Rozdział 26
Lina pojawiła się w kominku niemal natychmiast. Wypadła z niego dość gwałtownie, ale zobaczywszy Leo oraz stół zastawiony przysmakami, zastygła w pół ruchu.
- Ciebie do reszty pogięło, Black? - wypaliła gniewnie, otrzepując się z popiołu - Miałeś wysyłać listy przez kominek w nagłych sytuacjach. A nie cholernego Patronusa...
- O weź, zapomniałem po prostu - odparł Syriusz, który, faktycznie, chwilowo totalnie wyrzucił z myśli tamte ustalenia - Zawsze używamy Patronusów w Zakonie, nie możesz sobie tak po prostu zmieniać zasad...
- Powiedz to swojemu chrzestnemu synowi, który mało nie zemdlał, słysząc wiadomość. Leo - rzekła Lina do blondyna, celując w niego palcem wskazującym - Mów mi natychmiast o co chodzi. A ty idź powiedzieć Harry'emu, że nic ci się nie dzieje.
Gdyby chodziło o cokolwiek innego, Łapa z całą pewnością nie uległby tak łatwo. Ponieważ jednak w grę wchodził dobrostan chrześniaka, oddalił się czym prędzej, by przekazać mu co trzeba przez dwukierunkowe lusterko. Fakt, że akurat Harry musiał być obok Liny w tym konkretnym momencie, już go nawet nie zdziwił. Problematyczne sytuacje oraz pojawianie się w złych miejscach stanowiły jego specjalność.
Kiedy wrócił do salonu, zastał Dawson przenoszącą pierścień na blat stolika kawowego za pomocą czegoś, co wyglądało jak szczypce do barbecue.
- Są wykończone obsydianem - wyjaśnił Leo, który nakładał właśnie rękawice ze smoczej skóry - Teoretycznie zapobiega przewodzeniu większości klątw i uroków.
Podszedł do parapetu, gdzie zaczął następnie oglądać sowę, unosząc ostrożnie jej wiotkie nóżki oraz skrzydła.
- Żyje - stwierdził po chwili - Musi tylko odespać. Dajmy jej coś na wzmocnienie.
Lina skinęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca, patrząc jak zahipnotyzowana na sygnet. Syriusz, który wiedział już, gdzie szukać apteczki, przywołał ku sobie odpowiedni eliksir. Sowa miała na szczęście lekko uchylony dziób - wlana w niego mikstura zaczęła chyba działać dość szybko. Ptak westchnął, po czym uniósł się lekko, wtulając w podstawiony przez Leo koc.
- Co z tym robimy? - zapytał Williamson z wyraźnym niepokojem, wskazując na pierścień. Ciężko stwierdzić, do kogo konkretnie mówił, ale Lina i tak uparcie milczała, a Syriusz dopiero skończył przedzierać się przez chaos we własnej głowie, spowodowany widokiem rodowego klejnotu.
- Jaką mamy pewność, że jest przeklęty? - powiedział w końcu, podchodząc nieco bliżej stolika. Czarny kamień, w którym wyryto herb Blacków, wyglądał zupełnie tak, jak dawniej. Ale rzeczywiście, gdy pochylił się nieco, poczuł coś.
Delikatne wibracje powietrza. Specyficzną ciężkość, lepkość, jakby nad lśniącym przedmiotem miała za chwilę rozpętać się miniburza.
- To czuć - odrzekł Leo, stając obok - Poza tym, spróbuj go ruszyć zaklęciem.
Łapa rzucił pierwsze lepsze, jakie przyszło mu do głowy, prostą Leviosę, ale nie podziałała. Spróbował jeszcze kilku innych inkantacji, jednak każda poruszała co najwyżej sam stolik, sygnet ani drgnął.
- No więc właśnie - skomentował Williamson, wzdychając - Został uodporniony, dlatego nie aktywował alarmu. Ktoś się bardzo postarał, by go w to wszystko wyposażyć. Jakby wiedział, że, gdziekolwiek sowa cię znajdzie, to będzie dobrze chronione miejsce...
- Jak widać, nie dość - odburknęła Lina, jakby te słowa ją obudziły - Ale ktokolwiek nadał paczkę, jest naprawdę dobry. Kopiowanie roboty goblinów to coś więcej niż sama czarna magia...
Syriusz zmarszczył brwi. Rzucił jeszcze raz okiem na całość sygnetu: kamień, herb, inskrypcję na obrączce. Czuł się dziwnie pewien tego, co widzi.
- Dlaczego uważasz, że to kopia? - dopytał w związku z tym, a Dawson podniosła na niego zdziwione spojrzenie.
- A skąd ktoś miałby mieć oryginał?
- Szczerze, to skądkolwiek, bo rok temu spakowałem ten pierścionek razem z całą resztą zawartości regału w salonie. Część zutylizował Szalonooki, ale nie zdążył ze wszystkim. Tej nocy, gdy byliśmy w Departamencie, na Grimmauld Place włamał się Dung, wiesz przecież. Natomiast pamiętam doskonale, że czyściłem sygnet zaklęciem, z zaschniętego brodawkolepu... na początku w ogóle go nie poznałem, tak był oblepiony. Siłą rzeczy, dotykałem wtedy kamienia gołą ręką, a przecież nic mi potem nie było. Więc jeśli faktycznie nosi klątwę, dodano ją już po tym, jak został gdzieś przehandlowany.
Przez cały ten wywód Lina i Leo patrzyli na niego szeroko otwartymi oczami. Młody auror, nie znający Blacka wraz z jego rodzinnymi niuansami aż tak dobrze, zastanawiał się pewnie usilnie, czemu ktoś miałby wywalać na śmieci czyste srebro.
Dawson z kolei... wyglądała na wstrząśniętą. I raczej nie chodziło jej o zbyt swobodne postępowanie z rodzinnymi pamiątkami.
- Musimy zabrać sygnet do ekspertyzy - powiedziała nagle - Jakie mamy opcje?
- Snape jest w ten weekend na misji - wyliczył Leo, a Syriusz nie odmówił sobie prychnięcia - Zostaje Szalonooki albo Marco, nasz zewnętrzny ekspert, ten, co teraz tkwi po uszy w zawartości skarbca Łapy. Metale szlachetne to jego konik, ale z dostępnością ciężko...
- Szalonooki zatem - Dawson wstała gwałtownie i zaczęła krążyć po pokoju, jakby to mogło jej pomóc w zebraniu myśli - Jest szansa, że jego ocena wystarczy. Będziemy już coś wiedzieć, a masz do niego blisko...
Stanęła przed Leo, pozbawiając go tym samym ewentualnych wątpliwości.
- Ja? No dobra - rzucił pogodnie, gdyż, jak Syriusz zdążył zauważyć, był raczej uczynny z natury - Accio pudełko po sygnecie!
Aksamitne puzderko wyfrunęło zza kanapy, wpadając prosto w jego ręce.
- Osoba, która nadała paczkę, zrobiła to tak, by nie zrobić krzywdy samej sobie - skomentował, widząc powątpiewające spojrzenie Łapy - Poza tym, sowa leciała ileś czasu, a nie jest poważnie naruszona. Ja ważę o wiele więcej od niej i musze się tylko szybciutko deportować. Klątwa nie zdąży mi nic zrobić.
Nim skończył mówić, na stoliku wylądował też aparat fotograficzny, spory, całkiem profesjonalnie wyglądający sprzęt z tubą na dodatkowy obiektyw.
- Zanim pójdziesz, zrób mu zdjęcia, tak dokładnie, jak się da - zarządziła Lina, zmierzając z powrotem w stronę kominka - Kamień z bliska, ewentualne uszkodzenia, oczywiście treść inskrypcji z numerem seryjnym goblina. A ja zaraz wracam.
Albo Dawson miała naprawdę silną pozycję w Biurze Aurorów, albo nosiła spodnie w swoim dawnym związku, bo Leo ani myślał protestować, czy choćby dociekać sensu jej poleceń. Wydobywszy aparat z futerału, szturchnął sygnet szczypcami tak, by lampa mocno oświetlała wyryty herb.
- Ty dokąd? - zapytał Syriusz, a Lina odwróciła się z proszkiem Fiuu w garści.
- Z powrotem do Hogwartu, po almanachy rodów czystej krwi i inne gówna, które mogą potencjalnie zawierać wizerunki tego świecidła. Pewnie są takie na Grimmauld Place, ale Pince znajdzie je szybciej. Jak Leo będzie u Alastora, sprawdzimy, czy to oryginał, bo ja muszę wiedzieć.
Zniknęła w płomieniach, nim zdążył spytać dlaczego, a Leo zaśmiał się cicho, pstrykając kolejne ujęcia.
- Dobrze, że nie ja tu z nią zostaję - rzucił ze znaczącym mrugnięciem, zanim opuścił dom przy Browns Road.
W ciągu kolejnych dwóch godzin Syriusz przeszedł przez kilka chwil zwątpienia, podczas których był nawet skłonny się z nim zgodzić.
Zanim Lina wróciła z Hogwartu, zdążył przygotować kolację, licząc, że jedzeniem odwróci jej uwagę od rycia w książkach chociaż na jakiś czas. Płonne to były nadzieje. Dawson, rozłożywszy z hukiem jedną z salonowych kanap, rozrzuciła na niej stos bogato oprawionych woluminów, po czym zaczęła je kartkować jedną ręką, w drugiej dzierżąc kolejne kanapki. Chcąc nie chcąc, Łapa zaangażował się w poszukiwania, porównując usilnie faktycznie precyzyjne fotografie Leo z tymi dostępnymi w almanachach. Nie oczekiwał sukcesu, ale istotnie, po jakimś czasie mogli stwierdzić niemal z pewnością, że sygnet z przesyłki to oryginalny, pochodzący z dziewiętnastego wieku rodowy klejnot Blacków. Istniał nawet jego szczegółowy opis, sporządzony przez dawnego dyrektora Hogwartu, Phineasa Nigellusa.
- Trochę dziwne, że to nasz wspólny pra-pradziadek, nie? - odezwał się Syriusz z potężnym ziewnięciem. Różdżka jakoś sama powędrowała mu w kierunku kuchni i skrytego w niej ekspresu do kawy. Na zewnątrz zapadał zmrok, choć było jeszcze stosunkowo wcześnie - najgorsza zmora zimowych miesięcy. Po tych książkowych poszukiwaniach bolały go plecy, rozłożył się więc na płasko na kanapie, umieszczając sobie pod karkiem wałeczek.
- Dziwne jest wyrzucanie zabytków do śmieci, mimo wszystko - parsknęła Lina w odpowiedzi - Trzeba było kazać komuś to przechować i potem oddać do muzeum, nawet tego w ministerstwie.
- Mają tam muzeum?
Nie to, by takie ciekawostki jakoś bardzo Łapę interesowały, ale wolał każdy inny temat niż własne irracjonalne zachowanie w trakcie zeszłorocznych wakacji.
- Połączone z biblioteką. Nie jest, oczywiście, taka wielka jak w Hogwarcie, ale są w niej cenne zbiory.
Szczerze myślał, że Dawson rozgada się na temat dostępnych w ministerstwie książek, jednak nic takiego nie nastąpiło. Fragment materaca opodal zafalował lekko, gdy opadła do pozycji leżącej, również sięgając po poduszkę. Sprowadzony z kuchni dzbanek z kawą wypełnił ich kubki i przez chwilę w ciemniejącym powoli salonie było słychać jedynie cichy chlupot. Potem zapadła kompletna cisza.
Przynajmniej dla ludzkich uszu, bo nasłuchujące rośliny coś jednak musiało zaalarmować. Nowy zapach, dość znajomy, wdarł się pomiędzy perfumy Liny a woń kawy. Chyba też to poczuła, bo westchnęła lekko.
- Co się dzieje? - zapytał Black, zerkając na jej nieruchomy profil.
- Myślę - mruknęła wymijająco, z wzrokiem wciąż wbitym w sufit.
- To może myśl głośno, bo też mam prawo wiedzieć. Wpadasz tu podkurwiona, potem wyskakujesz z dziwnymi rozkazami, a teraz milczysz.
Przekręciła się na bok, a potem uniosła na łokciu tak, by na niego spojrzeć. Jeden z leżących między nimi almanachów spadł ze stuknięciem na podłogę, ale Lina jakby w ogóle nie odnotowała tego faktu.
- A nie wpadłeś na to, że cała sytuacja z patronusem mogła być, no nie wiem... trochę wytrącająca z równowagi?
Mimo tej warstewki ironii, do Syriusza dotarło, że zwyczajnie się o niego martwiła, i ta świadomość napełniła go specyficzną mieszanką uczuć. Była tam nutka wstydu, to fakt, ale dominowało jednak miłe ciepło.
- No dobra, przepraszam - powiedział pojednawczo, układając się w takiej samej pozycji, jak jego towarzyszka - To było głupie. Ten sygnet... sam nie wiem. Chyba nie spodziewałem się go znów zobaczyć i tyle. Poza tym, nasze śledztwo to i tak niezły supeł. Zamiast rozwiązań mamy kolejną nitkę w ręku, coraz mniej wiadomo, za którą złapać.
Lina patrzyła na niego w zamyśleniu. W gęstniejącym mroku jej oczy też stawały się coraz ciemniejsze, jak herbaciana esencja po zamieszaniu zalegających na dnie listków.
- Ja też nie spodziewałam się go znów zobaczyć - przyznała po chwili - Ale, przeciwnie, nie umiem tej nitki puścić, choć nigdzie nas raczej nie zaprowadzi.
Podpierała głowę na nadgarstku, tym zdobnym w maleńkie "J". Nadal nie powiedziała mu, co ten symbol dla niej znaczył.
- O czym mówisz? - dopytał, jakoś podskórnie czując, że dotyka czegoś, czego w normalnych okolicznościach nie miałby szans ujawnić.
Ciemność, w tym domu dziwnie łatwiejsza do strawienia, zdecydowanie sprzyjała. Powietrze pachniało ziołami, rozpoznawał aromat bazylii, lawendy, i czegoś jeszcze, świeżego, lekko cytrusowego. Lina podniosła się do siadu, by w końcu wziąć swoją kawę. Długo patrzyła w kubek, obracając go w dłoniach, jakby chciała je ogrzać.
- Kiedy zobaczyłam sygnet, pomyślałam, że to musi być kopia - powiedziała w końcu - Bo oryginału zdecydowanie nie powinno tu być. Ani wcześniej, na Grimmauld Place, wtedy, gdy go wyrzuciłeś.
- Niby dlaczego? Nie wiem, gdzie Orion...umarł. Ale przecież...
Spojrzała znad kubka, jednak teraz tym bardziej ciężko było odczytać emocje z jej twarzy.
- No tak, skąd miałbyś wiedzieć - dodała powoli, jakby ważyła słowa - Nie mieliście już przecież kontaktu. Tego sygnetu nie nosił Orion, w każdym razie nie pod koniec życia. Zgodnie z tradycją, przekazał go twojemu bratu, w jego siedemnaste urodziny.
Syriusz wzdrygnął się lekko. Wiedział o tym przecież, rzeczywiście, zwyczaj kazał, by rodowy klejnot trafił do aktualnego dziedzica, gdy tylko ten osiągnie pełnoletniość. Gdyby wszystko poszło wedle planu Blacków, to on sam by go dostał. Podejmując decyzję o ucieczce, zrezygnował ze wszystkiego, co sygnet symbolizował. Regulus, prawdziwy mały król, najjaśniejsza gwiazda swojej galaktyki, przejął schedę, której tak bardzo chciał, a przynajmniej tak mu się na początku wydawało.
- Dziwne, że nie pochowano go z sygnetem.
Sam siebie złapał na mówieniu szeptem. Jakby o tej sprawie nie dało się inaczej, i może tak było istotnie.
- Grób jest pusty - odrzekła Lina, również półgłosem, a jej dłonie, ledwie widoczne w mroku, zacisnęły się wokół kubka - Nikt nigdy nie widział ciała.
- Skąd ludzie wiedzieli, że zginął? Do mnie by to nigdy nie dotarło, gdyby nie Marlene McKinnon i jej matka, na bieżąco ze wszystkim, co działo się w rodach czystej krwi. Wtedy krążyły jedynie plotki o przyczynie jego śmierci, różne, łącznie z chorobą, na którą miałby zapaść równocześnie z ojcem. Niektórzy próbowali dociekać, czemu Walburga tak odwlekała pogrzeb... ze mną oczywiście nie chciała rozmawiać. Dopiero w Azkabanie usłyszałem, że Rega zabili śmierciożercy.
Dawson wzięła głośny łyk kawy, a potem odchrząknęła. Mimo to nadal mówiła z wyraźnym trudem.
- Twoja matka dostała wiadomość o wykonaniu wyroku - odparła głucho - List, podpisany przez jego wykonawcę.
- Kto to był?
Merlinie, nie był wcale pewien, czy chce to wiedzieć, ale miał wrażenie, że albo teraz, albo nigdy.
- Rowle. Nasz wspólny kuzyn, członek szkolnej paczki, do której należał... twój brat. To przez ekstradycję jego ojca babcia przestała się do mnie odzywać.
Syriusz wstał gwałtownie, jakby to miało mu pomóc przyswoić sobie usłyszane właśnie słowa. Nie pomogło. Im dłużej chodził do pokoju, tym większy chaos czuł we własnej głowie.
- I tylko na tej postawie stwierdzono zgon? Bez ciała, nawet... fragmentu?
Wymienili z Liną spojrzenia, czy raczej popatrzyli oboje w ciemność, w swoim kierunku, bez pewności, że trafiają wzrokiem akurat w oczy drugiej osoby. Tak samo rozmawiało się ze współwięźniami w Azkabanie, jeśli akurat jakiś przebywał w niezbyt oddalonej celi.
- Wiem, o czym myślisz - powiedziała spokojnie - Ale Rega już nie ma. I to jedyna rzecz, którą mogę ci o nim powiedzieć na pewno.
- Skąd możesz mieć pewność?
Boleśnie wbił wzrok w sylwetkę kobiety, widoczną na tle okna. Już zapalono uliczne latarnie. W miarę, jak się rozgrzewały, ich wątły blask zaczynał wydobywać z mroku kolejne kolory i kształty.
Ale Regulus został w nim na zawsze, bez słowa, bez żadnego wytłumaczenia, nie licząc tej jednej wiadomości człowieka, który pozbawił go życia. Thorfinn Rowle, tak samo jak Barty Junior, Lestrange czy Rosier, za szkolnych czasów byli Regowi bliżsi, niż rodzony brat. A potem co? To przestało się liczyć? Jakie znaczenie miała w takim razie ich przyjaźń, uświęcona przecież tymi więzami krwi, których znaczenie tak zawsze podkreślali?
Co robiła reszta, gdy Rowle wykonywał wyrok? Patrzyli? Kibicowali mu? Czy odwrócili wzrok, by nie patrzeć? A może Voldemort litościwie, w uznaniu zasług swojej zdolnej młodzieży, pozwolił im się oddalić?
Tego się po prostu nie dało znieść.
Podszedł znów do kanapy, opadając na nią bez sił. Nie wiedział, czemu w zasadzie cała ta opowieść tak go dotknęła. Przecież nie miał z Regiem praktycznie żadnej więzi odkąd poszedł do Hogwartu. Walburdze i Orionowi wystarczył zaledwie rok, by całkowicie przerobić dzieciaka pod swoje dyktando, żeby wpoić mu niechęć do własnego brata. Naturalne stosunki między Gryffindorem a Slytherinem załatwiły resztę. Wtedy, jako nastolatek, Syriusz uważał, że tak już musi być, bo powstała między nimi bariera nie do pokonania. Nawet w chwilach, gdy żałował, czuł dobitnie nieodwracalność tej sytuacji.
Teraz miał dwadzieścia lat więcej i do jego umysłu, wolnego już od wizji schwytania przez ministerstwo, co jakiś czas trafiało pytanie, czy naprawdę to wszystko musiało się wydarzyć.
- Wiem na pewno, że Reg nie żyje i twoja matka też miała pewność - powiedziała Lina, tym razem ze spokojną rezygnacją - Bo widać to na gobelinie. A on nigdy nie kłamie. Magia krwi, dzięki której stworzono to drzewo, na której zbudowano cały twój dom, to coś, czego nie rozwikłali dotąd najwięksi czarodzieje. Ciebie tam już w teorii nie ma, ale to za mało. Gdyby... coś ci się stało, cała gałązka, prowadząca do twojego imienia zaczęłaby wyglądać inaczej. Tych więzi nie można naprawdę wymazać.
- Istnieją tylko na cholernej tapecie - odburknął w odpowiedzi, zsuwając książki, by mieć dla siebie więcej miejsca - A ten dom był piekłem. Jeśli zbudowano go na magii, to wątpię, by miała w sobie coś dobrego. Jakoś nie przeszkodziła Thorfinnowi podnieść ręki na mojego brata.
Lina leżała teraz bliżej, niż wcześniej, dlatego poczuł, że poruszyła się niespokojnie. Nabrała powietrza, potem wypuściła je powoli. Wyraźnie rozważała co - a może jak - powiedzieć.
- Chyba o to właśnie chodziło - szepnęła w końcu - Tak myślę, bo ja też dostałam tamten list. Było w nim napisane: zdrajcę krwi ukarano, by przypomnieć, że nie istnieje nic ponad wolą Czarnego Pana. Dopiero potem zrozumiałam to jako ostrzeżenie. Rowle wykonał egzekucję, ponieważ jeśli nie wypełnisz tego, czego Voldemort żąda od czarodziejów czystej krwi, nie obowiązują cię już żadne przywileje. Żadne więzi nie mają znaczenia. Nie ma niczego ponad.
Syriusz zmienił pozycję tak, by móc widzieć twarz leżącej obok kobiety. Jej długie rzęsy, pogrubione dodatkowo tuszem, pozostawały suche, podobnie jak szczyty policzków, lśniące w świetle dobiegającym z okna. Tylko dłonie, splecione nieco poniżej klatki piersiowej, poruszały się lekko. Lewy kciuk jakby bezwiednie muskał raz po raz prawy palec serdeczny, w miejscu, gdzie mógłby się znajdować pierścionek.
- Oni mogli tak myśleć - powiedział, nadal patrząc na Linę z bliska - Bo nie ogarniali prostej rzeczy. Rodzina to coś więcej niż krew i zobowiązanie narzucone z góry. Jeżeli wybierasz kogoś z własnej woli, to zawsze będzie ponad.
Uśmiechnęła się nieoczekiwanie do sufitu, a potem przekręciła w stronę Łapy, opierając znów skroń o ozdobiony tatuażem nadgarstek.
- Myślę, że pojęcie własnej woli było dla twojego brata dość odległe - skomentowała - I właśnie dlatego, nie rozumiem, dlaczego sygnet został na Grimmauld Place. Był z niego bardzo dumny. Nigdy się z nim nie rozstawał.
Mówiąc to, używała już całkiem zwykłego, rzeczowego tonu, normalnego dla sytuacji, gdy zajmowali się śledztwem. Ta chwila bolesnej szczerości dobiegła najwyraźniej końca, a przecież Syriusz nie był jeszcze gotowy. Zbyt wiele chciał jeszcze wiedzieć. Niektóre rzeczy zwyczajnie musiał zrozumieć.
- Ale to ma w sumie sens - kontynuowała Lina, niezrażona brakiem odpowiedzi - Może coś przeczuwał i nie chciał, by taka cenna pamiątka wpadła w łapy Rowle'a? Myślę, że nie musimy się tym przejmować. Jak Szalonooki powie więcej o tym, co to za klątwa, wracamy do pracy. Zapalmy światło, co?
Usiadła, ale Black też podniósł się błyskawicznie. Chwycił jej rękę z różdżką, zanim zdążyła rzucić zaklęcie.
- Czekaj - poprosił, a wypadło to nieco bardziej desperacko, niż zamierzał - Po tym, jak skończyłem Hogwart, kilkukrotnie rozpytywałem o Rega. Chciałem wiedzieć... jak się ma. I dlatego wiem, że spędzaliście razem sporo czasu. Naprawdę nie wiesz niczego więcej? Jak mógł pozwolić się zabić? Dlaczego nie szukał kryjówki, skoro przestał popierać śmierciożerców?
Lina popatrzyła na niego, a w jej oczach rozbłysły jakieś nowe iskierki. Uśmiechnęła się lekko, przenosząc wzrok na ich złączone dłonie.
- Popełniasz zasadniczy błąd. Zakładasz, że twój brat był mimo wszystko podobny do ciebie. Dlatego nie możesz zrozumieć, jak można stchórzyć przez zadaniem, na które w teorii wyraziło się wcześniej zgodę. Albo czemu ktoś miałby po prostu... przestać walczyć.
Cholera, miała trochę racji. Ale jednak...
- To też - przyznał Syriusz - Jednocześnie chciałbym... po prostu mieć pewność, że naprawdę nie mogłem niczemu zapobiec. Że gdybym spróbował go uratować, to by i tak nic nie dało, bo on już wybrał, świadomie czy nie. I może to głupie, ale...
Odetchnął głęboko, zawahał się. Jeszcze nigdy dotąd nikomu tego nie mówił, ale Lina czekała, w nienaglącym milczeniu, a jej kciuk przesuwał się łagodnie po jego ręce poniżej nadgarstka. Wiedział, że jej może wiele powiedzieć, i tylko nie końca był w stanie pojąć, kiedy i jak to się w zasadzie zaczęło.
- Skoro musiał zginąć, bo czegoś im odmówił - dokończył po chwili - To mam nadzieję, że po prostu zrozumiał. Że nie stało się to ze zwykłej głupoty, albo tchórzostwa. Nie chcę tak myśleć o swoim bracie.
Podniósł głowę, patrzył uparcie, póki Lina też nie spojrzała mu w oczy. Nie oczekiwał od niej pocieszenia, wolał prawdę, niezależnie od tego, co właśnie padło.
Miał nadzieję, że zrozumiała. Jeśli oceniać po ilości smutku, zaciemniającego nagle jej spojrzenie, to owszem.
- Choć chciałabym, nie wiem o Regu nic, co sprawiłoby, że poczujesz się lepiej z jego wspomnieniem.
- Ale coś, przez co poczuję się gorzej, już tak? Widzę to, Lina. Serio.
Sięgnął po jej drugą rękę, jakby odruchowo chcąc wzmocnić to połączenie między nimi, jakoś jej to wszystko ułatwić. A może sobie?
W dotyku było ogólnie coś uzależniającego. Zapomniał o tym na całe lata, zamknięty w celi, zdany jedynie na siebie i własne ramiona, obejmujące klatkę piersiową w poszukiwaniu odrobiny ciepła, tego wewnątrz, chroniącego przed dementorami. Przez pierwsze miesiące po ucieczce bliski kontakt z drugim człowiekiem pozostawał dla Syriusza czymś dziwnym. Naprawdę był trochę jak pies, który musi się nauczyć, że nie każdy ma złe intencje.
Teraz, po czasie, różne gesty odzyskiwały swoją naturalność. Przypominał sobie, jak bardzo są potrzebne.
- Doceniam troskę, naprawdę - dodał cicho - Choćby wtedy, gdy z Remusem zastanawialiście się, jak wyjawić mi prawdę o śmierci Oriona... to było... no nie wiem. Nie jestem dobry w rozkładaniu emocji na czynniki pierwsze. Chyba było po prostu... ważne. Dla mnie. I z tej perspektywy, również potrzebne, ale nie przez fakt sam w sobie. Nie życzyłem własnemu ojcu śmierci, tym bardziej takiej, jednak nie powiedziałbym, by to stanowiło dla mnie jakieś szczególne przeżycie. Byliśmy sobie obcy, co pewnie ciężko pojąć, zdaję sobie z tego sprawę.
Lina, która dotąd słuchała ze spuszczoną głową, uniosła ją z wolna.
- Myślę, że z Regiem jest jednak trochę inaczej - rzekła z namysłem - Wnioskując nawet po tym, co powiedziałeś. Ale chodzi mi o co innego. Zdradziłam i tak więcej, niż zamierzałam, bo chyba... mamy przed sobą już dość tajemnic z powodów niezależnych od nas. Zakon, ministerstwo, sam wiesz. Nic z tym nie zrobimy. Chciałam wyjaśnić chociaż tę jedną rzecz. Może tego nie widać, ale było... kurewsko ciężko.
Obróciła ich splecione dłonie tak, by jej nadgarstek i "J" znalazły się na wierzchu.
- Widziałam w szafce passirianę - zapytała nagle - Bierzesz ją na sen?
- Też - odparł, mimo zdziwienia, zakładając, że ten nagły zwrot w rozmowie do czegoś jednak prowadzi - Remus mi to doradził, gdy postanowiłem odstawić whisky. Upierał się, że Eliksir Słodkiego Snu nie jest do końca bezpieczny... a nie chciałem brać niczego mocniejszego na receptę. Nie umiałbym opowiadać obcemu magomedykowi o Azkabanie.
Tak naprawdę, o tym akurat nie mógłby rozmawiać z nikim na świecie. Zbyt paskudne, zbyt intymne były te wszystkie odczucia i objawy. Sam w sobie musiał je dopiero w pełni, sensownie umieścić, by pasowały do nowego, normalnego życia na wolności.
- No wiem, domyśliłam się, że tego nie zrobiłeś, gdy nie rozpoznałeś symbolu - odparła Lina, unosząc nieco tatuaż w kierunku światła - Kiedy magomedyk zapisuje ci lek, który jest kontrowersyjny z jakiegokolwiek powodu, musi obowiązkowo potwierdzić diagnozę u innego specjalisty. Zatwierdzona dostaje taki stempelek, "J", od "justified". Tylko z takim wydano by ci prawdziwe psychotropy.
- Ty je dostawałaś? - dopytał, gdy na chwilę umilkła, patrząc w przestrzeń.
- Nie. Eliksir Słodkiego Snu brany przewlekle ma dla nieletnich taką samą klasyfikację. Co prawda nie można go przedawkować, ale uzależnia. W związku z tym, nie wolno go samemu kupować, gdy masz poniżej siedemnastu lat, a większe dawki wymagają stempelka. Nie każdy magomedyk w ogóle na to pójdzie, boją się ewentualnej odpowiedzialności. Jednak jeśli mieszkasz z ojcem ogarniającym finanse ministerstwa, łącznie z kreatywną księgowością... nie musisz pytać o zgodę.
- Fałszowałaś ten stempel?!
- Całe recepty z nim włącznie, kilka zdążyłam zrealizować, zanim się ogarnęłam. Brałam to cały czas jakiś miesiąc, a i tak objawy odstawienne były straszne. Lepiej generalnie słuchać medyków, aptekarzy też.
W innych okolicznościach Łapa zażartowałby w temacie przyszłych aurorów i sędziów Wizengamotu, wyłudzających pokątnie leki, ale teraz, cały kontekst rozmowy sprawiał, że nie było mu do śmiechu.
- Ten eliksir... to przez Rega, tak? Dlatego mi o nim mówisz? - zadał ostrożne pytanie, niepewny, czy naprawdę chce usłyszeć odpowiedź.
- Mówię, bo obiecałam tę historię, gdy zapytałeś o nią na urodzinach. Ale tak, kiedy dostałam wiadomość o jego śmierci... chciałam tego, co ty. Mieć pewność, że naprawdę nie mogłam niczemu zapobiec. Że nie uratujesz kogoś, kto tego nie chce. Z eliksirem... działało.
- Miałaś tylko szesnaście lat i chodziłaś nadal do szkoły. Jak miałabyś mu pomóc? To już prędzej ja...
- Ty miałeś o całe cztery i pół roku więcej, a na głowie walkę ze śmierciożercami. Trudno, byś w trakcie sprawdzał, czy któryś nie jest przypadkiem twoim bratem, a jak tak, zabierał go za ucho do kąta.
- Trudno, żebyś ty... nawet nie wiem zresztą, jak miałabyś go przekonać do porzucenia ich.
Lina uniosła brew, jakby przyszła jej do głowy jakaś ironiczna riposta, nie powiedziała jednak nic. Uwolniła dłoń na chwilę, by sięgnąć po różdżkę i machnąć nią w stronę kuchni.
- Więcej kawy dobrze nam zrobi. A kończąc historię, zrozumiałam, że nie mogłam pomóc twojemu bratu. Nie od razu. Nie mówię też, że te wątpliwości nie wracają czasem, zwłaszcza odkąd wróciłam do Hogwartu. Ale teraz jestem raczej zła na niego i fakt, jak bardzo zjebał sobie życie. Tobie proponuję to samo. W chwilach zwątpienia pomyśl sobie: ten człowiek dostał już swoją dawkę żalu, pewnie więcej, niż zasłużył. I żyj dalej. Masz dla kogo, masz po co.
- Rozumiem to jako: więcej o nim nie gadajmy.
Zaśmiała się lekko i chyba nawet szczerze. Możliwe, że podświadomie czekała na wypowiedzenie tego wszystkiego, jakkolwiek by nie było bolesne.
- Cała reszta - stwierdziła - Byłaby grzebaniem w detalach, które nie pomoże ani tobie, ani mnie. Wiesz to, co najważniejsze. Dla dodatkowej satysfakcji mogę nawet przyznać ci rację. Miałeś ją, gdy mówiłeś, że znajomość z Regiem mnie rozczaruje.
Teraz to Syriusz zachichotał, przywołując wspomnienie, o którym mówiła. Przypomniał sobie o tym już jakiś czas temu, gdy się dowiedział, że Lina zostanie nauczycielką Harry'ego i miał co do tego sporo wątpliwości.
- Czyli pamiętasz - powiedział, gdy dzbanek z kawą po raz kolejny tego wieczora przemknął obok, by napełnić kubki - Tak czułem.
- No wiesz, to był jedyny raz w ciągu siedmiu lat edukacji, gdy ktoś wciągnął mnie do komórki na miotły celem udzielenia pouczeń o zadawaniu się ze Ślizgonami.
- Słuchaj, ja wiem, że byś preferowała inne cele, Dawson, ale byłaś zdecydowanie za młoda. I tak ci pewnie koleżanki zazdrościły, co?
Te małe prowokacje stanowiły przemiłą odmianę po długiej, poważnej rozmowie, doprawdy. Zwłaszcza, że Lina pięknie się zawsze łapała na takie rzeczy.
- Pod pewnymi względami w ogóle się nie zmieniłeś - odparła, przewracając oczami - Niestety, trochę tak było, Katrina nie dawała mi żyć. Poszłaby i na roczny szlaban dla tych dziesięciu minut w komórce z tobą, nawet, gdybyś też gadał o swoim bracie. Wątpię, by treść do niej dotarła, tak czy tak.
- Wyszłaś od dziesięciu minut w komórce, a teraz siedzisz ze mną godzinami we własnym salonie. Musze powiedzieć, że wiesz, jak robić progres.
Lina prychnęła w swoją kawę. Pod drugiej stronie wąskiej uliczki przystanął samochód, oblewając pokój snopem światła.
- No faktycznie, taki postęp w siedemnaście lat to prawdziwy wyczyn. Przy zachowaniu podobnego tempa burgery, o których tak lubisz wspominać, zjemy chyba na pięćdziesiąte urodziny, i to moje. Twoje sugestie o wannie już nawet pominę, bo tego możemy nie dożyć.
Możliwe, że on też dawał się łapać czasem. Nie szkodzi, lubił te przedziwne, płynne przejścia od wszelkich smutków oraz poważnych spraw świata do tego.
- To były twoje sugestie o wannie, Dawson. Będziesz się teraz wypierać? Z takim nastawieniem nie zajdziesz daleko.
Oczekiwał jakiegoś wybiegu, ale Lina przybrała poważny wyraz twarzy. To mogła być część gry, jednak wcale nie musiała i na tę myśl poczuł nieoczekiwane łaskotanie w żołądku.
- Nie będę, przyznaję się - powiedziała, patrząc mu w oczy z całkowitym spokojem - Co teraz? Zwiększyłam tempo progresu?
- Znacząco - przyznał, nie spuszczając wzroku.
Nie zrobił tego nawet, gdy chwilę potem w pobliskim kominku rozbłysły płomienie, rozganiając ciemności i wypełniając salon falą ciepła. Dopiero widząc kierującą się w stronę kanapy karteczkę, chwycił ją w locie. Ogień zgasł, użył więc Lumos, by odczytać wiadomość od Leo. Auror informował w niej, że zgodnie z szybką oceną Szalonookiego, sygnet wyposażono w klątwę Imperius, otoczoną zaawansowanymi zaklęciami maskującymi. W liście znajdowała się też podyktowana przez Moody'ego lista zalecanych usprawnień alarmu.
On mówi, pisał Leo, Żeby Lina sprawdziła w bibliotece ministerstwa, kiedyś mieli niezły manuskrypt o wykrywaniu blokad. Zabytkowy, ale jak dobrze zagada z konserwatorką...
- No nie wiem - skomentowała Dawson - Nawet nie znam tych obecnych. Ostatni raz byłam tam lata temu, zresztą razem z...
Ostatnia kropelka kawy chlupnęła na pergamin, gdy wypuściła z rąk kubek. Upadł na list, nie zakrywając jednak słów, które zrobiły na niej to niespodziewane wrażenie.
- ...Regiem - dokończyła powoli, po czym wyciągnęła rękę z różdżką w stronę biurka. Przywołane niewerbalnym zaklęciem zdjęcie blondwłosej kobiety, tajemniczej znajomej Oriona, na której ślad próbowali trafić od kilku tygodni, spłynęło łagodnie w okolice podpisu Leo.
Lina uśmiechnęła się triumfalnie.
- Mówiłam, że skądś ją znam.
- Czy to oznacza bibliotekę zamiast burgerów? Tylko ty mogłaś wymyślić coś takiego.
Syriusz pomarudził dla zasady, ale w duchu przyznał, że z nią mógłby iść choćby i do tego muzeum.
*
W mediach typowy Leo, który dzieli z Syriuszem różne upodobania. Słodziak z niego, ale Lina jest jak Sanah, wiecie, wszystkim wiadome to, że ma słabość do bruneta.
Tak, robię porządki w moim folderku na Pintereście, by Wam pokazać różne postacie <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro