Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

51. Let me explain

Odskoczyli od siebie jak poparzeni. Spojrzeli po sobie, jakby to krótkie spojrzenie miało pomóc im w jakiś sposób ustalić, jak zamierzają wybrnąć z tej sytuacji, która (szczególnie dla Sama) nie była łatwa, po czym, niemal równocześnie, odwrócili wzrok w stronę Deana, który trzymał już w dłoni anielskie ostrze, które najpewniej zabrał Castielowi. 

Sam miał wrażenie, że to jakiś żart. Dopiero co wyjaśnili sobie z Gabrielem co do siebie czują. Dopiero co stwierdził sam przed sobą, że nie obchodzi go opinia brata na temat tej relacji. I akurat kiedy odważył się w końcu pocałować archanioła... Wtedy pojawił się Dean.

Starszy Winchester skierował ostrze w stronę Gabriela. 

Nie dobrze.

- Dean... - zaczął Sam. - Co ty tu robisz?

Parsknął. Nie wierzył w to, co właśnie usłyszał. Zupełnie jakby im przeszkadzał w czymś ważnym... Nie, on im nie przeszkadzał. On ratował brata.

- Co ja tu robię? - spytał, nieco zbyt ostro. - Niech no pomyślę... Nie było was już dobre pół godziny, zacząłem się martwić. Jak widać miałem powód - powiedział piorunując Gabriela wzrokiem.

- Dean...

- Nawet nie chcę tego słuchać, Sammy - powiedział ostro, po czym zwrócił się do archanioła. - Jesteś aż taki popierdolony, że rzucasz się na mojego brata?!

- Dean...

- Sammy, powiedziałem coś - niemal warknął. - Słucham, Gabriel. Albo to oto ostrze wyląduje prosto w twoim sercu.

Podszedł niebezpiecznie blisko Gabriela. Tak blisko, że wyciągnięte ostrze niemal dotykało jego ubrań.

- Dobra, dobra - zaczął archanioł nieco nerwowo. - Swoją drogą fajnie okazujesz wdzięczność za uratowanie życia i w ogóle...

Wściekły wzrok Deana sprawił, że przestał gadać głupoty i wziął głęboki oddech. W międzyczasie Sam nie zamierzał tak po prostu stać obok i patrzeć na to, co się dzieje.

- Dean, proszę cię. Odpuść.

- Sammy, proszę, dla własnego dobra, zamknij się.

- Ale to nie on mnie pocałował, tylko ja jego.

Na te słowa Dean na chwilę zamarł. Opuścił ostrze i spojrzał na brata zdezorientowany tym wyznaniem, jakby kompletnie nie wiedząc jak na to zareagować.

- Że co?

- Ja go pocałowałem, Dean - powtórzył, tym razem już bardziej bojąc się konsekwencji tych słów. Spojrzał na Gabriela, który również na niego spojrzał i puścił mu oczko, dodając otuchy, której tak bardzo teraz potrzebował. Gdyby nie to, że stali ponad metr od siebie, chwyciłby teraz jego rękę. Miał wrażenie, że archanioł czytał mu w myślach, bo korzystając z faktu, iż Dean opuścił ostrze, przysunął się bliżej młodszego Winchestera i chwycił jego dłoń, co sprawiło, iż zyskał siłę, aby mówić dalej, ignorując zdezorientowany, szybko zmieniający się w wściekły wzrok Deana, gdy zobaczył, jak ich palce się splatają. - Nie wiem jak ci to najprościej wytłumaczyć, ale...

- O, tylko mi nie mów, że chcesz być z tym błaznem - powiedział ostro, nie mogąc patrzeć na ich splecione ręce, więc teraz patrzył bratu prosto w oczu. Miał wrażenie, że na Sama też za chwilę nie będzie mógł patrzeć.

- To moja decyzja, Dean.

Nie wytrzymał.

- Zapomniałeś co nam zrobił?! Jak uprzykrzał nam życie?! Naprawdę zapomniałeś?! - krzyczał tak głośno, że Sam był pewien, że to tylko kwestia czasu nim zleci się tu reszta. - Cholera, Sam, chciał cię zmusić do oddania się Lucyferowi, a teraz nagle wielka miłość?!

- Miał swoje powody, Dean.

- O, nie wątpię - ton jego głosu był zdecydowanie zbyt głośny.

- Dean, uspokój się.

- Oh, ja jestem spokojny. Cholernie spokojny.

Sam miał rację - w głębi korytarza widział cienie idące w ich stronę.

Spojrzał niepewnie na Gabriela, jakby pytając go o to, czy jest pewien, że wciąż chce trzymać jego dłoń, gdy przybędą tu pozostali. Jakby w odpowiedzi, ścisnął dłoń łowcy jeszcze mocniej, dając tym samym jasny sygnał o treści Jestem tu. Nie boję się.

- Dean, pozwól mi wyjaśnić - powiedział niemal błagalnym tonem, wiedząc, że mają coraz mniej czasu tylko we trzech.

- Tu nie ma czego wyja...

- Proszę - powiedział, patrząc na niego tym smutnym i błagającym wzorkiem, którego używał na bracie od dzieciństwa i który zawsze działał na Deana. 

Starszy Winchester westchnął w geście rezygnacji.

- Mów - wydusił wreszcie, a Sam spojrzał na niego z lekką wdzięcznością.

Może jednak nie będzie tak źle?

Niedoczekanie... Najgorsze dopiero przed nim. 

Spojrzał na Gabriela, prosząc go o pomoc w przedstawieniu całej sytuacji. Opowiadali na przemian, pośpiesznie, wiedząc, że mają może minutę, raczej pół. Zaczęli od ich poznania się w dwa tysiące pierwszym roku, przez ciążę Gabriela, zmianę naczynia, ukrycia Vanessy, to jak wszystko wróciło gdy znów się spotkali w dwa tysiące siódmym roku... Wtedy Dean przerwał, jakby dopiero teraz dotarła do niego jedna z wcześniejszych informacji.

- Chwila - reszta była blisko. Dlaczego te korytarze były tak krótkie? - Helena to twoja... w sensie wasza córka? Gabriel jest matką?

- Tak to wygląda - przyznał archanioł, a Dean nie wiedział czy ma wybuchnąć śmiechem na myśl o Gabrielu chodzącym z brzuchem, czy też być wściekłym na to, że Sam ma dziecko. Nefilimkę, żeby było śmieszniej.

W tym samym momencie zobaczyli już wyraźnie sylwetki Chucka, Castiela, Lucifera, Maze, Crowleya, Cassidy'ego, Jessego, Tulip i Heleny.

- Dobra - wypalił, zdając sobie sprawę, że musi dokończyć tę rozmowę później. Dla dobra Sama. - Zamierzacie im powiedzieć czy jak?

- Nie wszystko na raz - odparł archanioł, a Dean przytaknął. Roznosiło go od środka i chętnie poszedłby się zapić w trupa, ale po pierwsze: nie chciał zostawiać Sama z niewygodnymi pytaniami od reszty grupy (szczególnie, że on i Gabriel wciąż mieli splecione palce, jakby w ogóle nie przejmowali się konsekwencjami, które zaraz mogą nastąpić), a po drugie: nie miał zamiaru zostawić brata sam na sam z archaniołem - oczyma wyobraźni widział sceny, których nie chciał widzieć i do których nie zamierzał dopuścić. 

- O co ta awantura, że słychać was na drugim końcu budynku? - spytał Lucifer, zaskakująco radosnym głosem jak na kogoś, kto mniej niż godzinę temu dostał kosza.

Nikt nic nie odpowiedział. Wszyscy zamarli na moment widząc splecione dłonie Sama i Gabriela.

- Oh... - powiedział speszony Morningstar.

Castiel analizował przez chwilę sytuację, patrząc to na Sama, to na swojego brata. Potrzebował chwili, żeby to do niego dotarło i po części zabolało. Wiedział, że nie mógł liczyć na nic podobnego z Deanem. Nie bardzo rozumiał tylko, dlaczego tak szybko się do siebie zbliżyli. Wtedy zobaczył, że Sam patrzy się na Helenę inaczej niż wcześniej - jakby z większą troską. 

Czy Sam jest...?  - zaczął pytanie, kontaktując się w bratem przez anielskie radio*, jednak nie był w stanie go dokończyć. Wystarczyło jednak, aby Gabriel zrozumiał, o co pyta go brat.

Sam jest ojcem Heleny. Matką jest Vanessa - moje poprzednie naczynie. - powiedział, a Castiel zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi. Sądząc po wewnętrznej walce Deana, którą również obserwował, odkąd pojawił się tu razem z resztą ich nowych i starych znajomych - on też już wiedział. Nie zamierzał jednak nic mówić. Wiedział, że ta rola należy do jego starszego brata.

Pozostali wciąż lustrowali parę wzrokiem, jakby nie do końca wierzyli w to, co widzą.

- Chyba zaraz zwrócę obiad... - powiedział Crowley.

- To demony jadają? - spytał Dean.

Król Piekła przewrócił oczami.

- Zanim zaczniemy omawiać ten niezwykle fascynujący temat, jakim jest fizjologia demonów, może skupimy się na naszym głównym problemem, jakim jest związek archanioła z Łosiem? 

Wzrok wszystkich ponownie zwrócił się w stronę Sama i Gabriela.

Tylko Chuck wydawał się w tym wszystkim spokojny. Może dlatego, że od dawna o wszystkim wiedział.

Wszyscy patrzyli się wyczekująco na to, co nastąpi. Trwało to dłuższą chwilę, w końcu Gabriel przełamał milczenie.

- W porządku, dzieciaki - zaczął, próbując udawać, że wcale nie stresuje się zaistniałą sytuacją. Nie wyszło. Następne słowa powiedział więc bardziej poważnym tonem. - Pozwólcie, że wszystko wyjaśnię. Wiem, że macie masę pytań, dlatego proponuję, żebyśmy wrócili do klubu i usiedli, bo jeszcze ktoś upadnie i stanie mu się krzywda...

Wciąż próbował podchodzić do tego z lekkim żartem i wciąż mu nie wychodziło. Poczuł, że Sam mocniej ściska jego rękę, aby dodać mu otuchy. Spojrzał na niego z wdzięcznością. Właśnie kogoś takiego potrzebował u swojego boku. Cieszył się, że Sam go nie odrzucił. A reakcja innych? Nie interesowała go. Martwił się tylko o Helenę...

---

*coś jak telepatia, dzięki której anioły kontaktują się między sobą w dowolnej chwili i miejscu

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro