51. Let me explain
Odskoczyli od siebie jak poparzeni. Spojrzeli po sobie, jakby to krótkie spojrzenie miało pomóc im w jakiś sposób ustalić, jak zamierzają wybrnąć z tej sytuacji, która (szczególnie dla Sama) nie była łatwa, po czym, niemal równocześnie, odwrócili wzrok w stronę Deana, który trzymał już w dłoni anielskie ostrze, które najpewniej zabrał Castielowi.
Sam miał wrażenie, że to jakiś żart. Dopiero co wyjaśnili sobie z Gabrielem co do siebie czują. Dopiero co stwierdził sam przed sobą, że nie obchodzi go opinia brata na temat tej relacji. I akurat kiedy odważył się w końcu pocałować archanioła... Wtedy pojawił się Dean.
Starszy Winchester skierował ostrze w stronę Gabriela.
Nie dobrze.
- Dean... - zaczął Sam. - Co ty tu robisz?
Parsknął. Nie wierzył w to, co właśnie usłyszał. Zupełnie jakby im przeszkadzał w czymś ważnym... Nie, on im nie przeszkadzał. On ratował brata.
- Co ja tu robię? - spytał, nieco zbyt ostro. - Niech no pomyślę... Nie było was już dobre pół godziny, zacząłem się martwić. Jak widać miałem powód - powiedział piorunując Gabriela wzrokiem.
- Dean...
- Nawet nie chcę tego słuchać, Sammy - powiedział ostro, po czym zwrócił się do archanioła. - Jesteś aż taki popierdolony, że rzucasz się na mojego brata?!
- Dean...
- Sammy, powiedziałem coś - niemal warknął. - Słucham, Gabriel. Albo to oto ostrze wyląduje prosto w twoim sercu.
Podszedł niebezpiecznie blisko Gabriela. Tak blisko, że wyciągnięte ostrze niemal dotykało jego ubrań.
- Dobra, dobra - zaczął archanioł nieco nerwowo. - Swoją drogą fajnie okazujesz wdzięczność za uratowanie życia i w ogóle...
Wściekły wzrok Deana sprawił, że przestał gadać głupoty i wziął głęboki oddech. W międzyczasie Sam nie zamierzał tak po prostu stać obok i patrzeć na to, co się dzieje.
- Dean, proszę cię. Odpuść.
- Sammy, proszę, dla własnego dobra, zamknij się.
- Ale to nie on mnie pocałował, tylko ja jego.
Na te słowa Dean na chwilę zamarł. Opuścił ostrze i spojrzał na brata zdezorientowany tym wyznaniem, jakby kompletnie nie wiedząc jak na to zareagować.
- Że co?
- Ja go pocałowałem, Dean - powtórzył, tym razem już bardziej bojąc się konsekwencji tych słów. Spojrzał na Gabriela, który również na niego spojrzał i puścił mu oczko, dodając otuchy, której tak bardzo teraz potrzebował. Gdyby nie to, że stali ponad metr od siebie, chwyciłby teraz jego rękę. Miał wrażenie, że archanioł czytał mu w myślach, bo korzystając z faktu, iż Dean opuścił ostrze, przysunął się bliżej młodszego Winchestera i chwycił jego dłoń, co sprawiło, iż zyskał siłę, aby mówić dalej, ignorując zdezorientowany, szybko zmieniający się w wściekły wzrok Deana, gdy zobaczył, jak ich palce się splatają. - Nie wiem jak ci to najprościej wytłumaczyć, ale...
- O, tylko mi nie mów, że chcesz być z tym błaznem - powiedział ostro, nie mogąc patrzeć na ich splecione ręce, więc teraz patrzył bratu prosto w oczu. Miał wrażenie, że na Sama też za chwilę nie będzie mógł patrzeć.
- To moja decyzja, Dean.
Nie wytrzymał.
- Zapomniałeś co nam zrobił?! Jak uprzykrzał nam życie?! Naprawdę zapomniałeś?! - krzyczał tak głośno, że Sam był pewien, że to tylko kwestia czasu nim zleci się tu reszta. - Cholera, Sam, chciał cię zmusić do oddania się Lucyferowi, a teraz nagle wielka miłość?!
- Miał swoje powody, Dean.
- O, nie wątpię - ton jego głosu był zdecydowanie zbyt głośny.
- Dean, uspokój się.
- Oh, ja jestem spokojny. Cholernie spokojny.
Sam miał rację - w głębi korytarza widział cienie idące w ich stronę.
Spojrzał niepewnie na Gabriela, jakby pytając go o to, czy jest pewien, że wciąż chce trzymać jego dłoń, gdy przybędą tu pozostali. Jakby w odpowiedzi, ścisnął dłoń łowcy jeszcze mocniej, dając tym samym jasny sygnał o treści Jestem tu. Nie boję się.
- Dean, pozwól mi wyjaśnić - powiedział niemal błagalnym tonem, wiedząc, że mają coraz mniej czasu tylko we trzech.
- Tu nie ma czego wyja...
- Proszę - powiedział, patrząc na niego tym smutnym i błagającym wzorkiem, którego używał na bracie od dzieciństwa i który zawsze działał na Deana.
Starszy Winchester westchnął w geście rezygnacji.
- Mów - wydusił wreszcie, a Sam spojrzał na niego z lekką wdzięcznością.
Może jednak nie będzie tak źle?
Niedoczekanie... Najgorsze dopiero przed nim.
Spojrzał na Gabriela, prosząc go o pomoc w przedstawieniu całej sytuacji. Opowiadali na przemian, pośpiesznie, wiedząc, że mają może minutę, raczej pół. Zaczęli od ich poznania się w dwa tysiące pierwszym roku, przez ciążę Gabriela, zmianę naczynia, ukrycia Vanessy, to jak wszystko wróciło gdy znów się spotkali w dwa tysiące siódmym roku... Wtedy Dean przerwał, jakby dopiero teraz dotarła do niego jedna z wcześniejszych informacji.
- Chwila - reszta była blisko. Dlaczego te korytarze były tak krótkie? - Helena to twoja... w sensie wasza córka? Gabriel jest matką?
- Tak to wygląda - przyznał archanioł, a Dean nie wiedział czy ma wybuchnąć śmiechem na myśl o Gabrielu chodzącym z brzuchem, czy też być wściekłym na to, że Sam ma dziecko. Nefilimkę, żeby było śmieszniej.
W tym samym momencie zobaczyli już wyraźnie sylwetki Chucka, Castiela, Lucifera, Maze, Crowleya, Cassidy'ego, Jessego, Tulip i Heleny.
- Dobra - wypalił, zdając sobie sprawę, że musi dokończyć tę rozmowę później. Dla dobra Sama. - Zamierzacie im powiedzieć czy jak?
- Nie wszystko na raz - odparł archanioł, a Dean przytaknął. Roznosiło go od środka i chętnie poszedłby się zapić w trupa, ale po pierwsze: nie chciał zostawiać Sama z niewygodnymi pytaniami od reszty grupy (szczególnie, że on i Gabriel wciąż mieli splecione palce, jakby w ogóle nie przejmowali się konsekwencjami, które zaraz mogą nastąpić), a po drugie: nie miał zamiaru zostawić brata sam na sam z archaniołem - oczyma wyobraźni widział sceny, których nie chciał widzieć i do których nie zamierzał dopuścić.
- O co ta awantura, że słychać was na drugim końcu budynku? - spytał Lucifer, zaskakująco radosnym głosem jak na kogoś, kto mniej niż godzinę temu dostał kosza.
Nikt nic nie odpowiedział. Wszyscy zamarli na moment widząc splecione dłonie Sama i Gabriela.
- Oh... - powiedział speszony Morningstar.
Castiel analizował przez chwilę sytuację, patrząc to na Sama, to na swojego brata. Potrzebował chwili, żeby to do niego dotarło i po części zabolało. Wiedział, że nie mógł liczyć na nic podobnego z Deanem. Nie bardzo rozumiał tylko, dlaczego tak szybko się do siebie zbliżyli. Wtedy zobaczył, że Sam patrzy się na Helenę inaczej niż wcześniej - jakby z większą troską.
Czy Sam jest...? - zaczął pytanie, kontaktując się w bratem przez anielskie radio*, jednak nie był w stanie go dokończyć. Wystarczyło jednak, aby Gabriel zrozumiał, o co pyta go brat.
Sam jest ojcem Heleny. Matką jest Vanessa - moje poprzednie naczynie. - powiedział, a Castiel zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi. Sądząc po wewnętrznej walce Deana, którą również obserwował, odkąd pojawił się tu razem z resztą ich nowych i starych znajomych - on też już wiedział. Nie zamierzał jednak nic mówić. Wiedział, że ta rola należy do jego starszego brata.
Pozostali wciąż lustrowali parę wzrokiem, jakby nie do końca wierzyli w to, co widzą.
- Chyba zaraz zwrócę obiad... - powiedział Crowley.
- To demony jadają? - spytał Dean.
Król Piekła przewrócił oczami.
- Zanim zaczniemy omawiać ten niezwykle fascynujący temat, jakim jest fizjologia demonów, może skupimy się na naszym głównym problemem, jakim jest związek archanioła z Łosiem?
Wzrok wszystkich ponownie zwrócił się w stronę Sama i Gabriela.
Tylko Chuck wydawał się w tym wszystkim spokojny. Może dlatego, że od dawna o wszystkim wiedział.
Wszyscy patrzyli się wyczekująco na to, co nastąpi. Trwało to dłuższą chwilę, w końcu Gabriel przełamał milczenie.
- W porządku, dzieciaki - zaczął, próbując udawać, że wcale nie stresuje się zaistniałą sytuacją. Nie wyszło. Następne słowa powiedział więc bardziej poważnym tonem. - Pozwólcie, że wszystko wyjaśnię. Wiem, że macie masę pytań, dlatego proponuję, żebyśmy wrócili do klubu i usiedli, bo jeszcze ktoś upadnie i stanie mu się krzywda...
Wciąż próbował podchodzić do tego z lekkim żartem i wciąż mu nie wychodziło. Poczuł, że Sam mocniej ściska jego rękę, aby dodać mu otuchy. Spojrzał na niego z wdzięcznością. Właśnie kogoś takiego potrzebował u swojego boku. Cieszył się, że Sam go nie odrzucił. A reakcja innych? Nie interesowała go. Martwił się tylko o Helenę...
---
*coś jak telepatia, dzięki której anioły kontaktują się między sobą w dowolnej chwili i miejscu
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro