Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

PHE ma już roczek!

A rozdział dedykuję z tej okazji @DanutaL i @bulba_zaur w podziękowaniu za towarzystwo ;)

- Jak to: mieszka u ciebie?

Hestia zatrzymała się w pół ruchu, a wysłużony mechanizm orbitreka jęknął na znak protestu.

Zrobił to zresztą jak najbardziej dosłownie, typowo dla sprzętów podrasowanych magią. Poza wydawaniem bardziej lub mniej motywujących dźwięków, ich cechą charakterystyczną było również posiadanie rozmaitych automatycznych trybów, pozwalających uniknąć ręcznej zmiany obciążeń. Najbardziej wygadany był, rzecz jasna, wariant intensywny, nazywany przez pracowników ministerstwa Programem ,,Skurwiel".

- RUSZAJ TO LENIWE DUPSKO! - zagrzmiał właśnie tubalnym basem, na co Jones natychmiast podjęła przerwane ćwiczenia. Nie spuściła jednak z Liny zdziwionego spojrzenia.

Poranek ostatniego dnia listopada witały na siłowni, należącej do wspólnego centrum szkoleniowego Biura Aurorów i Czarodziejskiej Policji. Było tak absurdalnie wcześnie, że poza nimi w obszernej sali znajdował się tylko jeden, skupiony na oddalonym atlasie pracownik Brygady Uderzeniowej. Taka forma spędzania wolnego czasu nie brzmiała dla Dawson jak spełnienie marzeń, przystała jednak na zaproszenie, bo Hestia, poza pracą, żyła już w zasadzie jedynie swoimi treningami. Jeśli zatem ktoś chciał dowiedzieć się, co u niej, ceną był poranny pojedynek ze Skurwielem.

- ŻENUJĄCE - podsumował orbitrek Liny, przełączając się sam na łatwiejszy tryb po rutynowej kontroli jej rozszalałego pulsu. Prychnęłaby z niesmakiem, ale najpierw musiała złapać oddech, bo fakt, rok poza Biurem Aurorów wystarczył, by spadła jej forma.

Dopiero po dłuższej chwili była w stanie odpowiedzieć Hestii cokolwiek.

- No przecież mówię - wydyszała - Black przychodzi do kwatery tuż przed zebraniami, bo mieszka teraz u mnie. Więc o ten aspekt jego życia nie musicie się martwić, nie nocuje w jakichś szemranych melinach.

- Cholera, to całe szczęście - odparła Jones, której oddech był tylko nieznacznie przyspieszony - Jak zapytaliśmy, powiedział, że mamy się nie interesować. Fakt, był tam Dumbledore...

Lina odruchowo zwolniła tempo, a mechanizm orbitreka chrząknął znacząco. Wcześniej jakoś nie pomyślała o potencjalnej reakcji dyrektora Hogwartu na jej mieszkaniowe propozycje. Wszystko to wyszło dość spontanicznie, a później, gdy Syriusz już się wprowadził, musiała znieść cały ten emocjonalny bagaż związany z Armanem. W kolejnych dniach wrócili do zwykłej rutyny, śledztwa, jedzenia z dużą ilością sera oraz filmów pełnych klasycznego mordobicia.

To stało się tak naturalne, że choć mówili czasem o Harrym, Lina jakoś odruchowo odsuwała od siebie myśl o potencjalnie dozwolonych progach poufałości z rodzicami uczniów.

Ocierając pot z czoła podręcznym ręczniczkiem, musiała przyznać sama przed sobą nie tylko kondycyjne niedostatki. Chciała nie myśleć o potencjalnych kłopotach, powodowanych, chociażby, przez Radę Szkoły. Już naraziła im się nieco, dokonując takiego a nie innego wyboru kandydatów na kurs pre-aurorski. Póki co, przed niesnaskami chroniła ją słuszna postać przewodniczącego Caradoca Bulstrode'a, któremu ewidentnie wpadła w oko. Jego własne, stuprocentowo ślizgońskie dzieci nie były, co prawda, zainteresowane zajęciami prowadzącymi przez zdrajczynię krwi, ale to nie przeszkadzało ich ojcu w korespondencyjnych zaproszeniach na małą kawkę.

Coś czuła, że gdyby trafiły do niego jakieś pogłoski na temat niej i Syriusza, szybko przestałby się przymilać. Choć, oczywiście, wszelkie plotki byłyby przecież zupełnie nieuzasadnione.

- Lepiej, by się to jakoś bardzo nie rozniosło - skomentowała po chwili - Ale wiesz, fakt, że Black u mnie mieszka, to przecież nic takiego. Dom stoi pusty do końca roku szkolnego, a on szukał akurat czegoś na teraz. Ludzie wynajmują swoje mieszkania, no nie?

- Taaa - przyznała Hestia sceptycznie - Ale zazwyczaj za pieniądze, a ty na pewno nie wzięłaś od Łapy złamanego knuta. To po pierwsze.

- A po drugie? - dopytała Lina z pewnym wahaniem. Orbitrek westchnął cierpiętniczo, po czym zmniejszył obciążenie jeszcze o odrobinę.

- Stara, każdy wie, ile ten dom dla ciebie znaczy. Byle komu byś nie pozwoliła się tam wprowadzić. Nawet nie będę precyzować, bo nie jestem najlepsza w te klocki, sama wiesz.

W jej głosie wybrzmiało coś na kształt nagłego rozgoryczenia, przez co Lina uniosła czujnie głowę. Zmiana tematu była dla niej zdecydowanie wygodna, ale, poza tym, martwiła się nieco o dawną przyjaciółkę. Może nie spędzały razem wiele czasu w ubiegłych latach, życzyła jej jednak cały czas jak najlepiej. Jones była wspaniałą osobą, pełną energii i pasji, a widywana ostatnio podczas patroli wyglądała jak swoja własna odbitka kiepskiej jakości.

- Coś się stało? - zapytała Lina kontrolnie, ale w odpowiedzi usłyszała jednie kliknięcie zmiany trybu sąsiedniego orbitreka. Swoją drogą, prowadzenie rozmów na takie tematy w towarzystwie całej tej maszynerii okazywało się co najmniej zdradliwe. Wszelkie gwałtowne przyspieszenia pulsu czy zmiany oddechu były natychmiast wyłapywane przez sprzęty do ćwiczeń, a tego typu reakcje mówiły wszak często więcej niż słowa.

- Może jak to powiem na głos, coś mi się w końcu rozjaśni - westchnęła Hestia po dłuższej chwili - Powiedzmy, że mam bardzo pokrewny uczuciowy problem...

- Ja nie mam żadnego - zaprotestowała Lina od razu, wywołując tym samym lekki uśmiech towarzyszki oraz cichy chichot orbitreka.

- Jasne, że nie. W każdym razie, podczas, gdy na pewnej imprezie ty zniknęłaś na balkonie ze swoim problemem, ja zajęłam się własnym, no i...

Zacisnęła gwałtownie usta, a jej policzki pokrył ciemny róż, zjawisko tak niespotykane, że Lina aż zapomniała zaprzeczyć tym różnym bezzasadnym sugestiom.

- No i? - zapytała, zawisając w pół ruchu.

- Całowałyśmy się - odrzekła Jones, po czym natychmiast przyspieszyła tempo ćwiczeń.

- W KOŃCU, MAŁA! - zakrzyknął sprzęt pod nią.

- Ale z kim...?

- Wiesz co - odparła Hestia - Gdyby wyczucie w kwestii romansów było przedmiotem na sumach, to dostałabyś jedynego w życiu Trolla. Mówię o Dorze przecież.

- Ona ci się podoba? Od kiedy?

Lina już nawet przestała udawać, że ćwiczy, w obliczu usłyszanej właśnie sensacji. Może i faktycznie nie miała najlepszej intuicji akurat do tego typu spraw, bo naprawdę niczego dotąd nie dostrzegła. Dopiero teraz, sięgając pamięcią ku urodzinom Syriusza, dopasowywała do wyznania Hestii inne puzzle, jej spojrzenie, uśmiech, zaproszenie Tonks do tańca...

No dobrze, dało się coś tam wywnioskować, nawet wtedy. Gdyby nie była zajęta czymś innym.

- Szczerze, to już od jakiegoś czasu - odpowiedziała Jones zrezygnowanym tonem - Ale najpierw była świeżo po rozstaniu z tamtą rurą z departamentu transportu, a potem... wkręciła się w Remusa. I nawet nie jestem w stanie go za to znielubić.

- Ciężko go nie lubić - przytaknęła Lina, która, zrozumiawszy w końcu istotę problemu, poczuła gwałtowną chęć wsparcia przyjaciółki - Zwłaszcza, że on tego przecież nie odwzajemnia. Teraz wyjechał, więc może masz szansę...? W sumie, jakąś na pewno masz, skoro się całowałyście.

Hestia prychnęła gniewnie, a pedały orbitreka aż jęknęły pod agresywną falą nacisków z jej strony.

- Nawet tak pomyślałam - powiedziała przez zaciśnięte zęby - Ale zmieniłam zdanie, jak zaraz po tym fakcie Tonks postanowiła przestać się do mnie odzywać. Nawet dwa razy zmieniła przydział do misji.

Lina milczała, w zamyśleniu poddając się rytmowi ćwiczeń. Niewiele było sytuacji, w których nie miała pomysłu na odpowiedź, ale to była zdecydowanie jedna z nich. Pytanie, czy dało się tu w ogóle odrzec cokolwiek mądrego?

- Przykro mi, Hessie - szepnęła w końcu, w przerwie między skrzypieniem dwóch maszyn - Ale może Dora jest zwyczajnie pogubiona i musi przemyśleć? Może... chociaż jej się podobasz, to potrzebuje czasu, by przejść do porządku dziennego nad odmową Remusa. Znasz ją, jest dumna, uparta, a jak się na coś nastawi, to nie przetłumaczysz...

Hestia uśmiechnęła się do niej, szczerze i ciepło.

- To rodzinne, jak coś - skomentowała niewinnym tonem, zeskakując zgrabnie z orbitreka, by zaraz przywołać do siebie hantle.

*

Ramię kamiennego wojownika uniosło się do ciosu. Ostrze miecza było może o dwie stopy od głowy nieświadomego tego faktu Seamusa, gdy nagle opadło spory kawałek dalej, trafione bladozłotym promieniem. Gryfon obrócił się natychmiast, ale i tak nie dość szybko - czarna królowa wysunęła przed siebie laskę, gotowa do ataku.

- Cholera, na nią Expulso przecież nie działa - zaklął Harry, zauważywszy poniewczasie kolor łuny, spowijającej gigantyczną szachową figurę - DAJESZ DRĘTWOTĄ, SEAMUS!

- Halo, on jest w PRZECIWNEJ DRUŻYNIE - wtrąciła Ginny z wyraźnym rozbawieniem. Pojawiła się obok w idealnym momencie, by przekierować mknący ku Potterowi promień Rictusempry.

- Sorki, Harry! - zawołała tylko Parvati, po czym zniknęła im z oczu, zasłonięta przez wieżę.

- No tak, faktycznie. Wiesz, to już odruch - odparł Harry rudowłosej, wymieniając z nią szeroki uśmiech. Erin, ich towarzyszka z grupy, stanęła obok, lekko zdyszana, z kamiennymi odłamkami we włosach.

- W które pole teraz celujemy? Poszłabym na H3, wtedy, co prawda, zaatakuje nas druga wieża, jednocześnie z koniem z G2... ale przynajmniej wyprzedzimy drużynę Parvati, Terry'ego i Seamusa. Druga opcja to bezpieczniejsza droga na wprost. Którą wybieramy?

- Pierwszą - odpowiedzieli zgodnie Harry i Ginny, na co Erin skinęła głową z aprobatą. Poznawszy ich nieco, niczego innego się już zapewne nie spodziewała. Starcie z dwiema figurami jednocześnie, nawet we trójkę, było dość wymagające, przez co ostatecznie przegrali wyścig na drugą stronę szachownicy. W zwycięskiej drużynie był Dean i Harry nie opanował uśmiechu, gdy Ginny fuknęła coś o rychłym odwecie, zamiast czule tamtemu pogratulować.

Już po chwili poczuł się jednak żałosny z tym swoim przebłyskiem zadowolenia, bo przecież to Thomas był jej chłopakiem. Jemu samemu musiał wystarczyć wspólny projekt w ramach szkolnego kursu.

Który, swoją drogą, intensywnie szedł naprzód. Na listopad przewidziano największą częstotliwość spotkań, mieli ich więc za sobą cztery, włącznie z dzisiejszym, dobiegającym powoli końca. Zgodnie z koncepcją, zaproponowaną przez Linę Dawson, część zajęć prowadziła ona, a część podzieleni na grupy uczestnicy. Jak do tej pory, poprzeczka była zawieszona naprawdę wysoko i Harry już wiedział, że będzie się musiał z Ginny i Erin nieźle postarać, by czymś zaskoczyć kolegów.

Pierwsi w kolejności Neville, Padma Patil oraz Seojun Lee*, Puchon z siódmego roku, zaprezentowali bardzo realistyczny fragment amazońskiej dżungli, pełen pułapek, łącznie ze zwodnikami, błotoryjami czy ognistymi ślimakami. Prawdziwym wyzwaniem okazały się jednak maleńkie, kolorowe mechaniczne żabki, paraliżujące samym dotykiem, na wzór prawdziwych, żyjących ponoć w Brazylii drzewołazów. Poważny, wysoki Seojun, pasjonat płazów, był autorem tej części projektu. Także dzięki temu złapał świetny kontakt z Neville'm, bo jako jedna z niewielu osób był w stanie rozczulać się nad ropuchą Teodorą.

Nie tylko Longbottom zyskał nowego kolegę. Za szachownicę, odgrywającą rolę wielkiego toru przeszkód, odpowiadał, rzecz jasna, Ron, a do towarzystwa otrzymał niespodziewanie Brana Reynoldsa, rówieśnika Ginny z Ravenclawu oraz... Lunę Lovegood.

Gdy Harry zobaczył na początku lekcji rezultat ich prac, od razu pojął tok myślenia Liny. Co prawda nie znała zapewne szczegółów dotyczących ich starcia z Quirellem na pierwszym roku, wiedziała jednak o szachowych umiejętnościach Rona. Pochodzący z mugolskiej rodziny Bran był fanatykiem gier video, o czym gadał nieustannie, a z kolei Lovegood, jak się okazało, miała najlepsze na swoim roku oceny z transmutacji.

W efekcie starań tego oryginalnego trio powstała gra w szachy, w której uczestnicy kursu występowali przeciwko kamiennym figurom, poruszającym się nieustannie po czarno-białych polach. Zadaniem było dotarcie na drugi kraniec planszy, a dla utrudnienia konkretne typy pionków wyposażono w odporność na niektóre zaklęcia. Można to było poznać po łunie, odpowiadającej barwie promienia z różdżki.

- Świetny pomysł z tymi specjalnymi zdolnościami przeciwników, gratulacje - podsumowała Lina, zakończywszy kontrolny obchód grupy - Indywidualne uwagi dostaniecie ode mnie po weekendzie, jak poprzednio. Na dziś to już koniec zajęć.

Podczas gdy ona czyściła zaklęciami posadzkę powiększonej magicznie klasy obrony przed czarną magią, uczestnicy kursu zmierzali powoli ku wyjściu, próbując po drodze otrzepać się wzajemnie z wszechobecnego pyłu.

- Było naprawdę genialnie - powiedział Harry do Rona - A myślałem, że to grupę Neville'a ciężko będzie przebić.

- O, wiesz, oni też odwalili kawał dobrej roboty - odparł Weasley skromnie, choć widać było po nim ogromne zadowolenie - Ci, co pokazują projekty w nowym roku będą mieć więcej czasu na dopracowanie, więc pewnie pojadą grubo. A Hermiona z jej Teamem Perfekcyjnych Prefektów? Już oni zadbają, by wszystkim szczęki opadły. Tak sobie myślę, czy jakbym ewentualnie zrobił kilka tych kiszek, które nazywa czapkami dla skrzatów, to ona by...

- NIC ci nie powiem, Ron - rzuciła ich przyjaciółka, pojawiając się akurat tuż obok - Ale tak, mamy już z Susan** i Anthonym większość projektu...

- Goldstein też gra w Prince of Persia*** - wtrącił Bran z wyraźną ekscytacją - Mam nadzieję, że będą pułapki...

- I mikstury - wtrąciła Luna rozmarzonym tonem - Te, co wzmacniają lub osłabiają, więc trzeba uważać. Można to załatwić na przykład dodatkiem moczu ględatka niepospolitego, świeżo oddany wzmacnia zdolności poznawcze, podczas gdy odstały...

- No ja bym wolał, by oni tego jednak nie używali - przerwał jej Bran przytomnie - Hej, Harry, podobno wbijasz do Weasleyów w Święta? Luna przyjdzie do mnie na granie, a to przecież niedaleko. Może dołączycie? W czasie wolnym od szkoły obowiązuje tylko jeden rodzaj magii, ten od Nintendo...

Luna na szczęście zadała jakieś pytanie o punkty siły postaci, co skutecznie odwróciło uwagę Brana, wybawiając tym samym Harry'ego od konieczności odpowiedzi. Wolał się nie zagłębiać we własne, tak przecież ograniczone możliwości podróżowania dokąd chce. Wiedział doskonale, że gdziekolwiek trafi na Święta, najprawdopodobniej nie będzie się mógł stamtąd ruszać. I jakkolwiek czekał mocno na gwiazdkową przerwę z Syriuszem czy Weasleyami, nie umiał powstrzymać także nutki żalu. Byłoby naprawdę super móc tak po prostu wyjść gdzieś ze wszystkimi, choćby do Brana, by razem pograć. Miał okazję kilka razy skorzystać z konsoli Dudleya pod nieobecność Dursleyów. Zelda czy Final Fantasy były jak podróż do całkiem innego świata i dobrze pamiętał te chwile buntu, gdy musiał porzucać rozgrywkę, słysząc nadjeżdżający samochód wujostwa.

Czyszczenie zapylonych okularów zajęło mu wystarczająco długo, by powziąć postanowienie o sprawieniu sobie konsoli na pierwsze własne mieszkanie i spędzenie z nią co najmniej jednego całego weekendu. A może kupiliby taką razem z Syriuszem?

Już niemal przy drzwiach do sali, rzucił okiem w stronę skupionej na porządkach nauczycielki. Przeżył chwilę szoku, gdy George powiedział mu, że była na urodzinowej imprezie jego chrzestnego ojca, a nawet wykonywała jakieś zadania dla Zakonu. Do tamtej chwili nie miał pojęcia o jakichkolwiek kontaktach Liny z Łapą poza tamtą wizytą w szkole i spotkania podczas procesu. Nie to, by Harry miał jakiś problem z nowymi znajomościami w życiu Syriusza - przeciwnie, chciał dla niego wszystkiego, co najlepsze. Ale, mimo wszystko, nie mógł powstrzymać się od cichych rozważań, jak bliska jest w zasadzie cała ta relacja.

- Pomogę ci - powiedział odruchowo do nauczycielki, rzucając jednocześnie znaczące spojrzenie w stronę Hermiony i Rona. Pojęli w lot, poszli bez niego, choć popatrzyli oboje tak, jakby nie mieli pewności, co zamierza.

Słusznie, bo on sam nie miał najmniejszego pojęcia.

Lina uśmiechnęła się tylko przelotnie i skinęła głową na znak zgody, po czym wróciła do składania szachów z powrotem w całość. Odtworzone figury zmniejszała, odsyłając następnie do niewinnie wyglądającego pudełka.

- Jak oni to właściwie zrobili? - zapytał ciekawie, bo podziw nad kreatywnością kolegów na chwilę odwrócił jego uwagę od spraw Łapy.

- Selektywne zaklęcie tarczy - odparła Dawson, przytwierdzając starannie urwane ramię czarnej królowej - Blokadom, jak wiesz, można nadawać barwy, choćby po to, by łatwiej sprawdzać szczelność, tak, jak robiliśmy to na lekcjach. Dzięki temu szachy były odporne na konkretne zaklęcia. Do tego powiększenie standardowego zestawu, nieco inkantacji transmutacyjnych jeśli chodzi o materiał wykonania, by było jak najbezpieczniej... A resztę ci chyba sami powiedzą? Odniosłam wrażenie, że między tobą a Weasleyami nie ma sekretów.

Ostatnie zdanie mogło nie znaczyć nic, albo bardzo wiele i przez dłuższą chwilę Harry zastanawiał się, czy chce pytać, a jeśli tak, to o co.

Odpowiedź przyszła poniekąd sama, a na jej widok poczuł, jak cała krew odpływa mu z twarzy. Patronus, wyrazisty, zbudowany z lśniącej mgły kształt, zmaterializował się na przykurzonej posadzce przed Liną. Wielki, kudłaty, pies, nie do zapomnienia. W swej prawdziwej postaci czarny jak noc, jak ponurak, przepowiadany tak nachalnie przez profesor Trelawney.

Jak omen śmierci.

- Przyjdź jak najszybciej - przemówił głosem Blacka, niezbyt głośno, dziwnym, bezbarwnym tonem, jakby nadawca szalenie próbował zachować powściągliwość.

Dawson uniosła głowę i spojrzała prosto na Harry'ego poważnymi, ciemnymi oczami.

- Coś się stało - bardziej stwierdził, niż zapytał, czując dziwną sztywność w przełyku, jakby właśnie wypił szybko coś lodowatego.

Ale ona błyskawiczne przywróciła twarzy normalny wyraz.

- O, niekoniecznie - powiedziała lekko - Równie dobrze może chcieć się pochwalić wielofunkcyjnym tosterem kupionym na promocji pięćdziesiąt procent. Zawsze to robi. Albo...

Lina umilkła gwałtownie, jakby zdała sobie właśnie sprawę, że chcąc nie mówić o czymś, zdradziła jednak zbyt wiele. I chyba ją samą, tak zwykle przecież opanowaną, zdziwił ten fakt.

- Nie przejmuj się - dodała w końcu, ale w oczach miała już zupełnie niekontrolowany niepokój - Dam ci zaraz znać.

Zostawiła go samego, zmierzając po schodach prosto do swojego gabinetu, nieco zbyt szybko, by mógł faktycznie pozostać spokojnym.

**

Aura nie dopisywała, jak to na koniec listopada - było ciemnawo, chłodnawo i wilgotno. Ale Syriusz i tak, zgodnie z planem, zrobił w końcu użytek z otrzymanego od Harry'ego odrestaurowanego motocykla. Teraz, gdy mieszkał czasowo przy Browns Road, było mu dużo prościej z niego korzystać. Wystarczyło dwadzieścia minut jazdy, by znaleźć się w okolicach Hainault Forest, rozległego, pełnego drzew terenu na obrzeżach Londynu. Nietrudno było tam trafić na miejsce dogodne do dyskretnego przejścia w tryb lotu, zwłaszcza o tej porze roku, gdy ludność nie szalała ze spacerami. A ponieważ tego typu rozrywek najlepiej zaznaje się w towarzystwie, Łapa zaprosił Leo Williamsona. Świeżo upieczony członek Zakonu Feniksa załatwił dodatkowo miotły, tak, by wyciągnęli obaj maksimum z tej pierwszej od dawna wolnej soboty.

Wspaniale było znów polatać, czuć wibrujący prąd powietrza, patrzeć z wysoka, jak budynki maleją, okrywając się z wolna coraz grubszą kołderką z jesiennej mgły. Ich niewyraźne, szare zarysy przechodziły płynnie w intensywną zieleń drzew, za każdym razem, gdy wracali nad bardziej zalesione fragmenty. Z tej perspektywy było tak, jak gdyby stary, dobry Londyn wraz z przyległościami nie zmienił się wcale przez ostatnie kilkanaście lat. Było w tym coś krzepiącego, bo choć Syriusz, czuł fascynację miastem, tak rozwiniętym przez lata jego nieobecności, to jednak nie umiał jeszcze myśleć o tym bez nutki goryczy.

Z góry dostrzegał to, co niezmienne. Niewykluczone, że również to, co zwyczajnie chciał zobaczyć.

Zebrali się w drogę powrotną dopiero, gdy ledwie już mogli zaciskać skostniałe palce na rączkach mioteł. Oczywiście, pomysł zabrania czegoś tak banalnego, jak rękawiczki, nie powstał w głowie żadnego z nich.

- Nawet nie wiem, czy jakieś mam - przyznał Leo, próbując nieudolnie przyklepać skołtunione na wietrze włosy - Matka kupuje mi je co roku na Gwiazdkę, ja je gubię, i tak się to toczy. Tak samo z szalikami. Ciągle suszy mi przez to głowę, a przecież zawsze można zapiąć kurtkę, no nie?

Mieli sporo wspólnego, zdecydowanie. Odstawiwszy motor, wpadli jeszcze do pobliskiego marketu, by zaopatrzyć się w przekąski oraz gazowane napoje. Do zalet Williamsona jako fana sportów wydolnościowych należało też unikanie popołudniowego piwka, dzięki czemu Syriusz nawet nie musiał odstawiać sztuczek z herbatą, względnie jabłkową oranżadą. W dodatku miał więcej bułeczek dla siebie, bo tamten uważał na ilość węglowodanów.

- Naprawdę niezła ci wyszła ta kura - podsumował, przełknąwszy ostatni kęs filetu, przygotowanego przez Łapę poprzedniego wieczora do odgrzania po powrocie. Niech by mu Molly teraz powiedziała coś o gospodarowaniu w kuchni.

- Dzięki - odparł Black, nakładając sobie jeszcze jedną grzaneczkę - Szczerze, to piekarnik, jak wsadziłem mięso do środka, powiedział ,,Mmm, kurczak? No dobra" i sam ustawił jakoś pokrętła. Aż zapisałem sobie wszystko na potem. W tym domu jest pełno rzeczy, które wyglądają na stuprocentowo mugolskie, po czym wyskakują znienacka z czymś takim. A Dawson, oczywiście, z tego wszystkiego pokazała mi tylko alarm.

Leo zachichotał, poprawiając się w obszernym fotelu. Machnąwszy różdżką, przysunął sobie zza pleców podnóżek, jakby doskonale wiedział, gdzie go szukać. Syriusz dopiero po kilku sekundach załapał, że przecież dokładnie tak było, bo Williamson z całą pewnością bywał w tym domu niejednokrotnie. Ostatecznie pracował z Liną i Armanem od lat, a wcześniej nawet był jej chłopakiem.

Ciekawe, czy miała już wtedy to okrągłe łóżko.

Przywołał z kuchni deser, chcąc jak najszybciej odwrócić własną uwagę od tego typu dywagacji. Ostatecznie, co go to mogło obchodzić.

- Pewnie chciała, żebyś miał niespodzianki - usłyszał gdzieś ponad podszeptami tego nachalnego, wewnętrznego głosu - Poza tym, ten system alarmowy to jej własne dzieło, chyba jako jedyne z nich wszystkich. Nie mówiła ci?

- Coś tam wspomniała - przyznał Syriusz. Szczerze powiedziawszy, podczas tych niecałych dwóch tygodni, gdy mieszkał przy Browns Road, Lina wpadała kilkukrotnie, ale zawsze jakoś mieli inne tematy, niż eksplorowanie wyposażenia domu. Dostali w końcu, chociażby, ekspertyzę naszyjnika, przez który ucierpiała Katie Bell, ale cały czas śledzili też przepływ biżuterii przez rozmaite sklepy oraz nielegalne punkty targowe na Nokturnie. Z ciekawszych rzeczy, obejrzeli cztery części ,,Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" oraz przeczytali z kilkanaście różnych przepisów na pierniczki świąteczne. Trzeba mieć jakieś priorytety.

- Wszystkie inne magiczne ulepszenia są dziełem Armana - dodał Leo po chwili z lekkim westchnieniem - On to miał łeb, mówię ci. Kuchnia jest faktycznie bardzo inteligentna, bo Lina, eee... no nie jest mistrzynią gotowania, nazwijmy to. Wymyślił to wszystko, żeby było jej łatwiej, a Bernie pomagał mu w wykonaniu. Ale sporo roboty odwalił sam. Pewnie zauważyłeś już, co robią one?

Wskazał na rośliny, umieszczone w kwietnikach na ścianach salonu. Istotnie, Syriusz zdążył już dostrzec, że liście poruszają się, rozchylając bardziej lub mniej w różnych momentach, a dodatkowo, emitują zapach, czasem ożywczy, jak wiatr po deszczu, a czasem kojący niczym rozgrzana ziemia.

- Zauważyłem - przyznał, podążając za spojrzeniem kolegi - Ale nie do końca jeszcze łapię, jak faktycznie działają.

- Jakkolwiek to brzmi, one słuchają. Arman dostał sadzonki od jakichś krewnych z Birmy. Liście są w stanie wyczuć nastrój, a idzie im lepiej, jeśli dłużej z tobą mieszkają. Nikt dotąd nie odkrył, jak dokładnie to robią, czy wyczuwają jakieś... wibracje, czy raczej wyłapują konkretne słowa, których używasz. W każdym razie, wiedzą i dopasowują zapach do konkretnej sytuacji.

Syriusz pokręcił głową z niedowierzaniem, ale wynikającym bardziej z nagłej refleksji, jak bardzo niezmierzona jest magia, pełna zagadek mimo tylu wieków badania jej przez najwybitniejszych czarodziejów. W Hogwarcie uczyli się przecież tylu przedmiotów, mieli najlepszych profesorów, takich jak choćby Minnie, a wystarczyło zetknięcie z inną kulturą by odkryć, jak mało nadal wiedzą. Dobrze, że to Remus pojechał do tego całego Nepalu, by badać genetyczne niuanse w rodach czystej krwi. Z jego skrupulatnością, tym otwartym umysłem, był do tego najlepszym kandydatem.

- W sypialni też takie są - powiedział Łapa po chwili patrzenia na liście, połączywszy fakty - A ja się w sumie zastanawiałem, czemu tak szybko tu zasypiam. Na początku obstawiałem wannę. Jest naprawdę genialna, z tymi wszystkimi masażami, i tak dalej. Lina mówiła, że sama robiła wszystkie ulepszenia.

Jakąś częścią świadomości czekał na komentarz Leo i nie rozczarował się.

- A, możliwe, nie widziałem tej wanny. Coś kojarzę, że Lina remontowała sypialnię kilka lat temu, jakoś niedawno - odparł tamten nieuważnie, nie dostrzegając mimowolnej ulgi na twarzy towarzysza - Powiem ci ogólnie, że jestem tu pierwszy raz odkąd Arman... no wiesz. Cholernie dziwne uczucie, bo przez te wszystkie rośliny, jego różne pomysły, ten dom jest nadal tak bardzo... jego. Cały czas czuję, jakby miał zaraz tu wejść, rozumiesz?

Syriusz przytaknął, bo jasne, tego typu przemyślenia nie były mu obce. Miewał je stale w różnych przypadkowych punktach miasta, wspominając Jamesa. Widział czasem Regulusa, jak żywego, obok fortepianu w salonie przy Grimmauld Place. Niektórych wspomnień nie da się tak po prostu wymazać.

- Dobra, nie mówmy o smutnych rzeczach - zaordynował w końcu Leo, po ładnych kilku minutach, które spędzili obaj, tkwiąc w niewesołym zamyśleniu - Telewizor jest co prawda zupełnie niemagiczny, ale Arsenal gra dziś z Newcastle, tak że...

Przerwało mu stukanie, trudny do pomylenia z czymkolwiek dźwięk dzioba uderzającego o szybę.

Syriusz zmarszczył brwi i aż wstał, by otworzyć okno bez użycia czarów. Jakoś odruchowo wolał od razu przyjrzeć się z bliska ptakowi, który jakimś cudem go tu znalazł. Bo adresatką przesyłki nie mogła być przecież Lina, już od września odbierająca wszelką pocztę w Hogwarcie.

Sowa, najzupełniej zwyczajna, sporawa płomykówka, wsunęła się do środka dziwnie niemrawo. Przysiadłszy na parapecie, wysunęła przed siebie nóżkę, do której przywiązano niewielką paczuszkę. Pod warstwą szarego papieru kryło się aksamitne pudełeczko, nieco wytarte, ale z pewnością dawniej eleganckie. Mechanizm był już nieco zastały, więc gdy w końcu puścił, zrobił to tak gwałtownie, że zawartość wypadła ze środka, tocząc się po podłodze z głośnym stukotem.

- Nie dotykaj tego - powiedział Łapa gwałtownie i całkowicie niepotrzebnie. Leo nawet nie zdążył wstać z fotela, spojrzał tylko ze zdziwieniem. Bo przecież nie mógł wiedzieć. Niby skąd.

Za to Syriusz od razu rozpoznał ten pierścień, gładkie srebro zwieńczone lśniącym, czarnym kamieniem, rodowy sygnet Blacków.

Ledwie zdążył wysłać patronusa do Liny, dobiegł go nowy dźwięk. To sowa, którą zostawił w otwartym oknie, upadła bez sił na wewnętrzny parapet, a kilka samotnych piórek zawirowało w chłodnym, wilgotnym powietrzu.

***

Face claim Hestii uśmiecha się do Was z mediów<3

* Seojun Lee to specjalna postać powstała z miksu dwóch cudnych panów z komiksu ,,True Beauty" jako mały easter egg dla czytelniczki

Ten słodki chłopiec jeszcze tu zawita, tak że poznacie go bliżej.

** Pewnie pamiętacie - prefektami Hufflepuffu byli oryginalnie Hanna Abbott i Ernie McMillan. Jest jednak w 6. tomie scena, w której dowiadujemy się, że Hanna opuszcza szkołę po tym, jak ginie jej matka. Wydało mi się zasadne, by ktoś ją na stanowisku zastąpił, dlatego rolę prefekta przejmuje u mnie Susan Bones. Anthony Goldstein za to był w tamtym czasie prefektem Ravenclawu, więc istotnie, Hermiona miała istny dream team na tych zajęciach :)

*** Ten znany doskonale do dziś tytuł miał swoją premierę w 1989 roku. Pierwotnie wydany na komputery Apple II, w ciągu kolejnych lat cieszył serduszka kolejnych graczy zarówno w wersji PC, jak na konsolę. Między innymi hit przełomu lat 80 i 90 - Nintendo Entertainment System, w skrócie NES. W ten właśnie obiekt pożądania postanowiłam wyposażyć Brana, który poza Księciem mógł na nim grywać również w The Legend of Zelda oraz Super Mario Bros.

W przeciwieństwie do walkmanów, historia gier video jest bardzo zawiła, więc jako ciekawostkę dodam już tylko to, że swoistym klonem NES na polskim podwórku był zapewne dobrze znany niektórym z Was Pegasus.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro