56. Goodbye
Następnego dnia nastąpiło pożegnanie. Pojawili się również Constantine i Zed - John chciał podziękować Castielowi i Crowleyowi za to, co ci dla niego zrobili przez ostatnie dni. Crowley niechętnie przyjął podziękowania, jakby nie mogąc się przyznać do tego, że naprawdę zrobił coś dobrego - w rzeczywistości zrobił to dlatego, by zdenerwować rządzącego tutejszym Piekłem Salpsana (a przynajmniej tak sobie wmawiał).
Zed również podziękowała Castielowi za to, że ocalił jej życie. Ten odparł, że zrobił jedynie to, co do niego należało. Kobietę fascynowało to, że miała okazję poznać anioła innego niż Manny, którego miała okazję spotkać wcześniej. Od razu stwierdziła, że Castiel był od niego zupełnie inny - mniej rozumiał wiele rzeczy, wszystko traktował dosłownie, nie rozumiał idiomów. Trochę ją to nawet bawiło. Tak samo jak bawiła ją dezorientacja anioła, gdy przytuliła go na pożegnania.
- Dziękuję - powiedziała raz jeszcze, a Castiel niezdarnie odwzajemnił uścisk, nie bardzo wiedząc co na to odpowiedzieć, dlatego kiedy chwilę później odsunęli się od siebie, skinął po prostu głową.
Najciężej miał Jesse - Chuck zaproponował mu uwolnienie go od Genesis, a ten nie był pewien czy powinien tę propozycję przyjąć. Z jednej strony przywiązał się do tej istoty, która w nim była od dłuższego czasu i do mocy, którą mu ofiarowała, jednak z drugiej strony... Niektórzy nie przestaną go ścigać, jeśli wciąż będzie używał Genesis. Radził sobie wcześniej bez tego, poradzi sobie i teraz.
- Nie mówię, że na to nie zasługujesz, Jesse, ale nie zawsze używałeś tej mocy w dobrych celach. Nie zawsze ją kontrolowałeś. Niektórzy przez to ucierpieli - powiedział Chuck, a Jesse wiedział, co ten ma na myśli.
Eugene.
Niemal na samym początku, może kilka dni po opętaniu przez Genesis, Jesse stracił cierpliwość do nastolatka, który wciąż obwiniał się o sytuację, w której prawie zginęła dziewczyna, którą kochał i bał się, że Bóg mu tego nie wybaczy. Jesse nie wytrzymał.
- Idź do Diabła, Eugene! - krzyknął, nieświadomie używając przy tym Genesis, przez co jego słowa stały się faktem, a chłopak kilka sekund później znalazł się w otchłani piekielnej.
Kaznodzieja próbował znaleźć jakiś sposób, aby wyciągnąć Eugene'a na Ziemię, jednak bezskutecznie.
Nigdy sobie tego nie wybaczył.
- Eugene jest już w domu - powiedział Chuck, widząc zmieszanie na twarzy Jessego.
- Przecież Annville już nie ma - powiedziała niepewnie Tulip.
Chuck uniósł ręce, kręcąc nimi lekko.
- Te dłonie mogą praktycznie wszystko - odparł. - Annville wróciło do normy sprzed katastrofy.
- Dziękujemy - powiedziała niemal bezgłośnie, a Chuck skinął lekko głową i uśmiechnął się.
Po tej informacji Jesse zdecydował się zrezygnować z Genesis - Tulip nigdy tego nie popierała, a nie chciał, aby ktoś jeszcze przez to ucierpiał, gdyby ewentualnie stracił kontrolę nad tą mocą.
- Zaraz, a co ze Świętym od Morderców? - spytał Cassidy, jakby przypominając sobie o ich największym wrogu.
- W Piekle, gdzie jego miejsce. Z Fiorem też już się policzyłem - poinformował ich Chuck, wspominając anioła, który uwolnił Świętego od Morderców z Piekła i nasłał go na Jessego.
- Tak jak z Mannym?
- Nie. Nieco łagodniej. On okazał skruchę.
Cassidy skinął głową na znak, że rozumie. W głębi serca cieszył się, że Fior żyje, bo jakaś jego cząstka lubiła tamtego durnego anioła.
Sam, Dean, Gabriel i Helena stali nieco z boku, rozmawiając niezbyt entuzjastycznie.
- Jesteś pewien, że chcesz mnie opuścić na kilka miesięcy, Sammy? - spytał Dean. - Ja wiem, że to kuszące, ale...
- Wytrzymałeś beze mnie dłużej, kiedy byłem w Stanford - przypomniał mu.
- Ale wtedy nie byłem sam. Miałem tatę.
- A teraz masz Cassa. Też nie będziesz sam.
Dean spojrzał na młodszego brata podejrzliwie.
- Czy ty coś sugerujesz, Sammy?
- Ależ skąd - uśmiechnął się lekko, widząc lekkie zaczerwienienie na twarzy Deana. - Poza tym pewnie będzie wpadać w odwiedziny raz na jakiś czas - kontynuował wskazując na swoją córkę. - Jak tylko skończy szkołę, znów będziemy razem.
- To konieczne? - spytał Dean. - Ja nigdy nie skończyłem szkoły i nie czuję się z tym źle.
- I patrz co z ciebie wyrosło - wtrącił żartobliwie Gabriel.
- Gabe... - zwrócił mu uwagę Sam.
- W porządku, Sammy - powiedział Dean, ignorując tę złośliwą uwagę archanioła. - Wszyscy wiemy, że jestem wspaniały.
Sam przewrócił oczami. Zdecydowanie będzie tęsknił za starszym bratem...
- Mam nadzieję, że też będziesz nas odwiedzał - zwrócił się do Gabriela.
- Postaram się, ale nigdy nie rządziłem Niebem, więc nie wiem, ile będę miał czasu...
- A propos tego - teraz Chuck podszedł do nich, po czym zwrócił się do Gabriela. - Możemy porozmawiać, synu?
Gabriel spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Jasne - odparł, po czym odeszli kilka metrów.
- Myślałem o tym przez jakiś czas - zaczął Chuck. - Uznałem, że lepiej będzie, jeśli ja będę rządził Niebem.
- Chcesz wrócić? - spytał zdezorientowany. - Dopiero co kwestionowałeś taką ewentualność.
- Dotarło do mnie parę rzeczy - wyznał. - Poza tym ty masz rodzinę. Myślę, że zasłużyłeś, aby spędzić z nimi parę lat.
- Parę czyli ile?
- Do ich śmierci - odparł Chuck. - Chyba, że postanowisz wrócić do domu wcześniej.
Gabriel patrzył na Ojca, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć. Właśnie dał mu szansę na to, aby spędzić z córką resztę jej życia. I nie tylko z nią - to tyczyło się również Sama.
- Jesteś tego pewien? - upewnił się, jakby nie mogąc uwierzyć, że Ojciec naprawdę mu to proponuje.
- Zasłużyłeś na to, synu.
Gabriel nie myśląc dłużej, przytulił Go.
- Dziękuję - powiedział.
- To ja dziękuję - odpowiedział.
Chwilę później Gabriel podszedł do Winchesterów i Heleny, by przekazać im dobrą wiadomość.
Z kolei pożegnanie Lucifera i Crowleya ograniczyło się do kilku zdań - żaden z nich nie miał zamiaru okazywać emocji - głównie dotyczyły one tego, by Crowley pamiętał, jak rządzi się Piekłem i by żaden z nich za bardzo się nie zmieniał. Na koniec uściskali się lekko.
- Zatem widzimy się po raz ostatni? - spytał Lucifer, patrząc na wszystkich zgromadzonych.
- Oh, szczerze w to wątpię - odparł Dean Winchester, kątem oka zerkając na Helenę. - Podejrzewam, że będziemy wpadać raz na jakiś czas. Przynajmniej część z nas.
- Gotowi? - spytał Chuck, jakby wiedząc, że inaczej rozmowy będą się ciągnąć bardzo długo, a chciał już mieć to za sobą.
- Chyba bardziej już nie będziemy - odparł Jesse i chwilę później ogarnęła ich fala światła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro