Rozdział 21 - część druga
Rozmowę ze Sturgisem należało zaliczyć do słodko-gorzkich, bo choć dobrze było widzieć, że Wizengamot bez kombinacji wypuścił go po zasądzonym pół roku odsiadki, to jednak człowiek wrócił nie ten sam. Syriusz po tylu latach w Azkabanie mógłby pewnie bagatelizować byle sześć miesięcy, ale miał zupełnie inne zdanie. Słuchając Podmore'a, a wcześniej Hagrida, wyciągnął pewne wnioski - otóż najgorzej właśnie pamięta się wyroki krótkie, w trakcie których wszystko jest szalenie świeże, a wszelkie doznania jakby skondensowane i zintensyfikowane. Po jakimś czasie, roku czy dwóch, wchodzi już pewna rutyna, więzień przestaje liczyć dni, bo one i tak ciągną się niczym kropla paku, cieczy tak lepkiej, że na wypłynięcie z naczynia potrzebuje całych dekad. Gdzieś na piątym roku James podsłuchał, jak Lily opowiada o eksperymencie dotyczącym tej substancji. Jakiś mugolski badacz postanowił dokładnie opisać zachowanie paku i przez dwadzieścia lat doczekał wypłynięcia ze skonstruowanego przez siebie lejka całych dwóch kropli, zanim w końcu umarł. Historia nie brzmiała zbyt ekscytująco, jednak Evans rozprawiała o niej niczym o przygodzie życia, więc, co oczywiste, biedny Rogacz musiał natychmiast poznać lepiej przedmiot jej zainteresowań. Kupili coś, co miało być pakiem, od jakiegoś szemranego typa w Świńskim Łbie, po czym podprowadzili nieco aparaturki z klasy eliksirów, lecz cóż - doświadczenie nie wypaliło. W efekcie zagazowali Pokój Wspólny czymś w rodzaju tłustego, czarnego dymu, wyłączając go z użytku na kilkanaście godzin.*
Pobyt w Azkabanie był jak siedzenie i patrzenie na kroplę, która zamierza spaść dopiero za dziesięć lat, ale ty wcale nie jesteś zapalonym naukowcem i w dupie masz zagadnienie lepkości cieczy.
A jeszcze bardziej - niczym zanurzenie w samym centrum tej ciemnej, gęstej mazi, dominującej nad zmysłami oraz wszelką myślą.
Patrząc, jak jego rozmówca oddala się celem zbadania stołu z przekąskami, Syriusz poczuł nieodpartą potrzebę, by jakoś mu pomóc. Choć koniec kary, zasądzonej za próbę włamania pod wpływem Imperiusa, miał miejsce już w marcu, Dumbledore wyrażał pewne obawy przed ponownym włączeniem Sturgisa w akcje Zakonu. Twierdził, że osoba notowana może być na specjalnym celowniku ministerstwa, a zatem niepotrzebnie zwracać uwagę na ich działania. O ile do Łapy w pewnym stopniu przemawiało to tłumaczenie, o tyle nie mógł się powstrzymać przed wytknięciem Dropsowi braku jakiejkolwiek interwencji. Znowu wyszedł na tego, co narzeka, Luniek przez dobry kwadrans kopał go pod stołem, ale nic to. Za dobrze rozumiał sytuację Podmore'a i nie zamierzał tego tak zostawić.
Podzielił się swoimi rozważaniami z Hestią, która akurat podeszła w towarzystwie Leo oraz wielkiej miski popcornu. Stanowiącego, swoją drogą, większość wkładu Syriusza w catering na jego urodzinach. O całą resztę zadbała Molly, z własnej inicjatywy oraz nie chcąc słyszeć słowa sprzeciwu. Gdzieżby śmiał! Co prawda, ścierali się czasem dość intensywnie i niekiedy miał dość jej ciągłego pouczania, ale ważniejsza od tego wszystkiego była wdzięczność za serce, jakie okazała Harry'emu przez te wszystkie lata. Także to, że jego samego, Łapę, potrafiła łajać za syf w kuchni, a dwie minuty później przekarmiać gulaszem. Swoją drogą, wyjątkowo pysznym.
– Sturgis nie założył sprawy o unieważnienie tamtego wyroku? – zapytał Leo, wysłuchawszy opowieści.
– Nie chciał się znów obtykać z Wizengamotem i nic w tym dziwnego. Sam też wolałem nie mieć już z nimi do czynienia, a gdybym tylko spróbował, mógłbym zgarnąć niezłe odszkodowanie za dwanaście lat zbędnej odsiadki.
– Niby tak, tylko ciebie uniewinniono. – Williamson podrapał się po brodzie, po czym sięgnął w zastanowieniu po popcorn – Cholera, nigdy nie byłem dobry z tych wszystkich przepisów. W każdym razie, takie coś w aktach może kiedyś utrudnić życie, więc ja bym to jednak przemyślał. A co do tego, czy ktoś go śledzi... W teorii Wizengamot ma takie możliwości, ale w praktyce nie wiem, kto miałby to robić. Wszystkich sensownych ludzi jest przecież teraz za mało.
– Dumbledore ma pewnie swoje powody – rzuciła Hestia, popijając ciemne piwo z ogromnego kufla – Ostatecznie ministerstwo bardzo węszy wokół Zakonu... Z drugiej strony, gdyby chciał, mógłby spojrzeć, czy Sturgis jest na liście osób wskazanych przez Wizengamot do monitorigu. Musi chodzić o co innego.
– Z trzeciej strony, gdy potrzebował, dogadał się z Dawson – rzekł Syriusz, machnąwszy lekceważąco ręką – Jak dla mnie, to rzecz jest do zrobienia, tylko Drops zawsze nadmiernie kręci.
– No przecież! – zawołała Jones, lecz zaraz ściszyła głos, rozejrzawszy się wokół – Lina mogłaby to sprawdzić.
W pierwszej chwili Syriusz miał ochotę zapytać, czy Dawson ma aby dostęp do takich materiałów, ale potem pomyślał, że to w sumie kretyńskie pytanie. Przecież, nawet jeśli nie, to z pewnością sobie załatwi. Miał już pewien przedsmak jej możliwości, gdy przywlokła na Grimmauld Place połowę wyposażenia Biura Aurorów, albo skłoniła własnego ojca do przeprowadzenia fikcyjnej sprawy spadkowej w jego imieniu.
– Czy ona na to pójdzie? – spytał zamiast tego – Mówimy o wynoszeniu z ministerstwa informacji na rzecz Zakonu, z którym w sumie nie ma wiele wspólnego...
Hestia i Leo spojrzeli po sobie, wymieniając uśmiechy.
– Słuchaj – odparł on – W Zakonie jesteśmy my, a ona nas lubi, to raz. Dwa... choć może należałoby przyjąć odwrotną kolejność... mówimy o walce z Voldemortem. Jeżeli wytłumaczysz, że Sturgis skopie więcej śmieciojadowych tyłków, nie mając na głowie widma monitorigu z ministerstwa, zgodzi się bez problemu. Tym, czy jej wolno, nie będzie sobie zawracała głowy. Nikt jej nie ukarze, choćby została złapana na przemycaniu połowy archiwum w staniku.
– Widzę, że sprawiedliwość w ministerstwie ma się świetnie – mruknął Black z przekąsem.
– No cóż, Kingsley nadal pracuje, w dodatku przy prestiżowym zadaniu, a spędził rok, fałszując wyniki własnego śledztwa, podczas którego niby szukał cię po jakichś stepach. Scrimgeour ograniczył się do pogadanki i usunięcia go z listy kandydatów na szefa biura. W ostatnich wyborach, nie dożywotnio.
– Ale z ciebie plotuch, Leo – parsknęła Hestia.
– Przecież mówię, jak było!
Na fali tej rozmowy, Syriusz poszukał wzrokiem Liny. Szybko ją znalazł, nadal, jak już z godzinę wcześniej, w towarzystwie Shacklebolta. Siedzieli blisko siebie na oddalonej sofie, rozmawiając o czymś półgłosem. Wyglądali na dość rozbawionych.
– Lina by interweniowała, gdyby tylko zaszła potrzeba, ale nie musiała – dodał jeszcze Williamson, podążając za jego spojrzeniem – Scrimgeour sam z siebie dobrze wie, że nie opłaca się zwolnić Kingsleya.
– Czemu by miała specjalnie interweniować? – zapytał Syriusz odruchowo – Czy oni coś... ten?
– Pięknie ujęte – zachichotała Jones, przywołując do siebie kolejne piwo – Łączyła ich głównie rywalizacja, z tego, co mi wiadomo.
– On to by nie miał nic przeciwko – rzucił Leo konfidencjonalnie – Ale Lina jest zawsze zajęta. Kimś innym albo czymś innym.
– Na gacie Merlina, Leo – mruknęła Hestia – Naprawdę, jesteś gorszy niż stara ciotka. Poza tym, akurat tobie się udało, chociaż totalnie nie wiem czemu.
– Co ci się udało? – dopytał Syriusz, który, przy całej sympatii do długowłosego aurora, gubił się niekiedy w jego opowieściach, nawet jeśli nie dotyczyły ministerialnych ploteczek.
– Chodzi jej o to, że ja i Lina byliśmy parą – odparł Williamson, przewracając oczami – Stare sprawy.
– Jak Leo trafił na kurs przygotowawczy, rzuciła się na niego większość lasek z departamentu... ale zwyciężczyni mogła być tylko jedna. A reszta z czasem odkryła, że nie było o co się bić.
Jones zachichotała, gdy blondyn w udawanym oburzeniu szturchnął ją łokciem.
– To dlatego Dawson mi powiedziała, że aurorzy są kiepskimi kandydatami na chłopaka – dodał Black, mrugając do obojga.
Leo zaśmiał się głośno i bez cienia urazy. To była jedna z jego największych zalet, które Syriusz docenił wkrótce po zapoznaniu - miał do siebie dystans, a rozmaite pierdoły puszczał mimo uszu.
– Dwoje aurorów ogólnie nie powinno być w związku. I tak przywiązujesz się do ludzi i żyjesz w stresie, a kiedy w grę wchodzi coś więcej... daj spokój. No, ale z Liną akurat zwyczajnie do siebie nie pasowaliśmy. Wiesz, jak jest - po pewnym czasie różnice wychodzą na wierzch. Rozstaliśmy się w zgodzie i dobrze jej życzę.
– Dawno to było? – zapytał Syriusz odruchowo. Od razu poczuł zadowolenie, że Hestia nie jest z tych, co od razu komentują, doszukując się nie wiadomo czego. Na wszelki wypadek i tak przywołał sobie ogromną kanapkę.
– Siedem lat temu. Pamiętam dobrze, bo Zjednoczeni zdobyli wtedy mistrzostwo Anglii...
Mijały kolejne godziny urodzinowego spotkania. Nim wybiła jedenasta, większość zgromadzonych była już w stanie przyjemnego rozluźnienia pod wpływem zakupionych przez Remusa trunków. On sam, co zdarzało mu się niezmiernie rzadko, nabrał rumieńców oraz charakterystycznego ożywienia. Pewnie dlatego, że otrzymawszy od Łapy walutę na zakupy, skorzystał z okazji, nabywając zapas swojego ulubionego, karmelowego likieru. Siedział koło Dedalusa, z którym śpiewali ,,Let it be", obejmując się ramionami.
Zasłużył na ten relaks. Podobnie jak oni wszyscy, członkowie Zakonu, aurorzy, zapracowani ludzie, oddani sprawie, codziennie ryzykujący własnym życiem. Syriusz cieszył się, że może im zapewnić trochę rozrywki - szczerze, to było dla niego najlepszym prezentem.
Poza motorem, oczywiście.
Zawsze doskonale się odnajdował w roli gospodarza imprezy, a jego urodziny w Hogwarcie były epickie, wszyscy na nie czekali. Dobrze wiedział, jak należy lawirować między naturalnie utworzonymi grupkami, by pogadać z każdym, komu kiedy polać i w którym momencie puścić coś szybszego. To była prawdopodobnie jedyna cecha odziedziczona po ojcu - w przeciwieństwie do Walburgi bywał sympatyczny, zwłaszcza przy ludziach.
Na wspomnienie Oriona postanowił wyjść na chwilę do salonu, by skontrolować stan spryskanego eliksirem muru. Na miejscu znalazł maskę i rękawice, odłożone tak, by nie dało się ich przeoczyć - zapewne Lina lub Remus zadbali o aspekt bezpieczeństwa oraz higieny pracy. Do spryskiwania ściany Luniek przygotował nawet specjalne kombinezony, podobne do tych, które nosili magomedycy na oddziale zakaźnym. Syriusz trochę się nabijał, ale włożył swoje wdzianko bez dyskusji. Doskonale wyczuwał w eliksirowej mgiełce żrące, kwaśne nuty i nie zamierzał sprawdzać, jak to jest, mieć ją na skórze, tudzież w drogach oddechowych.
Aktualnie tynk przypominał strukturą piankę - wierzchnia warstwa zaczęła się skraplać, spływając pojedynczymi smużkami ku zaściełającej podłogę folii. Nawet o niej pomyśleli zawczasu.
Black zdjął z siebie ochraniacze i zamierzał już wrócić do jadalni, gdy jego wzrok przyciągnął gobelin. Odkąd odkrył, że cholerstwa za nic nie da się ściągnąć, postanowił go ignorować, co nie było trudne, bo za dnia drzewo genealogiczne Blacków zlewało się w brudnawą jednolitość. Teraz wyszyte srebrem połączenia między imionami lśniły mocno w świetle latarni, jakby celowo chciały do siebie przyciągnąć. Podszedł bliżej, choć przecież nie było po co, bo wiedział, że siebie wśród tej rodzinnej mozaiki nie odnajdzie. W sensie przenośnym miało to miejsce od zawsze, a fizycznie zniknął po ucieczce z domu. Gdy ta informacja dotarła do niego przez wuja Alpharda, trochę się zestresował, co nadal sam przed sobą przyznawał z trudem. Nie w kontekście emocjonalnym, bo oddalenie od epicentrum manii czystości krwi mogło mu wyjść jedynie na dobre. Zwyczajnie nie miał pojęcia, za co będzie żył, a nie zamierzał przecież cały czas żerować na Potterach. Całe szczęście, że dobry wujaszek zapisał mu własny majątek, swoją drogą, przypłacając to również usunięciem z gobelinu. Jego to zabolało, Syriusz był tego pewien. Mógł się nie zgadzać z poglądami siostry, ale to, jak łatwo pozbyła się go z rodziny, choćby tak symbolicznym sposobem, było niczym cios w twarz.
Drzwi za plecami Łapy skrzypnęły i zaraz potem usłyszał czyjeś lekkie kroki. Dobrze rozpoznawał te należące do często bywających w Kwaterze członków Zakonu, drogą wykluczenia odgadł więc, że dołączyła do niego Andromeda.
– Już wracam – powiedział, zerkając odruchowo na wypalone miejsce po jej imieniu – Tu lepiej nie zostawać.
– Nawet opryskany żrącym eliksirem ten pokój stwarza mniejsze zagrożenie dla zdrowia i życia, niż dawniej – prychnęła.
Podeszła bliżej, by objąć kuzyna w pasie i oprzeć podbródek na jego ramieniu. Przez chwilę milczeli, patrząc na gobelin.
– Nie widziałam tego od wieków – powiedziała w końcu Andy zamyślonym tonem.
– Powinienem cię zaprosić już dawno, wiem. Przepraszam.
Nie zrobił tego przez ponad rok, a mógł. W ogóle mało się z nią kontaktował, choć w dawnych czasach byli ze sobą dość blisko. Andromeda czekała cierpliwie, odpowiadała na jego skąpe listy i nie zadawała dodatkowych pytań. Chyba po prostu wiedziała, że nie chodzi o nią, a o niego. To on we własnej głowie zarzucał sam sobie egoizm, każący ściągnąć ją na Grimmauld Place, do miejsca, którego z całą pewnością nie chciała już nigdy oglądać. Wolał, by nie odwiedzała go niczym w więzieniu albo szpitalu dla czubków, na zmianę nabuzowanego gniewem i gapiącego się w sufit z poczuciem bezsensu. Kiedy dorastał, kuzynka była jego inspiracją i teraz zwyczajnie nie mógł wyglądać w jej oczach żałośnie.
Odczekał, odwiedził ją sam, gdy pozwolono mu w końcu opuścić kamienicę. Wtedy zrozumiał, jak bardzo by mu się przydała przez te wszystkie ubiegłe miesiące, gdy w znacznym stopniu odrzucał jej wsparcie.
– Głupio zrobiłeś – rzuciła cierpko, jakby znała jego myśli – Mogłam ci pomóc, kiedy tego potrzebowałeś. Nie ma w tym niczego złego, czy w trzydziestym ósmym roku życia to w końcu do ciebie dotrze?
– Może – westchnął bez przekonania – Przyszłość jest teraz tak niepewna, że mało o niej myślę. Choć od uniewinnienia żyje mi się nieźle. W końcu wróciłem do pracy dla Zakonu, a jest jej całkiem sporo...
– Szkoda, że nie mogę ci czegoś podpowiedzieć z klejnotami, ale sam wiesz - od lat nie mam z tym bagienkiem do czynienia.
– Jasna sprawa, Andy. Radzimy sobie całkiem nieźle, póki co. Pewnie dziś otworzymy skrytkę i to nam wskaże jakieś następne kroki.
– Zaraz po imprezie? – zapytała z powątpieniem.
Syriusz zaśmiał się, bo wcześniej sam miał przez chwilę taką myśl, ale oddalił ją czym prędzej.
– Nie ma opcji, żeby Dawson pozwoliła na opóźnienie tego, choćby odbywał się tu bal z tańczącymi jednorożcami. Mówimy o osobie, która zapytała, czy robiłem notatki z dotychczasowych poszukiwań. JA, rozumiesz.
– No właśnie – powiedziała Andromeda, a jej wzrok powędrował ku prawej stronie gobelinu, do gałązek należących do Rowle'ów – Jak ci się z nią pracuje? Dumbledore powiedział nam, że najął ją jako niezależną konsultantkę.
– Szczerze, byłem sceptyczny, ale ich układ dobrze działa – odrzekł Syriusz, żałując, że przez cholerne tajemnice nie może wyjawić kuzynce całego tła sytuacji – Zresztą tak samo tu, jak w Hogwarcie.
– Dora zawsze dobrze o niej mówiła – odparła Andy, nadal wpatrzona w gobelin.
Związane z nim wspomnienia były potencjalnie o wiele bardziej toksyczne niż niejedne eliksirowe opary. Kierowany tą myślą, Łapa ujął kuzynkę pod ramię i pokierował ją ku drzwiom wychodzącym na balkon, łączący salon z jadalnią. Za dobrze słyszał przez ścianę muzykę, której głośność została przez kogoś magicznie podkręcona, a chciał jeszcze chwilę pogadać w spokoju. Na szczęście przeczuł, że ta dodatkowa przestrzeń się przyda i zawczasu rzucił niewidzialne bariery, blokujące napływ listopadowego chłodu. Dzięki temu na balkonie czuć było ledwie leciutki, orzeźwiający ruch powietrza.
– Znasz Linę jakoś bliżej? – zapytał, gdy oboje oparli się o balustradę, patrząc w czarne niebo.
– Tak bym tego nie ujęła. Pamiętałam ją dość mgliście jako dziewczynkę, a potem napisała do mnie przed pogrzebem twojej matki. Bez tego nie wiem, kiedy bym się w ogóle dowiedziała, że umarła.
– Tego już mi nie powiedziała – odmruknął, czując jakieś dziwne ukłucie w środku.
– A, czyli o reszcie tak? O tym, że Gringott musiał do niej podbić z testamentem? To dobrze. Wyjątkowo obrzydliwa sprawa... nie chciałabym być osobą, która musi ci o niej mówić.
– Wszystko mi już jedno – Syriusz machnął ręką, odganiając jej słowa, ale też myśl, co jeszcze Lina pominęła w historii o pogrzebie Walburgi – Wyszło jakoś samo w rozmowie. Trochę zresztą przywykłem, że na Dawson trafia się wszędzie. Nawet na tym cholernym gobelinie.
Naprawdę, był nagle jakiś zirytowany, choć nic takiego przecież nie zaszło.
– Trochę dziwne, że twoja matka jej nie usunęła, co? Pytałeś, czy wie czemu?
– Coś wspomniała o Rose... Bez szczegółów. Ale nie wymagam od ludzi wchodzenia w głowę Walburgi, mogliby tego nie znieść. Zresztą, Lina zamyka się szybciutko, gdy tylko nawiążesz do rodzinnych tematów.
– Wątpię, by to był dla niej temat do uroczych wspominek oraz ploteczek – parsknęła Andy – Może nie tak jak dla nas, ale ona też swoje odczuła. Ostatecznie własna babka nie chciała jej widzieć przez ładnych kilka lat przed swoją śmiercią.
Syriusz, który słyszał o tym po raz pierwszy, wzdrygnął się odruchowo.
– Dlaczego? Myślałem, że Rowle'owie mieli dość... luźne podejście do pewnych spraw. Oczywiście, zanim Thorfinn i jego stary zostali śmierciożercami.
– Właśnie o to chodzi. Callidora bardzo się zradykalizowała pod koniec życia – odparła Andromeda z niesmakiem – Chyba dlatego, że całe otoczenie zaczęło jej znikać z oczu przez wojnę. Widywała kilka osób na krzyż, bo była też już przykuta do łóżka. Jakoś to sobie połączyła w głowie, nabrała sensu cała narracja o zdrajcach krwi, rozwalających rodziny. W każdym razie, w Stanach Lina pracowała jako asystentka sędziego, odpowiedzialnego za ekstradycję kilku śmierciożerców. To spowodowało konflikt z babką. Tyle wiem.
– To dość chora akcja, ale nie jestem ani trochę zdziwiony – odparł Syriusz, a jego wewnętrzne ukłucie jakby zelżało.
– Jak będzie chciała, sama ci opowie, w końcu z kim ma o tym gadać. My dwoje dobrze rozumiemy takie sprawy, co?
– Ja jej wcale nie wypytuję, chociaż czasem chciałbym. Na przykład czuję, że ona wie coś więcej w temacie Rega.
Kuzynka spojrzała na niego z nagłą troską swoimi błyszczącymi, zielonymi oczami w kształcie migdałów. Gdy Syriusz był dzieciakiem, uważał Andromedę za najbardziej zachwycającą kobietę na świecie - oczywiście, całkowicie platonicznie. Nadal tak sądził, choć trudno było nie dostrzec po niej upływu lat. Jej figura nabrała znaczących krągłości, a gęste, falowane włosy wydawały się znacznie jaśniejsze przez sporą ilość srebrnych nitek, które nosiła z typową dla siebie swobodą. Wszyscy mówili, że przypomina Bellatrix, al on sam nie widział śladu tego podobieństwa.
– Po co do tego wracasz? – zapytała łagodnie – Każde z nas dokonało wyboru, ty, ja, twój brat, moje siostry. Fakt, historia Rega jest smutna, bo on już niczego nie naprawi. Ale ty również nie jesteś w stanie tego za niego zrobić. Nigdy nie byłeś.
– Za siebie też już tego nie naprawię – odmruknął w odpowiedzi, patrząc na uliczne latarnie tak intensywnie, że przed oczami zaczęły mu latać czarne cętki – Może chociaż to jestem mu winien.
– Samobiczowanie się? Wcale by tego nie chciał. Myślę, że dobrze o tym wiesz.
– Chodziło mi o prawdę. Po prostu... od uniewinnienia coraz więcej o nim myślę. A im częściej to robię, tym mniej wierzę w to, że po latach przygotowań do zostania śmierciożercą tak nagle się wycofał. Bo co, niby nie wiedział, jakie zadania przyjdzie mu wykonywać? Nie był przecież głupi. Jeżeli przestał ich popierać, czemu się nie ukrył? Miał do dyspozycji tę twierdzę zamiast domu, kupę złota, wszystko...
– Nie wiem, Gwiazdo – odrzekła Andromeda, głaszcząc go kojąco po przedramieniu – Czasem... drugiego dna po prostu nie ma. Jakkolwiek pewne sprawy wydawałaby nam się nielogiczne. Rozumiem, że myślisz o bracie, bo w tym domu wiele rzeczy go przypomina. Ale dopiero co zostałeś uniewinniony, jak sam mówiłeś, zacząłeś nowe życie. Szkoda by go było na takie nurzanie się w przeszłości. Jej już nie ma, a czas płynie nadal. Kto wie, ile go nam zostało.
Odwróciła się, by spojrzeć w głąb gwarnej jadalni. Stary pokój w niczym nie przypominał czasów, gdy oni dwoje spożywali sztywne obiadki, pełne suchych pieczeni oraz takich samych żartów Cygnusa. Przede wszystkim, wtedy wiecznie spowijał go półmrok, a teraz pod sufitem lewitowały balony, wypełnione słodyczami i światełkami. Syriusz dodał je do instalacji, żeby nie zostawić nawet maleńkiego, ciemnego kawałeczka, choć wcześniej już zdążył zebrać lampy z całego parteru.
Ale, przede wszystkim, lata temu, nikt w tej jadalni nie śmiał się naprawdę. Z całą pewnością nie tak jak jego goście, oglądający popis stojącej na stole Tonks, odzianej co prawda w kuse szorty i wzorzyste rajstopy, za to aktualnie z twarzą Albusa Dumbledore'a. Sądząc po dobiegających na balkon urywkach zdań, odbierała właśnie punkty Ślizgonom.
– Też coś – prychnęła Andy – Mogłaby pamiętać, że w tym domu była też jej własna matka.
– Macie świetny kontakt, od razu to widać – zauważył Syriusz – Skoro nie krępuje się przy tobie pić tych okropnych wermutów i odgrywać Dropsa w rajtuzkach.
– Prawda? Nie wiem, co ona widzi w tych świństwach. Smakują jak syropy dla starych ludzi.
Dora musiała ich dostrzec w trakcie swojego występu, bo, zebrawszy oklaski, przyszła na balkon, gdzie czule objęła matkę w talii.
– Nie podlizuj się – fuknęła Andromeda – Wszystko słyszałam.
– Mami, ale ja tak tylko na potrzeby show. Sama rozumiesz.
– Powinnaś – dodał Syriusz, mrugając do kuzynki znacząco – Przecież nieraz udawałaś Walburgę, owijając się obrzydłą narzutą z pokoju gościnnego. No wiesz, tą w dziwne, falliczne kształty, udające węże.
– Nie wiem, co za zbok to projektował – burknęła w odpowiedzi – Ich głowy wyglądały jak... nie powiem co.
– Ależ możesz – wtrąciła Tonks pogodnie, przywołując sobie kieliszek i butelkę Martini – Tak się składa, że wiem, co to penis.
– A ,,umiar w piciu"? Też o nim słyszałaś?
– No, też tylko słyszałam, absolutnie nie widziałam na żywo – zachichotała Dora – Dobrze, wezmę tylko troszkę, do tortu. Molly miała zaraz wydawać, więc wracajcie do środka.
– Nawet tort upiekła? Nie wiedziałem – Syriusz wzniósł oczy ku niebu, lecz w rzeczywistości poczuł w środku miłe ciepło. Sam stwierdził, że pominie ten element, wiedząc, że słodkości nie zabraknie, ale jednak... fajnie było go mieć. Po prostu.
– Tak, już nam mówiła, że kompletnie nie ogarniasz, bo co to za urodziny bez tortu. A Kingsley z Leo kilka razy pytali Remusa, czy będzie balonowy konkurs. Co to takiego?
Cóż, tamtych dwóch, w przeciwieństwie do Dory, pamiętało imprezy Huncwotów w wieży Gryffindoru, a z nimi i ten mały zwyczaj.
– Idź przodem, żebyś miała równe szanse, to zobaczysz – odpowiedział Łapa, gotów odpowiedzieć na potrzebę zgromadzonych. Odczekał, aż Tonks dołączy do siedzącej przy złączonych stołach i czekającej na tort reszty, po czym pociągnął za sobą Andromedę ku wejściu do jadalni.
– Litr Ognistej dla tego, kto złapie najwięcej czerwonych żelków! – zawołał ku gościom i wycelował różdżką w znajdujące się najbliżej balony. Te oczywiście pękły z hukiem, uwalniając z siebie różnokolorowe słodycze, a poniżej nastąpiła ta, co zawsze, przeraźliwa kotłowanina.
– Dlatego czasem żałowałam, że nie jestem w Gryffindorze – powiedziała Andy, patrząc z rozbawieniem na Billa i Sturgisa, zderzających się głowami pod stolikiem kawowym, podczas pościgu o wyjątkowo tłustego, karmazynowego żelkowego misia.
Syriusz uśmiechnął się szeroko.
– Powtórzysz to, jak ci powiem, że wypuszczone z balonów zmieniają kolory po trzydziestu sekundach?
– Merlinie – westchnęła teatralnie – Ty się nigdy nie zmienisz. Ale to całe szczęście.
Patrząc na spontanicznych uczestników konkursu, którzy właśnie odkrywali nowe barwy trzymanych już żelków, pomyślał, że może o to chodziło McGonagall w liście.
A przecież, kto jak kto, ale ona naprawdę miewała czasem rację.
*
Około pierwszej Lina była już tak przejedzona, że musiała zrobić sobie przerwę na spokojną obserwację wszystkich tych spontanicznych zabaw, tańców oraz rozmów w podgrupach. Rozsiadła się wśród miękkich poduszek kanapy, wyposażona w kawę, gdy dołączyła do niej Tonks.
– Mogę? – zapytała, co było dla niej dość niespotykane i uzyskawszy potwierdzenie, opadła na miejsce obok.
– Co tam? – rzuciła Lina, zerknąwszy na twarz dziewczyny. Wyglądała na zmęczoną, co można było zrozumieć. Wcześniej brylowała na imprezie, a teraz jej drobna buzia rozciągnęła się w wyrazie zafrasowania.
– No mów – szturchnęła Dorę lekko, wobec braku odpowiedzi – Będziesz rzygać?
– Nieee... – usłyszała w końcu, razem z głębokim westchnieniem – To skomplikowane.
– A ja jestem bardzo mądra, więc powinnam załapać.
Tonks uśmiechnęła się lekko, jedynie na krótką chwilę. Odwróciła się ku rozmówczyni, by spojrzeć jej w twarz wielkimi, lśniącymi od alkoholu oraz brokatowego eyelinera oczami.
– To chujowa sprawa, Linnie. Ale pewnie i tak byś w końcu zauważyła, więc...
– Powiedz mi na ucho – rzekła Lina z pełną powagą. Odstawiła kawę na stolik, po czym odczekała, aż Dora umości się bliżej, oplatając jej szyję ciepłymi ramionami.
– Nie zwraca na mnie uwagi – usłyszała w końcu szept, niezbyt dyskretny, za to woniejący intensywnie wermutem i żelkami o smaku owoców egzotycznych.
– Kto? – zapytała, zdezorientowana tym nagłym, acz niekompletnym wyznaniem. Poczuła w uchu wciągnięcie powietrza, świadczące o tym, że Tonks zmierza ku uzupełnieniu wypowiedzi, gdy zasłonięta przez szopę różowych pasm część kanapy ugięła się pod czyimś ciężarem.
– Przeszkadzam? – zapytał Syriusz, co stanowiło pewne déjà vu, aczkolwiek tym razem mówił nie przez nos, a coś ewidentnie chrupiącego.
– Jakbym to już gdzieś słyszała, Black – odpowiedziała, zsuwając sobie z twarzy nieco włosów Dory – Jeśli sam chcesz ze mną porozmawiać, wystarczy podejść.
– Nawet nie mam kiedy, jesteś taka rozchwytywana. Ledwie przyszłaś, a już zaczęłaś szepty po kątach z Remusem.
Tonks poruszyła się gwałtownie, zjeżdżając nieco pośladkami z kanapy.
– AKURAT Z NIM? – powiedziała głośno, ale zaraz spojrzała wokół siebie i ściszyła głos – Dlaczego?
– Co dlaczego? – zapytała Lina, czując, że rozmowa zmierza w jakimś bardzo dziwnym kierunku.
– No przecież TO O NIM mówiłam!
– Kiedy...? Ach, cholera.
Większość sytuacji wymagających dedukcji była dla Liny jak układanka z, powiedzmy, dwudziestu do kilkuset elementów. Jednak aktualnie przebywała na głośnej imprezie, miała za sobą ładnych parę drinków, a jeszcze więcej przekąsek. Ogarnięcie, co Tonks miała na myśli, siłą rzeczy stanowiło sobą coś na kształt zawierającej dobre tysiąc puzzli martwej natury.
– Twój nowy patronus – powiedziała w końcu, tonem odkrycia.
– O czym wy mówicie? – zainteresował się Syriusz – Masz nowego patronusa, Dorciu? Ale dlaczego, przecież...
Urwał, podchwyciwszy znaczące spojrzenie Liny.
– Remus – powiedziała bezgłośnie nad głową Dory, która znów mamrotała coś w okolice jej barku.
– Lamus? – dopytał Syriusz.
– Jest z niego, tak – wygłosiła Tonks entuzjastycznie, unosząc się znów na poduszkach. Lina ukryła twarz w dłoniach, próbując powstrzymać mimo wszystko niestosowny atak śmiechu.
– Z kogo? – pytał nadal Black, tonem kompletnego niezrozumienia.
– Remusa, przecież mówię wyraźnie! – usłyszał w odpowiedzi. Ciężar z ramienia Liny przemieścił się w lewo, jakby jej towarzyszka postanowiła chwilowo złożyć strudzoną główkę na ramieniu nowej ofiary.
Aż dziwne, że nie było wręcz słychać trybików obracających się w głowie Blacka, gdy to on tym razem składał do kupy wszystkie elementy. Niemniej, finalnie trafiły we właściwe miejsca, co można było stwierdzić po głośnym przekleństwie, które wydobyło się z jego ust.
– Mówiłam – skomentowała Tonks ponuro – Chujoza.
– Naprawdę podoba ci się Remus? – dopytał Syriusz po chwili, przetrawiwszy wyraźnie pierwszy szok.
– Nie wiem, co was tak dziwi – burknęła Dora w odpowiedzi, po czym przywołała do siebie oszronioną butelkę. Troskliwy gospodarz odebrał ją czym prędzej, zastępując szklanką z sokiem dyniowym.
– Halo, czemu ,,was" – wtrąciła się Lina, podnosząc w końcu głowę – Przecież ja nic nie mówię. I w ogóle nie jestem zdziwiona.
– Nie? – zapytali oboje naraz, patrząc na nią z jakimś dziwnym naciskiem.
– Jesteście do siebie nawet podobni, jak tak spojrzeć – powiedziała, czując spontaniczną potrzebę podzielenia się tą obserwacją. Od razu zanotowała sobie w głowie, że na dziś koniec z brandy. Zamiast tego sięgnęła ponownie po swoją kawę.
– Nie zmieniaj tematu – odparła Tonks ponuro – Tobie on też się podoba, tak?
Na szczęście nie zdążyła wziąć ani łyczka, bo chyba wyplułaby wszystko przed siebie.
– NIE – odrzekła krótko, ale wystarczająco stanowczo, by podejrzliwe spojrzenie Dory nabrało znów ciepłych nutek – Zupełnie neutralnie uważam, że jest dżentelmenem, ma klasę i dobrze wygląda, więc nie widzę nic dziwnego w... więcej niż lubieniu go.
Przez chwilę siedzieli wszyscy troje w niezręcznej ciszy, każde niby zajęte swoim napojem. Syriusz nie wytrzymał jako pierwszy.
– Zamierzasz mu o tym powiedzieć?
– Mówiłam – bąknęła Tonks w szklankę z sokiem – Albo raczej zasugerowałam.
– Ale czy czytelnie?
– Tak mi się zdaje, skoro w odpowiedzi usłyszałam, że jest dla mnie za stary, za biedny, a w ogóle to wilkołaki nie powinny wchodzić w związki.
Black westchnął rozgłośnie. Potem otworzył usta, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale zrezygnował.
– Wiesz, nic na siłę – wtrąciła Lina ostrożnie – Widocznie nie jest gotowy. Kto wie, może zmieni zdanie, a jeśli nie, to cóż... jeszcze niejedna osoba wpadnie ci w oko.
– Chciałabym Linnie, ale nie widuję teraz prawie nikogo poza Zakonem, a tu opcje są limitowane – parsknęła Tonks, której nagły spadek nastroju przechodził chyba z wolna w spokojną rezygnację – Albo za blisko spokrewnieni, albo odpadają z innych powodów.
Wyciągnęła przed siebie zdobne w kolorowy manicure dłonie i zaczęła odliczać na palcach.
– Bill z Fleur - oboje gorący i... zajęci, w dodatku sobą. Fred lub George - całkiem słodcy, zabawni, ale za młodzi, zresztą, świat nie jest gotowy na moje bliższe zetknięcie z Magicznymi Dowcipami Weasleyów. Charliemu daję sto punktów na dziesięć, jednak według mnie już w kimś się buja. Zostaje Leo, on ma pewne zalety...
– Słyszałem, że coś o tym wiesz, Dawson – rzucił Syriusz niewinnie, zagryzając słonym paluszkiem.
Pewnie by to zignorowała, gdyby nie tamte drinki, wyostrzające nutkę prowokacji w jego głosie.
– Jasne – odpowiedziała swobodnie, uśmiechając się szeroko – Leo wstaje wcześnie, więc można go wysyłać po bułeczki. Robi bardzo dobre drinki i lubi siłownię, co widać...
– Jeszcze King, jest dla mnie zdecydowanie za spokojny – dodała Tonks, jakby ich nie słyszała – Co prawda ma ładny głos i świetnie wygląda bez koszulki... ale gdyby mnie KTOŚ zapytał, to on woli...
– Nie pytaliśmy – przerwała Lina, jednak nie zdążyła dodać nic więcej, bo podeszła do nich Hestia i, oceniwszy ilość miejsca na kanapie, wpakowała jej się na kolana.
– Co tam, dzieciaki? – rzuciła, wyjmując Blackowi z dłoni nieco paluszków.
– A nic, Dora ocenia właśnie atrakcyjność członków Zakonu.
– To idealnie trafiłam! Ile punktów mi dałaś? Mam nadzieję, że dużo – zapytała, dźgając Tonks paluszkiem w ramię i wiercąc tyłkiem wręcz niemożebnie.
– Ała, weź się! – odkrzyknęła tamta, odskakując bliżej Syriusza – Właśnie miałam przejść do ciebie, ale teraz to już nic nie powiem.
– Słońce, gdybym miała z tobą kręcić, to tylko po to, żebyś udawała dla mnie Dropsa. Oczywiście, w tym stroju, chociaż kabaretki byłyby...
– STOP – przerwał jej Black stanowczo – Ta wizja jest o krok za daleko nawet dla mnie. Zabierz Dorę i swoje chore fantazje gdzie indziej, Hes.
– Swoją twardą dupę również – dodała Lina, usiłując poprawić się nieco pod tym bardzo ruchliwym ciężarem.
– To od ćwiczeń ze sztangą – odparła Hestia, tonem przepełnionym satysfakcją – Też byś mogła dołączyć. A ty – zwróciła się do Syriusza, który zakrztusił się z lekka napojem, jakby oczekiwał, że zaraz zarzuci mu posiadanie nie dość wypracowanych pośladków – sam ledwie pół godziny temu ustawiałeś sobie Dropsa w tej maszynce od bliźniaków.
– Jak wiele ryzykuję, pytając, o co chodzi? – wymamrotała Lina poprzez kucyk koleżanki, przepełniona ciekawością, ale i obawą.
– Dostałem od nich symulator głosu. Wystarczy, że raz wyłapie, jak konkretna osoba coś mówi, i potem możesz tego użyć do odgrywania dowolnych kwestii. O tak.
Jubilat z trudem wyciągnął różdżkę spomiędzy siebie a Tonks, po czym przywołał srebrzysty przedmiot wielkości oraz kształtu młynka do kawy z lejkiem na ziarna u góry.
– Jasne, możemy adoptować kapibarę i to ja będę sprzątał jej kuwetę – wydał z siebie symulator, idealnie odtwarzając ciepły głos Remusa.
– NIE MA MOWY, ŁAPO – sprostował ten prawdziwy, zmierzający akurat w stronę stolika z ciastami.
Black szepnął coś do lejka, a sprzęcik, po stuknięciu w niego różdżką, zamigotał lampką i przemówił ponownie.
– Lubię brodaczy w rajstopkach – dziarskie nutki, charakterystyczne dla Hestii, przebiły się idealnie przez przerwę między piosenkami z legendarnego albumu Queen ,,A Kind of Magic". Jones zignorowała zbiorowy wybuch śmiechu, ale nie odmówiła sobie rzucenia w Syriusza prażonym orzeszkiem.
– Ja przynajmniej wiem, że kapibary nie srają do kuwety – odgryzła się.
– A skąd wiesz? Może taka domowa by właśnie srała. Gdzieś przecież musi. O, tu mam Dropsa. Na stałe można sobie zapisać dziesięć kwestii. Tej zamierzam używać podczas zebrań Zakonu z raportami Smarkerusa.
Lampka mignęła raz jeszcze, a ze stworzonego przez Weasleyów symulatora dobiegł głos dyrektora Hogwartu, wygłaszający stanowcze ,,JAPA, NIETOPERZU", idealnie wpasowane w dźwięki perkusji z gramofonu.
One dream, one soul, one prize, one goal
One golden glance of what should be
It's a kind of magic**
– Dobra, do tego to ja muszę tańczyć – rzekła Hestia stanowczo, łapiąc rękę Tonks. Oddaliły się w głąb jadalni, śpiewając fałszywie wraz z Freddiem oraz kolejnymi, dołączającymi do nich spontanicznie gośćmi.
– A ja muszę stąd chwilowo wyjść – stwierdziła Lina, po czym wstała i poprawiła spódnicę. Dopiero gdy przeszła na balkon, zauważyła, że Syriusz postanowił jej towarzyszyć.
– Za dużo drinków? – zapytał, opierając się swobodnie o barierkę.
– Za dużo myśli.
– No tak. U mnie też.
Stali przez chwilę w milczeniu, obserwując bawiących się przyjaciół. Kolejny utwór był wolny, ale na tym etapie zabawy nie powstrzymało to zgromadzonych przed dobraniem się w absolutnie losowe pary. Tonks i Hestia nadal śpiewały, ciasno przytulone, za to Remus z galanterią ujął dłoń Fleur.
– Chodzi ci o niego, prawda? – zapytała Syriusza, choć nie oczekiwała, że odpowie. Zrobił to jednak bez chwili wahania, jakby wręcz chciał wypowiedzieć pewne rzeczy na głos.
– Tak, o niego i Dorę. Mam nadzieję, że naprawdę szybko jej przejdzie, bo to zwyczajnie nie wypali.
Lina zerknęła na niego szybko, wyłącznie by skonstatować, że mówi śmiertelnie poważnie, wyglądając na wręcz zmartwionego.
– Ciekawe – mruknęła, trochę do siebie, a trochę do niego – Wizja ich jako pary mogłaby ci w sumie pasować. No wiesz, ona jest twoją rodziną, on praktycznie też, nawet razem mieszkacie... Klocki same się składają.
– Jeden stawia opór, jak słyszałaś. Teraz już wiem, czemu Luniek tak krótko oponował przed wyjazdem do Nepalu, choć wolałby zostać blisko Zakonu. O sobie samym zawsze myśli na samym końcu.
Remus, doskonale widoczny z balkonu, kołysał się wolno w towarzystwie Fleur. Słuchał czegoś, co opowiadała mu na ucho, wybuchając raz po raz śmiechem. Wyglądał na mile odprężonego, choć z całą pewnością potrzebującego pewnej dawki eliksiru na kaca, zanim wyjedzie.
– Myślisz, że chciałby być z Tonks, ale woli się odsunąć ze względów, o których mówiła?
– Gadka o ubogim wilkołaku to typowy Remus, jednak nie tym razem. On nie myśli o niej w ten sposób. Może... był moment, kiedy rozważał taką opcję. Dora zwyczajnie nie jest w jego typie, choć pewnie uznał za grubiańskie powiedzenie jej tego wprost. Mają bardzo niewiele wspólnego, dlatego właśnie mnie zdziwiło, czemu ona nagle...
– Ludzie nie zawsze wybierają partnerów podobnych do siebie – wtrąciła Lina, z nagłą potrzebą sprostowania – Poza tym, nikt nie mówi, że mają się wiązać na całe życie. Można, po prostu, miło ze sobą spędzić... jakiś czas.
– Jak ty z Leo? – zapytał Syriusz nagle, uśmiechając się złośliwie w półmroku.
– Widzę, że nie daje ci to spokoju.
Wzruszył ramionami, ale w jego szarych oczach zamigotała nowa iskierka. Choć mogło być to równie dobrze jedynie odbicie światła, padającego z jadalni przez półprzymknięte drzwi balkonowe.
– Po prostu nie pomyślałbym, że moglibyście do siebie pasować.
– I słusznie, bo nie pasowaliśmy. Dlatego byliśmy razem niecałe półtora roku, i to wieki temu. A co do Dory... chyba wiem, czemu wybrała akurat Remusa. Ogólnie przecież wcale nie jest tak, że nie widuje nikogo poza Zakonem, po prostu, mniej lub bardziej świadomie, to właśnie w nim szuka. Nie wiem, czy słyszałeś, ale jej ostatni związek skończył się przez biuro.
– Wspominała kiedyś o jakiejś pannie z innego departamentu, bez szczegółów.
– Nic dziwnego, bo ta pusta pinda zostawiła ją, mówiąc, że praca aurora ogranicza ją jako partnerkę, nie może sobie niczego zaplanować, i takie tam.
– Serio? Idiotka – prychnął Syriusz, kręcąc głową z niedowierzaniem – To chyba jeden z najważniejszych zawodów, jakie można wykonywać. Powinna być dumna, że jest z kimś, kto ma na to dość jaj.
To bardzo pochlebne zdanie brzmiałoby w jego ustach znacznie lepiej, gdyby Lina sama nadal należała do jakże zacnego grona, jakim byli aurorzy.
– Też tak myślę, ale niektórzy chcą mieć po prostu nieskomplikowane, wygodne życie i trudno ich za to winić. Tonks nie mogłaby być z kimś takim, za to Remus...
– ...i tak nie ma pojęcia co to nieskomplikowane, wygodne życie – dokończył Syriusz z lekkim przekąsem – Plus nie zostawiłby jej, bo ma nieregularny czas pracy.
– Tak, w skrócie o to mi chodziło. Oczywiście, Remus jest fantastycznym człowiekiem... ale według mnie Dorze chodzi też o tamto. To tylko hipoteza. Nie jestem bardzo obeznana w tych tematach.
Nad Grimmauld Place zerwał się wiatr, a przynajmniej tak można było wnioskować po gwałtownym poruszeniu smutnych, osadzonych w kamiennych donicach drzewek. Jadalnia była już odrobinę za ciepła, za to balkon stanowił przyjemną, lekko chłodną enklawę, gdzie dźwięki z obu stron dochodziły w wersji nieco przytłumionej. Lina zanurzyła rękę w ciemność i pokiwała głową z uznaniem, natrafiwszy na perfekcyjną materię blokady, stawiającą jedynie częściowy opór, niczym ogromna, niewidzialna pianka.
– Bardzo dobre zaklęcie – powiedziała, ale Syriusz uśmiechnął się dość blado, całkiem nie po swojemu.
Poklepała go pokrzepiająco po dłoni, spoczywającej na barierce. Miał bardzo ciepłe palce, choć metal tuż pod nimi promieniował chłodem.
– Nie przejmuj się, Remus wyjedzie, a Tonks będzie tu miała moc zajęć. Ona się szybko regeneruje, za kilka miesięcy usłyszymy o kimś nowym. Zawsze tak było.
– Muszę powiedzieć Dawson, że masz bardzo luźne podejście. Blablabla, jeszcze niejeden wpadnie ci w oko, nie trzeba się przecież wiązać na całe życie... A gdzie jakiś romantyzm? Miłość po grób? Może jeszcze nie lubisz róż i misiów?
– Wolałabym frezje, a do nich czekoladę z całymi orzechami. Albo ,,Magiczne metody pracy z silikonem", nigdzie tego nie ma. Ostatni raz wznowiona w dziewięćdziesiątym drugim... ja rozumiem, mało osób się tym interesuje, ale żeby nawet w antykwariatach...
Zirytowało ją samo wspomnienie. Zerknęła na zegarek, po czym przywołała butelkę brandy oraz szklankę. Chwyciwszy obiekty w obie dłonie, nalała sobie skromnie, bo cały czas miała z tyłu głowy skrytkę Oriona. Nie zamierzała opuścić domu przy Grimmauld Place bez choćby zerknięcia do środka. Spojrzała na Syriusza pytająco, ale ten pokręcił głową i sam machnął różdżką, sprowadzając już wypełnioną szklankę.
– Dzięki, nalałem sobie wcześniej. Po co, na brodatego Merlina, potrzebujesz książki o zaklinaniu silikonu?
– Nie mogę ci powiedzieć – prychnęła, po czym pociągnęła łyk przyjemnie schłodzonego alkoholu.
– Niby czemu...?
– Bo wygadasz się Potterowi, tak samo, jak on powtarza wszystko tobie, a to ma być specjalna rzecz na zajęcia.
Black zaśmiał się głośno, niemal zagłuszając ostatnie dźwięki ,,Who wants to live forever". Stuknął różdżką w ozdobny element balkonowej balustrady, wydłużając go tak, by zrobił z siebie miejsce do odstawienia szklanek i butelki.
– Słuchaj, ale wiesz, że nie musisz robić takich fajerwerków na każdej lekcji? Już dobrze wypadłaś, przez kilka następnych miesięcy mogłabyś jechać na opinii.
– Nigdy tak nie robię – odrzekła poważnie i odstawiła brandy, zostawiwszy sobie nieco na potem – Lekcje, a kurs tym bardziej, to coś kompletnie mojego. Dlatego chcę wypróbować, co tylko się da. Nawet jak Rada Szkoły uzna to za dziwne. Zwłaszcza wtedy.
Tak naprawdę, przez lata pracy w Biurze Aurorów, a potem krótki czas w Wizengamocie, ciągle wisiały nad nią nazwisko ojca oraz protekcja Rufusa. Nigdy nie miała pewności, co tak naprawdę jest doceniane, jej realny wkład, czy tamte dwa czynniki, a teraz, w Hogwarcie, w końcu było inaczej. Jasne, to minister wystosował kandydaturę Liny na posadę nauczycielki, ale Dumbledore nie przyjąłby akurat jej, gdyby nie doświadczenie, które zdążyła zdobyć. Gdy dołączyła do grona pedagogicznego, wyczuwała ogromną nieufność, spowodowaną patologicznymi zachowaniami cholernej Dolores Umbridge. Teraz, po dwóch miesiącach, mogła bez obaw pić kawkę z dawnymi profesorami, bo dali się przekonać jej pomysłom na nauczanie.
Temu właśnie, i nie dzięki ministrowi, a pomimo niego.
– W takim razie już czekam na to, co Harry mi powtórzy – odrzekł Syriusz, z drobinkami śmiechu przyjemnie wibrującymi w głosie. Ogólnie ładnie brzmiał, właściwie cały czas, jak się tak nad tym zastanowić. Patrzył na Linę z nagłym namysłem, jakby chciał powiedzieć coś, czego musiał usilnie szukać w pamięci. Panujący wokół półmrok sprawiał, że jego oczy miały kolor ciemnej stali, lecz, wbrew logice, nie było w nim nawet odrobiny chłodniej tonacji.
– Cieszę się, że uczysz Harry'ego – rzucił w końcu luźno – Choć próbował tego nie okazywać, w wakacje bardzo go stresowały wyniki sumów... no wiesz, gdy nie miał pewności, czy będzie w ogóle mógł zostać aurorem. Pewnie nie jestem obiektywny, ale według mnie to byłaby duża strata dla obu stron.
– To prawda – odparła mało elokwentnie, nagle jakoś zbita z tropu. Sięgnęła po szklankę, a Syriusz po swoją, wzięła łyk i nawet nie od razu załapała, że coś jest nie tak. W zasadzie dopiero wtedy, gdy poczuła, jak ramię stojącego tuż obok mężczyzny sztywnieje lekko.
Może i nie pamiętała, kiedy zdążył się znaleźć tak blisko, za to była absolutnie pewna, że w jego szklance, którą wzięła zamiast własnej, jest herbata. Dość mocna, przejrzysta, do pomylenia z Ognistą Whisky, ale tylko wizualnie, rzecz jasna.
Herbata. Dzięki, nalałem sobie wcześniej. Nagłe napięcie obok, a przedtem kilka dni milczenia. Noc Duchów.
Te puzzle nie były zbyt trudne. Za to przedłużająca się cisza należała do tych znaczących.
– Nie chcę, żeby wszyscy wiedzieli – powiedział Syriusz półgłosem, tym razem matowym i przygaszonym.
– Nikt z nich by cię nie oceniał – odparła przez ściśnięte gardło – Ja też nie mam zamiaru.
– Było dobrze przez prawie dwa miesiące, ale ostatnie kilka dni...
Urwał nagle, odstawiając szklankę z głośnym stuknięciem. A potem odwrócił się ku tonącemu w czerni Grimmauld Place, oparł przedramiona o barierkę i spojrzał w odległe, pozbawione gwiazd niebo. Wyglądałby na całkiem zrelaksowanego, gdyby nie zaciśnięte silnie dłonie, jedna wokół drugiej, tak, że z całą pewnością musiało to boleć.
Lina wyciągnęła własną rękę i rozdzieliła je jednym, stanowczym gestem. Splotła palce Syriusza ze swoimi, unieruchamiając go chwilowo co najmniej w tym obszarze.
Zachichotał nieoczekiwanie, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Masz bardzo silny chwyt, Dawson – powiedział w końcu – Nie wiem, czy być pod wrażeniem, czy czuć pewien lęk.
– Nie mam pojęcia – parsknęła w odpowiedzi – Wybierz, co lubisz bardziej.
– Lubię to, że nie wpadłaś w panikę ani nie zaczęłaś się nade mną litować.
– Czemu miałabym? Życie bywa posrane, każdy to jakoś odczuwa i odreagowuje po swojemu. Ty już przecież wiesz, że Ognista nie jest rozwiązaniem. Zamiast obwiniać się za chwilę słabości, doceń, bo wcześniej wytrwałeś dwa miesiące. Za każdym razem będzie ich więcej. Wiem, co mówię.
Rozluźniła lekko uchwyt, lecz nie puściła dłoni Syriusza, a on sam również nie zrobił nic, by się uwolnić. Przez dobrą minutę patrzył na ich splecione palce i znów było tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale usilnie układał właściwą kwestię w głowie.
– Co to jest „J?" – zapytał w końcu cicho, obracając lewy nadgarstek Liny, ten z maleńkim tatuażem, ku światłu latarni.
Zaschło jej w ustach, tego już całkiem nie oczekiwała.
– Literka – mruknęła odruchowo, ale nie zabrała ręki. Bo niezależnie od trudnych, osobistych pytań, jakie mogłyby jeszcze paść, nie chciała. Tylko tyle i aż tyle.
– Tego Harry'emu nie powtórzę – dodał Black ze śmiertelną powagą i musiała się zaśmiać.
– Powiem ci następnym razem – obiecała. Sama utkwiła na dłużej wzrok w tym niewielkim znaczku, który zagościł na jej skórze niecały miesiąc wcześniej. To był jedyny tatuaż wykonany w magicznym studiu, inne powstały bez użycia czarów.
– Z jakiegoś szczególnego powodu? – zapytał znów Syriusz. Dobiegająca z jadalni muzyka ucichła, za to dało się słyszeć gwar rozmowy w większym gronie.
– Takiego, że są twoje urodziny i dość na dziś ciężkich tematów. Zobacz, jak wszyscy się bawią, mimo tego całego syfu na świecie. Jeśli nie chcesz jeszcze wracać do nich, to już lepiej opowiedz, po co ci w domu kapibara.
Nim zdążył odpowiedzieć, w drzwiach balkonowych stanął Remus.
– Łapo, płyta się skończyła, a w głosowaniu wygrała opcja z następną piosenką wolną, potem szybką, szybką i znów wolną.
Syriusz myślał zaskakująco krótko, zanim wycelował różdżką, tym razem nie w gramofon, a odtwarzacz CD.
– Przekaż, że to specjalna dedykacja ode mnie – powiedział i wymienili z Lupinem uśmiechy, takie specjalne, jakie wysyłają sobie ludzie współdzielący wiele wspomnień.
– Zawsze tak robiłem na swoich urodzinach – wyjaśnił Linie, gdy Remus zniknął za drzwiami, z całą pewnością mówiąc to, co miał ogłosić, bo na balkon, jeszcze przed piosenką, dobiegł odgłos oklasków.
– Coś o tym pamiętam, choć na nie nie chodziłam – odparła, jedynie minimalnie kąśliwie – W końcu były dozwolone od czwartej klasy wzwyż.
– Nie mam w zwyczaju demoralizować młodocianych, ale wynagrodzę ci to.
Wyciągnął do niej rękę i przewrócił oczami, gdy zrobiła zdziwioną minę.
– No co? – zapytał z rozbawieniem – Słuchaj Dawson, wtedy taniec ze mną na moich własnych urodzinach dawał mnóstwo punktów szacunku w Gryffindorze. A taki do dedykacji dla gości, w dodatku wolny, to już w ogóle. Zgarniasz właśnie całą pulę.
– W takim razie biorę – rzekła zdecydowanie, choć, tak naprawdę, wcześniej wcale nie zamierzała odmawiać. Pozwoliła objąć się w talii i poprowadzić w rytm melodii, wyraźnie słyszalnej z jadalni.
There is freedom within, there is freedom without
Try to catch a deluge in a paper cup
There's a battle ahead, many battles are lost
But you'll never see the end of the road while you're traveling with me***
– To kiedy są twoje urodziny? – szepnął Syriusz w okolicę jej skroni – Pytam bez powodu.
– Dziewiętnastego stycznia. Ale nie martw się, nie podchodzę z tobą do konkurencji na najlepszą imprezę.
Światło wewnątrz domu zgasło, a potem ciemność rozświetliły złote wiązki iskierek, wędrujące pod sam sufit oraz balkonowy strop. W centrum każdej z nich tkwiła spora, rozmigotana kulka, wysyłająca z siebie całe mrowie rozbłysków, lśniących wężyków, opadających z wolna jak krople deszczu.
– Niegasnące zimne ognie Freda i George'a – wyjaśnił Syriusz – Są nawet ładniejsze, niż wcześniej myślałem.
– Aż dziwne, że nie wyskoczyli z fajerwerkami – Lina zachichotała w jego bark, przypomniawszy sobie zasłyszaną od Flitwicka historię o Umbridge, umykającej przez ognistym smokiem – Podobno to ich specjalność?
– Tak, ale powiedziałem, żeby tego nie robili. Fajerwerki mogą być niebezpieczne dla piesków.
Oparła głowę na ramieniu Syriusza i uśmiechnęła się w ciemność.
**
* O tym incydencie wspominam w moim drugim opowiadaniu, „Edukacja Marlene", do którego lektury zachęcam, jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji ;)
A o porywającym przebiegu wspomnianego eksperymentu można poczytać, wyszukując ,,eksperyment kropli paku". W mojej głowie Lily uwielbiała takie rzeczy!
** Wiadomo, utwór tytułowy, a wspomniany album Queenów pochodzi z 1986 roku. Syriusz w końcu może go posłuchać!
*** No hej, każdy to zna. Siedzi sobie w mediach :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro