Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 43 - część 2

- Imponujące, moi drodzy, naprawdę imponujące! - zawołał Slughorn, gdy przyszła wreszcie ich kolej na prezentację projektu. Poświęcili temu długie miesiące, jednak czas zdawał się mijać szybko. Może dlatego, że oboje tak bardzo wciągnęła wspólna praca, poszukiwanie i testowanie stale nowych pomysłów.

Referowali proces tłumaczenia materiałów, przedstawiali uzyskaną recepturę zdejmującą z obiektów różne magiczne zabezpieczenia, a Lina, mimo wszystko, poza satysfakcją czuła odrobinę smutku. Zawsze potrzebowała przed sobą celu jak tlenu. Właśnie go zrealizowała i gdzieś na horyzoncie zamajaczyła znów pustka.

- To potencjalnie kontrowersyjna sztuka - wyjaśnił Regulus, patrząc na profesora z miną niewinnego inteligenta - Może jednak, po udoskonaleniu przez kogoś bardziej doświadczonego niż my, posłużyć poszerzaniu wiedzy. Przebywając w bibliotekach, nieraz rozmawiałem z obsługą na temat trudności w pracy z najstarszymi, unikalnymi zasobami. Co z tego, że mogą je kopiować, jeśli standardowe zaklęcia odtwarzają tylko formę, a nie to, co autor dodał na warstwie czysto magicznej? Zwłaszcza jeśli część jego przekazu została dodatkowo ukryta.

- Racja, święta racja, chłopcze - skomentował profesor, skubiąc obfitego wąsa - Ileż więcej bezcennych materiałów zdołalibyśmy odczytać, zwielokrotniwszy nasze wysiłki! Ale dość gadania - jak sądzę, przygotowaliście z panną Dawson też jakiś praktyczny przykład?

Lina tylko na to czekała. Obdarzywszy profesora słodkim uśmiechem, podjęła swoją kwestię.

- Jak już wspomnieliśmy - zaczęła - eliksir musiałby pozostać pod nadzorem, by nie wykorzystano go w niewłaściwym celu. Z braku cennych manuskryptów, muszę się posłużyć czymś bardziej codziennym. Mam nadzieję, że pan profesor wybaczy. To, oczywiście, tylko w celach badawczych.

Slughorn machnął ręką, śmiejąc się jowialnie. Tego oczekiwali, na to przygotował ją Regulus - wyjawił też, iż tak zwany syrop starego Ślimaka, używany hojnie do herbaty, był w istocie gęstą, ananasową nalewką średniej mocy. Lina wyciągnęła różdżkę i przywołała do siebie stojącą na profesorskim biurku buteleczkę. W duchu żałowała, że nie zdążyła wyćwiczyć zaklęcia niewerbalnego, ale cóż - tak czy tak, poświęciła na projekt wiele czasu oraz energii.

- Wyborne Syropy Doktora Fernsby'ego - przeczytała z etykiety - Obecnie istnieją wyłącznie w tej postaci, prawda? Fabryka zmieniła profil, skupiając się głównie na produktach leczniczych, a tym samym wycofała z oferty większość lubianych przez kupujących słodyczy.

- Prawda - przyznał Slughorn, kiwając ponuro głową - Nieodpowiedzialnie porzucili swoje kultowe smaki! Dropsy z nadzieniem... czekoladki... a, co najważniejsze, karmelki. Idealne, by mieć je zawsze przy sobie, zgrabne, do kawki, do herbatki...

- Właśnie - potwierdziła Lina, odkręcając butelkę z syropem i przelewając go do podręcznego kociołka - A przecież receptury Fernsby'ego, jak wielu innych magicznych producentów, są chronione zaklęciami. Co oznacza, że konsument nie mógłby, przykładowo, zapewnić sobie stałego dopływu produktu, w nieskończoność zwiększając jego ilość.

Mina Slughorna wskazywała dość jasno, jak bardzo to zagadnienie było mu nieobce.

- W normalnych okolicznościach - kontynuowała Lina, z tym samym pogodnym uśmiechem na twarzy - wykorzystanie takiego eliksiru jak nasz nie miałoby sensu, bo koszt jego produkcji mocno przekracza cenę zakupu choćby dużej ilości, dajmy na to, tego syropu. Co innego w przypadku rzeczy wyjątkowych... lub wycofanych.

Ślimak gadał nieustannie, taki miał zwyczaj. Może nawet nie pamiętał, że wspominał kilkukrotnie o swojej tęsknocie za ananasowymi, lekko alkoholizowanymi karmelkami Fernsby'ego. Jednak Regulus, jako doskonały słuchacz, zachował ten pozornie bezużyteczny fakt w pamięci. Co więcej, szukał kilkukrotnie, ale bezskutecznie, tych niedostępnych już słodyczy. Dowiedział się dzięki temu mniej więcej, jak wyglądały, co pozwoliło im obojgu przygotować Wielki Finał Prezentacji.

Lina, maksymalnie skupiona przez cały czas, wykrzesała z siebie jeszcze odrobinę, gotowa do transmutacji. Nie miała takiego talentu do eliksirów jak Reg, ale ćwiczyła zaklęcie od początku roku szkolnego. Dlatego, gdy przygotowana przez niego mikstura, wprowadzona do kociołka z syropem, zdjęła wszelkie zabezpieczenia, mogła wypowiedzieć formułę, wykonując jednocześnie pewny, płynny ruch.

A potem obróciła naczynie, niczego nie wylewając. Nie mogłaby, bo przecież...

- To naprawdę bardzo przypomina tamte karmelki! - zawołał Slughorn, badając dno. Przywoławszy ogromny, lekko oblepiony czekoladą nóż, zgrabnie wykroił lepką, elastyczną warstwę, umieścił ją na talerzu i zaczął wycinać zgrabne kwadraciki.

- Moi drodzy - rzekł uroczyście do członków Klubu Ślimaka - Nie pozostaje nam nic innego, jak spróbować.

Lina niemal opadała z sił, bo całkowita zmiana postaci syropu była właściwie na granicy jej aktualnych magicznych możliwości. Na nogach utrzymywała ją jednak euforia. Czy nie zrobili właśnie czegoś niezwykłego? To było, oczywiście, dość szalone i prawdopodobnie każdy inny nauczyciel uznałby takie wykonanie projektu za przesadę. W przypadku Slughorna Regulus uprzedził ją, że ryzyko się opłaci.

Wizja gabinetu profesora, tego sprzed lat, ale jakże przypominającego obecny, zawirowała w powietrzu. Gdy obraz powrócił, przedstawiał już całkiem inne wnętrze - bibliotekę Hogwartu, skryty za regałem stolik nieopodal Działu Ksiąg Zakazanych. Regulus, jak zwykle, wychodził stamtąd niczym z zupełnie niewinnej przestrzeni pełnej szkolnych podręczników. Zawsze miał dostęp do wszystkiego, czego zechciał. Potrafił przekonać starego Ślimaka, że głód wiedzy to rzecz z natury pozbawiona wszelkich złych intencji.

Usiadł naprzeciw, pogadał o szkole, po czym jakby od niechcenia położył na blacie zgrabną paczuszkę.

- Twój prezent bożonarodzeniowy - powiedział.

Nieco się zdziwiła, choć sama przygotowała drobiazg, nowe, rozszerzone wydanie książki, o której kiedyś wspomniał. Nic zobowiązującego, bo znali się bliżej od niedawna. Kiedy jednak otworzyła pudełko, popatrzyła na niego jak na wariata.

- Żartujesz sobie - prychnęła - Nie mogę tego wziąć.

Na czarnym atłasie leżała złota opaska do włosów, wysadzana półprzejrzystymi, lekko opalizującymi kamieniami. Była przepięknie wykończona i wyglądała bardzo kosztownie.

- Możesz - odrzekł, wzruszając ramionami - To tylko ozdóbka, pomyślałem, że ci się przyda na jutrzejsze przyjęcie.

- Droga ozdóbka, Reg.

- Nie aż tak, jak wygląda. Po prostu umiem robić dobre zakupy. Zresztą, to podwójny prezent. Na urodziny już nic nie dostaniesz.

Ostatecznie przyjęła upominek, choć nadal z pewnymi oporami.

Promień grudniowego słońca, wydobywający kolorowe błyski z lśniących kamieni, zniknął, zastąpiony światłem świec. Był późny wieczór, ale pokój wspólny Gryffindoru żył w najlepsze, jaśniał mocą wszystkich kandelabrów, ognia w kominku i wieczorowych kreacji dziewcząt. Świętowano nadejście przerwy świątecznej na bożonarodzeniowym przyjęciu Slughorna, spotkaniach kół zainteresowań, czy wielu innych, konkurencyjnych imprezach. Lina wracała z lochów, szybkim krokiem, woląc stawić czoła fali pytań w zaciszu dormitorium, bez świadków.

- Nawet nie wspomniałaś o prezencie! - wypaliła Katrina gwałtownie, zamykając za sobą drzwi - Wiesz, jaki niektóre Ślizgonki miały o to ból dupy? Black to teraz najbardziej pożądany kawaler czystej krwi, a biżuterii nie kupuje się koleżance, tak gadały. Mężczyzna, dając klejnoty, pokazuje, że kobieta należy do niego. To właściwie wstęp do pierścionka. Nie patrz tak. Ich słowa, nie moje.

- Co za gówniane, starożytne teorie - odburknęła Lina, ściągając z włosów otrzymaną od Regulusa opaskę i odkładając ją z rozmachem do kufra - Daj spokój, znasz mnie. Nigdy bym jej nie przyjęła, mając jakiekolwiek podejrzenia. Nie chcę NALEŻEĆ do Blacka ani do nikogo... co nie ma żadnego znaczenia, bo nie jest mną zainteresowany. Nawet jakby był, mamuśka by mu to szybko wybiła z głowy.

- Bez przesady - poparła ją Hestia - Bądź co bądź, on jest jednak w ostatniej klasie.

- No właśnie. Pewnie myśli, że po cichu bawię się pluszowym jednorożcem.

- Pytanie brzmi, Linnie - spytała cicho Amybeth - Czy ty byś chciała, żeby było inaczej?

- Nie wolałabyś czasem - wtrąciła Kat, poruszając znacząco brwiami - żeby cioteczka faktycznie spojrzała na ciebie przychylnym okiem?

- Obie zgłupiałyście. Nie. W ogóle o nim nie myślałam w ten sposób.

- I tego właśnie nie rozumiem. Macie tyle wspólnych tematów, zainteresowań. Podobny... temperament. Pasujecie do siebie.

Lina zatrzymała się ze szczotką do włosów w ręku. Jakkolwiek bezsensowny był dla niej główny przedmiot rozmowy, ostatnie zdanie przykuło jej uwagę.

- Myślisz? - powiedziała z nagłym zastanowieniem - Dla mnie to brzmi... nudno.

Tym razem wszystkie trzy współlokatorki wytrzeszczyły na nią oczy.

- No serio - dodała, wzruszając ramionami, po czym zaczęła rozczesywać włosy do nocnego warkocza - Co może być interesującego w byciu z kimś, kto jest tak bardzo podobny? Ma być moim chłopakiem czy bratem?

- Coś w tym jest - mruknęła Hestia.

- Lubię go i wierzę, że niektórym z tych wszystkich Ślizgonek szczerze się podoba. Ale dla mnie nie ma... sama nie wiem, tego czegoś.

- A to ciekawe - zachichotała Beth - Biorąc pod uwagę całą jego mroczną otoczkę, myślę, że można by jednak co nieco wyłapać.

- Zaraziłaś się od Kat skłonnością do bad boyów...? Takie coś tym bardziej nie robi z niego materiału na chłopaka.

- Z drugiej strony - odparła Amybeth, uśmiechając się z rozmarzeniem - przecież on jest jeszcze taki młody. Pozostaje pod wpływem rodziny, środowiska... może dałby radę się z tego wyrwać.

- Mogłabyś mieć na niego dobry wpływ - dodała Katrina - Nawet jakby jego matka stawiała opór, to gdyby mu zależało, zwyczajnie by ją olał.

- Bylibyście jak Romeo i Julia.

- Albo jak Heathcliff i Cathy...

- Ekstra - przerwała Lina, przewracając oczami - Sama nie wiem, czy wolę umrzeć młodo pchnięta nożem, czy na zapalenie mózgu. Takie historie nie bez powodu nie miewają szczęśliwych zakończeń.

- Jeszcze lepiej, jak Kaj i Gerda - kontynuowała twardo Amybeth - Jej oddanie go ocaliło, pomogło mu pozbyć się z oka okrucha diabelskiego zwierciadła.

- Względnie jak Lily Evans i Snape - zachichotała Hestia - Niby patrzył na nią maślanym wzrokiem, ale jednocześnie bawił się czarną magią i wyzywał ludzi od szlam.

- Dzięki - odetchnęła Lina z ulgą - Jako jedyna myślisz. Nie jestem Julią ani tym bardziej Gerdą. Reggie musi się ogarnąć bez poświęceń z mojej strony. Pierwsza zajmuję łazienkę.

Ostatni obraz z myślodsiewni rozmywał się z wolna, ginąc w zapadającym powoli zmroku. Lina, szczerze zdumiona, patrzyła wciąż w to samo, puste już miejsce, gdzie przed chwilą widziała własną twarz sprzed lat. Milczała, bo oczywiście choć wiedziała, co właśnie zobaczyła, nie miała pojęcia dlaczego.

- Co to było? - zapytał Syriusz, leżący obok na dywanie, w salonie przy Grimmauld Place.

- Nie wiem - odparła, poprawiając się lekko na twardawej powierzchni, choć nagłe poczucie dyskomfortu nie miało nic wspólnego z podłogą - Myślodsiewnia to dziwne urządzenie. Potrafi sama prowadzić przez wspomnienia i podpowiadać różne tropy. Uświadamiać zależności tam, gdzie sami ich nie widzimy. Nie mam pojęcia, co chciała tu zasugerować. Cały czas skupiałam się na pytaniu o zdejmowanie zabezpieczeń...

Myślodsiewnia należała do jej ojca. Dostał ją lata temu od goblinów i używał często, w palącej potrzebie zachowania jak największej liczby wspomnień o zmarłej żonie. Widząc, że Lina nie radzi sobie z nagłą śmiercią Rega, poprzedzoną rozstaniem w niezgodzie, zaproponował jej wykorzystanie urządzenia w nieco inny sposób. Swoiste, rytualne zrzucenie z siebie ciężaru. Zostawienie go za sobą, by łatwiej zapomnieć.

Naprawdę jej to wtedy pomogło. A jednocześnie sprawiło, że różne sceny z przeszłości pozostały, bezpiecznie zakonserwowane, poza jej głową, gdzie pewnie uległyby z czasem zatarciu. Przypomniała sobie o tym fakcie, rozmyślając na temat akceleratora Oriona. Tylko twój brat potrafiłby dokończyć to dzieło, powiedział Syriuszowi. I przecież mogło tak być istotnie, bo Regulus robił dawniej rzeczy niezwykłe, kreatywne oraz magicznie zaawansowane. Dzięki wspomnieniom mogła wrócić do szczegółów związanych z przynajmniej jedną z nich.

Nie chciała tego robić sama. Wobec aktualnego stanu swoich uczuć odebrałaby działanie w sekrecie jako nielojalność. Bo przecież ta nieduża, kamienna misa skrywała w sobie wspomnienia o jedynym bracie Syriusza. Portretowała wycinki z ostatniego roku Regulusa w Hogwarcie, tego, w którym towarzyszyła mu tylko ona.

Oraz, oczywiście, koledzy śmierciożercy.

- Gdybyśmy mieli ten manuskrypt z biblioteki ministerstwa - skomentował Syriusz, jak gdyby nigdy nic - moglibyśmy zdjąć zaklęcia, zabezpieczające recepturę akceleratora i zidentyfikować składniki, by w końcu zbadać jego faktyczne możliwości.

- I eksperymentować na nim w bezpieczniejszy sposób - dopowiedziała - a potem, ewentualnie, móc wyprodukować więcej. Może dzięki temu obylibyśmy się bez Snape'a

- Brzmi dobrze. Nie jestem swoim bratem, ale pewnie bym ogarnął, zwłaszcza z Remusem. Robiliśmy już coś podobnego.

- Wiem. W końcu zostałeś animagiem jeszcze w szkole. Nie pokazałabym ci tego wszystkiego, gdybym nie uważała, że dasz sobie radę.

Oczekiwała, że Syriusz rzuci w odpowiedzi jakimś żartem, może komentarzem, jak to w końcu został słusznie doceniony, on jednak zawsze potrafił ją zaskoczyć. Przekręcił się nagle na bok, kierując twarz w jej stronę.

- Żałowałaś kiedyś? - zapytał - Że nie zostałaś jego Julią?

Lina również zmieniła pozycję, by móc na niego spojrzeć. Musiała się upewnić, czy ta nutka wyrzutu, którą dosłyszała, nie była jedynie złudzeniem.

Otworzyła usta, by go zapytać, czy aby pamięta, o jak starych sprawach tu mowa. Szybko się jednak zreflektowała. Jeśli czegoś zdołała się o Syriuszu nauczyć, to tego, że pojmował odległą przeszłość nieco odmiennie. Co było zresztą zupełnie zrozumiałe u człowieka z kilkunastoletnią przerwą w życiorysie.

- Nie - odparła zamiast tego poważnie - za to, skoro już brniemy w tandetne metafory, wbrew temu, co powiedziałam dziewczynom, przez moment uwierzyłam, że mogę zostać jego Gerdą. Nie umiałam nią być i tego żałowałam, faktycznie. Na szczęście krótko.

- Chyba nie znam tej historii. To jakaś legenda?

- Mugolska baśń. Kaj i Gerda są przyjaciółmi, znają się od zawsze i żyją razem jak rodzeństwo. Pewnego dnia chłopiec się zmienia, jakby przestał być sobą. To dlatego, że do jego oka wpadł maleńki okruszek rozbitego w przestworzach lustra. Stworzył je zły mag, żeby skazić ludzi, pokazywać im świat na opak - dobro jako zło i odwrotnie. Kaj, skażony mocą zwierciadła, daje się oczarować podstępnej Królowej Śniegu. Porzuca Gerdę, rodzinę i wszystko, co znał, by służyć w krainie wiecznego lodu.

- Ale wszystko pewnie dobrze się kończy?

- Jasne. Gerda opuszcza dom, żeby odnaleźć przyjaciela. Ratuje go dzięki sile swojej miłości.

- Bardzo naiwna historia.

- Jak to bajki. Jak twój brat, kupujący ściemę o idealnym świecie, zarządzanym przez czystokrwistych, czarodziejskich magnatów. Jak ja, wierząc, że jeśli nie łazi po szkole, by dręczyć mugolaków, to na pewno wcale nie chce zostać śmierciożercą.

Syriusz spojrzał jej w oczy z wyraźnym smutkiem. Ale też z tym typowym dla niego ukrytym ogniem, pewnością, nawet zawziętością, którą tak w nim lubiła. Nawet jeśli czasem wypływały z niej różne głupie, ryzykowne pomysły.

- Miłość nie ratuje przed upadkiem - powiedział stanowczo - Na pewno nie zawsze i nie wszystkich. Widywałaś nas przecież razem i pamiętasz - kochaliśmy Petera jak brata. Może czasem w chujowy sposób. Może mogliśmy mniej się z niego nabijać, bardziej wspierać. Nie potrafiliśmy zgadnąć, czego potrzebował, tak jak on nie umiał nam o tym opowiedzieć. Wolał wszystkich sprzedać.

- Wiem - mruknęła tylko, nie chcąc przerywać Syriuszowi dłuższymi wywodami. Czuła, że cokolwiek teraz powie, potrzebuje tego. Na szczęście potrafiła to dostrzec.

- Reg był dla mnie najważniejszy przez całe wspólne życie przed Hogwartem. Kochałem go tak, jak nasi lodowaci starzy nigdy by nie potrafili i nie uwierzę, że o tym nie wiedział. Ale to ich w efekcie wybrał, nie mnie. Ich i Voldemorta.

Black umilkł gwałtownie i zmarszczył nagle brwi, jakby coś go uderzyło. Przez chwilę nie mówił nic, aż wreszcie westchnął głośno.

- A Hestia miała rację - dodał - Lily tak bardzo broniła swojego Śmiecieruska... z sentymentu, wiary w jego ukryte dobro, sam nie wiem. Może, jak ty, bardzo chciała być bohaterką, ratującą przyjaciela przed Białą Czarownicą.

- Królową Śniegu. Tamto to inna książka.

- Niech będzie. W każdym razie nie mogła tego zrobić ani nie mogłaś ty. Wiesz, jak skończyła się ich historia. Dramą, płaczem i brudnymi gaciami Smarka w powietrzu.

- No cóż - burknęła Lina, zniesmaczona na samo wspomnienie - W moim przypadku scenerię stanowiło podejrzane barbecue i chujowe żarty Rabastana Lestrange'a. Ale przynajmniej nie miałam tłumu świadków. Chcesz zobaczyć?

- A chcesz pokazać? Nie nalegam, bo brzmi traumatycznie.

- Mogę, jeśli dzięki temu nie będę musiała tłumaczyć ci rzeczy oczywistych. Konkretnie tego, że z pierścionkiem to była tylko plotka. Chciałeś o to zapytać, tylko nie wiedziałeś jak, widzę przecież. Bardzo źle ci wychodzi ukrywanie takich rzeczy.

Syriusz zachichotał, po czym przygarnął ją gwałtownie do siebie. Wtuliła się w jego tors bez zbędnego namysłu. Paskudne wspomnienia były niczym wobec tej ciepłej, wszechogarniającej obecności, która z automatu koiła wewnętrzny chaos.

- Za dobrze mnie znasz - powiedział, niby kręcąc głową, ale jednak z pewnym zadowoleniem - Co ma wady, na przykład w tak żenujących kwestiach, jak ta.

- Czemu zaraz żenujących? Po prostu, jeśli chcesz wiedzieć, czy między twoim bratem a mną było coś więcej, możesz zapytać wprost. Nie mam nic do ukrycia.

- Mówisz, że mogę...? To co byś wtedy zrobiła, gdyby tamte Ślizgonki miały rację? Bo, tak po prawdzie, trochę miały. Zanim się obruszysz - chodzi o kontekst środowiska, którego masz prawo nie znać, ale ja dużo pamiętam. Wcale nie chcę, oczywiście. To jak nie dające się spuścić do końca wielkie gówno.

- Jakie urocze porównanie - skomentowała, moszcząc się wygodniej w ramionach Syriusza - Tyle że cała reszta to nadinterpretacja. Te pogłoski wzięły się ze zwykłej frustracji. Regulus nadal nie miał narzeczonej, choć powinien, bo był już pełnoletni. Mówiono, że Walburga nie uważa nikogo za dość dobrego dla swojego dziedzica. Ja, powiedzmy to sobie wprost, z całą pewnością nie znajdowałam się na jej liście potencjalnych synowych.

- Kto wie? A może?

Te słowa wybrzmiały dziwnym tonem - jednocześnie rozbawionym i całkiem, niespodziewanie serio. Lina aż uniosła się na łokciu, by spojrzeć Syriuszowi w twarz.

- Odbiło ci? - spytała, widząc jego szeroki uśmiech - Co nas to zresztą obchodzi? Chciałeś poprosić mamunię o błogosławieństwo?

- Mam dwa całkiem mocne dowody. Po pierwsze, gobelin. Mimo wszystko Walburga trzymała cię na nim przez te wszystkie lata. Po drugie, opaska. Jest tak, jak Katrina mówiła, biżuteria to nie zwykły prezent, tylko gest, który zawsze coś znaczy. A Reg, nie byłby w stanie ukryć dużego zakupu przed matką. Wątpię, czy w ogóle miał większe sumy pieniędzy, niewydzielane przez nią. Nawet gdyby, plotki musiałyby do niej dotrzeć prędzej czy później, o czym przecież dobrze wiedział. I nie bał się jej gniewu. To znaczące.

Lina westchnęła z irytacją. Cholerna myślodsiewnia zapędziła ją w dziwne rewiry, a przecież chciała tylko przypomnieć sobie, jak wyglądał tamten manuskrypt.

- Dobra, musisz to zobaczyć - zdecydowała, celem zamknięcia tematu raz na zawsze. Wyciągnęła różdżkę i sięgnęła nią za głowę, stukając w przypadkowy fragment myślodsiewni. Jednocześnie skupiła się na pewnym dniu, niedługo przed wakacjami. Czerwiec był przepiękny, jeszcze bardziej podtrzymując iluzję bezpieczeństwa w Hogwarcie. Zamek stanowił cudowny, rozkwitający azyl. Wszystko poza nim zachodziło coraz gęstszym mrokiem.

Regulus wyglądał ostatnio nadzwyczaj blado, więc niemal zmusiła go, by posiedzieli choć chwilę na słonecznych błoniach. Dał się wciągnąć w czytanie na głos ,,Przeglądu Astronomicznego" i nawet zdobył na uśmiech, gdy wymieniała wszystkie liczne, odkryte tego roku ciała niebieskie. Nie tylko ta dziedzina magii, ale też mugolska nauka poszły ostatnio bardzo do przodu. Im bliżej końca szkoły, tym mniej czasu spędzali razem. Nadal mieli jednak ulubione, wspólne tematy.

- I wreszcie, Charon - przeczytała Lina, dotarłszy do końca listy - prawdopodobnie największy satelita Plutona, czeka na oficjalne ogłoszenie. Trafna nazwa.

- Przewoźnik przez trujące wody Hadesu. Idealnie - odparł Reg, lekko tonem lekko nieobecnym.

- Ale z was kujony - parsknął Syriusz, widząc przebłysk tej sceny. Przez jego twarz przemknął jednak minimalny, czuły uśmiech, gdy patrzył na brata, wyciągniętego wygodnie na trawie, z twarzą zwróconą ku słońcu. Regulus, opuszczając Linę, wyglądał na zrelaksowanego. Zapowiedział, że wraca do zamku na pożegnanie kończących szkołę członków Magicznego Koła Szachowego.

Tak naprawdę, musiał nie być w formie. Gdyby było inaczej, wymyśliłby lepszy wybieg. Bo przecież Amybeth, jej współlokatorka, również należała do kółka, zatem Lina dobrze wiedziała, na kiedy planowali swoje ostatnie spotkanie.

Usłyszawszy zaskakująco kiepskie kłamstwo, nie dała nic po sobie poznać. Przyszło jej to o tyle łatwo, że leżała na brzuchu, pochylona nad astronomicznym magazynem. Na fali całkowicie spontanicznej decyzji, podniosła się powoli, kryjąc za drzewem. Potem ruszyła w ślad za Regiem, pewnym krokiem, choć całe jej wnętrze przepełniało wahanie. Nie wiedziała, dokąd właściwie zmierza i co czeka na końcu. A przecież miała już przeczucie. Takie specyficzne, mdlące przeświadczenie, że coś, mówiąc wprost, zaraz ostro jebnie.

Rzuciła na siebie zaklęcie kameleona, a jej lekkie, płaskie sandałki umożliwiały bezszelestne stąpanie po miękkiej trawie. Omal nie zgubiła tropu, wchodząc w gęsty zagajnik na skraju Zakazanego Lasu. Trafiła jednak do celu - przystanęła gwałtownie, przyczajona za szerokim konarem, spory kawałek od wejścia na polankę.

Słyszała wszystko, tak czy tak. Zgromadzeni zasadniczo nie starali się zachować dyskrecji.

- Hej Black, gdzie byłeś? - dobiegł ją znajomy głos.

W rzeczywistości nie widziała wtedy zza drzewa całej sceny, myślodsiewnia miała jednak niesamowite możliwości. Umożliwiła jej i Syriuszowi obserwowanie polany, otulonej niewielką formacją skalną. Płonęło tam niedymiące ognisko, nad którym lewitowały szpikulce z nabitymi kiełbaskami. W pewnym oddaleniu ustawiono kilka zupełnie nie ogrodowych, pluszowych foteli. Pośrodku rzeźbionego stolika tkwiła dumnie butelka Ognistej Whisky.

Ktoś rzucił zaklęcie, z hukiem wypełniając lodem ogromne wiadro. Nie było słychać odpowiedzi Regulusa -jedynie śmiech, którym skwitował ją Rabastan Lestrange, późniejszy szwagier Bellatrix.

- Dobra, dobra - rzekł pobłażliwie - mniejsza o to, gdzie. Wiemy przecież, z KIM byłeś. Znowu ta brudna kujonka Dawson? Ona nie jest dla ciebie za młoda?

- Co racja, to racja - mruknął Syriusz, a jego dłoń, zupełnie, jakby przeczuwał, co dalej, ujęła nagle opiekuńczo rękę Liny.

- Daj spokój - odparł Reg - Młoda nie młoda, jest bardzo zdolna. W czwartej klasie potrafi bez problemu oszołomić cięższego od siebie dwa razy faceta. To coś, z czym ty nawet teraz masz problem.

Lestrange próbował coś odwarknąć, ale najwyraźniej zabrakło mu argumentów. Nie było to niczym dziwnym, bo, w przeciwieństwie do Rudolfusa, zawsze uchodził za tego głupszego brata. Głos zabrał za to szczurowaty chłopak, zabawiający się opodal podpalaniem liści za pomocą różdżki.

- No jasne, że o jej wiedzę ci chodzi, a nie o słodką buźkę i długie nogi. Prawie ci uwierzyłem, Black.

Zaśmiał się ohydnie, a Regulus mu zawtórował. W towarzystwie kolegów zachowywał się zupełnie inaczej niż przy Linie. Nawet mówił w odmienny sposób, niższym, jakby modulowanym, ale szalenie swobodnie brzmiącym głosem.

- Tobin - przypomniała Syriuszowi, widząc, jak marszczy czoło, ewidentnie próbując skojarzyć twarz Ślizgona z nazwiskiem - Przydupas z piątej klasy, nawet nie był czystej krwi. Zginął niedługo przed upadkiem Voldemorta. A tam dalej siedzi...

- Barty Crouch.

Junior ze wspomnienia wyglądał zupełnie inaczej niż pogrążona w obłędzie dorosła wersja. Jego twarz była dziecinna, otoczona jasnymi włosami. Pewnie nie musiał się jeszcze nawet golić.

- Dzieciaki, co? - rzekł Syriusz cicho, a Lina spojrzała na niego ze zrozumieniem, ale zaraz położyła palec na ustach.

Po chwili dobiegł ich znów ten zmieniony głos Rega.

- Pewnie, że chodzi mi o jedno i drugie. Wszystko w swoim czasie, a na pewno nie zanim wybiję jej z głowy różne promugolskie głupoty.

- Będzie ciężko - prychnął Lestrange - Dawson to przemądrzała gryfońska gówniara, której stary przyjechał tu znikąd. Równie dobrze może być szlamą.

- Czarny Pan pyta o twoje oddanie i talenty, nie o kolor szkolnego krawata. Stać się jego zwolennikiem, gdy masz ojca na poziomie, to nie sztuka. Cenniejsi są potencjalnie ci, którzy zrozumieli wbrew przeciwnościom. Chyba jednak znam się na tym lepiej, skoro mnie wyróżniono Znakiem, nie ciebie.

Regulus mówił lekko, z przekonaniem, nie zwracając uwagi na niezadowolone miny Lestrange'a. Lina, kątem oka, dostrzegła, jak Syriusz zaciska mocno szczęki. Jego palce, oplatające jej własne, też drgnęły wyraźnie.

- Jej matka była jedną z nas - odezwał się leniwie Crouch, wyciągnięty wygodnie w fotelu - Mała Lina może mieć jej, dobre geny. Co prawda stary to zdrajca krwi i dla takich samych pracuje, razem z moim beznadziejnym ojczulkiem... Ale jak zaczniemy pytać każdego o metrykę, będziemy się musieli pozbyć kilku z nas - rzucił złośliwie do Tobina, który skrzywił się, sięgając po szklankę.

- Już widzę, jak przekonujesz Dawson, by wykorzystała TALENTY w naszej sprawie - wtrącił się znów Rabastan - Nie jesteś aż takim przystojniakiem, Black.

- Uważa mnie za swojego przyjaciela, a to znacznie lepsze - odpowiedział spokojnie Regulus.

- Niech ci będzie. W sumie racja, walić starego i jego podejrzaną krew, ślubu przecież z nią nie bierzesz. Mam w sumie nadzieję, że szybko ci się znudzi, wtedy chętnie ją przejmę, zwłaszcza jeśli do tego czasu trochę ją podchowasz...

- Mówisz o mojej kuzynce, Lestrange.

Zza rozmawiających wyłonił się nagle Thorfin Rowle, wielki, krótko ostrzyżony, niosąc skrzynkę z zapasem Ognistej.

- Mówię, no i? - odparował Rabastan zaczepnie.

- No i to, że lepiej zamknij ryj. Masz szanować krew mojego ojca i gówno mnie obchodzi Gryffindor. Tak samo fantazje Blacka o dziewczynkach.

Potoczył po zgromadzonych spojrzeniem, ale nikt się nie odezwał. Wszyscy rzucili się nagle do rozkładania posiłku, bo na ocenę gabarytów Rowle'a polotu wystarczyło nawet zgromadzonym. Tylko Regulus patrzył na Thorfina nieodgadnionym wzrokiem.

Wizja zgasła, tym razem tak po prostu. Zdematerializowała się bez ostrzeżenia, niczym film telewizyjny urwany przerwą w dostawie prądu.

- No więc sam widzisz - rzekła Lina, siląc się na neutralny ton, choć w środku poczuła przebłysk tego samego co dawniej rozczarowania, połączonego z wściekłością - Do pierścionków było Reggie 'emu naprawdę daleko.

Syriusz objął ją lekko, gładząc współczująco po włosach. Nie na tyle szybko, by nie zdążyła dostrzec złości, płonącej w jego oczach.

- Powiem tak - odezwał się, po dobrych kilku minutach - Zawsze wiedziałem, że mój brat to kompletny idiota. Nie mam wątpliwości, że był również wyjątkowo podstępną łajzą. Ale tego, co się tam odwaliło, nie kupuję, i ty też nie powinnaś.

- Co masz na myśli?

- Zwyczajnie kłamał przed nimi. Te gierki... może działały na oczadziałych Mrocznym Znakiem gnojków, ale nie na mnie, bo znałem tego człowieka od pieluch. Nie wierzę, by kiedykolwiek chciał cię skrzywdzić.

- To czemu jesteś zły?

Syriusz wydał z siebie gniewne prychnięcie. Odsunął się lekko i opadł na plecy, tak, że widziała teraz tylko jego profil.

- Bo ostatecznie przecież to zrobił - odpowiedział - I jeszcze scena na koniec... Reg wstawiał swoje śliskie uniki, podczas gdy Rowle, TEN Rowle, nie miał problemu, by stanąć w twojej obronie. Czyli dało się. A co było potem? Czemu przerwałaś wspomnienie?

- Samo się urwało. Może dlatego, że później wszystko poszło szybko -następnego dnia powiedziałam twojemu bratu wprost, co słyszałam. Nie próbował niczego prostować. Zapytałam o Mroczny Znak, więc mi go pokazał. Był dorosły, zaraz kończył szkołę. Pewnie miał już wywalone na tajemnice.

- Naprawdę mi przykro, Linnie...

Popatrzyła na Syriusza i uśmiechnęła się lekko.

- Wszystko w porządku - powiedziała - To wtedy czułam się jak największa idiotka w kosmosie. Ale minęło wiele lat. I nadal nie wiem, czemu myślodsiewnia podsunęła nam ten wątek. Może po prostu uznała, że powinieneś wiedzieć.

- Słusznie - odrzekł Syriusz, a jego lśniące tęczówki zamigotały przekornie - bo nie dałaś mi dokończyć. Trochę mnie jednak cieszy, że rozczarował cię widok Mrocznego Znaku, a nie brak tego potencjalnego pierścionka. Jestem czasem egoistyczną świnią, ale przynajmniej mówię szczerze.

- Wybaczam - odparła, machnąwszy pokazowo ręką - Brak matrymonialnych propozycji w wieku lat piętnastu budził we mnie zero rozczarowania. Zupełnie inaczej byłoby teraz, gdyby się okazało, że nie zostawiłeś mi gulaszu od Molly.

- Zostawiłem, oczywiście. Przecież przyniosła tego mnóstwo. Porcje na jakiś tydzień. Ale jakby była tylko jedna, to też bym ci zostawił.

- Bardzo romantyczne wyznanie.

- Brzydko się nabijać, Dawson. Powinnaś docenić, że mam wobec ciebie same dobre zamiary.

- Jakie na przykład?

Syriusz uśmiechnął się szeroko i znacząco, bardzo w swoim stylu. Lina pomyślała, że mogłaby spędzić całe godziny, tylko patrząc na niego, a jeszcze lepiej, obserwując, jak patrzy on. Zwłaszcza w jeden, konkretny sposób, jakby wręcz fascynował go każdy szczegół jej twarzy. Jak gdyby ten widok sprawiał mu nieporównywalną z niczym przyjemność.

- Różne - rzucił wreszcie lekko - Jestem, chociażby, otwarty na dawanie ci wszelkich dostępnych prezentów i z całą pewnością będą coś znaczyć.

- Ale chyba nie na ten wspomniany pierścionek? - spytała kpiąco, choć, tak naprawdę, doświadczyła nader częstego przy Syriuszu wewnętrznego rozpłynięcia się, takiego, niczym u bitej śmietany, położonej na ciepłej szarlotce - Całkiem niedawno, przypomnę, opowiedziałeś mi anegdotę o tym, jak w wieku ośmiu lat wykrzyczałeś Walburdze, że ożenisz się z najbardziej mugolską mugolką na świecie.

- Cholera, faktycznie - prychnął Black, przyciągając Linę znów bliżej, tak, by mogła wygodnie ułożyć głowę na jego piersi - Trudno, będziemy musieli żyć w grzechu.

- Nie szkodzi. Biel to i tak nie mój kolor. Za to widok ciebie w smokingu mi się zwyczajnie należy. Tego nie odpuszczę.

- Nie brzmi zbyt wygodnie, ale dla ciebie wszystko. Poświęcę się.

- Bez przesady - powiedziała cicho, musnąwszy ustami to miejsce na jego szyi, gdzie szorstka płaszczyzna zarostu przechodziła płynnie w miękką skórę - Nie będziesz miał go na sobie długo.

Spędzili jeszcze sporo czasu w całkiem już ciemnym salonie, z szaloną powagą analizując, jakie kolory smokingów najbardziej pasują Syriuszowi do oczu, a jakie do włosów i co powinna założyć Lina. Usłyszała przy tym, że skoro nie pamięta, czy ma jakieś bikini, musi to koniecznie sprawdzić, bo lato za kilka miesięcy. Ostatecznie, osiągnąwszy coś na kształt kompromisu, zjedli zdecydowanie za dużo gulaszu Molly. Ułożeni wygodnie, tym razem na kanapie, oddawali się spokojnemu trawieniu.

Z pozoru. Bo Lina widziała, że Syriusz, machinalnie przesuwając między palcami pasemka jej włosów, patrzy jednocześnie ciągle w to samo miejsce. Teoretycznie niewidoczne w mroku, ale przecież oboje pamiętali o jego istnieniu. Silnie wyróżniający się na tle reszty gobelinu wypalony fragment, a zaraz obok wyhaftowane lśniącą nicią imię Regulusa.

- O czym myślisz? - zaryzykowała, choć miała podejrzenie, co padnie w odpowiedzi.

- Że powinienem teraz cieszyć się chwilą. I właśnie to robię.

Jakby na potwierdzenie, Syriusz objął ją ramieniem, po czym odchylił oparcie kanapy, przez co ściana z gobelinem zniknęła z zasięgu ich wzroku

- Ale, jednocześnie - przyznał cicho - po prostu chciałbym, żeby tu był.

Lina przywołała koc, by owinąć ich oboje ciepłym kokonem, idealnym do poobiedniej drzemki. Może nierozwiązującej wszystkich problemów świata, lecz z pewnością kojącej duszę.

- Ja też bym chciała - powiedziała i poczuła dziwną ulgę, jakby powinna to zrobić już dawno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro