38. A chat with a God
Lucifer Morningstar grał na fortepianie, śpiewając utwór The Jimi Hendrix Experience, kiedy nagle, znikąd, pojawili się Sam, Dean, Castiel, Cassidy, John, Chuck i jakaś dziewczyna.
Diabeł spojrzał na przybyszów, a kiedy spostrzegł, że wszyscy patrzyli się na Chucka, poszedł za ich przykładem.
- Chyba musimy porozmawiać - powiedział Chuck i w tym momencie wszyscy na moment zamarli.
- O w mordę... - skomentował sprawę Dean.
Lucifer od razu zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi. Nie wytrzymał. Wstał od fortepianu.
- Ty sukinsynu... - powiedział, ruszając w stronę swojego Ojca, który jednak wykorzystał swoją moc i zatrzymał go siłą woli. - Poważnie?! Zamierzasz się teraz popisywać?!
- Nie chcę kłótni - powiedział Chuck, nieco przyostrym tonem.
- Chyba nie sądzisz, że to cię teraz ominie, Boże - powiedział Dean, akcentując ostatnie słowo ze słyszalnym obrzydzeniem w głosie.
- Dean, spokojnie - powiedział Sam, który znajdował się w mniejszości, która nie chciała sprać Chucka na kwaśnie jabło.
Castiel podszedł do Ojca i uściskał go, co spotkało się z zaskoczeniem reszty. W tym momencie Dean cieszył się, że podjął taką, a nie inną decyzję w sprawie relacji z Castielem, bo w tym momencie zdecydowanie by się pokłócili.
- Dziękuję za wszystko - anioł wyszeptał Stwórcy do ucha.
Chuck uśmiechnął się lekko. Przynajmniej Castiel i Gabriel nie chcieli go zasztyletować.
John podszedł do brunetki, która opierała się o meble, cała blada - przeniesienie nie podziałało na nią najlepiej. Dodatkowo ona jako jedyna nie wiedziała, że to możliwe i nie wiedziała o co w tym wszystkim chodzi, a to nie pomagało w polepszeniu jej samopoczucia.
- Co się dzieje? - spytała Constantine'a, gdy ten był już tuż obok.
- Długa historia - odpowiedział. - W skrócie: mamy tu Boga, dwq anioły, wampira i dwóch ludzi, nie licząc nas. Jak się czujesz?
- Bóg? O czym ty mówisz, John? Czy ja... Czy ja umarłam?
- Nie. Wszyscy żyjemy - odparł, po czym zaprowadził ją do reszty, wciąż zachowując bezpieczny dystans od Chucka.
Castiel stał teraz tuż obok Ojca, co sprawiło, że Dean jednak nie wytrzymał.
- O, tylko mi nie mów, że jesteś po jego stronie...
- Dean, wysłuchaj go chociaż.
- Jasne. Jak tylko odpowie jak się bawił, kiedy powstrzymywaliśmy pieprzoną apokalipsę!
- Dean... - upomniał brata Sam.
- Nie, to w porządku - odparł Chuck, nie czując złości, a przynajmniej nie było to słyszalne. - Rozumiem twoją złość, Dean.
- Czyżby?! Bo moim zdaniem cię nie obchodzi. Zostawiłeś świat samym sobie, a teraz wracasz jakby nic się nigdy nie stało. Naprawdę myślisz, że wszyscy ci teraz tak po prostu wybaczą?!
- Dean...
- Nie wtrącaj się, Cass - powiedział nieco zbyt ostro, czego od razu pożałował. - Czemu naprawdę wróciłeś? Bo jeśli nie masz dobrego wytłumaczenia...
- Nie chciałem, żeby to wydało się w taki sposób. Ale to, co nadciąga... Przydałaby się wasza pomoc.
- Zapomnij.
- Boże... - zaczął Sam, zwracając się do Stwórcy.
- Mów mi Chuck.
Winchester skinął głowę.
- Zatem, Chuck. Co nadchodzi?
I wtedy Constantine zrozumiał o co ten cały cyrk.
- Przeszedłeś pomóc w walce z Brujeria - stwierdził, a Chuck skinął glową. Po chwili jednak westchnął, a w apartamencie pojawili się Crowley, Jesse owinięty kołdrą i otoczony pszczołami (nie pytajcie) i zdezorientowana Tulip.
- Ty - powiedział Crowley, wskazując na Chucka, który kontynuował.
- Teraz jesteśmy w komplecie - stwierdził. - Brujeria same w sobie są groźne, ale to, co planują zrobić sprowadzi zagładę na cały wszechświata. Ten i każdy inny.
- Chcą uwolnić Amarę - usłyszeli za sobą znajomy głos archanioła. Jego Chuck też musiał tutaj przenieść. Obok niego stała nastolatka. - Poznajcie Helenę, moją córkę. Heleno, to są wszyscy - zignorował zamieszanie, które powstało po przedstawieniu jego córki, po czym zwrócił się do Chucka. - Masz szczęście, że nie ściągnąłeś mnie tu kilka minut wcześniej, bo rozmawiałem z producentem. Dasz wiarę, że kręcą seriale o nas?! I mnie nie wskrzesili?!
- Synu...
- A tak. Manny, Brujeria... Daj mi chwilę - powiedział, po czym zniknął tylko po to, by po chwili pojawić się z czarnoskórym aniołem o imieniu Manny. - Nie ma za co, Tato - powiedział, uśmiechając się szeroko, widocznie z siebie zadowolony.
- Głowa mnie boli od tego wszystkiego - podsumował Cassidy, który nie mógł uwierzyć w to, jak bardzo to wszystko było pochrzanione.
***
Czy byliby chętni do czytania ff o Chucku? Konkretniej o tym, co działo się z nim pomiędzy finałem 5 i końcówką 11 sezonu?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro