Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

– Tak po prawdzie, zrobiliśmy to zupełnie bez sensu – rzuciła Lina z niezadowoleniem znad swojej porcji klasycznego, szpinakowego ravioli. Spróbowawszy jednego pierożka, skrzywiła się lekko i natychmiast przywołała do siebie pieprzniczkę.

Syriusz, niemal całkowicie zaangażowany w proces konsumpcji, ograniczył się do zrobienia pytającej miny. Zaraz po tym, jak minidetektorki, które dyskretnie wypożyczyła z ministerstwa, wskazały im ukryty w ścianie schowek, zażądał natychmiastowej przerwy obiadowej. Nie miała zamiaru z tym polemizować - sama zgłodniała, a dodatkowo, jakoś wolała odwlec moment poinformowania Blacka, że nie ma pojęcia, co zrobić dalej. Skrytka z całą pewnością została zabezpieczona zarówno przed zaklęciami redukującymi, jak wszelkimi próbami wiercenia w murze.

– Po pierwsze, powinniśmy nauczyć tego ustrojstwa też rozpoznawania kanapy, by mogło sprawdzić, czy nic nie jest dodatkowo ukryte w niej. Trzeba to potem zrobić. Po drugie, spokojnie mogliśmy wykluczyć ze skanowania cały kawał ściany zawierający okna, bo wiadomo, że nie ma niczego za nimi. Na szczęście schowek jest dość duży, więc tak czy tak go wyłapały. Miałam chyba zaćmienie umysłu, skoro tego nie dopilnowałam...

Zabierając się w końcu za ravioli, mrożone, ale po doprawieniu całkiem niezłe, pomyślała niechętnie o przyczynach swojego chwilowego umysłowego rozprężenia. W pewnym momencie była pewna, że padnie pytanie o Regulusa, zamiast tego, Syriusz podjął temat pogrzebu swojej matki, lżejszy, lecz też nie całkiem neutralny. Do tej pory za to nie wspomniał wcale o skazie ani o liście z ostrzeżeniem dla niego, który przyszedł do ministerstwa. Lina zaczęła mieć nieodparte wrażenie, iż cholerny Dumbledore w ogóle mu o tej korespondencji nie wspomniał, zwalając ten obowiązek na nią, i to bez uprzedzenia. Typowo.

– Daj spokój – wtrącił Black, przełknąwszy ostatni kawałek pierożka – Nie wszystko musisz robić idealnie. Schowek jest? Jest. Zjemy, zbadamy jeszcze te inne zaznaczone miejsca, przeszukamy kanapę, skoro masz nie móc przez to spać i tyle. Nie ma co drążyć. 

– To tak nie działa – Lina powstrzymała się od przewrócenia oczami, bo uznawała w sumie za ujmujący fakt, że Syriusz postanowił ją karmić przez cały dzień pracy – Podczas dochodzenia musisz stale dokonywać retrospekcji, żeby wyciągać wnioski na przyszłość i szukać luk we własnym rozumowaniu.

– A możemy się umówić, że w naszym duecie to ty odpowiadasz za tę część? – zapytał z typowym dla ciebie szelmowskim uśmiechem.

– Wolałabym, żebyśmy od myślenia byli oboje.

 Black przeciągnął się leniwie i ponownie podpalił ogień pod garnkiem.

– Nadal jestem głodny. Jaki smak teraz?

– Ja wybierałam poprzedni, twoja kolej.

Obserwowała przez chwilę, jak ogląda zakupione przez siebie paczki ravioli. Prawdopodobnie brał wszystkie dostępne rodzaje, sądząc po ich ilości, jednak dość szybko zdecydował się na wersję z podgrzybkami.

– Szczerze, to przed ostatecznym rzuceniem zaklęcia, pomyślałem o tych oknach, ale za bardzo chciałem już spróbować i sprawdzić co się stanie – rzucił do Liny znad rozrzuconych po całym blacie mrożonek, z uśmiechem jeszcze szerszym, niż wcześniej.

Przygryzła wargi, by pomóc sobie w zachowaniu kamiennej twarzy, niewiele to jednak dało. Napiła się więc czym prędzej dyniowego soku, a Black zachichotał, odsyłając resztę mrożonek do spiżarni. Lina milczała, aż na jej talerzu nie wylądowały z głośnym chlupnięciem podgrzane już pierożki.

– Dzięki – wymamrotała, biorąc się do jedzenia. Te też wymagały doprawienia, zdecydowanie.

Przez dłuższą chwilę przeżuwała w milczeniu swoją porcję, czuła jednak, że jest obserwowana. Gdy w końcu przeniosła wzrok z talerza na siedzącego naprzeciwko Blacka, dostrzegła w jego szarych oczach rozbawienie.

– Nie ma co się dąsać – powiedział, nieco tylko pobłażliwym tonem – Rozumiem, zawsze byś chciała wyjść na tę najmądrzejszą, ale po co ci to. I tak jesteś supermózgiem, nawet jeśli ktoś inny ogarnie coś czasem wcześniej od ciebie. Ostatecznie, kto tak naprawdę namierzył ten schowek, przecież nie ja.

– Tak konkretnie, to zrobiły to innowacyjne minidetektorki bez nazwy, wymyślone przez Berniego z Biura Aurorów. Poza tym, pracowaliśmy razem. Nie musisz umniejszać swojej roli, żeby poprawić mi nastrój.

– Nie robię tego, Dawson. Dlaczego miałbym?

– I nie powinieneś, bo gdybym była sama, na bank rzuciłabym Exponentię, rozwalając w ten sposób pół salonu. Skąd w ogóle wiedziałeś, że metale mogą ją wzmacniać?

Syriusz pociągnął łyk soku ze swojego kubka, bo ogólnie, co rzucało się w oczy, nie uznawał picia napojów w czymkolwiek innym. Choć bardzo próbował nie okazać tego, że jej dyskretne słowa uznania przypadły mu do gustu, trudno to było przeoczyć.

– Czytałem – odpowiedział i parsknął w sok na widok zdziwienia, którego Lina nie zdążyła zamaskować – Pewnie oczekiwałaś opowieści o tym, jak rzuciłem Exponentię powodując wybuch stulecia? To akurat nie w tym przypadku, po prostu kiedyś bardzo interesowały mnie różne luki w zaklęciach, dopracowywanie ich, wymyślanie własnych...

– Serio? – Lina była pod lekkim wrażeniem, bo ta dziedzina magii wymagała ogromnych zdolności, również wyczucia – I udało ci się jakieś stworzyć?

– Tak – odrzekł Black beztrosko, przywołując ich puste talerze – Ale nie nadają się do pokazywania damie.

Zaśmiał się głośno na widok jej miny. Uruchomił ponownie młynek do kawy, po czym zniknął na chwilę za drzwiami do spiżarni.

– Deserek? – zawołał stamtąd, a do Liny doleciało głośne szuranie, jakby odsuwano kolejne ciężkie pojemniki i słoje.

– Kawa wystarczy – odkrzyknęła odruchowo w odpowiedzi, bo dotychczasowe, ciężkawe posiłki serwowane przez Blacka wydały jej się zdecydowanie wystarczające. Od czasu odejścia z Biura Aurorów prowadziła zdecydowanie mniej aktywny fizycznie tryb życia, ale i tak straciła znacznie na wadze przez cały ten ciężki czas. Widziała to doskonale po swoich dawnych ubraniach, choćby aktualnie noszonych dżinsach, które musiała rano zmniejszyć w pasie zaklęciem. Nie leżały jednak na niej tak dobrze, jak dawniej i kto wie, może zwiększenie ilości deserów byłoby w tym temacie pomocne.

A przy okazji przyjemne.

– Jak tam chcesz – usłyszała od gospodarza – Ja się skuszę, bo, sama widzisz, wyglądam dość marnie. Ale cały czas walczę, Dawson, i to się wkrótce zmieni.

Wrócił, trzymając talerzyk wypełniony po brzegi bezą z kremem, a Linę naszło kilka myśli naraz. Po pierwsze, że jeżeli porcja, którą sobie przyniósł, wyraża jego standardowe rozumienie deserku, to nie ma obaw, Black nabierze masy szybciej, niż mu się zdaje. W kolejnej refleksji wyraziła zdecydowany, wewnętrzny protest wobec określenia jego wyglądu jako marny. To fakt, Syriusz, co było logiczne, biorąc pod uwagę historię jego życia w ubiegłych latach, nie prezentował się tak okazale, jak jej koledzy aurorzy. Ale, Merlinie, żaden z tamtych nie miał tak doskonałych rysów twarzy. Aktualnie dodatkowo podkreślonych przez wyraz rozmarzenia, z którym ich szczęśliwy posiadacz wpatrywał się w kremowobiały, obfity deser.

– Przekonałeś mnie, chcę to samo – rzekła, wskazując palcem na jego talerz.

Accio beza z tym białym kremem i malinkami! – zawołał Black z bardzo zadowolonym wyrazem twarzy, przywołując zgrabnie odkrojoną, ewidentnie naszykowaną już wcześniej porcję – Wiedziałem, że nie wytrzymasz na jej widok.

– Ta inkantacja to z ekscytacji deserem, czy masz ich tam inne rodzaje?

– Przecież mówiłem, że walczę. Druga jest z lemon curd.

Żartujesz.

– W temacie jedzenia jestem zawsze poważny Dawson, to jedna z rzeczy, które możesz o mnie zapamiętać na przyszłość.

Przez chwilę jedli w ciszy, a Lina pomyślała, że nie tylko kwestie spożywcze nie stanowią dla jej towarzysza tematu do żartów. Obserwowała Syriusza wyłączającego się na moment i przemykającego niespokojnym spojrzeniem po wnętrzu kuchni. Widziała pionową zmarszczkę, nagle obecną między jego ciemnymi brwiami oraz to, jak szybko skierował znów wzrok na bezę. Jakby jej barokowe piękno mogło zmazać widok mrocznego wnętrza, w którym się znajdowali.

Przez głowę Liny przemknęła niespodziewana myśl, że ona sama stanowi sobą wszakże ciekawszy widok niż deser, ale odrzuciła ją natychmiast jako zbyt płytką oraz jakąś taką bez sensu. Przełknąwszy sporą porcję kremu z malinami, wycelowała różdżką w wiszący u sufitu żyrandol, zwiększając natężenie świateł. Pomogło połowicznie - co prawda przyjemny, ciepły blask rozjaśnił znacząco przestrzeń wokół nich, lecz ponure, ciemne meble stały się przez to nawet bardziej widoczne.

– No wiem – mruknął Black nagle – Z tym nic nie można zrobić.

– Nie bez generalnego remontu – przyznała – Ale dlaczego właściwie jadasz w tej jaskini? Już chyba tylko klatka schodowa ze skrzacimi łbami wygląda gorzej. Z kolei jadalnia jest całkiem całkiem...

– Nie lubię jej – odpowiedział krótko. Wziął do ust ostatni, nieco zbyt duży kawałek deseru i podniósł się, by zanieść talerz do zlewu, choć mógł to przecież zrobić zaklęciem. Lina wróciła do jedzenia w milczeniu, wyczuła bowiem jeden z tych tematów, które należało omijać szerokim łukiem. 

Nie było to zresztą trudne. Wieść o ucieczce Syriusza od rodziców dotarła do jej domu, a gdy zaczynała naukę w Hogwarcie, cały zamek aż huczał od plotek na ten temat. Ona sama, wystarczająco już zaabsorbowana nowym otoczeniem, siłą rzeczy nie uczestniczyła aktywnie w spekulacjach. Dopiero później, poznawszy bliżej Regulusa, połączyła ten jeden, znaczący fragment układanki z licznymi małymi, znajdowanymi między wierszami jego oszczędnych w rodzinnych tematach wypowiedzi. Gdyby skupiać się wyłącznie na słowach, nie obserwując jednocześnie wyrazu jego oczu, można by uwierzyć w ten całkiem ładny, acz chłodnawy obraz, który usiłował jej malować.

Och tak, umiał koloryzować, jeśli tylko chciał. Najlepszy był jednak w oszukiwaniu samego siebie.

Na myśl o tym prychnęła gniewnie, ale Syriusz niczego nie zauważył, nadal zatopiony we własnych myślach.

– Wracajmy do pracy – powiedziała w przestrzeń i wstała, by udać się z powrotem do salonu. Popijając świeżą kawę ze sporego kubka, obeszła całe obszerne pomieszczenie, szukając miejsc, które mogli przeoczyć podczas konfiguracji minidetektorków. Przy okazji odkryła jeszcze jedno zaznaczone przez nie miejsce, ukrytą nieco za okienną zasłoną dziurę między ścianą a sufitem, ewidentnie dawne gniazdo bahanek. Weszła na krzesło, by skontrolować jego zawartość, ale na szczęście w środku nie było niczego poza kurzem i pajęczynami.

– Ich akurat zdołaliśmy się pozbyć – głos Syriusza, który musiał wejść do pokoju w międzyczasie w zupełnej ciszy, sprawił, że drgnęła lekko – Zaraz po zainstalowaniu tutaj Kwatery Głównej, latem zeszłego roku. Porządkami dowodziła Molly Weasley, nie było szans, żeby się uchowały jakieś szkodniki... nie licząc Dunga, oczywiście. Tak sobie myślę, że te rzeczy, co je stąd powynosił, to pewnie zastawa stołowa. Opróżnialiśmy wtedy kredens i spakowałem do jednego wora wszystkie rodowe srebra.

– Oby tak było – odmruknęła Lina, dla pewności mocniej oświetlając wnętrze otworu końcem różdżki. Zeszła z krzesła i zbadała raz jeszcze wszystkie kąty, starając się jedynie nie patrzeć za długo na gobelin z drzewem genealogicznym Blacków. W międzyczasie Syriusz wysyłał część detektorków na kanapę. Nie wykryły nic, poza kolejną opuszczoną siedzibą bahanek, zatem kolejny krok ich poszukiwań mógł być już tylko jeden. W ścianie między salonem a gabinetem tkwił niczym wyrzut sumienia lśniący prostokąt, nieco większy niż karton po butach. Wielkość idealnie pasowała do podręcznego sejfu, położenie też zdawało się logiczne. Najprawdopodobniej znaleźli to, czego szukali, i to już pierwszego dnia. Istniała tylko jedna przeszkoda - Lina nie miała pojęcia, jak się do tego schowka dobrać. Zebrała wszystkie siły umysłowe, próbując przypomnieć sobie wszystkie pasujące zaklęcia, ale bez skutku. Jedynym, czego przypływ czuła, była bynajmniej nie kreatywność, a presja, spowodowana wyczekującym spojrzeniem stojącego obok Blacka. No tak, dopiero co wyraził się pochlebnie o postępach poszukiwań, teraz musiał być pewien, że ona doskonale wie, jak działać dalej.

– Sprawdźmy tamten pokój – powiedziała obojętnym tonem, by zyskać na czasie.

Zbadali ścianę od strony gabinetu wraz z regałem, który wcześniej zasłaniał interesujący ich fragment, ale bez skutku. Nawet jeśli Orion Black zwykł dawniej korzystać ze swojej skrytki bezpośrednio z tego pomieszczenia, to przed śmiercią zdążył zlikwidować wszelkie dojścia do niej.

Wrócili do salonu, a smętne nuty tytułowego utworu zapętlonego w adapterze Brothers in Arms brzmiały jak hymn porażki. W dodatku Syriusz, który przez pierwsze godziny poszukiwań gadał nieustannie, obecnie postanowił milczeć, co okazało się paradoksalnie wybijające z rytmu. Było już popołudnie i słońce wypełniło salon przy Grimmauld Place niczym miód słoik, znacząco go przy tym dogrzewając. Lina, westchnąwszy ciężko, usiadła po turecku na podłodze salonu, twarzą do feralnej ściany. Rozpięła powoli guziki cienkiego kardiganu, wpatrując się w skupieniu w zaznaczoną lokalizację schowka, jakby ta metodyczna czynność mogła ją naprowadzić na właściwy koncept. Ponieważ nadal miała w głowie kompletną pustkę, ściągnęła z siebie sweter gwałtownie i cisnęła w bok, trafiając idealnie w Blacka, który postanowił akurat pojawić się bezszelestnie tuż obok.

– Nie wiem, co o mnie słyszałaś Dawson, ale nie jestem jakiś łatwy, żebyś przy pierwszej wizycie od razu we mnie rzucała ciuchami. Zaproś chociaż najpierw na drinka.

Lina prychnęła głośno, by dobitnie dać znać, co sądzi o takich żartach, jednak ta przeklęta ściana zbyt ją dręczyła, nie pozostawiając zasobów na ciętą ripostę. W dodatku czuła nadchodzący ból głowy. Nie wyspała się, siedząc po nocy nad konspektami lekcji obrony przed czarną magią i teraz miała wrażenie, że związany na czubku głowy kucyk ciągnie ją w dół, zachęcając do drzemki wprost na przykurzonym, zielonym dywanie. Zsunęła gumkę i wsunęła palce między włosy, by swobodnie je roztrzepać. 

– O co chodzi? – rzuciła do Syriusza, który również przysiadł na dywanie, obserwując ją z dziwną uwagą. Musiał sporo przebywać na zewnątrz w ostatnim czasie, bo słońce ujawniało delikatne, jaśniejsze refleksy w grzywce, która nieposłusznie opadała mu na czoło.

– O nic – w odpowiedzi wzruszył ramionami, nie pesząc się bynajmniej i nie spuszczając z niej wzroku – Czekam, co dalej, w końcu ty tu dowodzisz.

– W życiu bym się nie spodziewała, że to powiesz.

– Dlaczego nie? A może ja lubię oddawać kontrolę silnym kobietom? W końcu nie bez przyczyny czasem zdarzało mi się wykonywać polecenia McGonagall.

Lina parsknęła śmiechem na to ,,czasem", pamiętała bowiem co nieco na temat wyczynów Blacka i jego kompanii w szkolnych czasach. Szybko jednak spoważniała, bo choć, co musiała przyznać, Syriusz potrafił ją czasem rozbawić, nie była w nastroju do żartów, póki tkwiła jej nad głową nieskończona robota.

– Nie wiem, co dalej – powiedziała i opadła płasko na plecy. Wbiwszy wzrok w odległy, szarobiały sufit, pomyślała, że musiało to wypaść dość dramatycznie, bo jej towarzysz milczał przez chwilę, a gdy przemówił, w jego głosie brzmiało jakby ostrożne rozbawienie.

– No i? – zapytał, bezceremonialnie układając się na dywanie tuż obok – Jeśli zapragnęłaś nagle jakichś życiowych porad, to chyba w nie najlepszym miejscu ani towarzystwie.

– Nie o to mi chodzi – odparła, przewracając oczami, choć mogli to widzieć co najwyżej gospodarze widocznych gdzieniegdzie w oddali pajęczyn – Nie wiem, co zrobić dalej z tą pieprzoną skrytką.

Ku jej zdziwieniu, Syriusz nie wydał z siebie ironicznego prychnięcia ani żadnego innego dźwięku wskazującego na nieprzyjemne zdziwienie, czy wręcz rozczarowanie.

– To co? Nie wiesz teraz, to się dowiesz, coś wymyślimy, w końcu jesteśmy tu oboje z jakiegoś powodu – rzucił zamiast tego – Nie powiem, trochę mi ulżyło, myślałem, że masz naprawdę poważny powód tarzania się po brudnej podłodze mojego salonu.

– A ty czasem nie chcesz skończyć śledztwa jak najszybciej? Dumbledore powiedział, że jesteś do tego bardzo zmotywowany.

Black zaśmiał się niewesoło i jakby z niedowierzaniem.

– Stary Drops lubi sobie pożartować. Prawda jest taka, że obtykam się z tymi poszukiwaniami praktycznie odkąd tylko mogłem ponownie wziąć udział w misjach Zakonu. Więc tak, bardzo chciałbym już je skończyć, ale, z drugiej strony, w kilka godzin zrobiliśmy naprawdę duży progres. Serio, nie oczekiwałem, że zaraz pierwszego dnia dobierzemy się do mitycznych skarbów mojego ojca, trafiając przy okazji na ślad intrygi stulecia. Szczerze mówiąc, wątpiłem, byśmy w ogóle znaleźli cokolwiek.

– Więc uważałeś, że Dumbledore się myli? – Lina aż uniosła się na łokciu, by spojrzeć na leżącego obok niej mężczyznę – Przecież to ma sens, Orion kolekcjonował klejnoty, miał kontakty ze śmierciożercami, ogromną wiedzę o urokach... Mało kto pasowałby do kręgu ludzi dystrybuujących przeklętą biżuterię tak, jak on. Jako jego syn, wiesz lepiej ode mnie, do czego był zdolny...

Urwała, przypomniawszy sobie ponownie o liście. Przekażcie te słowa Blackowi: w więzieniu czy nie, zatruta krew cię wykończy, jak zrobiła to z twoim ojcem. Coś podskoczyło jej w żołądku na myśl o tym, że Syriusz może nadal nie znać wszystkich szczegółów śmierci Oriona. Zdecydowanie nie czuła się osobą, która powinna mu je przekazać.

– Doskonale wiem, do czego był zdolny... do czego nie był, również – usłyszała po chwili i westchnęła odruchowo, tak dobitnie to zabrzmiało na tle jej wewnętrznych rozważań – Po prostu siedziałem w tym domu przez wiele miesięcy i nie natrafiłem na nic więcej niż syf, bahanie jaja i zestawy widelczyków z herbem. W życiu nie widziałem tylu gości w tym domu, żeby potrzebować siedemdziesięciu trzech zestawów sztućców. A w ogóle, to po co komu widelce do ciasta? Nie można jeść łyżeczką?

– Według mnie po to, żeby ułożyć jak najwięcej tego złomu wokół talerzy gości i móc obserwować, kto wie, co do czego służy – odpowiedziała Lina ze śmiertelną powagą, zupełnie zresztą szczerze – Tym sposobem można łatwiej wyłapać w towarzystwie potencjalnie wraży element. No i też ponabijać się, gdy ktoś zrobi coś źle, urozmaicając sobie tym sposobem nudne rodzinne spotkania. 

– Moja matka i ciotka Druella na bank tak robiły – zgodził się Syriusz – Coś typu: Widziałaś, jak on jadł tego homara? Odrażające. Ale nie ma co się dziwić, jego matka była z domu Bobbin. 

– Bobbinowie to ci od aptek? – zapytała Lina. Śmiech działał na nią na tyle relaksująco, że wyciągnęła się wygodniej na dywanie, podłożywszy ramiona pod głowę. Te apteki obudziły w niej jakieś skojarzenie, na razie odległe, ale chyba istotne.

– Nie wiem, to pierwsze nazwisko, które przyszło mi na myśl. W każdym razie Dawson, odpuść. Jeśli ktoś z nas dwojga powinien się frustrować, to ja, tym, że ogarnęłaś w pół dnia to, co mnie nie wychodziło od lipca. Tymczasem zobacz, jestem najedzony i zadowolony z siebie.

– Zrobiłbyś to samo, gdybyś był aurorem z doświadczeniem – odrzekła niechętnie, bo w sumie chętnie poudawałaby, że zaprezentowała tego dnia własne, unikalne metody śledcze – Dla nas takie rzeczy to codzienność. To znaczy... dla nich. 

Poprawiła się szybko, ale i tak instynktownie poczuła na sobie szybkie zerknięcie. Choć może była już tak wyczulona na pytania o swoje odejście z Biura, że zaczynała wpadać w lekką paranoję.

– Na czym w sumie polegała twoja specjalizacja w tropieniu? – zapytał Black ciekawie, a Lina uniosła lekko brwi, zdziwiona, że zapamiętał ten fakt.

– Szkolenie aurorskie ma charakter ogólny, obejmuje pojedynki, strategię, uzdrawianie i tak dalej. Niekiedy, podczas codziennej pracy, ludzie ujawniają szczególne zdolności w jakichś obszarach. Wtedy wyznacza się ich do misji właśnie na podstawie tego, a z czasem takie wyróżniające się osoby wyręczają starszych aurorów w trenowaniu innych. Tak właśnie było ze mną. Gdy dołączali nowi, uczyłam ich śledzenia, skradania się, badania śladów...

– Czyli posada nauczycielki w sumie nie jest dla ciebie nowością – mruknął Syriusz w odpowiedzi, a w jego głosie wybrzmiało coś na kształt uznania. Które jednakże było na swój sposób również przytykiem, pokazywało bowiem, jak bardzo ludzie z zewnątrz wiązali jej zatrudnienie w Hogwarcie głównie z wyznaczeniem przez ministerstwo.

– Dlatego Dumbledore poparł moją kandydaturę – powiedziała w związku z tym, nieco chłodniej niż zamierzała – Nie tylko przez to, że nie znalazł nikogo innego i taką propozycję otrzymał od ministra, jeżeli właśnie to sobie myślałeś.

– Tak było – przytaknął Syriusz i tym razem to on uniósł się, by na nią spojrzeć – Ale najwyraźniej nie miałem racji.

Mógłby choć trochę się zawstydzić, bo ten jego nieruchomy, lekko rozbawiony wzrok był nieco deprymujący. Zwłaszcza w sytuacji, w której to ona powinna prowadzić w słownym pojedynku.

– Teraz wszystko się ze sobą łączy – rzucił lekko, opadając ponownie na plecy – Skoro byłaś w stanie nauczyć Tonks czegoś o skradaniu, to nie dziwi mnie, że ogarniasz lekcje i jeszcze ten kurs...

– Z tym bym polemizowała – przerwała mu, uśmiechając się do sufitu na wspomnienie szkolenia Nimfadory – Nie uważam, żebym zdołała ją wiele nauczyć. Nie szkodzi, ma inne zalety, przydatne w pracy aurora.

– Lepiej czynić dobre rzeczy doskonałymi niż wiecznie coś poprawiać, tak to leciało? – zapytał Syriusz, co zdumiało ją jeszcze bardziej.

– Czy Harry powtarza ci słowo w słowo wszystko, co mu opowiadam? – zainteresowała się, bo choć zasadniczo wiedziała, że Black jest na bieżąco z edukacją chrześniaka, to zdecydowanie nie oczekiwała aż takiej skali.

– Myślę, że tylko swoje ulubione fragmenty. A ten akurat jest niebezpieczny, już widzę, jak usprawiedliwia nim brak wypracowania dla innego nauczyciela.

– Tak sądzisz? No nie wiem, on jest jednak dość... uprzejmy. Choć fakt, mógłby spokojnie opowiadać bajeczkę o tym, że nie ma czasu na nic innego przez swoją nowo odkrytą pasję do eliksirów...

Syriusz drgnął wyraźnie, a odnotowanie, jak blisko w sumie leżał, wyrzuciło z umysłu Liny ponownie kiełkujące skojarzenie, jedną z tych natrętnych chwil, gdy coś wpada do głowy, ale nie wiadomo, do czego to dopasować. Przez chwilę słuchała milknących powoli dźwięków saksofonu, kończących utwór ,,Your latest trick". Nim wybrzmiała kolejna piosenka Dire Straits, Black wycelował różdżkę w stronę adaptera, a w oddali rozległo się skrzypienie, zwiastujące zmianę płyty na inną. Nostalgiczny głos wokalisty, jeden z tych, które skutecznie wypełniają zarówno przestrzenie jak myśli, popłynął miękko w towarzystwie perkusji.

Came in from a rainy Thursday on the avenue

Thought I heard you talking softly.

What has happened to it all? 

Crazy, some'd say, 

Where is the life that I recognize? 

Gone away*

– Wcześniej nie myślałem o tym w ten sposób – podjął nagle Syriusz, takim tonem, jakby zwracał się bardziej do części siebie, a nie leżącej obok kobiety – Takie badanie śladów, rozwiązywanie zagadek... mogłoby być całkiem ciekawe, gdybym nie musiał tego robić jako jedynej dostępnej opcji, bo jest stosunkowo bezpieczna.

Nie musiał dodawać, że to Dumbledore kazał mu trzymać się potencjalnie najmniej ryzykownych zadań, to było aż nazbyt oczywiste. W tym konkretnym obszarze Lina była skłonna przyznać dyrektorowi nieco racji - ostatecznie, póki Black nie został formalnie uniewinniony, rozważniej było wyznaczać mu takie prace, które pozwalały działać w miarę dyskretnie. Teraz było już po rozprawie, więc pewnie i strategia przypisywania członków Zakonu do misji mogła się w najbliższej przyszłości nieco zmienić.

– Dumbledore całkiem nieźle rozpoznaje potencjał – powiedziała ostrożnie – Myślę, że nie kazał ci tego robić tylko dla bezpieczeństwa... albo ze względu na status krwi. Ostatecznie przecież dobrze się odnalazłeś w śledztwie i, tak na oko, to była dla ciebie całkiem niezła zabawa. Oczywiście, jak tylko chwilowo zapomniałeś, że robisz to na jego rozkaz.

Uśmiechnęła się w przestrzeń, gdy jej uszu dobiegło niezadowolone fuknięcie Blacka.

– Teraz to ty myślisz, że mnie rozgryzłaś, Dawson?

– Co najmniej zrobiłam w tym dzisiaj duże postępy.

Przez chwilę milczeli, choć w salonie bynajmniej nie zapanowała cisza. Dźwięki syntezatora wręcz eskalowały, zlewając się w jedno z dobiegającym przez otwarte okno odległym sygnałem straży pożarnej.

– Może i masz rację – powiedział w końcu Syriusz, znacznie bardziej pogodnym tonem – Staremu mogło chodzić o coś więcej. Tropienie do mnie pasuje, w końcu spędziłem sporo czasu jako pies. To wyostrza niektóre zmysły, wiesz. No i sama przemiana w animaga jest trudnym procesem, a finalna postać powstaje nie bez powodu.

Gdyby samozadowolenie, słyszalne w jego głosie, działało na tajemnicze schowki, kto wie, jakie sekrety Grimmauld Place stanęłyby przed nimi otworem. Z całą pewnością co najmniej opróżnienie tego ulokowanego między salonem a gabinetem mieliby dawno z głowy. Podczas gdy Syriusz gadał w tle, opisując ze szczegółami potrzebne do przemiany w animaga comiesięczne żucie mandragory, Lina wyczekiwała na moment, w którym odpowiednio efektownie powie mu o fakcie, że doskonale zna całą procedurę z własnej praktyki.

I nagle kilka zdarzeń nastąpiło niemal równocześnie. Zaskrzypiały drzwi wejściowe, z korytarza dobiegł odgłos czyichś kroków, Black powiedział ,,potem wrzucasz liście do eliksiru", a Lina poderwała się gwałtownie, porażona nagłą myślą.

– Tobie co? – zaciekawiło Syriusza, który, niewzruszony, nadal spoczywał wygodnie na dywanie – Spokojnie, to tylko Remus idzie. 

– Łapa rozpoznaje nas wszystkich po krokach – skomentował od drzwi Lupin, zaraz po ocenie stanu pomieszczenia oraz ich dwojga spojrzeniem szybkim niczym błysk flesza. Fakt, że nie skomentował niecodziennej pozycji przyjaciela, dawał pewien pogląd na to, jak mieszkanie z Blackiem przy Grimmauld Place musiało wyglądać na co dzień. Lina wyciągnęła ten wniosek niewielkim, wolnym fragmentem umysłu, cała jego reszta była bowiem właśnie konsumowana przez porażającą satysfakcję.

Eliksir – powiedziała, wskazując palcem na ścianę i migoczący wśród przybrudzonej zieleni tapety prostokąt – Coś mi się kołatało po głowie już od momentu, gdy wspomniałeś o tych Bobbinach od aptek. Schowek jest ukryty w murze, którego z całą pewnością nie możemy zniszczyć zaklęciem ani uszkodzić mechanicznie w żaden mugolski sposób. Ale eliksir to całkiem co innego i nałożona na schowek ochrona może go nie obejmować...

Przez chwilę obaj mężczyźni patrzyli na nią szeroko otwartymi oczami. Lupin ocknął się pierwszy i wyraźnie zafrapowany podszedł bliżej ściany, by spojrzeć z bliska na lokalizację skrytki.

– Masz na myśli rozpuszczenie muru? – zapytał celnie, a gdy przytaknęła, pokiwał w zamyśleniu głową – Brzmi racjonalnie. Jeśli schowek jest zabezpieczony przed zaklęciami, to może być luka. Działanie za pomocą eliksiru jest dość powolne... blokada może nie rozpoznać go jako mechaniczną ingerencję.

– Tak właśnie będzie – wtrącił Black, wstając i przeciągając się z głośnym chrupnięciem – Bo w ten sposób działa logika tego czaru, jako niezaklęciowa ingerencja w obiekt rozumiana jest gwałtowna zmiana jego struktury. Czyli, mówiąc po ludzku, mugolskie sposoby, na przykład piła mechaniczna. Nie patrzcie tak – dodał z niesmakiem, zauważywszy spojrzenia towarzyszy – Ja naprawdę popracowałem trochę w Zakonie i nawet miałem kiedyś w ręku książkę.

– Chyba po to, by wygodniej przesypiać historię magii – mruknął Remus, za co zarobił celnie rzuconą poduszką z pobliskiego fotela – Nieważne zresztą. Trzeba sprawdzić tę hipotezę. Masz tu coś o eliksirach?

– Wątpię. Ojciec nie siedział w takich tematach.

– Nie szkodzi – powiedziała Lina, zauważywszy, że odkąd Lupin się pojawił, zagarnął dla siebie całe błyszczenie intelektem – W końcu mamy do dyspozycji bibliotekę Hogwartu. Od razu wracam do zamku i poszukam informacji o tym eliksirze. A gdybym nie zdążyła dziś, dokończę jutro po zajęciach...

– Mam jutro trochę wolnego od rana – odrzekł Remus z nagłym ożywieniem – W sumie miło byłoby znów tam posiedzieć... Załatwię od dyrektora pozwolenie dla pani Pince. Napisze mi, że potrzebuję materiałów do projektu badawczego.

– A co ja będę robił? – zapytał Black, zakładając ręce i stukając niecierpliwie palcem o własne przedramię.

– Miałeś przecież iść powęszyć u Borgina i Burkesa – przypomniała mu Lina, poniekąd jednak rozumiejąc tę odrobinę zniecierpliwienia, jaką zaprezentował – Jesteś, póki co, nieco zbyt popularny. Może o tym nie wiesz, ale twoja poprzednia wizyta w Hogwarcie była tematem rozmów przez dobry tydzień.

– To kwestia urody – odparł z powagą – Masz rację, te dzieci powinny się skupić na nauce. Pójdę jutro na Pokątną.

– Jesteś zbyt łaskawy – odmruknęła Lina w odpowiedzi, zakładając znów na siebie sweterek i przywołując kurtkę z wieszaka w korytarzu. Ustaliwszy jeszcze naprędce, że prześle informację przez kominek w swoim gabinecie, jeśli uda jej się znaleźć coś jeszcze tego wieczora, opuściła Grimmauld Place, zmierzając w stronę najbliższego zaułka, idealnego do deportacji.




Właściciel tego wokalu to, rzecz jasna, Simon Le Bon z Duran Duran, a ich najpopularniejszy song towarzyszy nam dziś w mediach. Tak zwany The Wedding Album pochodzi z 1993 roku, dokładnie tego, w którym Syriusz uciekł z Azkabanu.

But I won't cry for yesterday, there's an ordinary world, 

Somehow, I have to find. 

And as I try to make my way, to the ordinary world

I will learn to survive.

Wszystko pasuje idealnie, gdyż, jak uczy nas Drops w pierwszym tomie, muzyka to magia ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro