Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27. Reunion

Dean z Samem spojrzeli po sobie, kiedy usłyszeli pukanie do drzwi. Nikogo się nie spodziewali, a obsługa została poinformowana, aby im nie przeszkadzać. Był późny wieczór, więc tym bardziej odgłos ten ich zaskoczył.

Starszy z braci wstał powoli i wyjmując nóż, który praktycznie zawsze miał przy sobie, ruszył w stronę drzwi. Ostrożnie je otworzył, a kiedy zobaczył, kto stoi w progu, pociągnął go i niemal rzucił o ścianę przy drzwiach, przystawiając przybyszowi nóż do gardła.

- Podaj mi chociaż jeden powód, dla którego nie miałbym odciąć ci głowy - warknął.

- Nie przyszedłem tu walczyć - wydukał Cassidy.

Dean mu nie wierzył. Nigdy nie lubił wampirów. A tych, które go ugryzły nienawidził szczególnie.

- Spokojnie, kolego - usłyszał ten charakterystyczny brytyjski akcent. - Jest ze mną.

Winchester rzucił Cassidy'emu wściekłe spojrzenie, a następnie go puścił i skupił swoją uwagę na gościu w beżowym płaszczu. 

Pieprzony John Constantine  - pomyślał.

- Jak nas znaleźliście? - spytał Sam, widocznie zainteresowany przybyciem tej dwójki.

- Odrobina magii nikomu nie zaszkodziła - powiedział, puszczając oczko w kierunku młodszego Winchestera.

Castiel przyjrzał się przybyszom uważnie.

- Jesteście sami - zauważył.

Nie było to zbyt spostrzegawcze, ale to Cass - trzeba mu wybaczać takie rzeczy. Dean uznawał te spostrzeżenia anioła za urocze. Nie, nie uznawał. Znaczy, uznawał, ale nigdy nikomu by się do tego nie przyznał. W zasadzie nie chciał się do tego przyznać sam przed sobą. Castiel był tylko przyjacielem.

Cassidy skinął głową.

- Jesse nie wie, że tu jestem - wyznał. - W zasadzie pewnie nawet się tym nie przejmuje. Posprzeczaliśmy się. Poszedłem do baru. Spotkałem naszego koleżkę Johna i...

- I uznaliśmy, że dobrym pomysłem będzie dogadanie się - przerwał mu John, jakby nie chcąc, aby wampir zaczął opisywać co się działo w międzyczasie, bo były to rzeczy, które wolałby sam im przedstawić. Spędził z nim kilka godzin, co zdecydowanie wystarczyło, aby zorientować się, że jak Cassidy zacznie mówić to prędko może nie przestać. 

- Ale po co? - zapytał Dean. - Cokolwiek zabrało Chucka i Gabriela zniknęło. Anioły nic już nie wyczuwają. Utknęliśmy tu. Prawdopodobnie na zawsze. Powiedz im, Cass.

- To prawda - odparł anioł. - Na całej płaszczyźnie, poza Niebem, znajduje się obecnie tylko jeden archanioł i jest nim Lucifer. Gdziekolwiek jest teraz Gabriel, nie jest to ten wymiar.

Łowca spojrzał stanowczo na przybyszy.

- Jeśli więc żaden z was nie umie skakać między wymiarami, w co wątpię, to nie mamy o czym nawet rozmawiać.

- Uruchomiłem swoje stare kontakty - powiedział John. - Mogą wam pomóc wrócić. Z tym, że to naprawdę mocna czarna magia, a magia wymaga poświęceń, więc to nie będzie proste, ale możliwe. Wezmę tę cenę na siebie.

Dean nabrał podejrzeń. Już dawno stracił wiarę w dobroduszność i bezinteresowność ludzi. A ta bezinteresowność na pewno nie chodziła w parze w czarną magią.

- Mam uwierzyć, że masz tak dobre serce, że nic nie chcesz w zamian?

- Normalnie nie oferowałbym pomocy, ale mam dług wobec twojego anielskiego towarzysza, a ja nie lubię mieć długów.

- Czekaj, jaki dług? - spytał lekko podniesionym głosem Dean, jakby bał się, że anioł zrobił coś głupiego. Castiel jednak nie bardzo kwapił się do odpowiedzi. Wtedy Dean krzyknął - Mów, Cass!

- Uleczyłem jego przyjaciółkę - odparł. - Kiedy dowiedziałem się, dlaczego John chciał skontaktować się z moim Ojcem, nie mogłem pozwolić na to, by ta dziewczyna umarła tylko dlatego, że nas zostawił. Wejrzałem wgłąb jej duszy i wiedziałem, że to jeszcze nie jej czas. Musiałem coś zrobić.

Dean skinął tylko głową na znak, że rozumie.

- Jutro zabieram ją ze szpitala - oznajmił. - Pomoże nam. 

Ostatnie dwa słowa nie podziałały na Deana kojąco. John wydawał mu się mroczny. Każdy, kto się z nim zadawał pewnie miał niewiele lepiej wszystko poukładane w głowie. Problemów i tak mieli aż nadto. 

Castiel zauważył zmierzanie na twarzy przyjaciela. Podszedł do niego i spokojnym tonem powiedział to, co mogło być kluczowe jeśli chodzi o Zed Martin.

- Ona ma zdolności, Dean - zaczął niemal szeptem. - Ma wizje. I tylko raz widziałem piękniejszą duszę. Dwa lata temu. Kiedy ją leczyłem, zobaczyłem to, Dean.

- Co? - spytał, próbując nie krzyczeć, jakby czując, że ta rozmowa jest skierowana tylko do nich dwóch. - Jej dobroć? Proszę cię, Cass...

- Że wrócimy - odparł stanowczo. - I że go znajdziemy. Z jej pomocą.

Te słowa przekonały Deana. Jeśli mieli okazję uniknąć użycia czarnej magii ze strony Johna (a odmowa by tu nie pomogła - był na to zbyt uparty), to może pomoc tej dziewczyny będzie dobrym pomysłem? Może nie był to plan idealny, ale na pewno najlepszy, jaki mieli i na jaki mogli na ten moment wpaść.

- W porządku - odparł w końcu, zwracając się do pozostałych zgromadzonych w pokoju. - Lepszy taki plan niż żaden. A teraz, jeśli pozwolilibyście... - powiedział, podchodząc do drzwi i niezbyt delikatnie sugerując, że jest dość późna godzina, a ostatnie dni nie były zbyt dobre, jeśli chodzi o sen, a on jest tylko człowiekiem. Cholernie zmęczonym człowiekiem.

- Jasne - powiedział John, odnotowując prośbę Deana. - Castiel ma namiary na szpital, spotkamy się tam jutro o jedenastej - zaproponował, a Winchester skinął głową na znak, że pasuje mu ta propozycja.

Obaj ruszyli w stronę drzwi. John wyszedł, a Cassidy zatrzymał się tuż przed Winchesterem, przez co Dean nie poczuł się zbyt komfortowo.

- Powinienem cię chyba przeprosić - zaczął. - Trochę tam przesadziłem, a nie powinienem. Tkwimy w tym razem, nie powinno dochodzić do takich zdarzeń.

- Ta, zapewne masz rację - odparł z niechęcią.

- Dean, posłuchaj...

- Przeprosiny przyjęte - przerwał mu, mówiąc jakby bardziej od niechcenia niż szczerze. - Pogadamy o wszystkim jutro, a teraz naprawdę jestem zmęczony i chciałbym się wyspać.

Wampir skinął głową i wyszedł. 

Znowu zostali we trójkę. Ale przynajmniej mieli już jakiś plan, a ekipa ponownie była prawie w komplecie. Jutro czekał ich ciężki dzień...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro