Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29. Welcome back, Chuck

Obudził go telefon w pokoju. Spojrzał na Deana, który praktycznie nie zareagował na ten dźwięk - przykrył tylko głowę poduszką, aby ten dźwięk docierał do jego uszu z mniejszą intensywnością. 

Castiela nie było nigdzie widać, co nie było zresztą niczym nowym o poranku.

Sam zebrał się w sobie i podszedł do telefonu.

- Halo? - podniósł słuchawkę.

- Sam - usłyszał znajomy głos, jakby z lekką ulgą.

- Chuck? - spytał, jakby nie będąc pewien, czy dobrze słyszy, jednak szybko zdał sobie sprawę z idiotyczności swojego pytania. - Skąd wiedziałeś, gdzie jesteśmy?

- Jestem prorokiem.

Sam po raz kolejny skarcił się za zadawanie głupich pytań.

- Wiem, że jest rano, ale możecie po mnie przyjechać?

Winchester spojrzał na swojego wciąż zaspanego brata i westchnął. Najwyżej siłą zwlecze go z łóżka.

- Jasne - odparł. - Gdzie jesteś?

Kiedy Chuck podał swoją lokalizację, Sam powiedział, że już jadą i rozłączył się, po czym rzucił w Deana poduszką.

- Czego?! - spytał starszy z braci, wciąż przykrywając głowę poduszką.

- Zbieraj się, jedziemy.

- Sam, masz pojęcia, która jest godzina, do jasnej cholery?

Sam dopiero teraz spojrzał na zegarek. Była 5:47. 

- Wcale nie jest tak wcześnie, Dean.

Zdjął poduszkę z głowy i zaspanym wzorkiem spojrzał na brata.

- Jesteśmy umówieni z Johnem na jedenastą. Gdzie ty chcesz jechać tak wcześnie?

- Dzwonił Chuck.

- Chuck? - spytał, nie wiadomo czy bardziej zdezorientowany czy zainteresowany. - Nie powinien być z Gabrielem gdzieś w innym wymiarze?

Sam westchnął.

- Widocznie nie. Zbieraj się. Jest Pasadenie.

- Jeśli geografia tego świata jest taka jak u nas, to jakiś kwadrans drogi stąd. Poczeka sobie.

- Dean - powiedział z naciskiem Sam. - Ja nie żartuję.

Westchnął z rezygnacją wiedząc, że Sammy nie odpuści i wstał z łóżka.

- Dobra, daj mi dziesięć minut - wymamrotał i ruszył w stronę łazienki, aby się ogarnąć. Zatrzymał się jednak w progu drzwi i odwrócił wzrok w stronę brata. - Gdzie Cass?

- Nie wiem. Często gdzieś znika rano. To Cass.

- Racja - odparł Dean i już wszedł do łazienki, kiedy cofnął się i ponownie spojrzał na brata. - Wiesz co? Może zostanę na wypadek, gdyby Cass wrócił, a ty pojedziesz po Chucka?

- Dasz mi prowadzić swój wóz? 

Wzruszył ramionami.

- Moja Dziecinka* została w naszym wymiarze. To podróbka. Bardzo dobra, ale jednak podróbka.

Sam westchnął.

- W porządku - odparł. - Wracam za godzinę. Ogarnij się do tego czasu.

Dean skinął głowę, jakby od niechcenia. 

Młodszy Winchester zarzucił coś szybko na siebie, chwycił kluczyki, po czym wyszedł z pokoju, a Dean wrócił do łóżka.


Sam był na miejscu niespełna pół godziny od telefonu Chucka. Shurley stał przy budce telefonicznej i jak zwykle wyglądał jak pokrzywdzone przez życie duże dziecko. Kiedy zobaczył zatrzymującą się Impalę, szybko wsiadł do auta.

- Dziękuję, Sam - powiedział nieśmiało, zajmując miejsce pasażera.

- Nie ma sprawy - odparł Winchester i ruszył w stronę powrotną do motelu. Po chwili postanowił zadać nurtujące go pytanie. - Gdzie Gabe?

- Załatwia swoje sprawy - odpowiedział Chuck, co zresztą było prawdą.

Winchester spojrzał niepewnie na pasażera.

- Gdzie w ogóle zniknęliście? - Chuck nie odpowiedział od razu, więc Sam postanowił sprecyzować swoje pytanie. - Znaczy, chodzi mi o to, że nikt nie mógł was wykryć. Jakby przeniesiono was na innego wymiaru.

- Bo tak było - odparł łagodnie Chuck. 

Sam spojrzał na niego zdezorientowany.

- I ty wróciłeś, a Gabriel nie?

- Mniej więcej.

W tym momencie Sam gwałtownie zahamował. Początkowo Chuck myślał, że to dlatego, że jest na niego zły, ale wtedy zobaczył małe, spadające na maskę samochodu, kolorowe łakocie.

Dosłownie łakocie.

Żelki.

W kształcie łosi.

Spadały z nieba.

Deszcz żelków.

- To chyba jakiś żart - stwierdził Sam i wysiadł z auta, jakby chcąc się upewnić, czy faktycznie pada żelkowy deszcz, czy też po prostu ktoś robi sobie żarty nad drogą. 

Prawdziwa okazała się ta pierwsza opcja.

Z nieba spadały żelki.

Chuck westchnął.  Od razu zrozumiał, co się stało - Gabriel wybrał zaskakująco dziwny sposób na dogadanie się ze swoją córką. A deszcz żelków? To dopiero początek. 

Owszem - mógł przenieść się z powrotem do archanioła i Heleny, ale po co? Dopóki nikt nie ucierpiał... Przyjął to jako wyzwanie. Przecież on też mógł kreować rzeczywistość.

Postanowił chronić te nieświadome niczego dzieciaki z Winchesterami i Castielem na czele przed przesadnym poczuciem humoru Gabriela i Heleny. Jednak nie chciał się jeszcze ujawniać. Na to przyjdzie jeszcze pora.

Jeszcze raz spojrzał na żelki, których ilość na przedniej szybie stale narastała.

Westchnął i pstryknął palcami, a żelki po prostu zniknęły.

Zdezorientowany Sam wsiadł z powrotem do auta i próbując udawać, że nic się nie stało, ruszył w stronę motelu.

---

* Odpowiada Wam to tłumaczenie Baby, czy inaczej to tłumaczyć?

***

Miałam już dzisiaj nie dodawać kolejnego rozdziału, ale zauważyłam, że opowiadanie podskoczyło w rankingu, więc... oto jestem xD A poważnie to dziękuję, że to czytacie. Dziękuję za każde wyświetlenie, każdą gwiazdkę, każdy komentarz, każde udostępnienie tego opowiadania - to naprawdę ma dla mnie ogromne znaczenie. I nawet to pozornie odległe 530 miejsce w rankingu na Wattpadzie cieszy jak cholera ^^

P.S. Polecam video w mediach - dobrze wpasowuje się w klimat wydarzeń, które będą miały miejsce od tego rozdziału 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro