Thundershield #1
Thor uśmiechał się pewny siebie, widząc jak członkowie Avengers próbowali podnieść jego młot i przysłuchując się ich rozmowom w milczeniu. Bawiło go, gdy starali się dzięki sile i technologii wygrać z magią.
- Natasha, a Ty nie próbujesz? - Spytał Clint, śmiejąc się z prób Tony'ego, mimo faktu, że przecież to on przed chwilą zapoczątkował to przedstawienie, próbując zmierzyć się z bronią Thora.
- Nie dzięki, wolę patrzeć jak wy się męczycie. - Odparła z uśmiechem, opierając się wygodnie. Patrzyli jeszcze jak Tony razem z Rhodey'em siłowali się z Mjölnirem, jednak po chwili nawet on dał sobie spokój. Następnie do młota podszedł Bruce, który zdenerwował się faktem, że jemu też się nie udało i wyglądał jakby zaraz miał zamienić się w Hulka, jednak na szczęście w porę się opanował i nikt nie ucierpiał.
- To co? Ktoś jeszcze jest chętny? - Spytał Thor podnosząc Mjölnir, żeby pokazać, że jest prawdziwy, a nie jakaś przyczepiona do stołu atrapa.
- Idź Kapitanie, wszyscy mężczyźni to wszyscy mężczyźni. - Trąciła go Natasha, a on pokręcił delikatnie głową. Przecież wiedział, że nie jest godny. Nie po tym co zrobił. - No nie bądź taki, to tylko zabawa. - Zachęcała rudowłosa, na co blondyn przewrócił oczami i westchnął, ale wstał.
- Mogę? - Spytał cicho, a Odinson kiwnął głową, położył młot z powrotem na stole, patrząc z uśmiechem jak Rogers podchodzi i łapie za jego rękojeść. Uśmiech boga piorunów zniknął w sekundę, kiedy broń drgnęła, gdy Kapitan Ameryka spróbował ją podnieść. Jednak wyraz twarzy drugiego z blondynów również uległ zmianie. Uśmiech i radość zmieniły się w zdziwienie, a potem w smutek i poczucie winy, a mężczyzna udał, że się natęża jeszcze raz, odsuwając się od stołu, unosząc ręce i kręcąc głową
- Nie da rady. - Zaśmiał się sztucznie, a Thor z ulgą mu zawtórował. Jedyną osobą, która zdawała się zauważyć zmianę w nastroju Rogersa była Natasha, patrząca na niego z uwagą, więc, kiedy Steve powiedział coś o świeżym powietrzu, poszła za nim na balkon. Zobaczyła go opierającego się o barierkę ze skulonymi ramionami i podeszła, kładąc mu dłoń na plecach.
- Wszystko dobrze Rogers? - Spytała cicho, a on kiwnął głową, uśmiechając się do niej. - Zapytam się jeszcze raz i chcę usłyszeć prawdę. Co się stało Steve? - Nazwała go po imieniu, co robiła tylko wtedy, gdy bardzo się o niego martwiła. Mężczyzna doskonale zdając sobie z tego sprawę spuścił głowę i spojrzał na kobietę, zdejmując maskę radości.
- Mjölnir drgnął. To się stało. - Odpowiedział i odepchnął się delikatnie od poręczy. - To nie powinno się zdarzyć Nat.
- Nie powinieneś się cieszyć? Wiesz, jesteś poniekąd godny. - Uśmiechnęła się do niego, ale momentalnie spoważniała, gdy zobaczyła łzy przyjaciela po swoich słowach. Mężczyzna usiadł i podkulił nogi pod brodę, obejmując je rękami.
- Ja godny? Nie mogę być godny Natasha. Nie zasługuję na to, żeby być godnym. - Schował głowę w kolanach, chcąc ukryć przed nią łzy, a ona objęła go delikatnie i bez słowa. Po chwili siedzenia w ten sposób rudowłosa podniosła wzrok i zobaczyła stojącego w przejściu Thora, który ze zdziwieniem i jeszcze czymś, czego kobieta nie potrafiła zdefiniować, wpatrywał się w Steve'a.
Długowłosy patrzył na tę scenkę delikatnie rozczulony, próbując zrozumieć zachowanie Midgardczyków, a zwłaszcza tego jednego. Wszyscy inni chcieli koniecznie podnieść młot za pomocą siły, narzędzi i technologii, uparcie wierząc, że albo są godni, albo ta cała gadka jest tylko legendą. A ten jeden uroczy blondyn, przybyły tu z innego wieku, który tak jak on nie rozumie wszystkich teraźniejszych zachowań, nie potrafi przyzwyczaić się do wielu rozwiązań technologicznych i ciągle gubi się w tej rzeczywistości, któremu jako jedynemu udało się delikatnie poruszyć jego bronią, wydawał się tym faktem zasmucony, a nawet przestraszony. Gdy złapał kontakt wzrokowy z Natashą ona wskazała brodą na Steve'a, a on skinął głową, podchodząc do nich bezgłośnie. Kobieta pogłaskała jeszcze skulonego mężczyznę po włosach i cicho opuściła balkon, on jednak tylko wtulił się bardziej w swoje nogi, nie podnosząc wzroku. Thor spojrzał na niego, a czując chłodnie powietrze zdjął z siebie bluzę, zarzucając ją na drugiego z blondynów i dopiero to sprawiło, że ten rozluźnił napięte mięśnie i spojrzał zaszklonymi oczami w górę, natrafiając na niebieskie tęczówki Thora. Widząc kogoś kompletnie innego niż Romanoff starał się przybrać na swoją twarz sztuczny uśmiech i usiadł prosto, jednak Odinson tylko pokręcił głową i lepiej nałożył mu na ramiona swoją bluzę, którą drugi przyjął z wdzięcznością, odwracając wzrok.
- Co się stało Kapitanie? - Spytał długowłosy, kucając naprzeciwko niego i zmuszając go do odwrócenia twarzy w swoją stronę. Ten jeszcze przez chwilę patrzył gdzieś w bok w milczeniu, aż w końcu westchnął cicho.
- Czy... - Przełknął gulę w gardle i spojrzał w niebieskie tęczówki rozmówcy swoim, równie niebieskim spojrzeniem. - Czy jest możliwe, że Mjölnir... Że Mjölnir się pomylił?
- Nie. To niemożliwe. Dlaczego pytasz Kapitanie? - Delikatnie położył mu dłoń na ramieniu.
- Więc dlaczego drgnął, gdy próbowałem go podnieść? - Drążył dalej, nie zwracając uwagi na pytania mężczyzny, ale ten widząc w jakim Rogers jest stanie nie przejmował się tym.
- Uważa widocznie, że możesz być godny, jeżeli coś zmienisz. Albo to Ty sam nie chcesz dopuścić do siebie tej myśli i starasz się ją wyprzeć. Nie wiem, nigdy nie spotkałem się z taką sytuacją. - Powiedział szczerze i wyciągnął dłoń, przywołując młot do siebie. Postawił go między sobą a drugim mężczyzną i spojrzał na niego. - Możemy sprawdzić, co stanie się tym razem. - Powiedział z delikatnym uśmiechem, a Steve tylko pokręcił głową i odsunął się od broni, wciskając się bardziej w barierki. - Dobra, Kapitanie, co się dzieje? - Spytał poważnie, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nie mogę być godny Thor. To niemożliwe. - Szepnął, spuszczając głowę. - Nie po tym co zrobiłem.
- Dlaczego tak myślisz Kapitanie? - Spytał cicho, odkładając broń na bok i przybliżając się do Rogersa, który z powrotem podkulił nogi, obejmując je ramionami, na co Thor delikatnie go przytulił. Nigdy nie sądził, że zobaczy kiedyś tego postawnego, pewnego siebie, niezłomnego mężczyznę tak niepewnego, przestraszonego i załamanego jak w tej chwili. Fakt, że młodszy wtulił się w niego ufnie, mimo że zwykle szanował przestrzeń osobistą innych i trzymał wszystkich na dystans, sprawił, że Gromowładny zobaczył w nim wiele z dziecka, którym, z tego co wiedział, drugi nie zdążył być. - Chcę Ci pomóc... - Dodał równie cicho.
- On spadł przeze mnie Thor. Oni go dostali w swoje macki i zrobili z niego maszynkę do zabijania z mojej winy. On teraz błąka się gdzieś po świecie samotny i zniszczony psychicznie, bo ja zawiniłem. Nie mogę być godny. A Mjölnir drgnął. - Powiedział, powstrzymując łzy. Odinson spojrzał na niego uważnie. Oczywiście, wiedział, że Rogers stracił na wojnie przyjaciela, ale wątpił, żeby to była wina Kapitana, zwłaszcza po tym, jak poznał go trochę lepiej.
- Mjölnir się nie myli Kapitanie. Drgnął, a to oznacza, że jesteś godny. - Powiedział poważnie.
- Ale Bucky... - Odparł cicho.
- Nie znam twojej dokładnej historii Steve, ale wiem, że Mjölnir się nie myli. - Powiedział, porzucając swój oficjalny ton i wpatrując się w młodszego zmartwiony. - Nie wiem co się stało te siedemdziesiąt lat temu, ani jak to się stało, że Twój przyjaciel wylądował w rękach tej wrogiej organizacji, ale jeżeli młot drgnął w twoich dłoniach to znaczy, że jesteś godny, tylko musisz widocznie coś naprawić.
- Nie zasługuję na to... - Pokręcił głową.
- Ja widzę to trochę inaczej. Popełniłeś jakiś błąd, ale to normalne, każdy popełnia błędy. Jednak twoje intencje zawsze były szczere, płynęły z dobroci serca. A Mjölnir to wyczuwa i przez drgnięcie pokazuje, że masz szansę na bycie godnym. Jeśli Twój przyjaciel żyje to znaczy, że masz szansę go uratować i naprawić błędy. - Spojrzał na Steve'a, ale ten dalej nie wyglądał na przekonanego. - Kapitanie, bycie godnym to dar, nie przekleństwo. Ja też nie jestem idealny, nigdy nie byłem, kiedyś byłem nawet gorszy niż dzisiaj. Ale dostałem szansę na naprawienie swoich błędów i wykorzystałem ją. Ty też masz taką szansę Kapitanie i wiem, że nie pozwolisz sobie na jej zmarnowanie. I nie bój się bycia godnym, bo, ze wszystkich ludzi których tutaj poznałem, Ty najbardziej na to zasługujesz. - Powiedział, pozwalając mu się na powrót w siebie wtulić i oparł brodę na czubku jego głowy, gładząc go po plecach.
- Dziękuję Thor. - Mruknął po chwili, odsuwając się od mężczyzny. - Bardzo mi pomogłeś. - Uśmiechnął się do niego delikatnie i wytarł łzy z policzków, przez co Odinson znowu zobaczył w nim dziecko.
- Nie ma sprawy Kapitanie, zawsze do usług. - Powiedział z uśmiechem i podniósł się, pomagając wstać drugiemu. Stali jeszcze przez chwilę na balkonie, ale w końcu wrócili do środka, gdzie Steve oddał Thorowi jego bluzę i wrócili do reszty, tylko młodszy wcześniej przemył twarz wodą, żeby ukryć ślady łez.
*trzy lata później*
Thor patrzył z niepokojem na to co się dzieje. Byli w Wakandzie, przygotowywali się do wielkiej bitwy, która może zaważyć na losach całego kosmosu i wszystkich dziewięciu światów. Bali się. Jeszcze nigdy nie musieli się zmierzyć z tak wielkim złem, a dodatkowo Tony, Peter i Stephen byli gdzieś w kosmosie. Gromowładny rozejrzał się i jego wzrok padł na Kapitana. Mężczyzna rozmawiał z Natashą, Bucky'm i Samem, a Odinson zastanawiał się, czy teraz udałoby się mu podnieść jego broń, ale Rogers zdawał się nie pamiętać tamtej chwili słabości, a przynajmniej doskonale to udawał. Jednak teraz nie było czasu, żeby się tym zajmować.
Armia Wakandy z większością Avengers, oraz Strażnikami Galaktyki stanęła naprzeciwko armii Thanosa. Nie mogli pozwolić, żeby olbrzym przejął kamień umysłu od Visiona, jednak w pewnym momencie robot sam znalazł się przy Wandzie. Thor widząc jak fioletowy kosmita odrzuca Rogersa i wstaje, żeby pójść w stronę Visiona rzucił się na niego, wbijając mu Stormbreaker w klatkę piersiową.
- Trzeba było zacząć od głowy. - Powiedział się przeciwnik i odrzucił Thora, z którego ręki wyleciał topór, wstał i poszedł w kierunku Wandy, która przed chwilą zniszczyła swojego ukochanego. Gromowładny poderwał się się z ziemi, a widząc jak olbrzym odnawia Visiona i sięga po żółty kamień umiejscowiony na czole robota, chciał powtórnie zaatakować, jednak zanim zdążył zlokalizować swój topór ktoś minął go w pełnym pędzie. Wysoka, męska postać biegła prosto na Thanosa, z początku bez żadnej broni, jednak w biegu zauważyła coś przypominającego wystającą rękojeść i złapała za to, nie zwalniając.
Odinson zamarł, widząc co postać trzyma w prawym ręku i patrzył jak zahipnotyzowany, gdy mężczyzna skoczył i jednym płynnym cięciem pozbawił wroga głowy. Dopiero kiedy tamten upadł na prawo od pokonanego Thor rozpoznał jego sylwetkę.
- Wiedziałem. - Mruknął z uśmiechem, kierując się w stronę wstającego z ziemi Rogersa. - Jak się czujesz będąc godnym Kapitanie? - Spytał stając koło niego. Vision i Wanda skierowali się z powrotem do stanowisk laboratoryjnych Shuri, a wakandyjska armia zaczęła wygrywać z armią najeźdźcy pod wodzą T'Challi.
- Dziwnie. Jakby... Jakby ta broń na mnie czekała. - Powiedział, wznosząc ku niemu swoje oczy i podając mu topór, a mężczyzna złapał broń niedaleko ręki młodszego, na co obaj delikatnie drgnęli, a Steve odwrócił lekko wzrok.
- Tak też pewnie było Kapitanie. Cieszę się, że to właśnie na Ciebie trafiło. Nie wyobrażam sobie nikogo lepszego na to miejsce z całej drużyny niż Ty. - Powiedział, a Rogers skinął głową w podzięce, odwzajemniając delikatnie uśmiech i ruszył pomóc innym. Thor uśmiechnął się szerzej, wziął rękawicę Thanosa i przeniósł ją do laboratorium, wracając po chwili na pole walki.
Armia wakandy, Avengers, Strażnicy Galaktyki i Wong wspólnymi siłami szybko uporali się z wrogiem, a niedługo później pojawili się przy nich Iron Man, Spider-man i Strange. Po skończonej walce wszyscy poszli pod laboratorium, skąd po pół godzinie wyleciał Vision już bez kamienia w czole i objął łkającą ze zdenerwowania Wandę.
- Nie da się inaczej zniszczyć kamieni niż używając do tego kamieni. - Powiedział, a Avengers spojrzeli po sobie i zaczęli dyskutować, który z nich powinien to zrobić. Tylko Steve stał z boku, bliżej Strażników i uśmiechnął się do nich delikatnie. Gamora odwzajemniła uśmiech i podeszła do niego przytulić się, a za nią reszta obrońców kosmosu. To dzięki pomysłowi Kapitana udało się nie dopuścić do wzięcia zielonoskórej na Vormir, za co byli mu niezmiernie wdzięczni. Blondyn odwzajemnił uścisk, uśmiechając się szerzej. Nie trzeba było słów, wystarczyły gesty.
Gdy oderwali się od siebie Steve z tym samym delikatnym uśmiechem położył ręce w geście błogosławieństwa najpierw na głowach Gamory i Petera, a potem Mantis i Draxa. Rocketa pogłaskał za uchem, a Groota podniósł i pocałował w czoło, na co on wtulił się w niego. Po chwili postawił go z powrotem na ziemi i poszedł do swoich przyjaciół, stojących parę metrów dalej i wpatrujących się w sprzeczkę.
- Twoja lewa. - Zaśmiał się cicho, stając między Samem, a Bucky'em, po lewej stronie tego pierwszego.
- Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? - Zapytał Barnes, obejmując Natashę w talii. - Nie wiemy co się stanie...
- Chyba mam prawo do takich poświęceń jak to. Nawet jeśli to będzie mój koniec to dokonałem już wszystkiego Buck. Uratowałem Cię i dałem nową rodzinę, ocaliłem wszechświat...Chcę teraz ocalić innych od nieznanego. I tak nie mam już o co walczyć.
- Jest jeszcze miłość Steve. - Powiedziała Romanoff, mając nadzieję, że zmieni to w jakiś sposób decyzję przyjaciela. Bali się przekonać czym skończy się dla niego ta misja.
- On ma Sif. Peggy już nie ma. A oni wszyscy mają swoje miłości, które ich potrzebują. Nie będę potrafił spojrzeć sobie w oczy, jeśli krzywda stanie się komuś, kto ma szansę na szczęśliwe zakończenie Tasha.
- A pomyślałeś o nas braciszku? - Spytał Bucky. - A co z nami?
- Macie siebie nawzajem Buck. Poradzicie sobie bez wciąż wpadającego w kłopoty blondyna. - Powiedział cicho i spojrzał w dół. - Wiem, że to boli, ale nie chcę patrzeć jak kolejna osoba, którą kocham ryzykuje życie. Nie zniosę straty kolejnego przyjaciela. - Pokręcił głową i zaczął szybko mrugać, starając się nie rozpłakać. Metaloworęki widząc to wtulił blondyna w siebie, gładząc go uspokajająco po włosach, a po chwili do uścisku dołączyli Natasha i Sam.
- Już cii Stevie, już cichutko, już dobrze. - Szepnęła Natasha.
- Dajcie mi to zrobić. Nie wiemy co się stanie. Może wszystko będzie dobrze. - Mruknął Kapitan, a pozostała trójka westchnęła cicho.
- Idź Kapitanie. Jeżeli uważasz, że dokonałeś już wszystkiego, że miałeś dobre życie i to Ci wystarczy to dobrze. - Powiedział Sam, przeczesując blond włosy, a on odsunął się od nich i uśmiechnął delikatnie.
- Jakby cokolwiek poszło nie tak, macie być szczęśliwi. To rozkaz. - Mruknął i skierował swoje kroki do rękawicy, leżącej na uboczu, omijając sprzeczających się Avengers i Strange'a.
Bał się. Cholernie się bał, że rzeczywiście zostawi swoich przyjaciół już na zawsze, wiedzieli przecież jak silną bronią są kamienie. Od Strażników i Strange'a słyszeli co się dzieje, jeśli człowiek dotknie jednego z nich, więc domyślali się co może stać się z człowiekiem, który ma przy sobie wszystkie sześć kamieni. Ale wiedział, że musi to zrobić. Patrząc jak ukochani jego przyjaciół powstrzymują łzy i próbują ich przekonać, żeby nie brali rękawicy upewniał się w swoim przekonaniu. On też zostawi tu przyjaciół, jeśli coś się nie powiedzie. Ale inni zostawią tu ukochanych i rodziny, które założyli. Przełknął ślinę patrząc na przyjaciół i włożył dłoń do rękawicy, unosząc ją. Poczuł jak energia kamieni dostaje się do jego ciała, ale nie zmienił swojego postanowienia, tylko jeszcze mocniej złapał się myśli, że musi zniszczyć kamienie. Podniósł wzrok i zobaczył wpatrzoną w siebie, przerażoną drużynę, ale nie zwrócił na to większej uwagi, tylko złapał kontakt wzrokowy z Thorem i pstryknął palcami z delikatnym, chociaż udawanym uśmiechem na ustach.
Odinson widząc Rogersa otworzył usta w niemym krzyku, a potem skrzywił się delikatnie z bólu, który poczuł gdzieś wewnątrz. Kapitan uśmiechał się do niego, ale jego oczy były przy tym tak smutne, że wyszedł mu bardziej żałosny grymas, który miał imitować uśmiech. Gromowładny wpatrywał się jak zbyt potężna dla zwykłego śmiertelnika energia idzie prosto do serca Kapitana, zacisnął dłonie i wstrzymał oddech, gdy mężczyzna pstryknął palcami.
Jakby w zwolnionym tempie oglądali kamienie odłączające się od rękawicy i rozpadające się na miliony, jak nie miliardy kawałków, mniejszych od kurzu. Tak małych, że nie było szans zauważyć ich gołym okiem. Jednak energia była już przy sercu Pierwszego Bohatera Ziemi, który zachwiał się i zaczął upadać. Dopiero to otrzeźwiło Asgardczyka, który wybudził się z letargu, podbiegł i złapał upadającego w swoje ramiona, kładąc go delikatnie, samemu osuwając się na ziemię z nadmiaru emocji. Wpatrzony w Rogersa nie zwrócił uwagi jak inni otaczają ich w kole, ani jak po drugiej stronie leżącego klęka Bucky. Nic do niego nie docierało.
Gromowładny wziął delikatnie prawą dłoń Steve'a w swoje dłonie, unosząc ją i składając na niej delikatny pocałunek. Od zawsze podziwiał leżącego przed nim blondyna za wszystko, za to co zrobił i jaki był. Za jego dobroć i współczucie kierowane do każdego, nawet do Loki'ego. Za jego troskę o innych, to jak każdego traktował jak własne dziecko, opiekując się nimi jak najlepsza matka było urocze i kochane. Za to jak uważał na innych podczas misji, za to, że potrafił odrzucić całe swoje dotychczasowe bezpieczne życie i przyjaciół tylko po to, żeby ratować swojego dawnego przyjaciela, za to, że zawsze myślał najpierw o innych, a później dopiero o sobie i za wiele innych rzeczy, których Odinson nawet z początku nawet nie zauważał. Tak samo, jak na początku nie zauważał jak bardzo Rogers jest piękny. Oczywiście, Thor wiedział, że Steve był przystojny i pożądany, ale dopiero po czasie zauważył, ukrytą dla większości pod mięśniami, siłą i poważnym, pewnym siebie wyrazem twarzy, uroczą, delikatną stronę blondyna. Nie zorientował się też, kiedy podziw do blondyna zmienił się w miłość do niego. Nie pamiętał od kiedy każdy uśmiech Rogersa skierowany w jego stronę dodawał mu sił i energii do dalszej walki, pomimo wszystko, każda jego łza była dla niego niczym cios w serce, a pełny spokój odnajdywał tylko przy mężczyźnie. Po prostu tak zaczęło się dziać, a Odinsonowi nie zostało do zrobienia nic innego, jak tylko przyzwyczaić się do myśli, że kluczem do jego dobrego samopoczucia i miłością jego życia został bohater z drugiej Wojny Światowej. A teraz Steve leżał przed nim, niemal bez życia, z ledwo unoszącą się klatką piersiową. Thor ledwo powstrzymał płacz, a do jego umysłu zaczęły powoli dochodzić odgłosy otoczenia.
- ... zabrać go do Shuri. - Usłyszał i wstał, delikatnie biorąc blondyna na ręce, a następnie spojrzał na osobę mówiącą. - Czyli jednak coś do Ciebie dociera Thor. - Uśmiechnął się do niego Strange i zaczął go prowadzić do laboratorium, gdzie bóg piorunów położył Steve'a na stole i odszedł powoli, zostawiając jeszcze ostatni pocałunek na jego dłoni. Shuri i Stephen od razu zajęli się leżącym, a Thor wyszedł z pomieszczenia i usiadł przed drzwiami, obok Natashy, Bucky'ego i Sama, reszta bohaterów postanowiła zaczekać na informacje w innym pomieszczeniu.
Każde z nich martwiło się o blondyna i u każdego z nich ten niepokój objawiał się w inny sposób. Natasha siedziała prosto, wykręcając sobie palce, z wbitym w ścianę przed nią wzrokiem, który mógłby zabić. Nawet nie wiedziała na kogo była wściekła, po prostu była wściekła. Właśnie traciła jednego z członków swojej rodziny, nie potrafiła się z tym pogodzić. Sam również siedział prosto, ale głowę miał spuszczoną na piersi. Jego poniekąd mentor, osoba dzięki której mógł znowu wrócić do służby i przyjaciel właśnie walczył o życie po uratowaniu wszechświata. Bucky, chyba najbardziej zdenerwowany tą sytuacją, siedział, delikatnie skulony, zaciskając i rozluźniając lewą dłoń z cichym zgrzytem metalu. Doskonale znał i nienawidził tego uczucia, gdy wiedział, że ze Steve'm jest coś nie tak, a on nie ma jak mu pomóc. Jego brat walczył o życie, a on mógł tylko siedzieć i czekać, co było dla niego niczym cios w serce. Thor siedział, opierając łokcie na kolanach i ze spuszczoną głową wpatrywał się w podłogę. Czuł się winny. Przecież powinien go chronić przed takimi sytuacjami.
Gdy po około pół godzinie Strange wyszedł z sali cała czwórka poderwała się z miejsc, patrząc na niego niepewnie.
- Co z nim? - Spytał cicho Bucky, a były lekarz spojrzał na niego i uśmiechnął się delikatnie.
- Żyje. Jego prawa ręka już nigdy nie będzie do końca sprawna, ale żyje. - Uspokoił ich Strange. - Możecie wejść, tylko cicho. - Dodał i poszedł powiedzieć o tym reszcie, więc Bucky wszedł szybko do pomieszczenia, od razu znajdując się przy łóżku przyjaciela, starając się nie przeszkadzać za bardzo Shuri, zajmującej się jeszcze Steve'm, a reszta weszła za nim i spojrzała na mężczyznę, podchodząc najbliżej jak się da.
Steve jeszcze się nie obudził, leżał z zamkniętymi oczami tak, jak przyniósł go Thor. Tylko jego klatka piersiowa unosiła się powoli w spokojnym, jednostajnym rytmie, a jego oddech nie był urywany. Po chwili Shuri odsunęła się od mężczyzny, więc oni podeszli jeszcze bliżej. Bucky przysunął sobie stołek tuż obok łóżka przyjaciela, patrząc na niego z ulgą i łapiąc go za rękę, Sam również usiadł z lewej strony Steve'a, patrząc na niego z delikatnym uśmiechem, a Natasha stanęła obok mężczyzn uważnie patrząc na przyjaciela. Jedynie Thor usiadł po prawej stronie mężczyzny, niepewnie łapiąc jego dłoń.
Po kilku minutach Bucky, nie mogąc znieść ciszy, zaczął cicho śpiewać kołysankę, którą zawsze śpiewała Sarah, a potem i on Steve'owi, gdy tamten miał koszmary, albo Steve jemu. Natasha i Sam zasłuchali się z uśmiechem w te dźwięki, doskonale znając piosenkę, bo to nią Steve starał się pocieszać. Tylko Thor jakby nie zwrócił na to uwagi, patrząc na mężczyznę i przyciskając delikatnie wargi do jego dłoni. Chciał chociaż w tym geście wyrazić swoje uczucia do blondyna.
W końcu powieki Rogersa zatrzepotały i blondyn otworzył oczy, patrząc na nich. Słysząc śpiew Bucky'ego uśmiechnął się i ścisnął jego dłoń.
- Stevie! Jak się czujesz? - Spytał z uśmiechem, a reszta spojrzała na niego uważnie.
- Dobrze. Tylko nie czuję zupełnie prawej strony. Jakby jej nie było. - Uśmiechnął się szerzej, patrząc na trójkę przyjaciół, którzy spojrzeli po sobie z uśmiechem i każdy przytulił go krótko. Thor z kolei zamarł na swoim krześle, patrząc uważnie na ich zachowanie. Gdy Bucky przytulał Steve'a Natasha i Sam pokazali drugiemu blondynowi kciuki w górę i po chwili też przytulili Rogersa, kierując się następnie do drzwi.
Leżący zwrócił twarz w prawą stronę, i zdziwił się mocno, widząc wpatrzone w siebie oczy boga piorunów.
- H-hej Thor... - Mruknął z niepewnym uśmiechem. - Przepraszam, nie zwróciłem na Ciebie uwagi...
- Spokojnie Steve. Wiem, że powinienem przytyć. Jestem taki chudy i anemiczny. To normalne, że mnie nie zauważyłeś. - Zaśmiał się, machając ręką. - Dlaczego to zrobiłeś? - Spytał cicho, unosząc jego prawą dłoń i składając na niej pocałunek, wciąż patrząc mu w oczy i uśmiechnął się, widząc rumieńce na jego twarzy. Steve tylko wzruszył ramionami, odwracając wzrok, a Thor położył jego prawą dłoń i sięgnął po lewą, na niej również składając pocałunek, przez co rumieniec na twarzy Rogersa jedynie się pogłębił. - Mówiłem, że jesteś dobrym człowiekiem Steve. Wiedziałem, że będziesz godny. A ja nie zamierzam tego zostawić bez echa. Ale na razie odpoczywaj, należy Ci się. - Mruknął i pogładził go po policzku, znowu całując jego lewą dłoń, a następnie wstał i poszedł do drzwi, odprowadzany zdziwionym i speszonym wzrokiem Rogersa.
Czekała ich jeszcze rozmowa, ale jak na jeden dzień wrażeń wystarczało. Odbędą ją innym razem i obaj zdawali sobie sprawę, że nie odpuszczą, dopóki nie dowiedzą się całej prawdy.
Miłego dnia misie kolorowe ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro