Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32

Gdy wybiła w końcu dwunasta i zaczął się nowy, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty siódmy rok, Syriusz pomyślał, że jego głównym życzeniem byłoby urządzenie kolejnego Sylwestra w co najmniej tak samo licznym gronie. Byleby ważni dla niego ludzie po prostu dotrwali bezpiecznie do tego czasu - samo to już by wystarczyło.

Korzystając z chwili, gdy patronus Dumbledore'a spłynął łagodnie na brzeg bufetu z przekąskami by przekazać Zakonowi życzenia, sięgnął do kieszeni po pergamin. Tym samym, w pewnym stopniu, odzyskał ten jeden, ostatni, brakujący element, bo przyszła odpowiedź od Liny. 

Czyli to faktycznie było proste - wystarczyło wyciągnąć rękę na zgodę. 

Dobrze wiem, po co Ci jestem potrzebna - mam po prostu lepsze dojścia do McGonagall, odkąd zostałyśmy praktycznie koleżankami z pracy (!). Obiecaj, że puścisz w niepamięć tamten ser i zobaczę, co da się zrobić. No przecież niczego bym Ci nie odmówiła. 

Szczęśliwego Nowego Roku. Mam nadzieję, że dobrze się bawisz (pamiętając o obecności nieletnich).

P.S. Nie wiem, czy są niscy. Nie gapię się na facetów.

Syriusz dyskretnie opuścił głośną jadalnię, by móc odpowiedzieć w spokoju. Jakiś procent jego osoby domagał się dania teraz Dawson poczekać na wiadomość trochę dłużej, skoro nie raczyła napisać pierwsza. Wygrała jednak ciekawość.

Niczego? Na pewno? Uważaj, bo zechcę to zweryfikować i kto wie, co będzie wtedy.

Wybaczam ser. Załatwione.

P.S. Ale, że nie gapisz się tam? Nigdzie? Dzisiaj, czy tak ogólnie? Sztuką udanej korespondencji jest wyrażanie myśli precyzyjnie. Nauczycielki powinny chyba wiedzieć takie rzeczy.

No dobrze, był ciekaw, ale też strasznie brakowało mu jej obecności. Gdy się nad tym porządnie zastanowić, to od dnia rozpoczęcia badań nad skrytką Oriona, pozostawali w kontakcie praktycznie przez cały czas. Lina albo bywała przy Grimmauld Place, albo pisała, nie wspominając o okresie, gdy Syriusz mieszkał w jej domu. Od tamtej świątecznej kolacji w Norze wszystko się zmieniło i nagle wyszło na to, że prosta niemożliwość napisania jej o czymś nowym, ciekawym lub zabawnym stanowiła ogromną niedogodność. Brak sera w lodówce był przy niej niczym.

Doskonale, zrób to. Za bardzo mnie ciekawi, co wymyślisz, żebym się miała teraz wycofać.

P.S. Najwyraźniej nie wszystkie nauczycielki opanowały tę sztukę. Ale może panie z biblioteki tak. Myślisz, że warto poprosić o wskazówkę Angie? W końcu jest taka pomocna. 

– Tobie co? – usłyszał spod drzwi rozbawiony głos Andromedy – Słychać cię aż na korytarzu.

– Nic, nic – odparł Syriusz, odruchowo zasłaniając pergamin, choć siedział przy biurku, spory kawałek od wejścia do gabinetu Oriona – Wymieniam życzenia noworoczne.

– Aha. To złóż jej i ode mnie.

Wyszła, nim zdążył zaprotestować, ale, po prawdzie, może nie było po co.

Znasz mnie, mam same dobre pomysły. Będziesz zadowolona.

P.S. Czyli jednak - to była zazdrość wtedy. Tak obstawiałem.

Szczerze mówiąc, po poprzedniej nocy miał głównie jeden pomysł, taki, przez który puls przyspieszył mu gwałtownie, choć siedział spokojnie za biurkiem. Spróbował wyrzucić tamte wizje z głowy, ale daremnie. Przypomniał sobie otwieranie skrytki Oriona, w tym samym pokoju - Remus poszedł spać, reszta gości wróciła do siebie, a Lina i on zostali sami. Wyprowadzona z równowagi brakiem reakcji ze strony pudła, z oczami lśniącymi gniewem, zdjęła przez głowę sweterek, ciskając go na najbliższe krzesło. Pod spodem miała czarny t-shirt, niby zwyczajny, jednak eksponujący kształty wystarczająco, by Syriusz zagapił się przez dłuższą chwilę. Wtedy jeszcze nic to nie znaczyło - ot, rzucenie okiem na krągłości atrakcyjnej kobiety. 

Lubił czasem na nią spojrzeć, po prostu. Nie wiedząc jeszcze, jak smakują jej usta, nie musiał tego nadmiernie analizować. Teraz wszystko nabierało nowych kontekstów i stawało się potencjalnie problematyczne.

Angie, choć próbowała, nie wzbudziła w nim ani odrobiny takich odczuć.

A co, jak nie? Przysługują jakieś reklamacje?

P.S. Nie, nie była.

Strasznie jesteś wymagająca. Przysługują Ci wyłącznie wymiany u tego samego dostawcy.

Nie to, żebym miał jakieś obawy o jakość. Chodzi wyłącznie o lepsze dopasowanie usług do wymagań oraz gustów.

P.S. Myślę, że jednak była.

Syriusz niechętnie wstał zza biurka. Ostatecznie, pozostawał gospodarzem tej imprezy i powinien wrócić do gości. Jakkolwiek, sądząc po głośnym, mocno fałszywym śpiewie dobiegającym z jadalni, bawili się świetnie. Nasłuchiwał przez chwilę z bezwiednym uśmiechem, przesuwając między palcami pergamin. 

Śpiewali ,,Shiny happy people", co przecież tak idealnie do nich pasowało. Byli światłem w tym wielkim, ciemniejącym z dnia na dzień świecie. Światłem w jego własnym życiu.

Niech będzie. Była - brzmiała wiadomość, która zdążyła jeszcze zalśnić dokładnie pośrodku arkusza, nim zdążył schować go do kieszeni. 

Zabawne, że trzy słowa potrafią człowieka tak bardzo wypełnić uczuciem, przedziwnym, ciepłym i musującym. To trochę tak, jakby ktoś wpuścił mu do krwiobiegu kremowe piwo, takie lepsze, z bąbelkami. Jak gdyby dało się czuć słodycz nie tylko na języku, ale w całym ciele. 

Wrócił do swoich ulubionych, zajętych zabawą ludzi. W tamtym momencie gotów był uwierzyć, że nic w ich życiu nie może już się zepsuć.

*

Zalegająca nad światem ciemność nie pytała jednak żadnego z nich o zdanie. Nieustannie łaknęła dla siebie większej przestrzeni, a im więcej istnień pochłonęła po drodze, im więcej marzeń udawało jej się zniszczyć, tym lepiej. Jej nadejście było nieuchronne i żadna chwila zapomnienia nie mogła zmienić tego faktu.

Minęło ledwie kilka dni od powitania Nowego Roku, gdy Syriusz musiał, wbrew wszelkim planom, zostawić Harry'ego, by odpowiedzieć na pilne wezwanie Zakonu. Deportował się we wskazanym miejscu Pokątnej, odetchnął styczniowym chłodem, i od razu zrozumiał.

Dym. Jego pojawienie się już samo w sobie zwiastowało coś niepokojącego, nawet, gdyby nie towarzyszył temu pobliski gwar wykrzykujących zaklęcia głosów. Dodatkowo, im bliżej podchodził, tym bardziej czuł coś. Złą aurę. Inną niż zwykle gęstość powietrza, jakby było zbudowane z cząsteczek, wnikających głęboko w ciało, by je zainfekować.

Tłumek gapiów, rozganiany właśnie przez kilka osób z czarodziejskiej policji, ewidentnie tego nie wyczuwał. Syriusz miał jednak wystarczająco do czynienia z czarną magią, teraz i podczas poprzedniej wojny. Pewnych rzeczy nie sposób było zapomnieć.

Rzucił lekko zmodyfikowane zaklęcie Bąblogłowy na okolicę nosa i ust, by nie wdychać oparów. Podchodząc bliżej, zauważył, że patrol zrobił już to samo, podobnie jak ludzie z Brygady Przeciwogniowej. Kilkoro z nich wyrzucało z siebie kolejne zaklęcia, stopniowo panując nad ogniem, trawiącym narożną, schludnie otynkowaną kamienicę. Na okopconym szyldzie widać było jeszcze nazwę ,,Fawley i synowie, od 1897 roku". 

Syriusz zaklął pod nosem, i w tym samym momencie usłyszał głos Hestii.

– CZEGO PAN NIE ROZUMIE – wydarła się właśnie na jakiegoś typa, odmawiającego odejścia w bezpieczne miejsce – Jesteśmy w środku interwencji, nie wolno podchodzić, najlepiej w ogóle opuścić ulicę, bo nie wiemy, czy dym nie jest toksyczny...

– Ale moja żona! – zawołał mężczyzna w odpowiedzi – Rozdzieliliśmy się, miała pójść do apteki, ja muszę...

– Proszę pana – wtrącił stanowczym tonem wysoki czarodziej, ubrany, tak jak Hestia, w kombinezon Brygady Uderzeniowej – Tu nie przyszła na pewno. Apteka Fawleyów była dziś zamknięta. Przecież pan widzi, musieliśmy wyłamać drzwi, by dostać się do środka. Proszę opuścić to miejsce i szukać żony gdzie indziej.

Nieco uspokojony facet odszedł, a z nim kilku pobliskich gapiów.

– W końcu jesteś! – zawołała Hestia, zauważywszy wreszcie Syriusza – Ja pierdole... źle, że na niego naskoczyłam, ale zaraz tu oszaleję.

– Skoro nie jesteś w stanie wykonywać obowiązków, nie powinno cię tu być – rzucił do niej chłodno kolega z oddziału. Przez chwilę mierzyli się wściekłymi spojrzeniami, aż Jones jakby oklapła.

– Ma rację – powiedziała, gdy odszedł – Po prostu Katrina miała dziś przyjść do apteki i boję się... nie pozwolili mi wejść do środka. W teorii zaklęcia ujawniające nikogo nie wykryły, ale nie przeszukali jeszcze całego parteru. To tam wybuchł pożar. Czujesz ten dym?

Pytanie było bez sensu, biorąc pod uwagę, że Syriusz miał częściowo osłoniętą twarz. Hestia jednak zwracała na niego uwagę jedynie połowicznie, ledwie odwracając wzrok od apteki.

– Dlatego wezwałam Zakon – kontynuowała, nie czekając na jego odpowiedź – Dałam też już znać aurorom. Możliwe, że wyjdzie rozkaz ewakuacji całej ulicy, a wtedy każda pomoc się przyda. 

– Podejrzewacie jakąś zorganizowaną akcję śmierciożerców? – zapytał, rzuciwszy kontrolnie okiem na postęp gaszenia pożaru. Ognia nie było widać już wcale - tylko czarne smugi dymu wzbijały się nadal w powietrze.

–Nigdy tego nie wykluczamy – odparła Hestia nieuważnie. Nagle jej źrenice rozszerzyły się, zamachała gwałtownie rękami, by przywołać ku nim jakąś osobę z tłumu. Blondynka w jasnym płaszczu podeszła bliżej i przystanęła na chwilę, by złapać oddech.

– Nic – powiedziała w końcu – Nigdzie jej nie ma. 

Jones przygryzła wargi. Rzuciła okiem za siebie, gdzie akcja gaśnicza, na oko, dobiegała powoli końca.

– To Amybeth, chodziła do klasy ze mną, Kat i Liną. Pracuje niedaleko... ona mnie zaalarmowała.

Uprzejmy, powitalny uśmiech ledwie przemknął przez twarz blondynki, szybko zastąpiony przez wyraz zmartwienia.

– Katrina była u mnie niedawno, wróciły z Liną dosłownie kilka godzin temu, ale i tak chciała zajść do apteki. Przed południem robili tam inwentaryzację... miała tylko coś sprawdzić, a potem znów przyjść, żebyśmy zjadły razem podwieczorek. Długo nie wracała, wyjrzałam i zobaczyłam, że wszystkie rolety są zasunięte, choć ona nigdy tego nie robi, gdy jest w środku... Dałam znać Hessie, bo mieliśmy tu już różne... incydenty.

Amybeth skrzywiła się boleśnie, a Syriusz skinął głową ze zrozumieniem. Lina opowiadała przecież jemu i Remusowi o napisie na ścianie*. Wiedział, że Hestia próbowała bezskutecznie sprawdzić, kto stoi za kolejnymi atakami wandalizmu na Pokątnej. Też uważał je za swoistą zapowiedź - sytuacja zwyczajnie musiała kiedyś eskalować. Na przykład tak, jak teraz.

Kilku dodatkowych funkcjonariuszy magicznej policji deportowało się opodal. Dołączywszy do reszty, stworzyli kordon, izolujący centrum zdarzeń od reszty ulicy. Wśród świateł, emitowanych przez zaklęcia blokady, pojawił się Leo - ubrany w czarny płaszcz, emanował nietypową dla niego powagą. Było w profesji aurora ogólnie coś takiego, że resztka gapiów zrobiła odruchowy w tył zwrot.

Ostatecznie, jego obecność oznaczała jedno - co najmniej podejrzenie działania czarnej magii.

Williamson rozejrzał się wokół, by ocenić sytuację. Zauważywszy Syriusza i Hestię, przywołał ich gestem. Nie zaprotestował na widok Amybeth, która podreptała nerwowo za nimi.

– Dzięki za cynk, Jones – rzucił krótko – Nie dostałem żadnych rozkazów odnośnie reszty ulicy. Ministerstwo nie chce wzbudzać niepotrzebnej paniki, skoro i tak nie ma ofiar...

Ledwie skończył mówić, ze środka apteki dobiegły jakieś gwałtowne odgłosy. Wszyscy czworo odwrócili głowy w tamtą stronę, by po chwili dostrzec, jak kilku członków Brygady Przeciwogniowej wypada na zewnątrz. Jeden z nich lewitował przed sobą nieruchomą postać. 

Hestia uruchomiła się pierwsza. Ruszyła zaraz w stronę prowizorycznego stanowiska magomedyków, a cała reszta pobiegła za nią.

– Kurwa – powiedziała przez zęby – Wiedziałam.

Stojąca obok Syriusza Amybeth załkała cicho, bo Katrina Fawley, współwłaścicielka apteki, leżała nieruchomo na noszach. Oczy miała zamknięte, a cała jej skóra pokryta była dziwnym, szarawym nalotem. 

Musiał podejść bliżej, by zyskać pewność i gdy to zrobił, dostrzegł, że wzrok go nie mylił - zarówno jasne włosy kobiety, jak jej połyskująca, niebieska szata, pozostawały niemal czyste. Ta szarość, czymkolwiek była, pochodziła ze środka. Uzdrowiciele musieli też już to wiedzieć, bo wymienili zaniepokojone spojrzenia. Ignorowali naglące pytania Hestii, skupieni na wyciąganiu kolejnych fiolek.

– Proszę się odsunąć! – zawołał w końcu jeden z nich, napełniając ogromną strzykawkę – Musimy szybko podać najważniejsze antidota. Dopiero po tym będziemy w stanie przetransportować ranną. Na dalszą diagnostykę przyjdzie czas w szpitalu.

– Ale chyba macie jakąś hipotezę? –  wtrącił się Leo – Ten dym przez jakiś czas pozostanie w najbliższej okolicy. Musimy zaplanować dalsze kroki. 

– Coś z nim nie tak – odezwał się Syriusz, bo im dłużej widział Katrinę i te ciemne, ziarniste smużki wędrujące ku niebu, tym bardziej miał pewność – Musimy wzmocnić blokady i poszerzyć ich zasięg. Do tego chyba nie trzeba wam pozwoleń?

W jego głosie wybrzmiała niechciana ironia, ale nie zamierzał się za nią karcić. Kiedy James złożył papiery na kurs aurorski, zachęcał przyjaciela, by zrobił to samo. Syriusz odmówił, bo choć jakoś znosił chaotyczną dyscyplinę Zakonu, w strukturach Ministerstwa Magii nie widział się totalnie. Przepełnione proceduralną niemocą sytuacje, takie jak obecna, pokazywały jasno, że miał słuszność. 

– Walić pozwolenia – rzuciła Hestia – Ja pomogę, a ty, Beth, leć do szpitala za uzdrowicielami. Dołączę do ciebie jak tylko będę mogła...

Amybeth otarła łzy z twarzy i skinęła głową na znak zgody.

– Wyślij wiadomość Linie – powiedziała słabo – Ona będzie chciała tam być.

– To niegłupi pomysł – dodał Leo – Przyda nam się też tutaj. Nie mam opcji wezwania nikogo więcej z Biura, wszyscy są w terenie.

Syriusz poczuł coś na kształt wewnętrznego protestu na myśl o przywołaniu Dawson do tego wypełnionego potencjalnie toksycznym oparem burdelu, w centrum z jej własną koleżanką, nadal nieprzytomną, mimo kolejnych serwowanych jej odtrutek. Ale fakt, miała przecież prawo wiedzieć, dodatkowo, niebezpieczne sytuacje nie były jej przecież obce.

Widząc, jak Hestia w nerwach polega na próbie wyczarowania patronusa, zrobił to sam. Nadał wiadomość, z tłukącym się po głowie przeświadczeniem, że czegokolwiek by nie powiedział, nie jest w stanie przygotować Liny na to, co zastanie.

Nie tak wyobrażał sobie ich pierwsze spotkanie po przerwie. Odkąd postanowił do niej napisać, pozostawali znów w kontakcie i wydawało się, że wszystko między nimi wróciło do normy. Oczywiście, to była jedynie iluzja - Syriusz doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Prędzej czy później musieli zaadresować dotąd przemilczane sprawy, ale, póki co, cieszył się stanem obecnym. Uznał, że kiedy w końcu zyskają okazję do rozmowy na żywo, wszystko jakoś wyjdzie samo.

W jego życiu nic jednak nie mogło układać się prosto. Powinien o tym pamiętać. 

Katrina odzyskała przytomność na krótką chwilę. Zaczerpnęła głośno powietrza - potwornego, chrapliwego dźwięku nie zagłuszyła nawet osłaniająca jej twarz bariera tlenowa.

– Bardzo dobrze, jeszcze raz, głęboko – zachęcił ją uzdrowiciel. Bez skutku, bo odpłynęła ponownie, a szarość na jej skórze nawet nie drgnęła. 

– Zakończyliśmy akcję – zameldował czarodziej w mundurze Brygady Przeciwogniowej, podchodząc do Leo – W środku nie było nikogo więcej. Dym nie poddaje się żadnym zaklęciom redukującym, ale...

Jego dalsze słowa zagłuszył odgłos deportacji. Lina, kierując się poleceniem patronusa, stanęła tuż przy nich, przez co od razu miała pełny ogląd sytuacji - Katrinę na noszach, uzdrowicieli i osmoloną fasadę budynku. Podążyła spojrzeniem za dymem i na chwilę jakby zastygła. 

– Podpalenie? – zapytała funkcjonariusza Brygady, jakby w ogóle nie dostrzegając reszty grupy. 

– Za wcześnie, by to jednoznacznie stwierdzić – odparł , po czym rzucił zaklęcie przywołujące. W jego ręce wpadł przezroczysty zasobnik, zabezpieczający spory słoik o mocno nadpalonej etykiecie.

– To znaleźliśmy w magazynku, gdzie doszło do zaprószenia ognia. Nie zidentyfikowaliśmy substancji, ale możliwe, że właśnie z niej ten dym. 

Lina zmarszczyła brwi, patrząc uważnie na słój, a Leo zrobił dokładnie to samo. Syriusz pomyślał, że chyba wie, co im nie pasuje.

– Skąd ten wniosek? – wtrącił – Przecież to apteka, pełna eliksirów i takich tam.

Dawson patrzyła na Katrinę, nadal ostrzykiwaną antidotami. W przeciwieństwie do Amybeth, roniącej łezki na boku i rozedrganej, klnącej pod nosem Hestii, wydawała się absolutnie spokojna. 

– Była pusta – zaprzeczył czarodziej z Brygady – Zastaliśmy gołe półki, poza tą jedną rzeczą. Od razu wyślemy ją do analizy...

– Dlaczego ranna jest w takim stanie? – przerwała mu Lina, nie spuszczając oka z Katriny – Nie mogliście jej znaleźć?

– Drzwi były zamknięte, jedne i drugie. Zarówno wejściowe, jak te od magazynku. Musieliśmy wyrwać je Bombardą. To potrwało, bo próbowaliśmy najpierw innych opcji. Dostaliśmy informację, że ktoś jest w środku i według tego działaliśmy, choć zaklęcia ujawniające niczego nie potwierdziły.

W głosie brygadiera wybrzmiał nagły niepokój połączony z potrzebą wytłumaczenia się.

– W porządku – odrzekła jednak Lina, a coś w jej spojrzeniu odtajało, gdy przeniosła na niego wzrok – Dobra robota. Wracajcie do kwatery, resztę akcji przejmiemy my. 

Stojący przed nią czarodziej odetchnął lekko i już miał zbierać się do odejścia, gdy zatrzymała go jakaś myśl.

– Jeszcze jedno – powiedział – Nie zabezpieczyliśmy różdżki rannej, bo jej nie było. Chyba, że pozostała przy niej.

– Nie wydaje mi się – mruknęła Dawson w odpowiedzi – ale dziękuję.

Zostali sami, ona, Syriusz, Leo, a w niewielkim oddaleniu także zajęci Katriną uzdrowiciele oraz Hestia z Amybeth. Jeden z magomedyków machnął różdżką, by usunąć zalegające wszędzie puste fiolki. 

– Lepiej nie będzie – poinformował, wstając i prostując się z wyraźnym trudem – Na razie zatrzymaliśmy postęp uszkodzeń. Zabieramy ją do Munga. 

– Nie ma różdżki? – dopytał Williamson, podchodząc bliżej, by pomóc w uniesieniu chorej. W bocznej uliczce zmaterializowała się już odrapana, magiczna karetka, zmierzając ku nim z piskliwym wyciem.

– Nie ma – potwierdził uzdrowiciel, kierując nosze w stronę wejścia do pojazdu. Chwilę potem cała ekipa medyczna zniknęła, razem z ranną, błyskawicznie zmierzając w stronę szpitala. Amybeth rzuciła zdawkowe pożegnanie i deportowała się w ślad za nimi. Pozostali na miejscu mundurowi zaczęli na znak Leo umacniać blokady powstrzymujące rozprzestrzenianie się dymu. Półprzejrzysta ściana zaklęć otoczyła cały najbliższy obszar tak, że z daleka musiał wyglądać jak ogromny, lśniący w zachodzącym słońcu komin. Dym nadal wędrował wysoko ku niebu, choć już tylko w formie mglistych, cienkich wężyków.

– Nie podoba mi się, że wysyłamy sobie to świństwo dalej ot tak – mruknął Syriusz, patrząc w górę.

– Mnie też – odrzekła mu Lina – ale nie mamy innej opcji. Nie możemy na ślepo próbować redukować dymu, nie wiedząc, z czego pochodzi. Moglibyśmy pogorszyć sprawę. A tak chociaż go rozproszymy i stężenie substancji trochę spadnie.

Choć teoretycznie to wiedział, skrzywił się z niezadowoleniem. Gdyby sam miał wybierać, wolałby zapewne zrobić cokolwiek. Może dobrze, że to nie on tu decydował, choć czuł się chwilowo kompletnie bezużyteczny i miał coraz pilniejszą potrzebę zrobienia czegoś z tym faktem.

Spojrzał na Linę, która stała obok z wzrokiem wbitym w przestrzeń. Ręce założyła przed sobą, ale czubkiem buta uderzała rytmicznie o wystający kawałek krzywej płyty chodnikowej. To był zasadniczo jedyny objaw poruszenia, ale Syriusz znał ją już na tyle, by wiedzieć, że intensywnie myśli. Co więcej, najpewniej podejmuje właśnie jakąś decyzję.

Aż głupio było przeszkadzać w tym procesie, choć bardzo chciał zapytać, jak się czuje. Ostatnio odnowiła bliską znajomość z Fawley, a stan tamtej nie wyglądał zbyt obiecująco. Ledwie wróciły do Anglii, dostały prosto w twarz wojenną rzeczywistością. 

Nie zdążył nic powiedzieć, bo wrócili do nich Hestia i Leo. 

– Ogarnięte – westchnął auror, stając naprzeciw Liny – Możemy działać. Decyduj, ostatecznie reprezentujesz Wizengamot.

– Jakie są wasze stanowiska?

Potoczyła spojrzeniem po całej trójce, łącznie z Syriuszem.

– Ja ze swojej strony nalegałbym jednak na sprawdzenie reszty ulicy – rzucił natychmiast Leo Nie wiemy, czy ktoś nie podłożył czegoś też gdzie indziej. Czy ewentualnie ty, Łapo...

– No jasne, że pomogę – przerwał mu Black – Powiesz mi, jak to zazwyczaj robicie i tyle. 

–  Ja też zostanę – dodała Hestia – Już wstępnie pytałam, zasadniczo mogę dobrać dwie osoby z patrolu, tyle, że nie mamy na to żadnego papieru, a bez niego...

Lina machnęła różdżką i w powietrzu przed nią zawisł pergamin. Samonotujące pióro zaczęło wypełniać go jakąś wypunktowaną treścią, a staroświecka pieczątka sfinalizowała wszystko solidnym, fioletowym ,,W".

– Pozwolenie na przeszukanie i ewentualną ewakuację raz – skomentowała Dawson lekkim tonem, składając zamaszysty, długi podpis na dole pisma. Posłała zwinięty arkusz w stronę Jones, po czym od razu rozwinęła przed sobą kolejny.

– Ten jest dla ciebie – powiedziała, widząc pytające spojrzenie Williamsona – Sprowadzisz starego Fawleya. Wyślę ci szczegóły przesłuchania. Najpierw muszę jeszcze coś sprawdzić.

– Okej, zbierajmy się – zaordynowała Hestia, poprawiając zapięcie kombinezonu – Leo sobie poradzi, więc dołącz do nas, Łapo. Im szybciej ogarniemy Pokątną, tym wcześniej będę mogła zajrzeć do szpitala...

Syriusz, ogarnąwszy, co ma właśnie miejsce, powstrzymał ją uniesieniem dłoni. W odpowiedzi cała trójka spojrzała na niego z mieszaniną zdziwienia i zniecierpliwienia.

– Zaraz – wycedził, pozorując spokój, którego nie czuł – Rozumiem, że chcesz przesłuchać Fawleya w charakterze świadka?

Lina spojrzała mu prosto w oczy poważnie i chłodno, tak, że w zasadzie nie potrzebował już odpowiedzi.

– To nakaz aresztowania? – zapytał mimo wszystko – Na jakiej niby podstawie?

– Wystarczającej – usłyszał – Szczegóły potem, teraz bierzmy się do roboty. Podzielcie sobie ulicę wedle uznania, ja wchodzę tutaj.

Rozgłośny trzask deportacji towarzyszył zniknięciu Leo. Hestia za to przywołała gestem dwóch umundurowanych kolegów. Syriusz potrzebował chwili, by przez gniew spowodowany pomysłami Dawson oraz jej lekceważącą odpowiedzią, przyswoić ten kolejny komunikat.

– Nie ma mowy, że wejdziesz tam sama – zapowiedział – Nie wiesz, w jakim stanie jest strop...

– No to zupełnie jak ty, Black – odparła – Poza tym, nie prosiłam cię o pozwolenie. Chcesz pomagać - pracuj według naszych zasad. 

– My idziemy! – zawołała niecierpliwie Hestia, po czym oddaliła się razem z dwoma towarzyszami. Lina za to przeszła ku wejściu do apteki, z którego zaraz sprawnie usunęła zabezpieczającą taśmę.

– To są te zasady? – wypalił Syriusz, nawet nie zauważywszy, kiedy zaczął podnosić głos – Robisz, co ci się żywnie podoba, bo wiesz, że nie poniesiesz żadnych konsekwencji. Co niby masz na Fawleya? Wpadłaś tu na pięć minut i myślisz, że wszystko już wiesz! Stój natychmiast, daj mi rzucić zabezpieczenia...

Wyciągnął rękę, by ją zatrzymać, ale przystanęła gwałtownie sama.

– A przyszło ci może do głowy – zapytała zimno, odwracając się, by spojrzeć mu w twarz – Że najwyraźniej mam swoje powody? Nie wiem, czy zauważyłeś, ale ani Hestia, ani Leo, nie wrzeszczeli na mnie, wymagając tłumaczeń. Do głowy by im nie przyszło kwestionować tego, co robię, bo na tym polega zaufanie. Może też byś tak mógł, gdybyś znów z góry nie podejrzewał mnie o najgorsze.

Ruszyła dalej w głąb apteki, omijając powalone Bombardą kolumny. Syriusz, klnąc pod nosem, poszedł również, bo przecież nie zostawiłby jej samej, niezależnie od tego, jak bardzo był aktualnie wściekły.

– Może gdyby komuś przyszło do głowy zakwestionować rozkazy Croucha, nie spędziłbym dwunastu lat w Azkabanie – burknął bardziej do siebie niż do niej, zanim zdążył pomyśleć.

 Usłyszała jednak.

Tym razem nie zdążyła się odwrócić. Jedna z pozostałych kolumn zatrzeszczała, po czym runęła w dół, a z nią część okopconego stropu. Syriusz pociągnął Linę za sobą poza zasięg spadających cegieł, wolną ręką rzucając zaklęcie blokady. Właściwie cudem udało im się nie oberwać niczym oprócz kawałków tynku.

– Jesteś. Nienormalna – warknął gniewnie, choć serce waliło mu już ze strachu, a nie złości – Mówiłem, żeby zaczekać na zabezpieczenia!

– Tak o mnie myślisz? –  zapytała dziwnie bezbarwnym głosem. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami - rzęsy miała przysypane białym pyłem, który wyglądał jak śnieg. Na fali kompletnie bezsensownego w tym momencie skojarzenia przypomniał sobie, jak stała pod zaczarowaną kopułą na podwórzu Nory, łapiąc na dłoń lśniące płatki, a on patrzył zahipnotyzowany, nie potrafiąc przestać. I niemal w tym samym momencie zrozumiał, o co tak naprawdę właśnie zapytała. 

– Ja pierdolę – powiedział, z trudem łapiąc dech – Przepraszam. Nie o to mi...

– No w sumie – przerwała, ale tak, jakby wcale go nie słyszała – Masz prawo inaczej odbierać pewne sprawy po tym, co cię spotkało. Może i powinnam o tym pamiętać... rozegrać wszystko inaczej. Ale to nie daje ci prawa do takich insynuacji.

– PRZECIEŻ NICZEGO NIE INSYNUUJĘ...

– Przestań się na mnie wydzierać – syknęła, odpychając jego wyciągniętą rękę – Po co tu w ogóle przyszedłeś?

– Już sam nie wiem, ale to chyba dobrze, bo chociaż nie zarobiłaś cegłami!

Linę przystopowało już przy ladzie, pokrytej licznymi odłamkami szkła, które wcześniej stanowiło pewnie osłonę między sprzedawcą a klientami. Spojrzała na Syriusza tak, jakby układała sobie coś w głowie.

– No dobra – mruknęła w końcu – Punkt dla ciebie. Dzięki. Chociaż sama też bym sobie dała radę. Normalnie przecież rzucam zabezpieczenia, ale...

Urwała, bo dotarła do kolejnych wyłamanych drzwi otoczonych lśniącą alarmująco taśmą. Patrząc, jak ją usuwa, by wejść do środka, Black pomyślał, że, po prawdzie, takie zachowanie było do niej naprawdę niepodobne. Dopiero teraz do niego dotarło, jak bardzo musiała być zdenerwowana cały ten czas, nawet, jeśli nie okazywała tego przy Hestii i reszcie.

– Z Katriną nie będzie tak źle, wiesz? – powiedział, obserwując, jak bada uważnie przestrzeń wokół – W Mungu ogarniali nie takie rzeczy. 

– Może. Wolę się na nic nie nastawiać. Bywali już tacy ludzie, co do których byłam pewna, że wcale nie umrą, i wiesz, co się działo? Umierali.

– Teraz tak nie będzie.

– Nie możesz tego wiedzieć. Powiedz mi lepiej, co sądzisz o tym.

Wskazała na okopcone ściany, a Syriusz podążył spojrzeniem za jej gestem. Całe szczęście, że jego umysł w miarę szybko przełączał się w tryb działania. Inaczej by tu oszalał. 

– Źródła ognia były dwa – stwierdził, zerkając na konkretne, zwracające uwagę miejsce, wypalony w tynku okrąg. To wygląda po prostu jak odbite Incendio. Słoik był tam, tak?

Wskazał na połyskujący, czerwony krzyżyk, którym Brygada Przeciwogniowa zaznaczyła miejsce na potrzeby dalszych badań. Lina skinęła głową, po czym poruszyła kilka razy różdżką nad kupką popiołów, szepcząc pod nosem zaklęcia.

– Nadal są tu resztki tego czegoś i na pewno zostały podpalone – stwierdziła – Stary złamas. Coś mu tu ewidentnie nie wyszło.

Black nabrał gwałtownie powietrza, po czym wypuścił je z głośnym świstem. Kiedy przemówił, jego głos był niemal całkiem spokojny.

– Powiesz mi wreszcie, skąd hipoteza z Fawleyem? – zapytał.

– Cóż, po pierwsze, nie ma go tu. Minęło sporo czasu, a nie zjawił się, by sprawdzić, w jakim stanie jest jeden z jego kluczowych sklepów.

– Właśnie, jego sklepów. Zakładając, że chciałby zrobić coś Katrinie, chyba nie ryzykowałby przy tym majątkiem?

– No wiesz, ktoś, kto prowadzi biznes o takiej skali, na pewno ubezpieczył się na dobrą kwotę. Taką, że na pożarze mógłby nawet zyskać. Pozostaje kwestia cennych leków i surowców... ale można je przecież usunąć pod pretekstem inwentaryzacji.

Miało to jakiś sens, co Syriusz musiał potwierdzić niechętnym skinieniem głowy. Nadal nie czuł się jednak do końca przekonany.

– To naciągane, Lina. Równie dobrze możemy założyć, że ktoś wszedł tu postraszyć Fawleyów, albo samą Katrinę, bo jest mugolaczką. Okej, wiem, normalne inwentaryzacje towaru nie polegają na czyszczeniu wszystkich półek, ale co, jeśli sprawca zgarnął wszystko dla siebie, by opchnąć potem na czarnym rynku?

Dawson popatrzyła na niego poważnie. Potoczyła raz jeszcze wzrokiem wokół, a potem opuściła magazynek, zmierzając ku wyjściu z apteki. Wreszcie, przysiadła na wysokim krawężniku. Zostali pod kamienicą sami, ale reszta Pokątnej żyła, jak to w sobotę. Mroczniejące z wolna niebo i ostatni, przemykający chodnikami kupujący, byli widoczni jak przez mgłę z gęstych, blokujących zaklęć. Syriusz usunął osłonę ze swojej twarzy, by odetchnąć wczesnowieczornym powietrzem. Dym, wraz z całą tą aurą po pożarze, wyczuwał już jedynie odrobinę.

– Wtedy, na weselu... to znaczy w Sylwestra – zaczęła Lina po chwili, a on spiął się odruchowo – Katrina powiedziała mi coś ważnego.

Uświadomiwszy sobie, że opowieść nie będzie dotyczyła wymiany listów, poczuł ulgę i rozczarowanie jednocześnie. Co za dziwaczne uczucie.

– Nie od razu połączyłam kropki, byłam skupiona na czym innym... 

A jednak.

– To znaczy, na zabawie, oczywiście – dodała Dawson pospiesznie, zauważywszy triumfalne spojrzenie, którego nie umiał opanować – Jak to na weselu. Szampan, i tak dalej. Likier mango.

– Dobry? – zainteresował się odruchowo.

– Człowieku, nie masz pojęcia. W każdym razie... chodziło o adopcję. Katrina postanowiła wziąć dziecko, konkretne, z sierocińca. I ja dopiero później, gdy wracałyśmy do Londynu, dopytałam ją o tego chłopca. Jego rodzice byli mugolakami, śmierciożercy zamordowali ich latem. Sprawa z Bristolu, pewnie pamiętasz.

– Jasne. Wyjątkowo paskudna. Ale co to zmienia, że jest mugolakiem?

– Dla mnie nic. Gorzej, jak masz teścia, co zawsze nienawidził cię za pochodzenie, a teraz chcesz mu dołożyć cudze dziecko. Które po adopcji będzie miało prawo do dziedziczenia twojego majątku, łącznie ze wszystkim, co zostało po mężu.

– Cała kasa Fawleyów wpadłaby docelowo w ręce tego dzieciaka – pojął Syriusz, i teraz to on zaczął łączyć kropki. To było łatwe. Wystarczyło podstawić w miejsce teścia Katriny taką na przykład Walburgę, a koncept Liny miał nagle sto procent sensu.

– Tak by właśnie było, dlatego, jak Kat, z typowym dla siebie impetem, poinformowała starego o tych planach... Wściekł się. Wiem tylko to, co mi powiedziała, oczywiście, wszystko bagatelizując. Mówiła, że groził jej zbyt wiele razy, by miała się tym przejmować.

Black pokręcił głową. Katrina mogła o tym nie wiedzieć, dołączywszy do rodu czystej krwi już po pierwszej wojnie, w czasach nieustannego kamuflażu i prób wtapiania się w niby-demokratyczne społeczeństwo czarodziejów. Z nim było inaczej - zdawał sobie sprawę, do czego arystokracja jest zdolna, gdy ją postawić pod ścianą. 

– To co innego – skomentował na głos – Przekroczyła granicę. 

– Tak myślę. Dlatego chciałam dorwać Fawleya zanim zacznie zacierać ślady. Już i tak mu nie wyszło, bo akcja przeciwpożarowa zaczęła się bardzo szybko. Według mnie, chciał upozorować wypadek, stąd to łatwopalne coś... a jednocześnie, spalić tyle, żebyśmy jak najmniej znaleźli. Jak sam zauważyłeś, w aptece jest mnóstwo niebezpiecznych substancji. Można było obronić taką wersję.

Lina westchnęła głęboko i zamilkła. Zza blokady powiał chłodny wiatr, podniosła więc nieco kołnierz płaszcza. Syriusz zauważył, jak trzęsą jej się ręce i poczuł nagły wstyd. Kompletnie go zwiodła ta fasada, chłodny profesjonalizm, z jakim Dawson działała do tej pory, a przecież tego ją właśnie nauczono przez lata pracy aurora. Robiła, co mogła, może w niezrozumiały dla niego sposób, ale zamiast zaufać, przytulić ją i zapewnić, że będzie dobrze, wypalił z pretensjami, powodowanymi znów tą cholerną przeszłością. 

Nie mógł tego wszystkiego przekreślić. Ale nie tak powinien działać ktoś, kim usiłował być teraz.

Ktoś, kogo się całuje a potem oczekuje więcej, postąpiłby zupełnie inaczej. Pozostawało mu zatem przyjąć do wiadomości, że najpewniej nigdy nie będzie dla Liny kimś takim. Być może nie będzie tego w stanie zrobić dla nikogo. 

Drgnął, gdy poczuł znajomy dotyk jej palców na swojej dłoni. Ten sam uścisk, co zawsze, sygnalizujący obecność, i może też to, że jeszcze pamięta jak być przynajmniej dobrym przyjacielem. 

Może.

– No już – powiedziała półgłosem – Prawie mi przeszło. I ty też się nie gniewaj.

Zachichotał mimowolnie. Sięgnął po jej drugą rękę, jakby ten dodatkowy punkt styku mógł zadziałać lepiej niż słowa i od ręki wyjaśnić wszelkie nieporozumienia. Oczywiście, nie było tak. Cóż jednak zaszkodziło spróbować.

– Prawie, to znaczy ile zostało? – dopytał – Tak w skali od jednego do dziesięciu?

– Tak z siedem. A u ciebie?

– Maksymalnie cztery. Szybko się zaczyna i szybko schodzi. Nie ze wszystkim tak mam, jak coś.

Może nie był dla Liny idealnym, bezwarunkowym wsparciem, ale wierzył, że póki umie ją rozbawić, wyzerowanie siódemek i innych sporych liczb pozostanie w jego zasięgu.

**

W mediach Zimmer dla nastroju.

Karetka Munga jest inspirowana, rzecz jasna, Błędnym Rycerzem - założyłam, że jakoś ten transport medyczny musiał wyglądać, miotły nie wchodziły przecież w grę, a i deportacja nie zawsze. Stąd taki element. Odrapany, bo wiadomo, jak to jest z publiczną służbą zdrowia XD

* To rozdział 19, część pierwsza i druga.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro