55. Therapy
Jeden z dziwniejszych rozdziałów... A już na pewno najdłuższy w tym opowiadaniu. Może dlatego, że przedostatni...
***
Lucifer wciąż nie mógł do końca wybaczyć Ojcu, ale słowa Przepraszam z jego ust były czymś, czego wbrew wszystkiemu nie spodziewał się usłyszeć. On nie przepraszał. Nigdy. Za nic.
Dlatego Morningstar stwierdził, że zdecydowanie musi się napić. Podczas gdy on nalewał sobie whisky, Chuck podszedł do fortepianu i przejechał palcem po klawiszach, czym zwrócił uwagę syna, który odwrócił się w jego stronę.
- Zagrasz? - spytał łagodnie, ale w odpowiedzi Lucifer pokręcił głową.
- Pas - powiedział, upijając łyk szkockiej.
- Jak tam chcesz - odparł lekko zawiedziony Chuck, wzruszając ramionami.
Usiadł przed fortepianem i zaczął grać. Lucifer patrzył się na Ojca w swego rodzaju otępieniu. Doskonale znał ten utwór, sam go czasem grał. Wiedział też, że tym sposobem próbuje go jeszcze bardziej przeprosić.
Co prawda nie śpiewał, a jedynie grał, ale nawet sama muzyka miała tak ogromny przekaz...
I wtedy zaczął śpiewać, w środku utworu, jakby uznał, że te właśnie słowa mają znaczenie.
What I've felt
What I've known
Never shined through in what I've shown
Never be
Never see
Won't see what might have been
Lucifer zamarł. To nie były tylko słowa piosenki. Te słowa naprawdę płynęły z jego ust, jakby były Jego. On naprawdę tego żałował, a teraz patrzył się synowi prosto w oczy, podkreślając ich znaczenie.
What I've felt
What I've known
Never shined through in what I've shown
Never free
Never me
So I dub thee unforgiven*
Znowu sama melodia, która powoli już przycichała.
Chuck przestał grać i wciąż wpatrywał się niepewnie w Lucifera, oczekując jego reakcji. Ten jednak stał i nie wiedział co powiedzieć. Bo niby co miał powiedzieć?
- Naprawdę nie chciałem, aby tak to się potoczyło, synu - zaczął Chuck. - Nie oczekuję, że mi przebaczysz, ale chcę, żebyś wiedział, że mi przykro.
- Nie wątpię - odparł. - Ale nie umiem ci tak po prostu wybaczyć i udawać, że nic się nie stało - powiedział, po czym wszedł do windy i zjechał na dół, zostawiając Chucka samego.
Castiel i Dean weszli do klubu i zastali rozmawiających spokojnie Sama i Gabriela. Nie zdołał usłyszeć, o czym rozmawiali, bo gdy tylko go zauważyli, Sam opuścił wzrok, a Gabriel poderwał się gwałtownie, gotowy bronić młodszego Winchestera przed jego starszym bratem.
Wtedy jednak zobaczył Castiela, który pokazał mu gestem, że wszystko w porządku.
Przez chwilę archaniołowi przeszło przez myśl, że być może oni... Nie, Dean i Castiel stali zbyt daleko od siebie. Do niczego więcej między nimi nie doszło. Pieprzony Dean Winchester, dalej nie mógł ogarnąć swoich uczuć... Coraz bardziej było mu szkoda Castiela.
- Sammy - zaczął Dean lekko łamiącym się głosem, kiedy widział jak brat unika jego spojrzenia. - Przepraszam.
- Teraz to Sammy? - spytał zirytowany Gabriel. - Ile czasu minęło odkąd go pobiłeś?
- Bracie - poprosił go Castiel.
- Tylko mi nie mówcie, że uniknąłem jednej awantury, żeby widzieć drugą - usłyszeli za sobą zrezygnowany głos Lucifera i wszyscy spojrzeli w stronę właściciela lokalu.
- Rozmawiałeś z Tatą? - spytał Gabriel, chociaż ton jego głosu był bliższy twierdzeniu niż pytaniu.
Morningstar westchnął i podszedł do baru, by poczęstować się alkoholem. Wszyscy przyglądali mu się w ciszy. Wziął pierwszy łyk bliżej niezidentyfikowane alkoholu, po czym dopiero wtedy odpowiedział.
- Chce żebym mu wybaczył - upił kolejny łyk. - Niech się pierdoli - wypił szklankę do końca.
- Kto ma się pierdolić? - wszyscy przerzucili wzrok na źródło głosu. Byli tak zajęci Luciferem, że nie zorientowali się, kiedy ktoś wszedł do klubu.
Morningstar nie wiedział czy ma się śmiać czy płakać. To było tak cholernie ironiczne przy jego bieżącym położeniu... Zaczął się jednak śmiać, widząc blondynkę w okularach, która weszła tu jakby nigdy nic.
- Pani Doktor - powiedział z sarkastycznym entuzjazmem, po czym niemal bez emocjonalnym tonem dodał - co tu robisz?
- Opuściłeś trzy ostatnie sesje, zaczęłam się martwić, czy wszystko w porządku - odpowiedziała nieco niepewnie, obserwując pozostałych czterech mężczyzn znajdujących się obok baru.
- Chodzisz do terapeuty? - spytał Gabriel, widząc w tym swoją szansę, aby się odgryźć za wcześniejsze dowcipy o jego ciąży.
- Uznajmy, że moje życie nie jest usłane różami - powiedział, nieco ironicznym tonem. Miał dość. Nie dając bratu szansy na żadną ripostę, zwrócił się do Lindy Martin, swojej terapeutki. - Nic mi nie jest. Tylko małe zamieszanie rodzinne.
W tym momencie Gabriel zaczął się śmiać, czym zwrócił na siebie uwagę nie tylko Lindy, ale i wszystkich pozostałych.
- Ale wiesz, że terapia tak działa, prawda? - spytał, widocznie rozbawiony. - Gdybym lepiej znał twój charakter, uznałby że masz doła. Tak mogę to tylko podejrzewać. Pomyślmy może dlaczego - podszedł bliżej brata. - Może dlatego, że nasz braciszek, z tego co słyszałem, zniknął na oczach twoich znajomych i dlatego ta... jak ona miała na imię? Catherine...? Clara...? Chloe! Chloe zostawiła cię, bo nie mogła znieść prawdy. Dodatkowo nie umiesz wybaczyć Ojcu, chociaż widzisz, że się zmienił przez ostatnie... kilka milionów lat.
Dean uderzył się dłonią w twarz. Gabriel nie miał filtra...
- O, ja przynajmniej nie mam córki z chłopakiem - odgryzł się.
- Naprawdę myślisz, że to zabawne?
- Nie, to jest cholernie poważne, bracie - powiedział ostro Lucifer. - Bo gdyby nie twój bachor, nic z ostatnich dni by się nie wydarzyło - oczy zapaliły mu się na czerwono.
- Myślisz, że się ciebie boję? - spytał Gabriel, a w tonie jego głosu było słychać groźbę. - Nie boję się ciebie, bracie. I obaj wiemy, że w każdym momencie mógłbym zacząć z tobą pogrywać, a uwierz mi, że tego nie chcesz. Więc zostaw mnie, Sama i naszą córkę w spokoju.
Pomiędzy aniołami zapadła cisza. Linda patrzyła to na jednego, to na drugiego. Nie wiedziała kim jest niższy od Lucifera blondyn, poza tym, że był on jego bratem. Podobnie jak Amenadiel, którego zdążyła już poznać.
- Dostrzegam tu dość mocny konflikt - stwierdziła, nie do końca przekonana, czy oby na pewno powinna się wtrącać.
Zarówno jeden jak i drugi zignorowali uwagę Lindy, wciąż tocząc walkę na wzrok, którą zaczęli chwilę wcześniej.
- Lucifer i Gabriel nie mają najlepszych relacji od czasu walki z siostrą naszego Ojca - odpowiedział jej Castiel i w tym momencie Linda naprawdę zaczynała współczuć Luciferowi rodziny.
- Dawno to było?
- Jeszcze przed powstaniem ludzkości.
Linda kiwnęła głową, próbując ukryć dezorientację. Wyglądało na to, że miała do czynienia z przynajmniej dwoma osobami potrzebującymi specjalisty. Nie wiedziała jak pozostała dwójka, bo siedzieli w milczeniu, widocznie unikając swoich wzajemnych spojrzeń.
- Między wami w porządku? - spytała stojącego blondyna i wskazała na siedzącego przy barze szatyna.
Dean spojrzał na nią widocznie zaskoczony tym pytaniem.
- Między mną i Sammym? - spytał, wskazując na brata, a Linda przytaknęła. - Nie pierwsza, nie ostatnia kłótnia.
- Kolejna kłótnia braterskiego małżeństwa Winchesterów? - Dean przymknął oczy próbując nie wybuchnąć. Czy naprawdę akurat w momencie, kiedy chciał porozmawiać z bratem musieli się tu zlecieć wszyscy?!
- Crowley - powiedział ostro, odwracając się do Króla Piekieł, który stał tuż za nim.
- Spokojnie, Wiewiórze, wszyscy wiemy, że wasze kłótnie z Łosiem są częste, powszechne i czasem kończą się źle, ale potem się godzicie i wszystko zaczyna się od nowa i od nowa... - umilkł widząc niepewnie przyglądającą się temu wszystkiemu blondynkę w okularach. - Witam uroczą panią - odruchowo próbował się podlizać, dopiero potem przypominając sobie, że nawet jeśli podpisze z nią umowę to nie zyska jej duszy, więc szkoda było mu się fatygować. - Jestem Crowley, Król Piekła.
- Nie w tym wymiarze.
- Zamknij się, Winchester.
Dean pokręcił głową z lekkim rozbawieniem. Zirytowanie Crowleya zawsze było bonusem na polepszenie dnia.
- Gdzie byłeś?
- Pomagałem Johnowi.
- Constantine'owi?
- A znasz innego oprócz niego i twojego ojca, któremu raczej nie mógłbym pomagać zważywszy na to, że nie żyje, a w tym wymiarze nikt taki nawet nie istnieje? - Dean nie odpowiedział. - No właśnie - odparł Crowley, widząc, że nie doczeka się odpowiedzi. - Zrobiłem dobry uczynek i pomogłem ocalić jego duszę - po tych słowach zwrócił się do Lucifera. - Wiesz, że Piekłem rządzi niejaki Salpsan?! Jest gorszy niż ja i ty razem wzięci.
Lucifer słysząc to imię, przerwał walkę na wzrok z Gabrielem.
- Powiedz proszę, że to kiepski żart...
- Ja nie mam kiepskich żartów.
Linda lustrowała wszystkich wzrokiem. Albo to jej się śniło, albo trafiła na naprawdę chorych psychicznie ludzi i zaczynała rozumieć, dlaczego Lucifer wierzył, że jest Diabłem - w takim towarzystwie nie było o to ciężko.**
- Naprawdę cie to obchodzi? - Gabriel spytał Lucifera, po chwili w jego ręce znikąd pojawił się baton czekoladowy. Linda przyglądała mu się zdezorientowana.
Kiedy dosłownie kilka sekund po schodach do klubu zszedł Chuck, wszyscy zamarli i spojrzeli w Jego stronę. Sprawiło to, że Linda również uważnie mu się przyjrzała. Był stosunkowo niski, a na pewno dość sporo niższy od Lucifera, ale trochę starszy, włosy miał kręcone, chociaż strzygł je na krótko, dodatkowo miał zarost.
Chuck spojrzał na wszystkich zebranych znajomych, dopiero potem spojrzał na Lindę, którą też znał (znał wszystkich), jednak nie spotkał jej wcześniej osobiście.
Wyczuł jej zdezorientowanie, wiedział też, z czego ono wynika. Dotknął jej czoła i nałożył drobną modyfikację na jej mózg, dzięki czemu mogła wszystko zrozumieć i przy okazji nie uciec ze strachu.
- Lepiej? - spytał łagodnie, a ona przytaknęła głową, próbując zrozumieć, co właśnie się stało. Nie zajęło jej to długo.
Kiedy uświadomiła sobie, kto stoi przed nią, padłą na kolana i zaczęła przepraszam Go za wszystkie złe uczynki, których kiedykolwiek dokonała i prosząc o wybaczenie.
Chuck podniósł ją z kolan.
- Nigdy nie czułem się dobrze przez to całe klękanie - wyznał.
Wzrok wszystkich skierowany był na nich.
- E, Chuck? - zaczął Dean. - Co zrobiłeś?
Odwrócił się w stronę grupki.
- Nałożyłem ulepszenie. W jej świadomości panował chaos przez to, co mówiliście. Teraz wszystko jest dla niej jasne - odparł.
- Wszystko? - spytał niepewnie Lucifer, bojąc się, że Chuck zrobił coś złego.
- Wiem już kim jesteś i nie przeszkadza mi to - odparła, co dość mocno zaskoczyło Morningstara.
Czy to nie było sprzeczne z wolną wolą? Raczej nie - Ojciec zawsze znalazłby jakąś lukę, którą by to usprawiedliwił.
Lucifer nie wiedział, czy powinien się cieszyć, czy martwić zaistniałą sytuacją. Uznał jednak, że to wyjdzie w trakcie, jednak kiedy Linda zaproponowała grupową terapię dla wszystkich, pożałował, że w ogóle pozwolił Ojcu zbliżyć się do Lindy.
Było późno, kiedy do klubu weszli Jesse, Cassidy i Tulip, widząc dość nietypowe zjawisko - wszyscy siedzieli razem na kanapach, w zdawać by się mogło dobrych nastrojach.
Lucifer i Chuck grali na gitarach, a reszta śpiewała razem z nimi. Co najdziwniejsze - żartowali między sobą, jakby między nimi nigdy nie było żadnego większego konfliktu.
Gabriel obejmował Sama ramieniem, a siedzący obok Dean nie miał nic przeciwko. Z drugiej jego strony siedziała Helena, która coś do niego mówiła, a on widocznie się uśmiechał.
- Może źle trafiliśmy? - spytał Cassidy.
- Obawiam się, że trafiliśmy dobrze - odparł Jesse.
Lucifer wymienił kilka słów z Chuckiem, obaj zaczęli się śmiać, po czym zaczęli grać kolejną piosenkę, która miała być chyba podkreśleniem tego, że wszyscy się między sobą dogadywali - Cassidy doskonale znał tekst piosenki. Lucifer zaczął wydawać dziwne dźwięki, coś jak... Czikiczikicza?, po czym zaczął śpiewać:
Here
come ol' flat top
He come groovin' up slowly
He's got Joo Joo eyeball
He one holy roller
He got hair down to his knees
Got to be a joker he just do what he please
Dalej zaczął śpiewać Chuck:
He wear no shoeshine
He's got toe jam football
He's got monkey finger
He shoot Coca-Cola
He say "I know you, you know me"
One thing I can tell you is you got to be free
Come together right now over me - ten wers zaśpiewali już wszyscy razem i tak było już do końca utworu.
W pewnym momencie nawet Jesse, Cassidy i Tulip przysiedli się, aby śpiewać z resztą towarzystwa, z którymi prawdopodobnie widzieli się już po raz ostatni.
He roller coaster
He's got early warning
He's got muddy water
He one Mojo filter
He say "One and one and one is three"
Got to be good looking 'cause he's so hard to see
Come together right now over me***
Słowa piosenki niosły się po całym klubie, tak samo jak pozytywna atmosfera między wszystkimi obecnymi.
Nikt nie wiedział, co się tak właściwie stało - ważne było, że atmosfera była dużo lepsza niż zaledwie kilka godzin wcześniej (i właściwie cały wspólny pobyt w tym mieście) i że wszyscy byli odmienieni po tym wszystkim, co spotkało ich w Los Angeles.
---
*Metallica The Unforgiven
** Przypomnienie: chronologicznie, akcja ff rozpoczyna się w trakcie odcinka S02E01, gdy Linda nie wierzyła jeszcze Luciferowi, iż naprawdę jest on Diabłem
*** Michael Jackson Come Together
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro