Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24. I'll kill you, you son of a bitch!

- Jak to zniknęli?! - Jesse niemal warknął na Castiela, co zdenerwowało Deana, któremu puściły nerwy. Już wcześniej zraził się do Jessego, jednak tym razem kaznodzieja przesadził.

- Ej, spokojniej trochę, co?! - odpowiedział równie podniesionym głosem, jakby próbując dać do zrozumienia, że zadzierając z aniołem, zadziera też z nim.

Nie miał zamiaru nikomu pozwolić obrażać Castiela. Nie po tym, co razem przeszli. Nie po tym, co anioł dla niego zrobił. A już na pewno nie zamierzał pozwolić na to temu kretynowi.

- Nie wtrącaj się - powiedział ostro Jesse, Dean jednak nie zamierzał się go słuchać. Ani teraz, ani nigdy.

- Najeżdżasz na mojego kumpla bez powodu, więc mam prawo się wtrącać - odpowiedział zaskakująco spokojnym tonem, jakby będąc święcie przekonanym o tym, że ma rację i próbował wykorzystać to w tej wymianie zdań. Bezskutecznie.

Kaznodzieja spojrzał na Deana wściekłym spojrzeniem. Większość pewnie w tym momencie by odpuściła, ale nie on. Nie Winchester.

- Bo twój przyjaciel spierdolił zadanie - stwierdził Jesse.

- Uważaj na słowa - ostrzegł go.

- Uważam.

- Dlatego robisz z Cassa psa gończego?

- A nadaje się do czegoś innego? Bo na razie na niewiele się przydał.

- Na pewno przydał się bardziej niż ty.

Z każdym kolejnym zdaniem przybliżali się do siebie, aż stali w wystarczającej odległości, aby jeden mógł drugiego uderzyć.

- Uważaj co mówisz - powiedział ostro Jesse.

- Bo co? Wyślesz mnie do Piekła? Byłem tam, nie jest tak źle, więc śmiało. 

Zapadł głucha cisza. Nikt inny nie chciał się wtrącać. Dopiero Castiel przerwał tę ciszę.

- Dean, odpuść - poprosił.

- Nie, Cass - odpowiedział z determinacją w głosie. - Nie pozwolę by ten zadufany w sobie klecha tak cię traktował - stwierdził, po czym ponownie zwrócił się do Jessego. - Przeproś go - zażądał.

Kaznodzieja parsknął.

- Za co?

I te słowa przelały szalę pomiędzy agresją i opanowaniem ze strony Winchestera, który bez najmniejszego ostrzeżenia rzucił się na współrozmówcę. 

- Dean - zareagował szybko Sam, próbując odciągnąć brata od leżącego na ziemi kaznodziei, który podniósł się i zaczął oddawać ciosy. - Dean! 

Samowi nie bardzo wychodziła próba rozdzielania brata i kaznodziei. Dopiero przy pomocy Castiela i Tulip udało się ich rozdzielić.

Dean potrząsnął ramionami, dając do zrozumienia, żeby go puścili.

- Już jestem spokojny - zapewnił, jednak kiedy go puścili, w ułamku sekundy doskoczył do stojącego niecałe dwa metry dalej Jessego i uderzył go, rozwalając mu nos. - Dobra, teraz już naprawdę jestem spokojny - powiedział, unosząc ręce do góry, na znak obrony, kiedy brat ponownie odciągnął go od kaznodziei.

Nie zdążył zareagować, kiedy na Deana rzucił się Cassidy, jakby w ramach zemsty za pobicie Jessego. Wampir wyszczerzył swoje zęby i zachowywał się tak, jakby próbował rozszarpać nimi tętnicę szyjną Winchestera, co ten dość skutecznie mu uniemożliwiał. Wtedy wszyscy postanowili pomóc ich rozdzielić. Wszyscy oprócz Lucifera i Constantine'a, którzy patrzyli się na całą sytuację z zaciekawieniem.

- Myślisz, że go ugryzie? - spytał Morningstar.

- Wątpię - odparł John.

- Daję pięć dolców, że da radę - zaproponował. - Stoi? - wyciągnął dłoń w stronę egzorcysty, który uścisnął ją na znak, że przyjmuję zakład.

Po dłuższej chwili próby powstrzymania bójki całość przerodziła się w bliżej nieokreśloną szarpaninę pomiędzy przynajmniej dwoma stronami (trudno było to określić stojąc obok - dla Lucifera wyglądało to tak jakby każdy bił się z każdym).

Po kolejnej dłuższej chwili w końcu udało się rozdzielić Deana od Cassidy'ego i przerwać to chaotyczne starcie.

- Prawie mnie ugryzł! Ten skurwiel chciał się ugryźć! - krzyknął Dean, po czym, próbując się wyrwać, dodał -  Zabiję cię, ty sukinsynu!

Constantine wyciągnął dłoń w stronę Morningstara, który westchnął i powolnie wręczył mu banknot pięciodolarowy, jakby ciężko było mu się pogodzić z tym, że jednak przegrał zakład.

  - Dean, uspokój się - poprosił Sam. 

Tym razem jednak to Cassidy wyrwał się z uścisku i tak obolałego już Jessego i Crowleya, który w sumie miał gdzieś czy oni się wszyscy czasem nie pozabijają. Wampir rzucił się na Deana i nim ktokolwiek zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, ugryzł Winchestera w ramię.

- No bez jaj! - krzyknął Dean, ponownie próbując wyrwać się z uścisku Sama i Castiela. - Poważnie?!

Tym razem to Lucifer wyciągnął dłoń w stronę Johna, który z rezygnacją oddał mu banknot, dokładając przy okazji kolejne pięć dolarów.

- Dean, pozwól - powiedział łagodnie Castiel, po czym położył dłoń na miejscu ugryzienia przez Cassidy'ego. Po chwili po ranie nie było śladu. Anioł zadeklarował też, że usunął wszelkie symptomy ugryzienia, więc Dean nie przemieni się w wampira. Sam odetchnął z ulgą, natomiast jego brat ponownie spróbował się wyrwać, co, przez chwilowy słabszy chwyt Castiela, udało mu się bez problemu.

- Zabiję cię - powiedział, zmierzając w stronę Cassidy'ego, jednak tym razem obie strony zareagowały w porę, aby uniknąć kolejnego starcia.

- Możecie przestać?! - do rozmowy w końcu dołączył John, który miał widocznie dość awantury, która się wywiązała.

- Pieprzcie się wszyscy - powiedział Jesse, po czym splunął krwią, która napłynęła mu do ust i zaczął schodzić ze wzgórza. Cassidy i Tulip rzucili reszcie wściekłe spojrzenie, po czym ruszyli w ślad za swoim przyjacielem.

Reszta spojrzała po sobie zdezorientowana.

- Okej, co się właśnie stało? - spytał Sam.

- Pozbyliśmy się kretyna i wampira - podsumował krótko Dean, po czym wziął głęboki oddech, aby się uspokoić.

- Wiesz, że nie musiałeś być taki ostry?

- Ten dupek obrażał Cassa - bronił się Dean. - Tylko ja mogę obrażać Cassa.

- Wcale nie zabrzmiało tak, jakbyś go kochał - podsumował sprawę Crowley.

- Zamknij się! - powiedział ostro Dean, wskazując wściekle palcem na Króla Piekieł. - Bo zaraz i tobie przyłożę.

- Możemy się skupić? - poprosił Sam, czując, że atmosfera znowu gęstnieje. Naprawdę nie miał ochoty na walkę Deana z Crowleyem. Kiedy zdobył sobie uwagę reszty, kupił się na aniele. - Cass, powtórz to co powiedziałeś o Chucku i Gabrielu.

Anioł westchnął.

- Nie wyczuwam ich już - stwierdził. - Natomiast wyczuwam tu potężną energię. Prawdopodobnie po prostu się przenieśli, kiedy zorientowali się, że jesteśmy blisko. Trochę zajmie zanim ich znajdziemy...

- Gdzie się przenieśli? - spytał Dean.

- Sądząc po otaczającej nas energii i tym, że ich nie wyczuwam, przypuszczał bym inny wymiar.

- Zajebiście - podsumował Winchester. 

- Cass - wtrącił się Sam. - Nie żebym obrażał twoje anielskie zdolności, ale jak mogli to zrobić? Podobno Gabriel jest za słaby, aby skakać między wymiarami.

- To prawda - przyznał. - Ktoś inny musiał ich przenieść.

- Kto?  - spytał Dean, a anioł ponownie westchnął.

- Sądząc po podobieństwie tej energii do tamtej, którą wyczułem wcześniej w miejscu...

- Tata to zrobił - wtrącił Lucifer, widocznie nie chcąc przedłużać. Tym stwierdzeniem zdobył sobie uwagę pozostałych. - A skoro był tu zaledwie chwilę wcześniej to najwidoczniej na razie nie chce z nami rozmawiać, więc proponowałbym pójść się napić - zaproponował. - Za nami ciężki dzień.

***

Rozdział pisany po alkoholu w środku nocy, więc jeśli są błędy czy coś to proszę o zwrócenie uwagi. Z góry dzięki 😇

P.S. #728 w FanFiction - dziękuję!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro