Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

- Nie daje mi to spokoju.

Syriusz drgnął, wyrwany z całkiem przyjemnej, milczącej kontemplacji rozświetlonej alei, ciągnącej się wzdłuż doków w Plymouth. Jak na połowę listopada, było całkiem ciepło, więc w niektórych barach, zajmujących partery starych kamieniczek, nadal wystawiano stoliki na zewnątrz. Port wypełniało typowe dla sobotniego wieczoru ożywienie, gwar rozmów, stukot kroków, dźwięk otwieranych drzwi. Towarzyszyło im nieodłączne pomrukiwanie statków, przemieszczających się wzdłuż zatoki ku kanałowi La Manche. Droga okalała obszar mariny, przechodząc płynnie w trasę spacerową wzdłuż klifów, gdzie woda, wcześniej ujarzmiona przez miasto, stawała się ciemna i bezkresna. Choć przecież to był tylko mały kawałeczek, niewielkie wcięcie na mapie, przechodzące płynnie w Morze Celtyckie, a potem cały, przeogromny ocean. 

Patrzył na to wszystko myśląc, że w swoim całkiem już długim życiu mało miał okazji do zobaczenia czegokolwiek. Jego rodzice nie podróżowali z zasady, za kompletnie wystarczające uważając nudne, weekendowe wypady do rodziny, polegające na sączeniu wina oraz obgadywaniu siebie nawzajem. Później, gdy mógł już w teorii pojechać gdzieś sam, przyszła wojna, a z nią kompletnie inne zadania oraz priorytety. Równolegle z jej końcem trafił do więzienia, z którego uciekł znów w sam środek niespokojnych czasów. 

Syriusz nawet nie wiedział, czy Harry widział kiedyś morze. Dobrze byłoby wybrać się razem.

Tymczasem przeniósł wzrok na Linę, która niespodziewanie przerwała ciszę, panującą jak dotąd niepodzielnie przez całą trasę z centrum Plymouth. Sama poprosiła, by poszli kawałek pieszo, zanim deportują się z powrotem do Londynu. Podobno miało jej to pomóc zebrać myśli.

- A co konkretnie? - dopytał, zapinając jednak nieco kurtkę, bo nad samą wodą mocno już wiało - Mógłbym zgadnąć, ale mam do wyboru zbyt wiele potencjalnie nie dających spokoju kwestii.

Od jego urodzin i otwarcia skrytki Oriona minęły już dwa tygodnie, a oni nie zrobili znaczącego progresu w śledztwie. Właściwie większość tego, co osiągnęli, zawdzięczali talentom starego Dawsona, który szybko ocenił ukryte mugolskie pieniądze jako najzupełniej prawdziwe. Imponująca kwota sześćdziesięciu tysięcy funtów złożona była w całości z banknotów wydanych przez Bank Anglii w 1978 roku, co ponoć dało się stwierdzić po numerze seryjnym. Wtedy również, na rok przed swoją śmiercią, Orion wystąpił o odpisy wszelkich dokumentów, takich jak akt własności domu, czy umowa otwarcia przez gobliny rodzinnej skrytki. Podobno gdzieś w archiwach można było znaleźć również historię wypłat, ale dotarcie do niej było czasochłonne nawet dla Avertusa.

Poza tym, zero nowych tropów odnośnie handlarzy klejnotami. Co do kobiety ze zdjęcia, Lina upierała się, że skądś ją kojarzy, spędzili więc ładnych kilka wieczorów, tonąc w rodzinnych albumach. Czynność ta, jakkolwiek nudna, miała jednak finalnie sens, bo dostrzegli nieznajomą na kilku fotografiach, dokumentujących, na oko, jakieś większe spotkania towarzyskie. Nie były podpisane, Walburga nie miała takiego zwyczaju, dlatego szalona precyzja Dawson, pogrążonej ewidentnie w jakimś tropicielskim transie, powiodła ich ku albumom pozostałym po jej babce Callidorze. Potem zażądała towarzystwa Syriusza podczas wypadu do Molly Weasley, gdzie otrzymali do wglądu zalegające na stryszku pudła ze zdjęciami po wydziedziczonej ciotce Cedrelli. Wreszcie, w roli ostatecznej instancji wystąpiła Augusta Longbottom, bez zaskoczeń, także jakoś tam spokrewniona z Blackami. Jej albumy, również otrzymane w spadku, były opisane zdecydowanie najbardziej szczegółowo, dawały więc pewną nadzieję na wyciągnięcie czegokolwiek. Albo to, albo już nic.

Słowem, naprawdę mieli trochę niepokojących spraw do rozwikłania.

- Stale zastanawiam się, jak ostatecznie otworzyliśmy tę skrytkę - doprecyzowała w końcu Lina, zapinając guziki płaszcza. Z okazji wizyty u babci ucznia wybrała elegancki strój i nawet spróbowała nakłonić Łapę, by zrobił to samo. 

Oczywiście, bez skutku. Niby nie miał nic przeciwko, ale wybrała do tego stanowczo zbyt mentorski ton, jak na jego gusta.

- Po co? - zapytał bezlitośnie, puszczając mimo uszu jej niezadowolone fuknięcie - Jest już otwarta i pusta, mamy teraz inne sprawy na głowie. Choćby namierzenie miejsca, skąd wypływają te mordercze świecidła. Tymczasem, zamiast robić coś konkretnego, chodzimy na herbatki połączone z oglądaniem albumów.

Lina przystanęła gwałtownie i odwróciła się, wbijając w niego wzrok. O tak, nie lubiła sprzeciwu, nie mógł tego dotąd nie zauważyć. Nie była do niego przyzwyczajona. Widział, że trudności w ich wspólnym śledztwie szalenie ją drażnią, ale też napędzają i w pewien sposób polubił obserwowanie tego. 

Może odrobinę mu imponowała. Przed samym sobą mógł się ostatecznie do tego przyznać.

- Konkretnego? - zapytała Dawson chłodno, unosząc brwi - I co by to na przykład miało być? Kolejne przebieranki za bezdomnych, połączone z podsłuchiwaniem w przypadkowych miejscach?

No dobrze, faktycznie tydzień wcześniej wyciągnął ją do Croydon, gdzie urywał się ślad po podejrzanym handlarzu z Pokątnej, zwanym Robem. Cały listopadowy dzień spędzony w zatęchłych łachmanach, niezbędnych do celów kamuflażu, nie był może spełnieniem marzeń, ale Syriusz dobrze wiedział, że jego towarzyszka nie marudziłaby, gdyby faktycznie udało im się wtedy natrafić na jakiś ślad.

- Może - wzruszył ramionami w odpowiedzi - To zawsze coś...

- Robisz to i tak podczas patroli dla Zakonu. Więc jeśli nie masz, póki co, innych pomysłów, nie kwestionuj moich metod śledczych. Zresztą, jak ci się nie chce oglądać tych zdjęć, to nic nie szkodzi, ja sama świetnie...

- Tak, tak, poradzisz sobie - przerwał czym prędzej - Niech ci będzie. Co mówiłaś o tej skrytce?

Lina spojrzała na niego ze zdziwieniem, przywołał więc na twarz wyraz obojętnego zainteresowania. Tak naprawdę, choć oglądanie od dwóch tygodni podobizn bliższych oraz dalszych krewnych nie było dla niego przyjemnością, wolał to niż samotne wieczory przy Grimmauld Place. Nie mógł zgarniać dla siebie wszystkich zadań Zakonu, zaplanowanych w późniejszych godzinach, bo tu pierwszeństwo przyznawano pracującym za dnia aurorom lub Arturowi Weasleyowi. Poza tym, wszyscy mieli przecież jakieś życie prywatne, rodziny i zainteresowania, w Kwaterze Głównej bywali więc raczej z doskoku. Syriusz nie chciał też co wieczór sięgać po lusterko, by rozmawiać z Harrym, zajętym przecież treningami, czy - kto by pomyślał - pracami domowymi.

Od wyjazdu Remusa minęły ledwie dwa tygodnie, a on, chcąc nie chcąc, odczuwał coraz większą pustkę. I właśnie Dawson wpasowała się w nią idealnie, z tymi wszystkimi albumami, oglądanymi przez szkła powiększające, perfumami, których zapach przestał już właściwie opuszczać gabinet Oriona i nieodłącznymi bezami z Pokątnej. Prawda była taka, że Syriusz w zasadzie umiarkowanie uczestniczył w całym poszukiwawczym procesie. Coś tam przeglądał, ale głównie donosił jedzenie czy kawę, w międzyczasie sukcesywnie dokształcając się w tematach pracy z truciznami oraz przenoszenia klątw przez przedmioty. Kolejny odnaleziony fragment biżuterii zamierzał zbadać sam, bez narzucanej przez Dumbledore'a pomocy Śmiercierusa. Podejrzewał że Lina, która nie mogła przecież nie zauważyć, jakie książki przegląda, zdaje sobie sprawę z jego motywacji, a nawet milcząco ją popiera. Kiedy ona sama zaproponowała Dropsowi zerknięcie na medalion odpowiedzialny za rzucenie klątwy na Katie Bell, ten odmówił, bo przecież Snape, jego cholerny pieszczoszek, już się doskonale wszystkim zajął.

Z jednej strony Syriusz miał to gdzieś, ale z drugiej, czasem był naprawdę ciekawy, co za tajemnicze zdolności odkrył w starym Smarku dyrektor Hogwartu, że aż tak mu ufał, ceniąc jego zdanie wyżej niż doświadczonych aurorów. Że nawet nie napomknął, by może dawny Mistrz Eliksirów skonsultował kwestię klątwy z takim na przykład Szalonookim, który na ogarnianiu niebezpiecznych artefaktów spędził całe dekady.

- Mówiłam, że ta skrytka ze ściany najpierw się nie otworzyła, a potem nagle tak, choć niczego szczególnego nie zrobiliśmy.

- Może reaguje na słowo ,,burgery"? - zapytał Black niewinnie, zerkając jednocześnie na boki. Zgłodniał na wspomnienie tamtej krótkiej rozmowy o lokalu przy Garrick Street.

- Albo na poziom twojego żartu - odparowała Dawson. Spojrzała na niego szybko, ale zaraz odwróciła wzrok. Pewnie też by coś zjadła, jednak wolała odgrywać profesjonalistkę. Co tam żarcie, gdy praca w toku.

- Wiesz - powiedział pojednawczo po chwili - Ja bym się już nie skupiał na tej skrytce. Niczego nie wymyślimy ot tak. Znając życie, odkryjemy, o co chodziło w najmniej spodziewanym momencie.

- Byle nie za późno - odmruknęła w odpowiedzi, owijając się ciaśniej szalem. Odbili z głównej alei nieco w lewo, ku szerokim schodom prowadzącym na plażę. Niewielkie molo prowadziło prosto do wody, w tym miejscu dość płytkiej i nadal rozświetlonej resztkami zachodzącego słońca. Kamienna skarpa przyjemnie izolowała cały zakątek od reszty miasta, tworząc jednocześnie idealne miejsce do siedzenia. Przy bardziej sprzyjającej pogodzie musiało to być bardzo uczęszczane miejsce.

- Dobrze znasz tę okolicę? - zapytał Syriusz ciekawie, bo Lina zdawała się doskonale wiedzieć, dokąd idzie.

- Bywałam tu, wszyscy Longbottomowie mieszkają w Plymouth i okolicach. Jesteśmy spokrewnieni przez przyrodnie rodzeństwo Rose.

- Nietrudno zauważyć, biorąc pod uwagę, że Augusta ładnych parę razy nalegała, żebyś mówiła jej ,,ciociu".

Lina prychnęła cicho, kierując się dalej w głąb plaży, ku skrętowi za skarpą, wyglądającemu istotnie za zaułek w sam raz do deportacji. Tu już nie było betonu, trzeba było iść po nierównym, kamienistym podłożu, śliskim od wieczornej wilgoci. Syriusz odruchowo zaoferował towarzyszce ramię, bo ostatecznie coś tam jeszcze pamiętał o dobrych manierach. Poza tym, dzięki temu dla postronnych obserwatorów wyglądali tym bardziej jak zupełnie typowa para ludzi, zażywająca spaceru po zachodzie słońca. Może nieco bardziej niż ogół lubiąca zimny wiatr znad wody.

- Augusta mówiła też wiele innych rzeczy i nie wszystkie z nich miały sens - powiedziała Lina z lekkim przekąsem - Szkoda, że na fali wspominek nie wspomniała o niczym, co by nam się mogło przydać. To dobra staruszka, ale...

- Ale trochę jej się stawiałaś, Dawson, musisz to przyznać.

- Zdenerwowała mnie swoim gadaniem na Neville'a. Dokładnie to samo przerabiałam z nią we wrześniu, gdy była w Hogwarcie. Zawsze idealizowała Franka, ale mogłaby zacząć w końcu doceniać i wnuka, zwłaszcza, że naprawdę, niczego mu nie brakuje.

Lina zdawała się być zirytowana nieco bardziej, niż by to miało w teorii sens, ale kto jak kto, on, Syriusz, posiadał precyzyjny sonar rodzinnych traum oraz napięć.

- Wkurza cię przez historię z twoją babką, co? - zapytał, mając w pamięci opowieść Andromedy z urodzin. Celnie, oceniając po tym, jak dłoń Dawson na krótką chwilę nieco mocniej zacisnęła się wokół jego przedramienia.

- Skąd... - zaczęła, ale po chwili na jej twarzy zagościł wyraz zrozumienia - Andromeda, tak? Innych kandydatów nie mam.

- Tak, choć szczerze, nie wiem, skąd z kolei ona to wie. Nie zapytałem. A przecież ta sytuacja z Callidorą musiała być już po tym, jak Andy została wydziedziczona?

- Tak, ale nie jestem zdziwiona. W tej rodzinie plotki wędrują z prędkością Drętwoty, zwłaszcza jak na to, że większość jej członków ma siebie nawzajem zasadniczo w dupie.

- To o co ostatecznie chodziło z twoją babką?

Tak, był ciekawy i już. Może to pytanie było trochę nie na miejscu, bo jak się nad tym porządnie zastanowić, jakiekolwiek bliższe kontakty miał z Liną od mniej niż dwóch miesięcy. Przez ten czas tyle uległo jednak zmianie, że jakoś nie umiał wzbudzić w sobie szczególnych zahamowań. Ona chyba też nie, bo odpowiedziała, wzruszywszy uprzednio ramionami, jakby to nie było nic takiego.

- O nic, czego byś pewnie już nie wiedział. Kiedy skończyła się wojna i kilkoro naszych krewnych trafiło do Azkabanu, babci trochę odwaliło, nazywając rzeczy po imieniu. Szczególnie wstrząsnęło nią zamknięcie Barty'ego Juniora... ona bardzo Croucha podziwiała, była dumna, że ma go w rodzinie, choć to było dość luźne pokrewieństwo. Ojciec skazujący własnego syna, i tak dalej. Zbyt wiele jak dla niej.

Syriusz wzdrygnął się, umieściwszy mentalnie tę opowieść w genealogicznym drzewie, będącym wszakże również jego własnym.

- Podążając tą logiką - powiedział z niechęcią - Juniora zamknęli za torturowanie Longbottomów, również będących członkami rodziny. Ten czubek miał to gdzieś, liczyło się dla niego wyłącznie zdanie Voldemorta...

- No więc właśnie, w jej oczach był zmanipulowany, ale mimo wszystko dobry chłopak, tak dobrze się zawsze uczył i grzecznie zachowywał przy stole. Mówiłam ci już, jaką narrację rozkręcono po wojnie o Bellatrix. Babcia, podobnie jak sporo innych osób, uważała, że to tamta była wszystkiemu winna. Barty, Rudolfus i Rabastan wykonywali rozkazy z obawy przed psychopatką, ale też dlatego, że ich skrycie złote serduszka do końca wierzyły w jej przemianę. Nie patrz tak, powtarzam, co mi mówiono.

Syriusz istotnie aż przystanął, spoglądając na Dawson z niedowierzaniem. Od lat nie słyszał tak chorego bełkotu, nie licząc wrzasków w wykonaniu portretu matki.

- A co do mnie - kontynuowała po chwili Lina, ciągnąc go za sobą dalej ku końcowi skarpy - W osiemdziesiątym drugim wyjechałam do Stanów, żeby pracować w Macusie. Babcia od dawna nie pochwalała moich poglądów, ale to ją uspokoiło, bo do naszego ministerstwa miała oczywiście uraz. Do momentu, gdy mój bezpośredni przełożony wydał nakaz ekstradycji śmierciożercy, ukrywającego się w cholernym Aspen. Brylował tam w towarzystwie pod zmienionym nazwiskiem, wędrując z jednego drogiego hotelu do drugiego. To był stary Rowle. Wiesz, bratanek dziadka. 

Black pamiętał pobieżnie, że Rowle umarł w Azkabanie, ale jego synowi Thorfinnowi udało się wymigać od kary. Według informacji o aktywnych śmierciożercach, posiadanych aktualnie przez Zakon, po powrocie Voldemorta wrócił do służby u jego boku.

- I co było dalej? - zapytał, zerkając na Linę, która nagle zamilkła i spochmurniała. 

- W skrócie, dostałam od babci list, że mogę się więcej nie pokazywać w jej domu, bo na pewno mogłam coś zrobić, jeśli bym tylko chciała, ale pozwoliłam sobie wyprać mózg, przez co uważam jakieś wymysły za ważniejsze od więzów krwi. Nawet próbowałam z nią rozmawiać... ale dobrze wiesz, jak to jest, nie przetłumaczysz.

- Podziałałoby, gdybyś przyznała, kto tak naprawdę ma rację i błagała o łaskę - prychnął Syriusz w odpowiedzi, na co Dawson zaśmiała się niewesoło.

- O tak, tylko był jeden problem. Rowle'owi udowodniono zabicie ośmiu osób. Więc cóż, powiedzmy, że odkryłam między mną a babcią nieakceptowalną różnicę priorytetów.

Było to bardzo dyplomatyczne podsumowanie kogoś, kto uważa wielokrotnego mordercę za człowieka całkiem w porządku, bo ma z nim dużo zdjęć z rodzinnych barbecue. Ale może ironia pomagała Linie w pewien sposób.

- Mimo wszystko, słaba sytuacja - powiedział Syriusz z namysłem - Chyba wcześniej dobrze się dogadywałyście?

- Tak, po śmierci Rose miałyśmy rzadszy kontakt... ta żałoba chyba za bardzo ją przytłoczyła. Ale wcześniej była dla mnie dobra. Miałam dużo fajnych wspomnień z domu dziadków.

Black pomyślał przelotnie, że dobra babcia chciałaby widywać wnuczkę właśnie częściej, skoro ta została półsierotą. Pozostawił jednak ten wniosek dla siebie.

- To w sumie gorsze niż u mnie, bo przez wydziedziczenie niczego tak naprawdę nie straciłem. Moje dobre stosunki z Regiem skończyły się ostatecznie dużo wcześniej. Ogólnie, kurewsko to wszystko niesprawiedliwe. Zaczynając od faktu, że Rose, która chyba była dobrą matką, zostawiła cię tak wcześnie, a ja od Walburgi musiałem w końcu uciec, żeby przestała zatruwać mi życie. 

- Potem zatruwała je innym - odparła Lina. Choć chyba raczej jej się te słowa wyrwały, sądząc o tym, jak natychmiast udała bardzo zajętą szukaniem czegoś w torbie.

Kogo mogła mieć na myśli, jeśli nie Rega? To mógł być właściwy moment i Syriusz miał pytanie o brata wręcz na końcu języka.

Dotarli już jednak do skrętu za skarpą, gdzie kończyła się ta część plaży i tylko wąską, pobieżnie wydeptaną ścieżyną można było pójść dalej w stronę pustego o tej porze łagodnego, trawiastego stoku, zakończonego punktem widokowym z zabytkową redutą.

- Stąd już nas nie widać - potwierdziła Lina po chwili, potoczywszy po otoczeniu czujnym spojrzeniem. Nie pozostało nic innego, jak tylko obrócić się z nią w miejscu, by po chwili wylądować w tej samej co zawsze uliczce nieopodal Grimmauld Place. Skryta wśród kamienic, była na tym odcinku pozbawiona latarni, więc Syriusz potrzebował chwili, by przystosować wzrok do tych nowych warunków. Londyn przeszedł już w pełnoprawny tryb wieczorny - niebo pokryło się czernią, a od strony Liverpool Road dochodził warkot taksówek, wiozących pasażerów ku lokalom i innym miejscom przeznaczonym miejskim rozrywkom.

- Myślimy o tym samym? - zagadnął Linę zachęcająco.

- Że mugole żyją sobie jak gdyby nigdy nic, podczas gdy jeden łysy psychol planuje ich eksterminację?

- Na Merlina, Dawson, nie. Chodziło mi o to, że jest sobota i można by pójść gdzieś. No wiesz, tak dla relaksu. To coś, co ludzie robią, żeby nie myśleć przez chwilę o pracy, wojnie oraz tym podobnych tematach.

Lina spojrzała na niego ciężko. Kiedy spotkali się wczesnym popołudniem, by wyruszyć do domu Longbottomów, miała gładko uczesane włosy. Teraz, po przydługim spacerze wśród nadmorskich wiatrów, część kosmyków postanowiła opuścić to staranne upięcie i fruwać sobie swobodnie wokół twarzy.

- Szczerze, jestem padnięta. Planowałam po prostu wrócić do Hogwartu, zjeść coś, odpocząć...

- No to chodźmy do mnie. Mam do odgrzania gulasz od Molly.

Faktycznie trochę mu zależało, by się zgodziła. Może przez tę myśl właśnie, że przy sobocie ludzie spędzają czas w czyimś towarzystwie, a on znów miałby siedzieć sam, niczym ostatni przegryw. Alternatywą było, jak już, dołączenie do Kingsleya na nocnym patrolu.

Ale również przez to, jak szybko teraz zapadał zmrok. A on nadal, mimo wszelkich starań, ciężko znosił miks samotności z ciemnością. Wieczorami zapalał wszystkie możliwe światła i zaciągał zasłony, by nie widzieć czerni, atakującej wysokie, brudnawe okna. To nie do końca pomagało, podobnie jak obecność ulicznych latarni. Po prostu, gdy był sam, ta noc na zewnątrz w pewien sposób rezonowała, przypominając wszystkie chwile w celi, gdzie tak szybko nauczył się rozpoznawać porę dnia po tej jednej, samotnej smużce światła, dobiegającej z umieszczonego pod samym sklepieniem okna.

Chciał, by Lina została z różnych powodów i poczuł satysfakcję na widok błysku zainteresowania, jaki wywołało w jej oczach wspomnienie gulaszu.

- To ten z grzybkami? - zapytała z lekkim wahaniem, po czym od razu poznał, że sprawa została w zasadzie załatwiona.

- Tak, kupiłem do niego rano pieczywko i taki śmieszny pudding czekoladowy do odgrzania na deser. Wypożyczyłem też film. Oczywiście - dodał pospiesznie, zreflektowawszy się - Nie planowałem towarzystwa. Tak się złożyło, w każdym razie mam to wszystko, na dworze jest zimno, a do Hogwartu daleko. Składam propozycję wyłącznie jako gościnny gospodarz.

Dawson uniosła brwi, jakby planowała jakąś ironiczna ripostę, ale tęsknota do kuchni Molly Weasley wygrała i niecały kwadrans później weszli do domu przy Grimmauld Place. W korytarzu, jak zwykle, nie było wcale cieplej niż na dworze, stara kamienica ogólnie nie należała do najprzyjemniejszych termicznie miejsc, póki solidnie nie rozpaliło się w kominkach. Syriusz poszedł to zrobić jeszcze przed ogarnianiem kolacji, podczas gdy Lina z wyraźną ulgą zrzucała buty, wyposażone w absurdalnie wysokie obcasy. Często je zakładała i potem ględziła, że nie ma jak ich zdjąć, bo podłogi są strasznie zimne. Ostatecznie kilka dni wcześniej kupił jej mściwie kapcie, najbardziej pluszowe, jakie znalazł, w kształcie pandy.  Nosiła je z godnością, absolutnie ignorując to, jak wyglądały w połączeniu z eleganckimi szmatkami, w jakich zazwyczaj wpadała do Londynu tuż po lekcjach.

- Kupiłeś chyba największy telewizor, jaki był w sklepie - skomentowała, sprzątając jeszcze ostatnie śmieci z wiecznie zabałaganionego stolika kawowego. W międzyczasie Łapa zdążył zrobić herbatę i podgrzać gulasz, który teraz lewitował przed sobą w sporych miseczkach.

- Na bogato, albo wcale Dawson. Mam za dużo filmów do nadrobienia, by się zadowalać byle czym. Nawet jeśli przy podłączaniu wszystkiego musiałem jakoś przemieścić fortepian. Drań chyba się zastał po tylu latach w jednym miejscu.

Black usiadł wygodnie na kanapie i sięgnął po bagietkę, nadal idealną, mięciutką w środku, a chrupką na zewnątrz. Choć przepełniły go przyjemne doznania smakowe, nie mógł powstrzymać się od zerkania na wspomniany wcześniej instrument. Ten widok przypomniał mu bowiem jeden z wielu tematów, poruszonych przez Augustę Longbottom. Ogólnie, w trakcie wizyty, zrobiło się dziwnie kilkukrotnie, ale najbardziej chyba wtedy, gdy wspomniała o Walburdze i Orionie.

- Dobrze razem wyglądali - rzekła grobowo, kręcąc głową jakby z niedowierzaniem - Pamiętam, że jako dziecko marzyłam, by być taka ładna jak twoja matka. Cóż, to mi nie wyszło, ale przynajmniej miałam udane małżeństwo. 

Syriusz sięgnął wtedy po ciasteczko, czym prędzej, by nie musieć odpowiadać. Na szczęście, podane przez Augustę herbatniki były z tych suchych, które należało potrzymać w ustach, podlewając obficie herbatą.

- Te obowiązkowe lekcje fortepianu co wakacje! Koszmar. Nigdy nie byłam muzykalna, na szczęście mój Frank odziedziczył słuch po swoim ojcu. A ty, umiesz grać? - zapytała nagle, patrząc na Łapę badawczo. W ogóle okazywała duże zainteresowanie jego osobą, co można było zrozumieć, biorąc pod uwagę, że jeszcze pół roku wcześniej znano go jako poszukiwanego mordercę.

- Umiałem - przyznał, przełykając z trudem słodką masę - Ale dawno nie miałem okazji.

- Tak myślałam. Te rzeczy się dziedziczy. Walburga grała bardzo biegle, a jak śpiewała! Twój ojciec też zresztą miał bardzo przyjemny głos i na bankietach ministerstwa często proszono go o jakiś utwór. Nigdy nie odmawiał.

Syriusz mógł to sobie z łatwością wyobrazić. Z tego, co było mu wiadomo, jego ojciec nie odmawiał również wielu innych rzeczy, a jeśli śpiewał coś paniom, takim, jak ta nieznajoma blondynka ze zdjęcia, to z pewnością nie były to kolędy.

Zdał sobie sprawę, że wyłączył się na dłuższą chwilę dopiero wtedy, gdy jego nozdrza połaskotał zapach podgrzanego już puddingu.

- Przywołałam nam deser - rzuciła Dawson, wygodnie umieszczona na poduszkach i z herbatką w ręku - Co cię tak zajęło? Chyba nie wspomnienie wizyty u Augusty?

- I tu cię zdziwię, bo przypomniałem sobie, co ona powiedziała o fortepianie. Przez tyle lat nigdy nie słyszałem, by Walburga i Orion coś razem zagrali czy zaśpiewali, choć tak im podobno dobrze szło. Może nawet osobno to lubili.

- Dziwisz się im? Pobrali się z przymusu i zapewne z trudem tolerowali całe życie. Też byś źle to znosił.

- Ja bym do tego nie dopuścił, przede wszystkim. Ale może gdyby oni nie byli z natury takimi lodowatymi gadami, potrafiliby obdarzyć się minimalnym uczuciem już po ślubie.

Lina spojrzała na niego badawczo, pociągając herbatę z ogromnego kubka z logo Red Hot Chilli Peppers. Obute w pandy stopy podciągnęła pod siebie, a na ramiona narzuciła jeden ze srebrzystozielonych pledów, zalegających po salonowych szafkach. Chyba właśnie o to chodziło w tym wszystkim, dlatego Syriusz był w stanie mówić jej takie rzeczy - bo jakimś tajemniczym sposobem, doskonale się czuła w tym paskudnym, pełnym złych wspomnień domu. Jakby zupełnie na nią nie działały jego negatywne wibracje. A jednocześnie, pochodziła z podobnego środowiska, była częścią całego tego pokręconego obrazka, nie uznawała więc niczego za dziwne.

Trochę tak, jakby przechodziła tę samą chorobę, ale bardzo łagodnie, dzięki szczepionce, do której on nie miał dostępu.

- Jak? - zapytała po chwili - Najpewniej sami wyrośli w identycznych domach. Nie mieli nawet skąd wpaść na pomysł, jak powinno wyglądać zdrowe małżeństwo. Wszyscy ich krewni i znajomi żyli podobnie, to tylko w mojej części rodziny zaczęło być inaczej dlatego, że babcia po śmierci pierwszego męża wiedziała, żeby kolejnego wziąć z lepszych powodów niż samo nazwisko. A gdy on odszedł, skończyło się źle i tak.

Umilkła na chwilę, by sięgnąć po pudding, ale też na pewno przez to wspomnienie, wałkowane wszak kolejny raz tego samego dnia.

- Roselynn wychowywała się w całkiem innej atmosferze, a do tego pozwolono jej poślubić kogo chciała - dodała po chwili - Więc wiesz, gdy ona opowiadała o tym wszystkim, w tym o twojej matce... to było takie... miłe. W jej małym świecie centralne miejsce zajmowała rodzina, coś wspólnego. Wiadomo, mania czystości krwi była tego częścią i Rose coraz bardziej przerażała doktryna Voldemorta, cała ta sytuacja w kraju. Ale dla niej przynależność do rodu oznaczała historię, rytuały, poczucie, że ktoś i coś za tobą stoi. Walburga była dla niej stałym punktem, takim symbolem. Ja też w to wszystko wierzyłam, do czasu.

- Aż przekonałaś się, że tak nie jest i ta rodzina wcale nie będzie po twojej stronie, jeśli przestaniesz pasować - dopowiedział Syriusz. Miseczka po puddingu była już pusta, ale i tak czuł przyjemne wypełnienie. Po prawdzie, nie tylko w aspekcie jedzenia. 

- Tak. Mogę się tylko cieszyć, że Rose nie zdążyła poznać tej prawdy.

Coś nowego rozbłysło w oczach Liny, mała iskierka, na granicy smutku i złości, trochę bardziej wyraźna niż wtedy, gdy mówiła tylko o babce. Jej wzrok powędrował w stronę gobelinu. To było aż zbyt ewidentne.

- Wiesz - wypalił Black bez namysłu - Ja jednak nadal nie rozumiem, jak to jest, że Walburga nie wypaliła cię z drzewa. Przecież wiedziała, czym się zajmujesz i tak dalej. Sprawa z twoją babką wyniknęła jeszcze za jej życia.

Patrzył na Dawson uważnie, ale nic, nawet najmniejsze drgnienie, nie naruszyło aktualnego spokoju jej mimiki.

- No cóż, powiem ci zupełnie szczerze - odpowiedziała po chwili, z lekkim uśmiechem - Ja sama nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego.

- Ogólnie odkąd zaczęłaś tu bywać, portret stale milczy. Wiem, że Walburga była dość związana z twoją matką... na tyle, na ile w ogóle umiała z kimkolwiek... ale to dziwne. Jakkolwiek, nie narzekam. Ciągłe wrzaski o zdrajcach krwi tylko pogłębiały psychozę związaną z mieszkaniem tu. Dobrze, że chociaż nie ma już Stworka.

- Tak właściwie, to czemu się po prostu nie wyprowadzisz? Dumbledore chyba nie wymaga od ciebie pełnienia roli jakiegoś... recepcjonisty kwatery?

Syriusz miał wrażenie, że ta zmiana tematu przytrafiła się Dawson idealnie, ale nie zamierzał drążyć. Kto wie, może szukał powiązań tam, gdzie ich nie było, pozostając pod wpływem Grimmauld Place. To było możliwe.

- Od jakiegoś czasu szukam czegoś do zamieszkania z Harrym, chcę to załatwić jeszcze przed świętami, by mógł przyjechać na ferie do nowego domu - przyznał - Ale jakoś nic mi nie wpadło w oko. Chyba wyniosę się póki co gdziekolwiek, choćby do hotelu. Teraz, gdy nie ma Remusa, ciężko tu wytrzymać. Ten dom jest strasznie wielki, i w ogóle...

Urwał, nie chcąc żalić się nadmiernie ani zabrzmieć żałośnie, ale Lina skinęła tylko głową ze zrozumieniem. Utkwiła wzrok w przestrzeni, milcząc przez dłuższą chwilę.

- Jak się jest samemu, każdy dom wydaje się za wielki - powiedziała w końcu półgłosem, machinalnie obracając kubek po herbacie w dłoniach.

Przytaknął tylko, po czym wyjął jej naczynie z dłoni, zamierzając pójść do kuchni po kawę. Dawson zatrzymała go jednak, zanim wstał.

- Może po prostu wprowadzisz się do mnie? - zaproponowała nagle, co zabrzmiałoby w jej ustach totalnie abstrakcyjnie nawet bez pandokapci i ślizgońskiego koca, narzuconego na małą czarną sukienkę. Chyba spojrzenie Syriusza mówiło w tej chwili więcej, niż tysiąc słów, bo przewróciła oczami, wzdychając ostentacyjnie.

- A, tobie nie chodzi o Hogwart - odparł, załapawszy cały kontekst - No tak, tak też mi się zdawało, że raczej nie wolno ci sprowadzać sobie facetów do zamku.

Zabrzmiało to nieco dwuznacznie, co wyłapał dopiero usłyszawszy sam siebie, ale już trudno.

- Pewnie, że nie chodzi mi o Hogwart - odparła Lina z naciskiem - Mam dom w Walthamstow. Teraz stoi pusty, bo przeniosłam się do szkoły. Nie jest taki wielki, raczej w sam raz, wygodny i gotowy do zamieszkania. Mógłbyś się wprowadzić nawet jutro.

To brzmiało zwodniczo dobrze, znając Dawson, dom był pewnie ładny i czysty, a Walthamstow leżało poza centrum miasta. Syriusz pamiętał je jako spokojną, zieloną okolicę.

- Mógłbym - potwierdził powoli - Ale czemu miałabyś to dla mnie robić? Ostatecznie to twój dom, co? Dość osobista przestrzeń, jak na wprowadzenie tam obcego typa.

Ona sama ostatnio stale przesiadywała w jego domu, ale jednak, posiadanie w nim własnych kapci było nadal o kilka poziomów niżej, niż zamieszkanie u kogoś.

- Trochę tak - zgodziła się, otulając ramiona ciaśniej kocem - Tyle, że to by mi było na rękę. Po Armanie... zostało sporo roślin. Mają automatyczne nawadnianie, ale nie wszystkie, zresztą i tak często bywam w domu, bo się na tym nie znam i nie mam pewności, że wszystko działa. Mieszkając tam, miałbyś na nie oko. Więc, w praktyce, to ty mi zrobisz przysługę, nie ja tobie.

Jakkolwiek sensownie to brzmiało, Syriusz miał wrażenie, że nie mówi mu całej prawdy. Gdy tylko wyraził zgodę na czasową przeprowadzkę, znów zmieniła temat, dopytując o obiecany film.

- Mam nadzieję, że to chociaż coś wesołego - zastrzegła, gdy w końcu wrócił z gorącą kawą.

- Nie za bardzo - zachichotał, rzucając jej pudełko z wypożyczonym tego ranka ,,Siedem". Ale chociaż gra ten aktor, którego dziewczyny lubią.

Szczerze, Dawson mogłaby zerknąć na zdjęcie Brada Pitta z trochę mniejszym uznaniem, ale chociaż zaaprobowała wybór fabularny. W trakcie seansu na szczęście nie wspomniała nic o wizualnych walorach głównego bohatera, skupiona na detalach prowadzonego przez niego śledztwa. Okazała się jedną z tych osób, które podczas oglądania filmu nieustannie gadają, natomiast Syriuszowi, wprawionemu dawniej przy Jamesie, nie robiło to różnicy. Przeciwnie, było całkiem zabawne, a nawet pouczające, bo porównywała taktyki mugolskich policjantów z tymi używanymi w Biurze Aurorów.

- Bardzo fajny film - podsumowała ostatecznie, gdy trup przestał słać się gęsto i na ekranie rozbłysły napisy końcowe - U mnie też jest telewizor, więc jak wypożyczysz jeszcze coś podobnego, chętnie wpadnę. Może być z ładną panią, żeby było sprawiedliwie. 

Pożegnali się niewiele później, jeszcze w korytarzu kontynuując polemikę na temat tego, czy Brad Pitt jest przystojny, a jeśli tak, to na ile punktów w skali od jednego do dziesięciu. Dochodziła dziesiąta wieczorem, całkiem niezła pora na relaksującą kąpiel i spanie. Syriusz zamknął za Liną drzwi czując, że uratował kolejny wieczór swojego życia, a kto wie, może następne też okażą się całkiem znośne. Cokolwiek by tam nie gadała o kwiatkach, Dawson okazała mu całkiem miłą troskę, a coś takiego zawsze czyniło rzeczywistość bardziej znośną.

Zanim finalnie opuścił korytarz, sprawdził jeszcze zaklęcia, otaczające skomplikowany system zasuw. I właśnie wtedy, wśród typowej dla Grimmauld Place przykurzonej ciszy, usłyszał za sobą ten dźwięk. Ledwie słyszalny dla kogoś, kto nie dysponował wyczulonym słuchem uciekiniera, w dodatku animaga.

Rozpoznał go. Delikatny odgłos ciężkiego materiału, przesuwanego po szorstkiej podłodze, przypominający dobitnie, że Syriusz, tak naprawdę, nigdy nie jest w tym domu całkiem sam.


*

Kącik przypisowy mówi dziś Wam, że nasi bohaterowie spacerowali po tak zwanym Devil's Point, historycznym kawałku plaży w Plymouth, gdzie dawniej żegnano marynarzy. Po tym miejscu można sobie pospacerować dzięki Google Maps :)

A w mediach utwór Lany Del Rey, pięknie przerobiony na potrzeby serialu ,,Westworld". Gdy ten utwór leci w odcinku, główna bohaterka myśli na głos tak:

"I wanna write a new story, about a girl. A girl who's searching. The girl doesn't know what she's searching for, she just knows there's an emptiness in her life. Maybe it's inside her. And when she finds the thing she's searching for, everything makes sense. I want a story with a happy ending."

Idealnie na moją dedykację dla Was, z okazji 400 gwiazdek tutaj. Dziękuję!

(Psst, w ,,Westworld" gra Ben Barnes, ale można oglądać też dla fabuły XD)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro