ku sąsiedniej, znacznie większej, pełnej topornych regałów.
– By skrócić czas oczekiwania – ciągnął Antares – udostępniamy klientom praktyczne rozwiązania w postaci półproduktów. Warianty premium działają trochę na zasadzie eliksiru wielosokowego. Pobiera pan fragment osoby, łączy z przekaźnikiem, i voila. Czy to by też miało być coś o przedłużonym działaniu?
– Przeciwnie, dość szybkim. Mówiono mi choćby o rogu garboroga...
Był naprawdę niezły, ten Antares, jakkolwiek nazywał się naprawdę. Błyskawicznie zakamuflował drgnienie, które przebiegło mu przez twarz. Lina kolejny raz pochwaliła w myślach zasłonę, pozwalającą jej na tak szczegółową, a niemal niewidoczną obserwację.
– Widzę, że zrobił pan już research – rzekł gładko – Faktycznie, można użyć proszku lub wyciągu, ale nie posiadamy na stanie takich składników. Pozwolę sobie zaproponować co innego...
Prowadziwszy ich między regałami, zachwalał kolejne produkty, a Syriusz, nie oszczędzając, dokupywał je jeden po drugim. Po tym, jak ostatecznie uiścił nader wysoki rachunek, handlarz wyprowadził ich z sali. Było jasne, że uważa wizytę za dobiegającą końca i zaraz będą musieli opuścić magazyn.
– Zapakuj w dodatkową warstwę – polecił przechodzącemu obok mężczyźnie – Z mojej strony to wszystko, panie Hashim. Zapraszam ponownie... jak tylko najdzie pana ochota na zakupy.
Posłał w stronę Syriusza zachęcający uśmiech i odszedł, by zniknąć w sali, gdzie zostawili Elektrę. Lina rzuciła szybkie spojrzenie na proces owijania i zmniejszania wszystkich paczuszek, upewniając się, czy zdąży.
Wyglądało to obiecująco. Zrobiła krok w tył, opierając się lekko o bok pobliskiego regału. Ucho Dalekiego Zasięgu, przydatny wynalazek bliźniaków Weasley, przemknęło bezszelestnie przez rękaw jej szaty ku półce, by zanurkować między słoikami i butelkami. Po chwili z cienkiego, cielistego przewodu dobiegł przytłumiony głos Elektry.
– Szkoda, że nie mieliśmy nic więcej. Typ płacił bez mrugnięcia okiem. Mogliśmy go nieźle wydoić.
– Wcześniej nie wyglądał na takiego, nawet się krygował, tłumaczył, że babcia i tak jest stara, a on ma długi do spłacenia teraz... – odszepnął Antares – No, to widać sobie inaczej poradził, patrząc na sakwę. Jednak niezgorszy z niego cwaniak. Upewnij się proszę, by trafił prościutko do wyjścia i zaraz stąd zniknął. Za dużo chciał wiedzieć. Pytał choćby o róg, co może być przypadkiem, ale...
– Dobra – przerwała mu Elektra – W sumie bardzo chętnie go odprowadzę.
– Tylko bez numerów, to nadal klient.
Dziewczyna musiała się oddalić, bo jej cichy śmiech zamierał stopniowo. Lina, widząc że zakupy zostały w międzyczasie spakowane, wciągnęła pospiesznie Ucho z powrotem do swojego rękawa. Zmierzając ku wyjściu, próbowała nadal prowadzić dyskretną obserwację, co znacząco utrudniała jej chęć rzucenia szybkiej klątwy na bezczelną pizdę w szortach.
– Słyszałam, że możecie mieć więcej niż jedną żonę – rzuciła Elektra zaczepnie, gdy oddalili się ku miejscu, gdzie można było wyjść poza zasięg iluzji.
– Mnie żadna inna nie interesuje – odrzekł jej Syriusz – Poza tym, lepiej uważaj. Ta bywa zazdrosna, a nie chcesz zasłużyć na jej gniew.
Dziewczyna zachichotała kpiąco, ale nim zdążyła coś dodać, zamarła pod wpływem zaklęcia.
– Przepraszam najmocniej – powiedziała, a na jej twarzy rozkwitł szeroki, bezmyślny uśmiech.
– No, mówiłem. Straszna w gniewie.
– Uważaj, żebyś ty sobie na niego zaraz nie zasłużył – prychnęła Lina w odpowiedzi, po czym zwróciła się do Elektry – Ukryjesz nas na terenie, tak, by nikt się nie zorientował przez co najmniej parę godzin. To taka niespodzianka, łapiesz?
– Niespodzianka – przytaknęła tamta pogodnie – Zaprowadzę.
Kierowani przez Elektrę, uśmiechniętą konspiracyjne, jakby pomagała im urządzić urodzinowe przyjęcie z balonami, dotarli z powrotem pod budynek, ale z jego drugiej strony. Za tylnymi drzwiami czekały schody, prowadzące aż pod dach. Słabo oświetlone półpiętro skrywało system wentylacyjny oraz liczne mniejsze rurki i przewody. Płytki podłogowe co kilka stóp przecinały kratki, przez które można było dojrzeć przestrzeń magazynową.
– Korzystamy z wielu technologii, bo czasem trzeba przygotować towar na miejscu – zaraportowała ich przewodniczka posłusznie, gdy zadali pytanie o przeznaczenie instalacji – Kontener podróżuje razem z nami.
– Gdzie w takim razie odbywa się reszta produkcji? – spytał Remus, sprawiający wrażenie, jakby radowała go możliwość powiedzenia czegoś w końcu. Jednocześnie, wyciągnął różdżkę, by rzucić zaklęcia wyciszające.
– Nie wiem.
– Kto wami dowodzi? Bo chyba nie Antares.
– Tu on. Ale jemu - kto inny.
– Jest ktoś jeszcze nad nim, tak? Kto to taki? Gdzie ma siedzibę?
– Nie wiem. Nie znam go.
– Ona nie kłamie – wtrąciła Lina, przyglądając się Elektrze uważnie – Nie ujawniają wszystkiego szeregowym pracownikom. Nie możemy jej też tu długo trzymać, bo ktoś się zainteresuje, czemu nie wraca. Aha, i nie bywam zazdrosna o jakieś przypadkowe typiary.
– Niech będzie, dwie to w sumie jeszcze nie tak dużo...
Syriusz, ewidentnie zachwycony sobą, chciał chyba dodać coś jeszcze, ale przerwał mu Remus.
– Tak, jak ty nie bywasz o tego przypakowanego łysego, Łapo – wtrącił niewinnym tonem, co zgasiło uśmieszek Blacka w sekundę.
Lina już miała dopytać, kogo konkretnie, gdy trzymana przez nią na różdżce zakładniczka zatuptała w miejscu nerwowo. Chyba poczuła się zagubiona bez żadnych dalszych instrukcji.
– Planowałaś jeszcze tu zostać? – zapytała Elektrę, a otrzymawszy potwierdzenie, zyskała też pewność, co robić dalej – Wspaniale. Zejdziesz na dół i będziesz sobie dalej pracowała. O nas nikomu nie wspomnisz, bo, pamiętasz - niespodzianka. Gdyby ktoś się tu wybierał, zatrzymasz go jakoś. Potem nas stąd wyprowadzisz, wezwę cię.
Dziewczyna wyszła posłusznie, cicho zamykając za sobą drzwi.
– Właściwie, moglibyśmy ją zabrać i przepytać z Veritasserum – zasugerował od razu Remus – Może jednak z czymś by się sypnęła...
– Gorzej, jak nie, a jej zniknięcie wzbudziłoby tu podejrzenia. Antares już był nieufny po pytaniu o róg garboroga. Dlatego to ją z nami wysłał. Musi mieć u niego lepszą opinię niż ochroniarze.
Lina powtórzyła towarzyszom to, co padło w salce obok, podczas, gdy pakowano ich obfite zakupy.
– No dobra, to było spontaniczne – przyznał Black – Ale od razu pomyślałem o rogu, który wykorzystał stary Fawley.
– Też myślę, że kupił go od nich. A o tym akurat Elektra coś ewidentnie wie.
Milczeli przez chwilę, każde zatopione we własnych myślach, aż w końcu odezwał się Remus.
– Poczekajmy do końca jej zmiany – powiedział – Wybadajmy przestrzeń w międzyczasie, możemy stąd robić pojedyncze wypady pod peleryną... Zorientujmy się, czy mieszka sama, jak nie, jakoś zatuszujemy jej nieobecność. Zdecydowanie nie możemy ich spłoszyć. Słyszeliście, co mówił Antares - to tymczasowy magazyn.
Potoczył wzrokiem po twarzach towarzyszy, na co oboje skinęli głowami.
– Tak zróbmy – przystała Lina – i tak powinnam zejść raz na jakiś czas do niej, żeby skontrolować działanie Imperiusa. Poczekam aż będzie sama i o wszystko wypytam.
– Może zrób też tak, by przyniosła coś do żarcia – rzucił Black, niby żartem, ale nie bez tonu nadziei.
Kilka godzin później wszyscy mogli podpisać się pod jego życzeniem.
Elektra kończyła swoją zmianę dopiero nad ranem, co, jak wyjawiła Linie na ucho, miało nawet sens z perspektywy dyskretnego wyprowadzenia ich trojga. W godzinach między czwartą a szóstą na terenie pozostawały bowiem jedynie cztery czujki. Do tego czasu zbyt intensywne wypytywanie kontrolowanej pracownicy nie wchodziło w grę, bo Antares wpadał do zajmowanej przez nią salki dość często, podpytując o postęp prac.
Lina, Syriusz i Remus spędzili jednak noc bardzo pracowicie. Przede wszystkim, namierzyli zamknięty pokoik, gdzie trzymano cenniejsze surowce, udało im się też podprowadzić kilka mniejszych słoiczków. Podsłuchali, że co najmniej do końca weekendu magazyn pozostanie w obecnym miejscu, jeśli nie nastąpią nieprzewidziane okoliczności. Zorientowali się też, że obserwowana szajka, to tylko część większej całości, pewnego rodzaju podzespół. Na temat tajemniczego głównego szefa nie padło jednak ani jedno zdanie.
Jeszcze przed świtem, średnio usatysfakcjonowani, za to szalenie zmęczeni, wyszli za Elektrą w otaczającą budynek mglistą ciemność. Zdążyli się upewnić, że mieszka sama i, w zasadzie, do poniedziałku nikt nie powinien jej nadmiernie szukać. Umieściwszy uśpioną dziewczynę w jednym z bezpiecznych miejsc Zakonu, obrali kierunek na centrum Londynu. Tam postawili na nogi prawdziwego Hashima, jego małżonkę oraz ochroniarza, wyczyścili im pamięć i odstawili ekipę pod uśpiony jeszcze hotel.
Wreszcie, niewiele przed siódmą rano, stanęli pod domem przy Grimmauld Place.
– Chyba pierwszy raz naprawdę się cieszę z powrotu tutaj – mruknął Syriusz, otwierając ciężkie drzwi.
Za nimi, jak żywa zapowiedź braku szybkiej drzemki, stał już czekający na nich, wyraźnie rozdrażniony Szalonooki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro