27. Reunion
Dean z Samem spojrzeli po sobie, kiedy usłyszeli pukanie do drzwi. Nikogo się nie spodziewali, a obsługa została poinformowana, aby im nie przeszkadzać. Był późny wieczór, więc tym bardziej odgłos ten ich zaskoczył.
Starszy z braci wstał powoli i wyjmując nóż, który praktycznie zawsze miał przy sobie, ruszył w stronę drzwi. Ostrożnie je otworzył, a kiedy zobaczył, kto stoi w progu, pociągnął go i niemal rzucił o ścianę przy drzwiach, przystawiając przybyszowi nóż do gardła.
- Podaj mi chociaż jeden powód, dla którego nie miałbym odciąć ci głowy - warknął.
- Nie przyszedłem tu walczyć - wydukał Cassidy.
Dean mu nie wierzył. Nigdy nie lubił wampirów. A tych, które go ugryzły nienawidził szczególnie.
- Spokojnie, kolego - usłyszał ten charakterystyczny brytyjski akcent. - Jest ze mną.
Winchester rzucił Cassidy'emu wściekłe spojrzenie, a następnie go puścił i skupił swoją uwagę na gościu w beżowym płaszczu.
Pieprzony John Constantine - pomyślał.
- Jak nas znaleźliście? - spytał Sam, widocznie zainteresowany przybyciem tej dwójki.
- Odrobina magii nikomu nie zaszkodziła - powiedział, puszczając oczko w kierunku młodszego Winchestera.
Castiel przyjrzał się przybyszom uważnie.
- Jesteście sami - zauważył.
Nie było to zbyt spostrzegawcze, ale to Cass - trzeba mu wybaczać takie rzeczy. Dean uznawał te spostrzeżenia anioła za urocze. Nie, nie uznawał. Znaczy, uznawał, ale nigdy nikomu by się do tego nie przyznał. W zasadzie nie chciał się do tego przyznać sam przed sobą. Castiel był tylko przyjacielem.
Cassidy skinął głową.
- Jesse nie wie, że tu jestem - wyznał. - W zasadzie pewnie nawet się tym nie przejmuje. Posprzeczaliśmy się. Poszedłem do baru. Spotkałem naszego koleżkę Johna i...
- I uznaliśmy, że dobrym pomysłem będzie dogadanie się - przerwał mu John, jakby nie chcąc, aby wampir zaczął opisywać co się działo w międzyczasie, bo były to rzeczy, które wolałby sam im przedstawić. Spędził z nim kilka godzin, co zdecydowanie wystarczyło, aby zorientować się, że jak Cassidy zacznie mówić to prędko może nie przestać.
- Ale po co? - zapytał Dean. - Cokolwiek zabrało Chucka i Gabriela zniknęło. Anioły nic już nie wyczuwają. Utknęliśmy tu. Prawdopodobnie na zawsze. Powiedz im, Cass.
- To prawda - odparł anioł. - Na całej płaszczyźnie, poza Niebem, znajduje się obecnie tylko jeden archanioł i jest nim Lucifer. Gdziekolwiek jest teraz Gabriel, nie jest to ten wymiar.
Łowca spojrzał stanowczo na przybyszy.
- Jeśli więc żaden z was nie umie skakać między wymiarami, w co wątpię, to nie mamy o czym nawet rozmawiać.
- Uruchomiłem swoje stare kontakty - powiedział John. - Mogą wam pomóc wrócić. Z tym, że to naprawdę mocna czarna magia, a magia wymaga poświęceń, więc to nie będzie proste, ale możliwe. Wezmę tę cenę na siebie.
Dean nabrał podejrzeń. Już dawno stracił wiarę w dobroduszność i bezinteresowność ludzi. A ta bezinteresowność na pewno nie chodziła w parze w czarną magią.
- Mam uwierzyć, że masz tak dobre serce, że nic nie chcesz w zamian?
- Normalnie nie oferowałbym pomocy, ale mam dług wobec twojego anielskiego towarzysza, a ja nie lubię mieć długów.
- Czekaj, jaki dług? - spytał lekko podniesionym głosem Dean, jakby bał się, że anioł zrobił coś głupiego. Castiel jednak nie bardzo kwapił się do odpowiedzi. Wtedy Dean krzyknął - Mów, Cass!
- Uleczyłem jego przyjaciółkę - odparł. - Kiedy dowiedziałem się, dlaczego John chciał skontaktować się z moim Ojcem, nie mogłem pozwolić na to, by ta dziewczyna umarła tylko dlatego, że nas zostawił. Wejrzałem wgłąb jej duszy i wiedziałem, że to jeszcze nie jej czas. Musiałem coś zrobić.
Dean skinął tylko głową na znak, że rozumie.
- Jutro zabieram ją ze szpitala - oznajmił. - Pomoże nam.
Ostatnie dwa słowa nie podziałały na Deana kojąco. John wydawał mu się mroczny. Każdy, kto się z nim zadawał pewnie miał niewiele lepiej wszystko poukładane w głowie. Problemów i tak mieli aż nadto.
Castiel zauważył zmierzanie na twarzy przyjaciela. Podszedł do niego i spokojnym tonem powiedział to, co mogło być kluczowe jeśli chodzi o Zed Martin.
- Ona ma zdolności, Dean - zaczął niemal szeptem. - Ma wizje. I tylko raz widziałem piękniejszą duszę. Dwa lata temu. Kiedy ją leczyłem, zobaczyłem to, Dean.
- Co? - spytał, próbując nie krzyczeć, jakby czując, że ta rozmowa jest skierowana tylko do nich dwóch. - Jej dobroć? Proszę cię, Cass...
- Że wrócimy - odparł stanowczo. - I że go znajdziemy. Z jej pomocą.
Te słowa przekonały Deana. Jeśli mieli okazję uniknąć użycia czarnej magii ze strony Johna (a odmowa by tu nie pomogła - był na to zbyt uparty), to może pomoc tej dziewczyny będzie dobrym pomysłem? Może nie był to plan idealny, ale na pewno najlepszy, jaki mieli i na jaki mogli na ten moment wpaść.
- W porządku - odparł w końcu, zwracając się do pozostałych zgromadzonych w pokoju. - Lepszy taki plan niż żaden. A teraz, jeśli pozwolilibyście... - powiedział, podchodząc do drzwi i niezbyt delikatnie sugerując, że jest dość późna godzina, a ostatnie dni nie były zbyt dobre, jeśli chodzi o sen, a on jest tylko człowiekiem. Cholernie zmęczonym człowiekiem.
- Jasne - powiedział John, odnotowując prośbę Deana. - Castiel ma namiary na szpital, spotkamy się tam jutro o jedenastej - zaproponował, a Winchester skinął głową na znak, że pasuje mu ta propozycja.
Obaj ruszyli w stronę drzwi. John wyszedł, a Cassidy zatrzymał się tuż przed Winchesterem, przez co Dean nie poczuł się zbyt komfortowo.
- Powinienem cię chyba przeprosić - zaczął. - Trochę tam przesadziłem, a nie powinienem. Tkwimy w tym razem, nie powinno dochodzić do takich zdarzeń.
- Ta, zapewne masz rację - odparł z niechęcią.
- Dean, posłuchaj...
- Przeprosiny przyjęte - przerwał mu, mówiąc jakby bardziej od niechcenia niż szczerze. - Pogadamy o wszystkim jutro, a teraz naprawdę jestem zmęczony i chciałbym się wyspać.
Wampir skinął głową i wyszedł.
Znowu zostali we trójkę. Ale przynajmniej mieli już jakiś plan, a ekipa ponownie była prawie w komplecie. Jutro czekał ich ciężki dzień...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro