29. Welcome back, Chuck
Obudził go telefon w pokoju. Spojrzał na Deana, który praktycznie nie zareagował na ten dźwięk - przykrył tylko głowę poduszką, aby ten dźwięk docierał do jego uszu z mniejszą intensywnością.
Castiela nie było nigdzie widać, co nie było zresztą niczym nowym o poranku.
Sam zebrał się w sobie i podszedł do telefonu.
- Halo? - podniósł słuchawkę.
- Sam - usłyszał znajomy głos, jakby z lekką ulgą.
- Chuck? - spytał, jakby nie będąc pewien, czy dobrze słyszy, jednak szybko zdał sobie sprawę z idiotyczności swojego pytania. - Skąd wiedziałeś, gdzie jesteśmy?
- Jestem prorokiem.
Sam po raz kolejny skarcił się za zadawanie głupich pytań.
- Wiem, że jest rano, ale możecie po mnie przyjechać?
Winchester spojrzał na swojego wciąż zaspanego brata i westchnął. Najwyżej siłą zwlecze go z łóżka.
- Jasne - odparł. - Gdzie jesteś?
Kiedy Chuck podał swoją lokalizację, Sam powiedział, że już jadą i rozłączył się, po czym rzucił w Deana poduszką.
- Czego?! - spytał starszy z braci, wciąż przykrywając głowę poduszką.
- Zbieraj się, jedziemy.
- Sam, masz pojęcia, która jest godzina, do jasnej cholery?
Sam dopiero teraz spojrzał na zegarek. Była 5:47.
- Wcale nie jest tak wcześnie, Dean.
Zdjął poduszkę z głowy i zaspanym wzorkiem spojrzał na brata.
- Jesteśmy umówieni z Johnem na jedenastą. Gdzie ty chcesz jechać tak wcześnie?
- Dzwonił Chuck.
- Chuck? - spytał, nie wiadomo czy bardziej zdezorientowany czy zainteresowany. - Nie powinien być z Gabrielem gdzieś w innym wymiarze?
Sam westchnął.
- Widocznie nie. Zbieraj się. Jest Pasadenie.
- Jeśli geografia tego świata jest taka jak u nas, to jakiś kwadrans drogi stąd. Poczeka sobie.
- Dean - powiedział z naciskiem Sam. - Ja nie żartuję.
Westchnął z rezygnacją wiedząc, że Sammy nie odpuści i wstał z łóżka.
- Dobra, daj mi dziesięć minut - wymamrotał i ruszył w stronę łazienki, aby się ogarnąć. Zatrzymał się jednak w progu drzwi i odwrócił wzrok w stronę brata. - Gdzie Cass?
- Nie wiem. Często gdzieś znika rano. To Cass.
- Racja - odparł Dean i już wszedł do łazienki, kiedy cofnął się i ponownie spojrzał na brata. - Wiesz co? Może zostanę na wypadek, gdyby Cass wrócił, a ty pojedziesz po Chucka?
- Dasz mi prowadzić swój wóz?
Wzruszył ramionami.
- Moja Dziecinka* została w naszym wymiarze. To podróbka. Bardzo dobra, ale jednak podróbka.
Sam westchnął.
- W porządku - odparł. - Wracam za godzinę. Ogarnij się do tego czasu.
Dean skinął głowę, jakby od niechcenia.
Młodszy Winchester zarzucił coś szybko na siebie, chwycił kluczyki, po czym wyszedł z pokoju, a Dean wrócił do łóżka.
Sam był na miejscu niespełna pół godziny od telefonu Chucka. Shurley stał przy budce telefonicznej i jak zwykle wyglądał jak pokrzywdzone przez życie duże dziecko. Kiedy zobaczył zatrzymującą się Impalę, szybko wsiadł do auta.
- Dziękuję, Sam - powiedział nieśmiało, zajmując miejsce pasażera.
- Nie ma sprawy - odparł Winchester i ruszył w stronę powrotną do motelu. Po chwili postanowił zadać nurtujące go pytanie. - Gdzie Gabe?
- Załatwia swoje sprawy - odpowiedział Chuck, co zresztą było prawdą.
Winchester spojrzał niepewnie na pasażera.
- Gdzie w ogóle zniknęliście? - Chuck nie odpowiedział od razu, więc Sam postanowił sprecyzować swoje pytanie. - Znaczy, chodzi mi o to, że nikt nie mógł was wykryć. Jakby przeniesiono was na innego wymiaru.
- Bo tak było - odparł łagodnie Chuck.
Sam spojrzał na niego zdezorientowany.
- I ty wróciłeś, a Gabriel nie?
- Mniej więcej.
W tym momencie Sam gwałtownie zahamował. Początkowo Chuck myślał, że to dlatego, że jest na niego zły, ale wtedy zobaczył małe, spadające na maskę samochodu, kolorowe łakocie.
Dosłownie łakocie.
Żelki.
W kształcie łosi.
Spadały z nieba.
Deszcz żelków.
- To chyba jakiś żart - stwierdził Sam i wysiadł z auta, jakby chcąc się upewnić, czy faktycznie pada żelkowy deszcz, czy też po prostu ktoś robi sobie żarty nad drogą.
Prawdziwa okazała się ta pierwsza opcja.
Z nieba spadały żelki.
Chuck westchnął. Od razu zrozumiał, co się stało - Gabriel wybrał zaskakująco dziwny sposób na dogadanie się ze swoją córką. A deszcz żelków? To dopiero początek.
Owszem - mógł przenieść się z powrotem do archanioła i Heleny, ale po co? Dopóki nikt nie ucierpiał... Przyjął to jako wyzwanie. Przecież on też mógł kreować rzeczywistość.
Postanowił chronić te nieświadome niczego dzieciaki z Winchesterami i Castielem na czele przed przesadnym poczuciem humoru Gabriela i Heleny. Jednak nie chciał się jeszcze ujawniać. Na to przyjdzie jeszcze pora.
Jeszcze raz spojrzał na żelki, których ilość na przedniej szybie stale narastała.
Westchnął i pstryknął palcami, a żelki po prostu zniknęły.
Zdezorientowany Sam wsiadł z powrotem do auta i próbując udawać, że nic się nie stało, ruszył w stronę motelu.
---
* Odpowiada Wam to tłumaczenie Baby, czy inaczej to tłumaczyć?
***
Miałam już dzisiaj nie dodawać kolejnego rozdziału, ale zauważyłam, że opowiadanie podskoczyło w rankingu, więc... oto jestem xD A poważnie to dziękuję, że to czytacie. Dziękuję za każde wyświetlenie, każdą gwiazdkę, każdy komentarz, każde udostępnienie tego opowiadania - to naprawdę ma dla mnie ogromne znaczenie. I nawet to pozornie odległe 530 miejsce w rankingu na Wattpadzie cieszy jak cholera ^^
P.S. Polecam video w mediach - dobrze wpasowuje się w klimat wydarzeń, które będą miały miejsce od tego rozdziału
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro