23. I can't hate you
Przeniósł ich na wzgórza nieopodal Los Angeles, wiedząc, że nikt ich tam nie usłyszy i chociaż przez chwilę będą mieli spokój, zanim reszta tu dotrze. Castiel nie mógł przenieść ich wszystkich. Wiedział jednak, że już zdążył ich namierzyć.
Stał kilka kroków od Chucka i patrzył na niego z determinacją. Miał dość.
- Koniec przedstawienia - powiedział. - Przypomniałeś sobie, prawda?
- Tak - odparł krótko i wtedy w Gabrielu coś pękło. Mocno i boleśnie.
- Po pierwsze: gratuluję, występ godny uznania, a po drugie... - podszedł do Chucka i z całej siły przywalił mu w twarz, tak mocno, że obaj odczuli ból, a Chuck upadł od siły uderzenia. Szybko jednak wstał, masując bolący policzek.
Gabriel znowu cofnął się o kilka kroków.
- Chyba zasłużyłem - powiedział stosunkowo łagodnie Chuck, a Gabriel z trudem powstrzymał się, żeby nie przyłożyć mu po raz drugi. Tylko odrobinę mocniej, bardziej wykorzystując moc archanioła.
- Ty nas tu przeniosłeś? - spytał zdenerwowany.
- Nie. Oczywiście, że nie.
Gabriel rozłożył ręce w geście bezsilności.
- Skoro nie byłem to ani ja, ani ty to kto?
- Przecież dobrze wiesz kto - odparł Chuck, a Gabriel poczuł dziwne ukłucie w sercu.
Jeśli to nie był żaden z nich, to zostawała im jedna opcja. Opcja, która bolała Gabriela, ale jednocześnie napawała dumą. Ile jego córka miała teraz lat? Siedemnaście? Nie widział jej odkąd ukrył ją w innym wymiarze, aby ukryć przed pozostałymi aniołami. Dobrze wiedział, co stałoby się, gdyby ktoś ją znalazł. Dlatego nigdy z nią nie rozmawiał. Czasem, jeszcze przed swoją śmiercią, przenosił się do wymiaru, w którym ją zostawił i obserwował ją z daleka, aby zobaczyć czy na pewno wszystko z nią w porządku. Dorastała normalnie, nie mając pojęcia kim jest. Ale jeśli ona to zrobiła, jeśli jej moce się objawiły... Oznaczało to koniec spokojnego życia, którego dla niej chciał i konieczność wyjawienia jej prawdy, a co za tym idzie - zmuszenie jej do ukrywania się przez resztę swojego życia. Jeśli miała moc, która mogła działać międzywymiarowo... Nie ma możliwości, aby anioły jej nie wykryły.
- Wiem, co teraz czujesz - powiedział Chuck.
- O, czyżby?! - spytał Gabriel z ironią w głosie. Nawet nie zorientował się, kiedy zaczął krzyczeć. - Bo jeśli dobrze pamiętam to miałeś gdzieś chronienie nas. Nie tak całkiem temu zresztą. Lucyfer i Michał prawie się pozabijali, ja zginąłem z rąk własnego brata. Gdzie wtedy byłeś, co?! Bawiłeś się w pisanie nic niewartych książek o Winchesterach?! Opuściłeś nas! Opuściłeś mnie! Lata temu. Sprawdzałeś w ogóle co się dzieje? Zależało ci chociaż w najmniejszym stopniu?!
- Wiesz, że tak.
- Daj mi spokój... - wypowiedział te słowa prawie ze łzami w oczach, odwracając się. Nie mógł tego dłużej znieść. Nie miał pojęcia czemu uważał, że rozmowa będzie łatwiejsza. Nie miał pojęcia, czemu po tym wszystkim dalej krył Go przed Winchesterami, Castielem i całą resztą.
Chuck podszedł do Gabriela i położył mu rękę na ramieniu. Przez ciało archanioła przeszły ciarki. Dopiero teraz zrozumiał jak bardzo tęsknił za Ojcem.
- Rozumiem, co czujesz, synu - powiedział łagodnie. - Ale musisz zrozumieć, że nie miałem wyboru. Musiałem odejść.
To było jak kopanie leżącego. Gabriel coraz bardziej żałował swojej decyzji.
- Zawsze mamy wybór - odpowiedział z nienawiścią w głosie, a głos lekko mu się łamał. - A ty szczególnie.
- To nie tak...
- Więc podaj ten cholerny powód! - krzyknął.
Chuck przez chwilę nie odpowiadał. Czuł nienawiść, jaką darzył go teraz Gabriel. Nie pomagało mu to w rozmowie z nim.
- Nie mogłem wytrzymać atmosfery w Niebie. Nie mogłem znieść tego, co stało się z Lucyferem. Po tym jak zamknęliśmy go w Piekle było tylko gorzej. Coraz bardziej mnie zawodziliście. Uznałem, że jeśli zniknę na trochę, może będzie lepiej. Myliłem się.
Gabriel ponownie zdobył się na odwagę, by spojrzeć Ojcu w oczy. Widział w nich szczerość.
- I to bardzo - powiedział w końcu. - Po twoim odejściu wszystko szlag trafił. Sam odszedłem niedługo później i ukryłem się wśród ludzi.
- Wiem - powiedział łagodnie Chuck. Ten Jego łagodny ton głosu działał na Gabriela kojąco. - Dlatego to z tobą rozmawiam. Dlatego to ty usłyszałeś mój apel o pomoc, kiedy sam nie byłem świadomy co się dzieje. Jesteśmy do siebie podobni. Wiedziałem, że ty mnie zrozumiesz. Mimo tego, że możesz mnie teraz nienawidzić.
- Nie potrafię cię nienawidzić - odparł. - W ogóle nie potrafię nienawidzić. Nie potrafię nawet nienawidzić Lucyfera, mimo że to on mnie zabił.
Przez chwilę zapadła cisza. Patrzyli się na siebie, jakby nie wiedząc czy powinni się pozabijać, czy przytulić.
- Zawsze byłeś lojalny, Gabrielu.
- Szkoda, że nigdy nie potrafiłeś tego docenić.
- Doceniam to.
- To czemu tego nie widzę?! Mówisz, że zawsze byłem lojalny, więc czemu nie uprzedziłeś mnie, że odchodzisz?! Czemu nie powiedziałeś na jak długo odchodzisz?! Nie mogłeś mi zaufać?! Jestem twoim synem! Zostawiłeś mnie samego z Rafałem i Michałem kłócącymi się o władzę w Niebie. Masz pojęcie ile to trwało, zanim się dogadali?! Ilu aniołów zginęło?! Na śmierć ilu braci musiałem patrzeć nim postanowiłem opuścić Niebo, które w rzeczywistości stało się piekłem?! Na to nie masz żadnego cholernego wytłumaczenia!
I znowu ten uniesiony głos... Gabriel miał teraz zbyt wiele na głowie. Ponowne spotkanie z Ojcem, Winchesterów i paczkę siedzącą im na ogonie, skąd wszyscy najchętniej by go zabili... do tego dochodziły zmartwienia o córkę. Czy anioły trafiły już na jej trop? Czy jeszcze żyła?
- Masz rację - przyznał Chuck. - Powinienem był cię uprzedzić. Powinieneś wiedzieć.
- Naprawdę super, że widzisz swoje błędy. Jestem po ogromnym wrażeniem - powiedział z przesadną ironią. Przez kilka sekund zapadła cisza.
- Jesteś zły - zauważył.
- Ty byś nie był?!
- Nie. I ty też byś nie był, gdybyś rozumiał sygnały, które ci wysyłałem zanim odszedłem. To ty miałeś przejąć władzę w Niebie, Gabrielu. Nie Rafał. Nie Michał. Ty.
- Wow - Gabriel odszedł na kilka kroków i powoli wykonał obrót, próbując dojść do siebie po tym, co właśnie usłyszał. - Wielkie dzięki, że informujesz mnie o tym teraz...
- Rozumiem, że jesteś zły.
- Zły? Nie. Ja jestem pioruńsko zdenerwowany. W tym momencie mam szczerą ochotę rozdrapać cię na strzępy...
- Cóż, masz do tego pełne prawo...
- Nie wątpię.
- ...Ale musimy dokończyć tę rozmowę później.
Gabriel spojrzał na niego jeszcze bardziej zdenerwowany.
- O, więc znowu uciekasz. Nie no, jestem pod wrażeniem...
- Winchesterowie są blisko. Wiesz o tym, doskonale ich wyczuwasz.
- Nie masz ochoty z nimi rozmawiać czy o co chodzi?
Chuck spojrzał Gabrielowi prosto w oczy. Widział te mieszane uczucia w jego oczach. Wiedział, że odbudowanie relacji z nim nieco potrwa. Teraz jednak mógł wykonać pierwszy krok.
- Nie o to chodzi - stwierdził. - Jestem gotowy na rozmowę z nimi, ale tłumaczenie wszystkiego długo potrwa, a zdaje się, że masz teraz inne priorytety.
Gabriel spojrzał na Niego, jakby nie do końca rozumiejąc, co ma przez te słowa na myśli. Wtedy poczuł dotyk Jego dłoni na ramieniu i nagle poczuł znajome uczucie i otaczające ich światło. To samo uczucie, które czuł chwilę przed tym, jak znalazł się w tym chorym wymiarze.
Teraz już rozumiał, o co Mu chodziło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro