Rozdział 21 - część pierwsza
Syriusz nie napisał ani razu od tamtej rozmowy przez kominek, wieczorem trzydziestego pierwszego października. Było to nieco dziwne, biorąc pod uwagę jego dotychczasową korespondencyjną aktywność, z drugiej strony, gdyby stało się coś złego, Lina dostałaby taką informację od Remusa albo Dumbledore'a. Od czasu do czasu zerkała na zaczarowany przez Blacka pergamin, ale ten nadal pozostawał pusty. Co do zasady, należała do cierpliwych osób, jednak w tym konkretnym przypadku cisza budziła w niej niespodziewany niepokój, pomieszany z irytacją. Prawie cieszyła się, gdy w końcu nadszedł trzeci listopada, dzień imprezy urodzinowej, choć wcześniej miała co do niej pewne wątpliwości. Z jednej strony, zgodnie z planem mieli w końcu otworzyć całą tę tajemniczą skrytkę Oriona i na to faktycznie bardzo czekała. Jednocześnie to było dla niej pierwsze tego typu wyjście od ponad piętnastu miesięcy, w otoczeniu twarzy budzących tyle wspomnień. W dodatku nietrudno się było domyślić, że poza Liną wszyscy zaproszeni należeli do regularnych członków Zakonu Feniksa. Część z nich z całą pewnością kojarzyło ją przede wszystkim z ministerstwem, czyli niczym dobrym. Mogła jedynie liczyć na ich oddanie dla Dumbledore'a - kto wie, może fakt pracy dla niego zapewnia jakiś kredyt zaufania.
Podsumowując, miała coś na kształt tremy. A jednocześnie była zła na Blacka za jego milczenie i to motywowało ją do podjęcia wyzwania.
W ramach przygotowania do wyjścia postanowiła przede wszystkim dobrze się wyspać. Po spędzeniu kilku miłych godzin nad projektami makiet na zajęcia zaczęła proces wyboru stroju. Odruchowo sięgnęła po nienoszoną jeszcze ostatnią kreację od Amybeth - oberżynowe, wcięte w talii cudo sztuki krawieckiej, ale potem stwierdziła, że przecież urodziny Syriusza będą zdecydowanie luźną okazją. Wyciągnęła z szafy czarne body z krótkim rękawkiem, takie, które nie zroluje się pod elastyczną, ołówkową spódnicą. Obejrzawszy efekt w lustrze, nie wiedzieć czemu, przypomniała sobie zdziwienie Blacka, gdy zobaczył tamtą starą, dyżurną imprezową sukienkę, pożyczoną Tonks.
„Nosiłaś to"? Też coś.
W związku z tym wymieniła dolną część garderoby na krótszą. Prosta spódnica z czarnego dżinsu miała jeszcze jedną zaletę - dodawała nieco krągłości w biodrach, a Lina, po ostatnim ciężkim roku, zdecydowanie nie mogła narzekać na ich nadmiar. Podczas ostatniej wizyty przy Grimmauld Place nieco zmarzła, dobrała więc jeszcze cienki, ale ciepły golf w kolorze wina. Włożyła botki na wysokim, wygodnym słupku, rozpuściła włosy, narysowała precyzyjną kreskę na górnej powiece i ostatecznie opuściła Hogwart całkiem zadowolona. Także dlatego, że zmierzała na miejsce z lekkim wyprzedzeniem. Jakoś podskórnie wolała przyjść przed pozostałymi gośćmi, jakby to miało pomóc jej naturalnie się wpasować.
Gdy jednak dotarła pod kamienicę z numerem dwanaście, zastała pod nią Syriusza w towarzystwie Remusa oraz małżeństwa Wesleyów. Artur, którego kojarzyła z ministerstwa, z rozradowaną miną prezentował jakiś duży, nieregularny kształt, nakryty czerwoną plandeką. Black praktycznie jej nie zauważył, wpatrując się w obiekt niczym zahipnotyzowany.
– Molly i Artur przywieźli prezent od Harry'ego – powiedział Lupin, witając Linę swoim uprzejmym uśmiechem – To jak, otwierasz?
– Tak – rzekł jubilat dziwnym tonem, po czym delikatnie, jakby niepewnie, pociągnął za skrywające upominek okrycie. Spod materiału wyłonił się motor, spory, cały w czarnym macie, z połyskującymi gdzieniegdzie chromowanymi elementami. Przestrzeń wokół deski rozdzielczej podkreślono lśniącym, czerwonym lakierem, a całość miała w sobie coś retro, choć jednocześnie wyglądała na nową. Lina nie czuła szczególnego pociągu do motoryzacji, ale musiała przyznać, że maszyna ma w sobie jakieś hipnotyzujące piękno.
Na obitym skórą siedzisku leżała jeszcze koperta.
– Chodźmy do domu, nie róbmy tu zbiegowiska – rzucił nagle Lupin, biorąc pod ramiona oboje Weasleyów i zerkając ku Linie znacząco – Łapo, wprowadź go od razu do garażu, dobrze?
Syriusz skinął głową, nie spuszczając oka z motoru. Lina, odruchowo chcąc pomóc Remusowi w odciągnięciu uwagi Artura, również ewidentnie zafascynowanego prezentem od Harry'ego, zagadnęła o garaż.
– O tak, jest tu! – ucieszył się Weasley – Odkryliśmy to, szukając miejsca, z którego tak wieje ku spiżarni, pamiętasz, Molly? Nie wiem, po co Blackom był podziemny garaż, nie mieli tam nic interesującego... to znaczy, z rzeczy, które zazwyczaj trzyma się w pomieszczeniach tego typu.
– Słowem: zero mugolskich odpadów, poddawanych nielegalnym eksperymentom – prychnęła jego małżonka, podając Lupinowi swoje okrycie – O to akurat można ich było nie podejrzewać i całe szczęście. Mieliśmy tu dość problemów z podejrzanymi obiektami...
Lina, zaalarmowana ostatnimi słowami, zamierzała pójść za perorującą Molly w stronę kuchni, gdzie tamta udała się ze swobodą bywalczyni, ale Remus przytrzymał ją lekko za łokieć.
– Poczekaj – rzekł półgłosem – Ona teraz zajmie się ocenianiem spiżarni i to jej zajmie dłuższą chwilę, zanim przyjdzie skarcić mnie, że was sobie porządnie nie przedstawiłem. Chciałem ci coś powiedzieć, korzystając z okazji. Póki Łapa nie słyszy.
– To dlatego nas zabrałeś spod domu?
– I tak i nie – Lupin uśmiechnął się, a jego oczy rozbłysły figlarnie w półmroku salonu – Ten motor... to spore przeżycie dla Syriusza. Przez dłuższą chwilę będzie, nazwijmy to, w stanie, w którym nie chciałby być oglądany. Tak już ma. Prezenty zawsze wytrącały go z równowagi, a ten jest od Harry'ego, więc sama rozumiesz.
– Serio, kupił mu motor? – Lina pokręciła głową, sama szczerze ujęta gestem Pottera – Ma rozmach.
– To jest stary motor Łapy, używał go przez kilka lat, zanim... No w każdym razie, ma za sobą sporo historii. W osiemdziesiątym pierwszym roku trafił w ręce Hagrida i Syriusz nawet zamierzał go naprawić, ale jakoś się za to nie zabrał. Za to Harry, jak widać, owszem. Poprosił o pomoc Artura i tego aurora, którego poznał, gdy byliście w ministerstwie...
– Berniego – odgadła Lina, coraz bardziej pod wrażeniem – Merlinie, czyli ten motor potrafi teraz wszystko.
– Nie strasz. I tak mnie stresuje, że wyprowadzam się na kilka miesięcy... W sumie to właśnie o tym chciałem pogadać.
Ściszył głos tak, że Lina musiała nachylić się niżej ku niemu.
– Syriusz byłby wściekły, gdyby wiedział, ale muszę. Pierwsza sprawa... podczas waszego śledztwa... zakładam, że ono nabierze tempa po otwarciu skrytki... Czy mogłabyś zrobić jakoś tak, by to on zajmował się większością rzeczy?
– W zasadzie tak – odparła Lina ostrożnie – Tylko... dlaczego?
– Bo musi mieć dużo do roboty – powiedział Lupin poważnie, lecz zaraz zamarkował ten ton cichym śmiechem – Poza tym, tobie też dobrze zrobi delegowanie obowiązków. Zazwyczaj widuję cię wykończoną.
Zaprotestowała odruchowo, jednak zbył ją gestem dłoni.
– Słuchaj, ja przecież wiem, jak to jest, gdy nagle dołączasz do swoich dawnych nauczycieli w Hogwarcie i chcesz się wykazać. Ale powinnaś odpoczywać, a do tego, Łapa chyba dobrze się sprawdza w śledztwie?
– Nawet bardzo dobrze – przyznała szczerze.
– No widzisz, on też to wie i między innymi dlatego ta misja... Wyjątkowo dobrze mu robi.
Remus przeciągnął dłonią po włosach na karku, jakby skrępowany. Biedny, bardzo nie chciał powiedzieć za wiele, ale ona i tak już domyślała się, o co chodzi.
– W porządku – powiedziała uspokajającym tonem – A druga sprawa?
– Łączy się z poprzednią – odparł, jeszcze bardziej stropiony – Bo widzisz, ja mu jeszcze nie powiedziałem o tamtym.
– Co? Dlaczego?!
– Nie mogłem! Miał tyle na głowie, nie chciałem mu jeszcze dokładać.
Lina westchnęła lekko, bo choć poniekąd rozumiała jego motywację, nie podobało jej się, że sprawa nie została nadal załatwiona. Podczas spotkania w domu Armana podzieliła się z Remusem skierowanym do Syriusza listem, mówiącym o zatrutej krwi oraz śmierci jego ojca. Zdradziła mu również informację o samobójstwie Oriona i wysłuchała naiwnego zdziwienia, że Dumbledore, wiedząc o wszystkim, nic im obu nie powiedział. W końcu poprosiła Lupina, by to on przekazał przyjacielowi oba niezbyt przyjemne fakty. Ona sama jakoś nie czuła się odpowiednią osobą.
– Mówię ci o tym, bo zakładam, że po otwarciu skrytki temat może sam wypłynąć – rzucił Remus tonem usprawiedliwienia, a Lina postanowiła go nie dręczyć.
– Niech będzie, ale powinieneś jednak wyznać mu wszystko przed swoim wyjazdem.
– Tak, wiem. I tak muszę z nim pogadać...
Remus zmarkotniał wyraźnie, co upodobniło go do smutnego misia z książeczek dla dzieci. Lina poklepała mężczyznę pocieszająco po ramieniu.
– Słuchaj – wyszeptała – Nie musisz mi niczego tłumaczyć, widziałam ludzi, którzy wyszli z Azkabanu. Żaden z nich nie był w tak dobrej kondycji jak Syriusz, serio. To, że po dwunastu latach tam w ogóle żyje, to cud. I oznacza, że da sobie radę już ze wszystkim.
Trzasnęły drzwi wejściowe, a z końca korytarza rozległo się głośne smarkanie Blacka. Lina i Remus spojrzeli po sobie porozumiewawczo, wymieniając uśmiechy.
– Masz rację – powiedział z rozbawieniem – To cud, ale mogłem się go spodziewać. Po prostu czasem o tym zapominam. Wiesz, nie chodzi o to, że jest jakoś źle... to bardziej prewencja. I będę ci za nią bardzo wdzięczny. Pojadę do Nepalu z o wiele większym spokojem.
Lina pomyślała, że dobre samopoczucie Remusa w trakcie misji było warte znacznie większego wysiłku z jej strony, niż wymagało samo zgrabne zwalanie na Blacka czynności śledczych. Ostatecznie bardzo jej zależało na wyniku tej nepalskiej ekspedycji. Nie zdążyła jednak tego powiedzieć, bo z obu stron korytarza dobiegły ich dwa głosy.
– Przeszkadzam? – zapytał Black przez nos.
– CZEMU JĄ TYLE TRZYMASZ W KORYTARZU, REMUSIE! – zawołała z kolei Molly, wypadając z kuchni i zaganiając do niej całą trójkę.
Widząc, że Syriusz szykuje się do zadawania niewygodnych pytań o temat rozmowy z Remusem, Lina przytomnie wetknęła mu w ręce paczkę, którą wcześniej odłożyła na jedną z ozdobnych etażerek.
– Przyniosłaś te dobre bezy z Pokątnej? – zapytał od razu, kładąc torbę przed sobą na stole.
– Między innymi. Gdzieś między nimi jest też twój prezent i jeszcze coś, co dała mi dla ciebie McGonagall.
Black znieruchomiał nad częściowo rozdłubaną paczką.
– Serio? No nieźle, nie musiałaś mi nic kupować. A co jest w tym od Minnie? Mam się bać?
– Nie wiem, przyszła do mnie jak wychodziłam i kazała ci to oddać. Nawet nie zdążyłam zapytać, skąd wie, że się tu wybieram.
– Ode mnie – Black zachichotał znienacka, a Remus westchnął głęboko.
– Nie mów, że znowu ją zaprosiłeś, Łapo.
Syriusz, któremu udało się w końcu dobrać do zawartości paczki, w tym koperty z herbem Hogwartu, odpowiedział mu jedynie szerokim uśmiechem.
– Przez siedem lat edukacji zapraszał McGonagall na wszystkie możliwe okazje, łącznie z imprezą na zakończenie szkoły – wyjaśnił Linie Remus – Nigdy się nie zgodziła, co za zaskoczenie.
– Jeszcze to zrobi – prychnął Syriusz, otworzywszy kopertę – Słuchajcie tego: Panie Black, niezła próba. Obawiam się, jednakże, że Pańskie sposoby świętowania urodzin mogą być czymś zdecydowanie poza moimi możliwościami. Jestem kobietą dojrzałą w latach, choć przyznam, można ten fakt przeoczyć. Wszyscy się starzejemy, jednakże. Wspominam o tym zupełnie bez powodu.
Zerknął z niesmakiem na zanoszących się ze śmiechu Linę i Remusa.
– Zazdrościcie, bo to ze mną flirtuje listownie, nie z wami. Dalej jest: Proszę jednak przyjąć moje najszczersze życzenia pozostawania w dobrej kondycji oraz obchodzenia jeszcze wielu tak wspaniałych rocznic. Pomyślałam, że z uwagi na dawne czasy ucieszy Pana ten skromny podarek. To piernikowe traszki, te same, jakie sukcesywnie ginęły mi z puszki po każdym szlabanie. Przyznam, że nadal nie wiem, jak Pan je wyciągał. Czy to było Evanesco?
– Było? – zainteresowała się Lina.
– Tak – przyznał Syriusz z widocznym zadowoleniem – Dematerializowałem dno puszki, a potem unosiłem ją maksymalnie pół centymetra ponad biurko, gdy Minnie nie patrzyła, po czym wysuwałem traszki zaklęciem przywołującym. To była zawsze szybka akcja.
– I wszystko po to, by zjeść pierniczka?
– To były JEJ pierniczki, Dawson. Sama je piekła. Myślałem, że prefekci wiedzieli takie rzeczy. McGonagall nie lubi goździków, a dodają je do kupnych traszek, dlatego robi swoje. Mają trochę krótszy ogon niż te ze sklepu, widzisz?
Lina była gotowa uwierzyć, skoro tak twierdził, bo sama nie widziała najmniejszej różnicy. Do momentu, gdy Black podsunął puszkę bliżej ku niej i Remusowi.
– No fakt, nie czuć goździków – stwierdziła, wciągając zapach ciasteczek.
– Dla mnie pachną zawsze tak samo pierniczkowo, ale na bank macie rację – rzekł pogodnie Remus, częstując się traszką.
– Na szczęście chociaż ciebie los obdarzył sprawnym węchem, Dawson – westchnął teatralnie Syriusz i odgryzł głowę swojemu ciastku, zanim wrócił do lektury końcówki listu – Udanego przyjęcia, Panie Black. Nie wszystko zmienia się z czasem i całe szczęście. Proszę o tym nie zapominać. Pozdrawiam, Minerva McGonagall. Słodka Minnie. Jak myślicie, co miała na myśli?
– No, wypakowałam wszystko – rozległ się głos Molly, która dołączyła do nich z głębi kuchni, prowadząc za sobą lekko zmachanego Artura – Gulasz już się podgrzewa. Suflet wstawiłam do pieca, na najniższy poziom, zaglądaj do niego, tylko nie podjadaj jak ostatnio, bo opadnie.
– Jasne, Molly – rzucił Syriusz ugodowo, na co z pewnością wpływ miał fakt, że trzymała w dłoni ogromny, rzeźnicki nóż – Pachnie super, ale nie musiałaś tyle tego przywozić, wiesz, coś tam z Remusem kupiliśmy...
– Nie ufam tym waszym kawalerskim zakupom. A z tobą dotąd się nawet porządnie nie przywitałam, kochanieńka – odłożywszy złowrogie narzędzie, pani Weasley podeszła do Liny, by ucałować ją w oba policzki – Mam nadzieję, że potem sobie pogadamy! W końcu jest okazja, by się lepiej poznać.
– Koniecznie – dorzucił jej mąż, dołączając do powitań – Słyszałem, że mieszkałaś w Nowym Jorku. Czytałem o tamtejszym podziemnym pociągu. Ponad czterysta stacji!* Fascynujące.
– Nowojorskie metro ma też najwięcej linii na świecie – odrzekła Lina, zadowolona, że żadne z małżonków nie zaczęło zagłębiać się nadmiernie w ich rodzinne powiązania – Często nim jeździłam, gdy pracowałam w Macusie.
Po błysku w oku Artura poznała, że co najmniej jeden temat do konwersacji na wieczór ma już zaklepany.
– To potem, potem – rzuciła Molly nieuważnie, grzebiąc w swojej przepastnej torbie, aż dotarła do sporej, miękkiej paczki, chaotycznie zawiniętej w kilka warstw lśniącego papieru. Zanim odesłała nóż ku blatowi z deską do krojenia, zdążyła błyskawicznie wetknąć pakunek w ręce Blacka, poklepać go po policzku oraz przygładzić mu odstający wicherek z tyłu głowy.
– To ode mnie i Artura, mój drogi, zrobiłam ci kilka rzeczy na zimę, bo wiesz, w pewnym wieku trzeba już zadbać o te sprawy. Zwłaszcza nerki, zapamiętasz moje słowa. U mężczyzn to słaby punkt, powiedz mu, Arturze.
– O tak – przytaknął Weasley martwym głosem – Drastycznie słaby.
Syriusz, z wyrazem twarzy nie do opisania, wyjmował z paczki bez dna kolejne wełniane obiekty. Remus, napotkawszy rozbawione spojrzenie Liny, która bardzo starała się nie śmiać, poczerwieniał gwałtownie z wysiłku, po czym wyszedł z kuchni.
– Dzięki, Molly – powiedział Black, wysyłając za przyjacielem jadowite spojrzenie – Świetny pomysł, chyba zamówię u ciebie też coś na marzec dla Remusa.
– Żaden problem – odparła ucieszona, po czym poszła w głąb kuchni wykrawać ozdobne kształty w piklach, zabierając ze sobą małżonka.
Syriusz zgromił Linę wzrokiem, przyłapując ją na ocieraniu łzy śmiechu z kącika oka. Co ciekawe, niezależnie od uwagi Molly, składał obejrzane swetry (klasyczny wciągany przez głowę, golf oraz kardigan) z wyjątkową starannością.
– Teraz, jak już cię namierzyła, sama zaczniesz takie dostawać, Dawson. Śmiej się, póki możesz.
Z błyskiem w oku wypakował ciastka z kawiarni Bruna, w tym bezę z kremem i malinami. Kiedy dotarł do swojego prezentu, zmarszczył brwi, pomacawszy miękką paczkę.
– Mam nadzieję, że nie grasz w drużynie Molly i to nie są, no nie wiem... kalesony z ociepleniem – rzucił sarkastycznie, zabierając się do rozwijania papieru – Albo pokrowiec na termofor.
– Nie, ale możesz je dostać następnym razem – odparła z szerokim uśmiechem, co skwitował zniesmaczoną miną. Szybko jednak zmienił wyraz twarzy, dotarłszy do zawartości pakunku.
O tak, wiedziała, co robi, wybierając właśnie to w ramach prezentu, a trafiła nawet lepiej, niż początkowo myślała, dzięki nieokiełznanej fantazji Pottera. Kurtka o motocyklowym fasonie, z miękkiej skóry barwionej na granat tak głęboki, że niemal czarny, nie tylko leżała na Syriuszu doskonale, ale kryła też w sobie dodatkowe niespodzianki.
– Przyda ci się na następny koncert Manatów – powiedziała z zadowoleniem – Bo tamtej już nie odzyskasz od Tonks... Chyba to wiesz.
– Może i dla niej poproszę o sweter Weasleyów – prychnął Syriusz, oglądając się w przykurzonej szybie kredensu – Pasuje idealnie – stwierdził po dłuższej chwili, z wyraźnym uznaniem w głosie.
– Bo sprawdzałam rozmiar na sobie, a wcześniej przymierzyłam twoją drugą kurtkę. Wisiała w korytarzu, jak byłam tu poprzednio.
– A, to dlatego na Pokątnej...
Urwał nieoczekiwanie i zaczął eksplorować kieszonki ukryte po wewnętrznej stronie odzienia. Zanim zdążyła zapytać, co miał na myśli, odnalazł kluczowy element, dzięki któremu w ogóle pomyślała o zakupie tego konkretnego prezentu niemal od razu, gdy padło urodzinowe zaproszenie. Jak można było oczekiwać, nacisnął sprytnie schowany przycisk bez pytania, do czego służy, a wtedy mankiety kurtki i stójka wokół szyi rozjarzyły się bladym, świetlistym wzorem w postaci maleńkich konstelacji.
Oczy Syriusza rozbłysły pełnią ekscytacji, gdy ponownie zerknął na własne odbicie w kredensie. Przez ładnych kilka minut bawił się kolejnymi ustawieniami, zmieniającymi położenie gwiazdek oraz natężenia ich blasku, a Lina obserwowała go z bezwiednym uśmiechem. Cóż, niewielki procent mężczyzn nosiłby coś takiego z kompletnym brakiem zahamowań, a już z całą pewnością żaden z nich nie wyglądałby aż tak dobrze.
– Muszę powiedzieć Dawson, że masz naprawdę świetny gust – rzekł Syriusz, właśnie wtedy, gdy pomyślała powyższe. W punkt.
Z korytarza dobiegł ich dzwonek do drzwi, a zaraz potem głosy - zapewne Remus, po uprzedniej ewakuacji z kuchni, pozostawał nadal w okolicy wejścia. Black, rozpoznawszy głos swojej kuzynki Andromedy, matki Tonks, ożywił się znacznie.
– Muszę jej to pokazać w lepszym świetle – zdecydował, po czym błyskawicznie opuścił kuchnię. Lina postanowiła do niego nie dołączać - zamiast tego cicho przemknęła ku salonowi. W przeciwieństwie do rozświetlonej jadalni, którą Syriusz postanowił przeznaczyć na główną lokalizację swojej imprezy, to pomieszczenie pozostało ciemnawe, a jego drzwi zamknięto. Teoretycznie opary eliksiru rozpuszczającego nie były toksyczne, ale pozostawał on wściekle mocną miksturą, więc gospodarze woleli nieco ograniczyć dostęp do ukrytej w ścianie skrytki Oriona. Lina się na to przygotowała - wyjąwszy z zanadrza maseczkę i rękawice ze smoczej skóry, skontrolowała stan poszarzałego tynku. Poskrobawszy go lekko, zauważyła, że zaczął już zmieniać strukturę. Najwyższa warstwa stała się lekko miękka, trochę jak sam wierzch stanowczo zbyt zmrożonych lodów.
Eliksir działał. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za kilka godzin odkryją, co ukryto w tej ścianie.
Wciągnęła do płuc chłodne powietrze, pełne silnych nutek kurzu oraz Wybornej Mikstury Czyszczącej Do Dywanów Doktora Mulpeppera. Aż dziwne, jak dobrze pamiętała tę charakterystyczną woń. Tak samo pachniał salon w domu jej dziadków - Callidora Black, wychowana wedle tradycyjnych wzorców, była niczym ciasteczko wycięte tą samą foremką. Coś tam mogło się ukruszyć, niektóre wzorki wykonano inaczej, ale baza pozostawała identyczna. Podobnie jak te koszmarne, ciężkie meble na giętkich nóżkach, wyglądających, jakby miały pęknąć pod ciężarem. Ciemne drewno pachnące politurą (również od Mulpeppera), klasycystyczne detale oraz zielono-srebrne obicia, blaknące przez lata do jednolitej, zgniłej szarości. Salon Blacków, pozbawiony co łatwiejszych do wyniesienia sprzętów, wydawał się nieco pustawy. Przestrzeń wypełniał głównie ogromny, rzeźbiony kredens, kanapa oraz stolik kawowy. Przez wielkie okna, w tym drzwi wychodzące na połączony z jadalnią balkon, świeciły mocno uliczne latarnie.
Aż dziwne, że czegoś z tym nie zrobili, pozwalając, by blask pochodzący z mugolskich wynalazków kalał wszystkie te cenne artefakty, emblematy historii, tradycji, czystości, wszystkich tych bzdur, będących jedynie fasadą. Tak naprawdę ich rodzinna więź istniała jedynie w postaci ozdobnych gałązek, wyszytych srebrną nicią na starożytnym gobelinie. One jedne nadal połyskiwały jasno wśród szaroburej, silnie przybrudzonej całości. Przez krótką chwilę Lina poczuła pokusę, by podejść bliżej prawej strony, tej, gdzie pod babką Callidorą i wypalonym miejscem po Cedrelli, matce Artura Weasleya, powinna znaleźć siebie samą.
Nie zrobiła tego. Nie chciała zastanawiać się nad tym, co nadal tam robi, nie zamierzała oglądać tamtych imion ani pozornych połączeń między nimi.
Wyszła z salonu, zostawiwszy tam na później maseczkę oraz rękawiczki. Przekraczając próg jadalni, zobaczyła, że w międzyczasie przybyło więcej gości - do Weasleyów dołączył ich syn Bill z wtuloną z niego piękną dziewczyną o bladozłotych włosach, przyszli też już aurorzy z Szalonookim na czele, w tym, co ciekawe, Leo Williamson. Odprowadzając go z lekka zdziwionym wzrokiem, Lina natrafiła na spojrzenie Kingsleya. Przesunąwszy się nieco na obitej srebrnymi poduszkami ławie, poklepał wolne miejsce obok siebie, podeszła więc, by je zająć.
– Kolejny auror w szeregach zakonu? – zapytała, nie siląc się na dyplomację. Nigdy tego zresztą nie robiła w tym przypadku, znała Shacklebolta tyle lat, że, doprawdy, wszelkie podchody były zbędne.
– Złapał dobry kontakt z Syriuszem, a już od jakiegoś czasu potrzebowaliśmy wzmocnienia zasobów. Dumbledore trochę oponował, ale przecież nie odmówiłby sobie takiego nabytku. Nawet jeśli podejrzewał, że Łapa chce Leo w Zakonie głównie po to, by móc go zaprosić na tę imprezę...
– W sumie to nie zapytałam, dlaczego robi urodziny w tym mrocznym zamczysku. Ty wiesz?
– O tak, było to kwestią sporną podczas ostatniego zebrania. Nie ma bezpieczniejszego miejsca niż Grimmauld Place, może poza Hogwartem, i to zadecydowało. Syriusz walczył, ale wiesz, ciężko polemizować z faktem, że jego goście są przecież tak czy tak jakoś tam związani z Zakonem, więc mają wstęp do Kwatery.
– Nawet ja – odparła Lina, uśmiechając się złośliwie – Szpieg ministerstwa, jak zabłąkana oliwka na pizzy. Kto by pomyślał, że kiedyś będziemy po różnych stronach barykady, King.
– Tylko nie oliwki – zaprotestował Shacklebolt gwałtownie – A co do stron, jedyna druga, o której słyszałem, to ta, gdzie stoi Voldemort. Jesteś jedną z ostatnich osób, które bym podejrzewał o znalezienie się tam.
– Słusznie – przyznała, przywołując sobie szklaneczkę brandy i miseczkę pełną marynowanych cebulek – Ale przyznasz, że obecna sytuacja jest jednak nieco dziwna. Zakon, niby nadal tajny, jednak nie do końca. Stosunki między Dumbledore'm a Scrimgeourem napięte, pośrodku ja, w spontanicznej roli mentorki młodzieży. Ty, Tonks, Hestia, a teraz również Leo, trochę tu, trochę nadal w ministerstwie, w dodatku, tym razem, za wiedzą przełożonego. Chyba że macie ambicję przyjęcia także i Robardsa?
– Wiesz, co jest dziwne? – zapytał Kingsley łagodnie, machając dołączającym do towarzystwa bliźniakom Weasley – Że ciebie nie ma z nami, przynajmniej tam, w biurze.
Lina zrobiła minę, mającą wskazać mu jasno, co sądzi o rozmowie na ten temat. Takie uwagi padną nieraz tego wieczora, była tego pewna. Wiedziała też jednak, że akurat ten rozmówca nie zwykł naciskać. Jeśli tylko nie przesłuchiwał właśnie jakiegoś podejrzanego, rzecz jasna. Kingsley, obdarzony słusznym wzrostem, kupą mięśni oraz niskim głosem był co prawda wyjątkowo spokojnym, rozważnym człowiekiem, lecz gdy chciał, potrafił budzić lęk.
– Co w ogóle u ciebie? – zapytał półgłosem – Słyszałem, że już uruchomiłaś swój kurs. Idzie zgodnie z oczekiwaniami?
– Nawet lepiej! – odparła od razu, przełykając szybko cebulkę – Uczestnicy mają od piętnastu lat w górę i trochę się obawiałam, na ile są gotowi, ale uznałam, że zaryzykuję. Opowiedziałam im o śledztwie w Richmond.
To była jedna z pierwszych spraw, prowadzili ją z Armanem i Kingsleyem wspólnie, podczas pierwszych miesięcy pracy. Dość mroczna, dotyczyła morderstwa na starszej kobiecie, dokonanego trucizną, której niemagiczni śledczy nie mieli prawa rozpoznać. Ostatecznie rozwiązanie okazało się dość proste, za zabicie staruszki odpowiadał jej własny wnuk, ale oni obalili jego alibi później, niż by mogli, gdyby posiadali na tamtym etapie nieco więcej doświadczenia.
– Średnio nam wtedy poszło – zauważył Shacklebolt, którego myśli poszły widocznie tym samym torem – Gdybyśmy wcześniej ogarnęli, że na zdjęciach techników widać uchylone okno, mielibyśmy od początku precyzyjny szacunek czasu zgonu.
– Tamten medyk też mógł nas zapytać, czy było zamknięte, czy nie. Przecież wiedział, jaki to może mieć wpływ na stan ciała.
– Dopiero zaczął pracę, jak my. Skąd pomysł, by opowiadać na kursie właśnie o tym? Masz na koncie tyle udanych śledztw...
– Bo praca aurora to nie tylko sukcesy, a takie historie budują niepotrzebny dystans. Wystarczająco czytali na mój temat w ,,Proroku", gdy objęłam posadę. Nie pamiętasz, jak to wyglądało u nas, z Rufusem i Szalonookim? Umieraliśmy ze stresu. Wbija na zajęcia typ, który zapełnił połowę cel w Azkabanie, wcale się nie przechwala, ale nie musi - wystarczy jedna anegdota o starciu z siedmioma śmierciożercami w szczerym polu i to podczas burzy gradowej. Od razu myślisz, że nigdy nie będziesz jak on.
– Coś w tym jest – przyznał Kingsley – Szczerze, do teraz tak uważam.
– Sam widzisz! – Lina odesłała miseczkę po piklach, by mieć obie ręce wolne do gestykulacji – A przecież to nieprawda, żyjemy w czasach, gdy bez problemu możesz zaliczyć więcej aresztowań niż ktokolwiek z naszych mentorów. Zwłaszcza ochraniając tak ważny cel, jak premier mugoli. Inaczej mówiąc, daleko mi do Rufusa, a tym bardziej Alastora, jednak w porównaniu z taką Umbridge, umówmy się, jestem dla tych dzieciaków osobą, która naprawdę ogarnia temat. To nie przyszło samo z siebie, nauka zajęła mi kupę lat, a po drodze robiłam błędy. Powinni to wiedzieć, po to, by ich nie popełniać, ale też dla świadomości, że pomyłki cię nie skreślają. Wyciągasz wnioski i idziesz dalej.
– Nie powiedziałbym, byś stosowała tak łagodny stosunek do siebie w zawodowej praktyce – rzucił Kingsley z rozbawieniem – Nie to, żebym ja sam to robił. Niemniej, cieszę się, że tak cię wciągnęło nauczanie w Hogwarcie. Wyglądasz... naprawdę świetnie, odżyłaś.
Poklepał ją po dłoni, niby swobodnie, ale przytrzymując palce o kilka znaczących sekund dłużej. Wyglądał, jakby chciał coś jeszcze dodać, jednak od dalszego ciągu konwersacji uratowały Linę głośniejsze słowa siedzącego opodal Szalonookiego.
– WTEDY SIĘ ZACZYNA! – zagrzmiał, używając do ilustracji opowieści dwóch naleśników – Pseudobiceros bedfordi muszą odbyć podwodny pojedynek o to, kto zostanie zapładniającym, a kto zapładnianym**. Dzięki temu, że i samce, i samice mają takie same, podwójne członki, walka jest wyrównana, wymaga czujności po obu stronach. Gorszy szermierz musi potem nosić te wszystkie jajka...
– Nie ma jeszcze ósmej, a Moody już opowiada o płaszczkach walczących na penisy? – parsknęła Lina, patrząc na pokładających się ze śmiechu Weasleyów. Tych płci męskiej, co prawda, bo matka rodziny nie wyglądała na zachwyconą, podobnie dziewczyna Billa.
– Najwyraźniej – odparł Kingsley z szerokim uśmiechem – Ale to historia o płazińcach. Aż dziwne, że nie zapamiętałaś, słysząc ją milion razy...
– Tak samo jak wiele innych, mieszają mi się. Co było z płaszczką, w takim razie?
– Potrafią zabić człowieka, rażąc prądem. Łatwe, o płaszczkach mówi często. No wiesz, wyglądają niewinnie.***
– DZIĘKUJEMY ALASTORZE, JUŻ WSZYSTKO WIEMY – dobiegł ich donośny głos Molly Weasley. Zaraz po tym Artur zaproponował pojednawczo mugolską grę w wista. Zaczął tłumaczyć zasady, podczas gdy jego synowie, przekrzykując się, szukali jeszcze jednej osoby do rozgrywki. Andromeda podeszła do Molly i odprowadziła ją ku stolikowi kawowemu, szepcząc coś na ucho. Leo, sądząc po gestykulacji, opowiadał Hestii, Remusowi oraz jakiemuś drobnemu, kolorowo odzianemu mężczyźnie o wyjątkowo ciekawych zagraniach w quidditchu. Tonks siedziała kawałek dalej, zajęta partią Eksplodującego Durnia ze swoim ojcem, niewysokim panem o głośnym, zaraźliwym śmiechu. Syriusz stał przy samym oknie, słuchając uważnie Sturgisa Podmore'a. Lina znała to nazwisko służbowo. Niedługo po jej przejściu do Wizengamotu był sądzony za włamanie do Departamentu Tajemnic, jak się potem okazało – niesłusznie.
– Dobrze was tu wszystkich widzieć – powiedziała spontanicznie – Zasłużyliście na chwilę oddechu... chociaż dzisiaj.
Od strony okupowanego przez Weasleyów stołu rozległa się salwa śmiechu oraz jakieś wybuchy, wskazujące na to, że niemagiczny wist został jednak co nieco zmodyfikowany. Kilka butelek przefrunęło przez otwarte drzwi, lądując precyzyjnie obok przywołującego je Remusa. Niezbyt głośna muzyka z gramofonu w tle ucichła, więc Syriusz machnął różdżką, wysyłając pod igłę kolejną. Natrafił na spojrzenie Liny akurat, gdy wybrzmiał głos George'a Harrisona i uśmiechnął się lekko, zanim wrócił do rozmowy ze Sturgisem.
Little darling
It's been a long cold lonely winter
The smiles returning to their faces
It feels like years since it's been here
Here comes the Sun and I say
It's all right
Skomentowała jakąś uwagę Kinsleya, ale skupiła się już na całkiem czym innym.
*
* Wedle aktualnych danych, 472 stacje (najwięcej na świecie), 27 linii (również najwięcej) oraz 5.65 miliona przewożonych pasażerów dziennie (!).
** Kto pamięta rozdział szósty, ten wie, że w moim headkanonie Szalonooki lubi różne przedziwne stworzenia oraz opowieści o nich. Pseudobiceros bedfordi, zwane po angielsku Persian carpet flatworm, jak najbardziej istnieją w rzeczywistości i Moody nic a nic nie przesadza, opisując ich godowe zwyczaje. Dociekliwym polecam zgooglowanie krótkiego filmu pt. „The Mating Game | Meet the penis-fencing flatworm". Tytuł mówi sam za siebie XD
*** Pozwólcie, że wzbogacę kącik przypisowy jeszcze uwagą o płaszczkach - dziesięć lat po wydarzeniach, które Wam tu opisuję, niejaki Steve Irvin, australijski przyrodnik oraz prezenter telewizyjny, został zabity przez takie właśnie stworzenie. Kręcąc program pt. „Najgroźniejsze stworzenia oceanu" Irvin zamierzał mówić o czymś całkiem innym, bo szkaradnicach, jednak pogoda nie pozwoliła na rozpoczęcie zdjęć. Zdecydował w związku w tym o nakręceniu kilku luźnych scen, przeznaczonych do programu dla dzieci. To właśnie wtedy podpłynął za blisko płaszczki, która zapewne poczuła się zagrożona, bo wbiła mu kolec jadowy prosto w serce. Zginął na miejscu!
Brzmi jak fikcja, a to samo życie i według mnie Moody totalnie opowiadałby tę historię, by pokazać, że nigdy nie jest DOŚĆ BEZPIECZNIE. No i żeby szanować cudzą przestrzeń osobistą, rzecz jasna.
**** Dla przypomnienia - Sturgis pilnował drzwi do Departamentu w ramach działań Zakonu, gdy został zaatakowany przez Lucjusza Malfoya, który rzucił na niego zaklęcie Imperius. Dzięki temu był w stanie zmusić Podmore'a do próby włamania - okoliczności te, rzecz jasna, nie mogły być znane Wizengamotowi. Wymierzono karę sześciu miesięcy w Azkabanie, natomiast nie wiemy z kanonu, co stało się potem. Przyjęłam, że Sturgis odsiedział wyrok, a po nim wrócił do czynnej służby w Zakonie Feniksa, choć jako karany, mógł być dodatkowo monitorowany przez władze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro