Stucky #3
Niska, drobna blondynka chodziła po swoim pokoju zastanawiając się jak powiedzieć rodzicom prawdę i jak oni na to zareagują. W końcu westchnęła ciężko, usiadła na łóżku zaplatając warkocza i zastanawiając się, czy nie spakować szybko tych najważniejszych rzeczy i nie wystawić torby na zewnątrz, w razie gdyby rodzice postanowili ją wyrzucić z domu. W końcu mogli to zrobić i dziewczyna wcale by się nie zdziwiła, gdyby tak się stało, jednak miała nadzieję, że zrozumieją to, co chciała im powiedzieć. Że ją wesprą. Znowu westchnęła i położyła się do łóżka, nakrywając się dokładnie kołdrą i zasypiając szybko, usypiana przez deszcz.
Obudziło ją natarczywe stukanie w okno, więc wstała i podeszła do niego, wyglądając na zewnątrz i uśmiechając się delikatnie, gdy pod oknem zobaczyła swojego przyjaciela i ukochanego. Szybko zapaliła światło i okryła się kocem, otwierając okno, uchylając się przed ostatnim lecącym kamyczkiem.
- Stella! Kocham Cię Stella! Kocham, kocham kocham! Kocham Cię! - Krzyczał, przemoczony do suchej nitki szatyn, trzymając ciągle w dłoni kamyki, które rzucał w jej okno. Gdy zobaczył, że otworzyła okno podszedł bliżej i rzucił kamyczki na trawę. - Kto rany nie odebrał, żartuje z żelazem.
Lecz stójmy, co to w oknie błysnęło zarazem?
To wschód słońca, a słońcem są Stelli lica.
Wnijdź, o prześliczne słońce, na zgubę księżyca!
Już każda bogini zbladłe odwraca jagody,
Ujrzawszy nimfę ziemską celniejszej urody.
Przestań być nimfą bóstwa zazdrośnego tobie:
Nimfy Dyjany chodzą w zielonej żałobie:
Zieloność barwa zazdrości. - Porzuć takie stroje! -
To ona! Moja pani! O kochanie moje!
Szczęście, że ona wie, że ją kocham tyle!
Mówi, ale nie usty; zaczekajmy chwilę,
Mówi okiem; w mem oku odpowiedź gotowa.
O! Zbyt zuchwały jestem, chociaż do mnie mowa.
Dwie gwiazdy, w pilnej kędyś posłane potrzebie,
Proszą oczu Stelli, by raczyły w niebie
Świecić, nim gwiazdy wrócą i znowu zaświecą.
I cóż, jeźli jej oczy do niebios ulecą?
I cóż, jeżeli gwiazdy błysną śród jej czoła?
Blask Stelli oblicza gwiazdy zaćmić zdoła,
Jako dzień gasi lampy; a niebo jej okiem
Powietrzną jasność takim lałoby potokiem,
Że ptaki dzień w omylnym witałyby dźwięku.
Patrz, patrz, skronie anielskie złożyła na ręku!
Chciałbym być dlań ciepłem, co jej dłoń okrywa,
I przytulić jej postać!
- Ależ jestem szczęśliwa!¹ - Zawołała ze śmiechem. - Przyszedłeś tylko po to, żeby cytować mi Shakespeare'a?
- Myślałem jeszcze nad braćmi Grimm. Ale Shakespeare wygrał. Poza tym zmieniłem niektóre wersy! - Odparł z udawanym oburzeniem.
- Przeziębisz się kochanie. Jesteś cały mokry.
- Nie martw się, nie jestem Tobą skarbie! - Zaśmiał się.
- Czasami Cię nienawidzę Buckaroo. - Odparła, siadając na parapecie.
- Jak będziesz mi to mówiła, dodając do swoich słów moje urocze ksywki, które sama mi nadałaś, to na pewno szybciej Ci uwierzę skarbeńku!
- Jesteś okropny.
- Ale Cię kocham!
- Wiem... Co mogę zrobić, żebyś poszedł do domu?
- Julia dłużej rozmawiała z Romeem. I to on czekał, aż ona zniknie w pokoju.
- Ale Romeo nie stał na deszczu. No już, zmykaj, albo się obrażę Barnes.
- Już idę, spokojnie. Jesteś czasami gorsza niż moja mama.
- Cieszę się, też Cię kocham. Idź już. - Odparła, a szatyn pomachał jej i pobiegł w kierunku swojego domu. - Idiota. A to mnie się czepia, że na siebie nie uważam. - Prychnęła, zamykając okno, a następnie zgasiła światło i wróciła do łóżka. - Ale przynajmniej mój idiota... - Dodała cicho, uśmiechając się do siebie, wtulając głowę w poduszkę.
Następnego dnia dziewczyna po powrocie ze szkoły spakowała swoje najważniejsze rzeczy i układała w głowie swoje słowa, czekając na powrót swoich rodziców. Gdy wrócili blondynka poprosiła ich nieśmiało do salonu, więc państwo Rogers usiedli zdziwieni na kanapie, patrząc na zdenerwowaną córkę.
- Co się dzieje skarbie? - Spytała zmartwiona Sarah, patrząc na dziecko.
- Ja... Czuję się chłopakiem. I chciałbym... - Powiedział, wykręcając swoje palce i patrząc na rodziców niepewnie, cofając się delikatnie, gdy jego ojciec wstał zdenerwowany.
- Co takiego? - Warknął, podchodząc do blondyna. - Co to ma znaczyć? Nie wychowałem dziwoląga! - Dodał, uderzając dziecko w twarz, a ono zatoczyło się, wpadając na ścianę i patrząc na niego ze strachem.
- Wychowanie Stelli zostawiłeś na moich barkach, więc nie przypisuj sobie zasług Joseph. - Powiedziała Sarah, stając między synem, a mężem.
- To jest moja córka. Nie zamierzam mieć w domu dziwoląga. - Warknął, znowu ruszając w stronę bękarta.
- Ani mi się waż. Odsuń się od niego w tej chwili. Nie będziesz krzywdził mojego syna.
- To jest też moje dziecko. I doskonale pamiętam, że urodziłaś mi córkę, więc nie wydziwiaj i daj mi dojść do tego bachora. - Warknął odpychając kobietę na ścianę. - Ten bękart musi wybić sobie z głowy takie rzeczy. Nie będę trzymał wariata pod dachem. Jak dostanie po dupie to od razu jej się poprawi. - Dodał, a nastolatek spojrzał na ojca ze strachem.
- Nawet nie próbuj podnosić na niego ręki Joseph. - Odparła kobieta, stając między swoim dzieckiem, a mężem. - I nie traktuj mnie w taki sposób, nie życzę sobie tego. - Dodała, popychając nastolatka w stronę jego pokoju, z czego blondy skorzystał chowając się w nim szybko.
Chwilę później usłyszał uderzenie i warknięcie ojca, oraz głos mamy, ale nie wsłuchiwał się w kłótnię, tylko wziął spakowaną wcześniej torbę i przełożył ją powoli przez okno, a następnie zaczął się zastanawiać, czy sam też nie powinien skorzystać z tej drogi. Drgnął, gry trzasnęły za nim drzwi i odwrócił się w tamtą stronę ze strachem w oczach, uśmiechając się delikatnie, gdy zobaczył Sarah.
- Nic Ci nie zrobił mamaí²? - Spytał, przytulając kobietę i szukając jakiś śladów na jej ciele.
- Nie martw się o mnie mac³, poradzę sobie. - Powiedziała z delikatnym uśmiechem, gładząc go po policzku. - Ważne, żebyś Ty był bezpieczny kochanie. Jak powinnam teraz do Ciebie mówić?
- Myślałem nad Steven... Go raibh maith agat⁴ mamaí. Is breá liom tú⁵. - Mruknął, a blondynka uśmiechnęła się i pocałowała go w czoło.
- Is breá liom tú Steve. I nie masz za co dziękować. Zawsze będziesz moim kochanym dzieckiem. - Powiedziała miękko. - A teraz leć, nie martw się o mnie leanbh⁶. Poradzę sobie, spokojnie. Wyjdziesz przez drzwi, nie chcę, żebyś coś sobie zrobił.
- Ceart⁷. - Mruknął, idąc za nią i ubierając się szybko.
- Slán⁸ mac. - Dodała, całując go jeszcze raz w czoło i uśmiechając się miło. - Uważaj na siebie.
- Slán mamaí. I będę u Bucky'ego, więc nie musisz się martwić mamaí. - Mruknął z uśmiechem, całując ją w policzek. - Ty też na siebie uważaj... - Dodał zmartwiony.
- A co ten bękart jeszcze tu robi? - Warknął Joseph, podchodząc do nich wściekły, więc Sarah zasłoniła Steve'a, który wziął jeszcze płaszcz, w którego rękawie był szal, uciekł z mieszkania, ubierając się na klatce i wyszedł szybko z bloku idąc po swoje rzeczy, starając się nie słuchać kłótni rodziców.
Wziął starą walizkę do której spakował ubrania oraz książki i skórzaną torbę z innymi ważnymi rzeczami i ruszył w stronę mieszkania swojego chłopaka, nie odwracając się za siebie. Dopiero po kilkunastu minutach zwolnił, patrząc przez ramię z niepokojem i tęsknotą, a kolejne metry do domu swojego chłopaka pokonywał ze łzami w oczach, będąc już zupełnie zapłakanym, kiedy pukał do drzwi.
- Już otwieram. - Usłyszał głos Rebecci i po chwili zobaczył uśmiechniętą dziewczynę, która spojrzała na niego zdziwiona. - Co się stało Stel? - Spytała, a on tylko pokręcił głową, zaciskając oczy, żeby znowu się nie rozpłakać. - Wejdź, zaraz zawołam Bucky'ego. - Powiedziała miękko, wciągając go do środka, ani słowem nie komentując torby, ani dużej walizki, które ze sobą przytargał. - Rozbierz się, zaraz przyprowadzę do Ciebie mojego brata. - Dodała, a blondyn skinął głową, rozpinając płaszcz, kiedy szatynka ruszyła szybko do pokoju swojego brata. - Bucky, Stella przyszła. Z walizką i cała zapłakana, nie mam pojęcia co się stało. - Powiedziała od progu, odrywając szatyna od lektury "Morderstwa w Orient Expressie".
- Już do niej idę. Dzięki Beccy. - Powiedział zmartwiony i odłożył książkę, idąc do przedpokoju i przytulając swojego zapłakanego chłopaka. - Hej skarbie, spokojnie. Jestem z Tobą. - Powiedział miękko, gładząc jego jedwabiste włosy i wtulając go w siebie, patrząc jak zapłakany zaciska dłonie na jego koszulce i wtula się w niego. - Pójdziemy może do mojego pokoju skarbie? - Spytał miękko, podnosząc ukochanego oraz jego walizkę i ruszając do swojego pokoju. Tam odłożył walizkę, zamknął drzwi i usiadł na łóżku, tuląc do siebie Steve'a. - Spokojnie skarbie. Już dobrze. Jestem przy tobie, jesteś bezpieczna. - Wyszeptał, widząc jak blondyn chowa się w jego ramionach.
- Nie zostawisz mnie Buck? - Wyszeptał po dłuższej chwili, gdy płacz już mu tak nie przeszkadzał.
- Nigdy w życiu Stel. Jestem z Tobą do końca linii skarbie. - Powiedział, całując go w głowę.
- I będziesz mnie kochał?
- Kocham Cię najbardziej na świecie i nic tego nie zmieni. Nie ważne co byś zrobiła. Mogłabyś nawet zabić rodziców mojego przyjaciela, a i tak nie opuściłbym Twojego boku i nadal bym Cię wspierał. - Wyszeptał uspokajająco, ścierając łzy z jego policzków. Blondyn skinął głową i oparł głowę o jego ramię, zamykając oczy. - Powiesz mi co się stało? - Spytał zmartwiony westchnął cicho, gdy niższy pokręcił głową. - Dobrze. Teraz odpoczniesz, ale później masz mi powiedzieć. Chcę wiedzieć co się dzieje skarbie. - Powiedział miękko, biorąc znowu książkę do rąk, opierając się o ścianę i wracając do lektury, pozwalając blondynowi na leżenie na swoim torsie.
Steve tymczasem zamknął oczy, rozluźniając się w ramionach ukochanego i zamyślił się, wsłuchany w jego głos. Kiedy mówił rodzicom prawdę zdawał sobie sprawę, że mogą nie zareagować zbyt entuzjastycznie, jednak do samego końca miał nadzieję. Przecież Ci ludzie byli jego rodzicami, tak? I chcieli dla niego jak najlepiej, prawda? Tak przynajmniej sądził... Westchnął cicho, smutniejąc. Kogo on chciał oszukać? Przecież doskonale wiedział, że jego ojciec tego nie zrozumie. Joseph nie chciał nawet się zgodzić na jego związek z Bucky'm, ponieważ Barnesowie nie byli wierzący, a dla jego ojca taka postawa życiowa była skandaliczna. I o ile byli z Bucky'm jedynie przyjaciółmi to Joseph był niezadowolony, ale nie zabraniał im znajomości, o tyle kiedy postanowili spróbować związku jego ojciec najpierw próbował zmienić jego decyzję, a potem otwarcie zakazał mu kontynuowania związku, jasno dając mu do zrozumienia, że jest niezadowolony z jego wyboru. Więc po tym wszystkim nie powinno go dziwić zachowanie ojca. Westchnął cicho i wtulił się bardziej w szatyna, zaciskając oczy, żeby nie poleciały mu łzy. Nie, zachowanie jego ojca nie dziwiło. Ono jedynie bardzo go zraniło.
Bardziej dziwiło go zachowanie jego mamy, która była po jego stronie zawsze, nie ważne co powiedział. Przecież tacy jak on byli uważani za chorych i wysyłano ich na leczenie, odcinając od społeczeństwa, a kobieta nie dość, że go nie wygoniła, to jeszcze ochroniła go własnym ciałem przed wściekłością ojca. Blondyn westchnął cicho, przypominając sobie wściekłość Josepha, a wtedy szatyn wplótł palce w jego włosy, nie przerywając czytania. Wiedział, że nie ma sensu naciskać na blondyna, bo on i tak nic nie powie, dopóki nie uzna, że jest gotowy, więc starał się mu jedynie pokazać, że nie jest sam i wesprzeć go, nie mówiąc jednak przy tym ani słowa.
- Uciekłam z domu przed ojcem. - Powiedział po pół godzinie milczenia blondyn. - Chociaż on sam też by mnie chętnie wyrzucił i wyparł się, że miał córkę. - Mruknął cicho, wtulając się w szatyna, który objął go mocno.
- Dlaczego? - Spytał zmartwiony, patrząc na niego.
- Nie jestem gotowa, żeby powiedzieć Ci prawdę. Nie chcę stracić też Ciebie.
- Nie stracisz mnie Stella. Nie zamierzam Cię zostawić. - Powiedział miękko, całując go w czubek głowy. - Ale dobrze, poczekam, aż będziesz gotowa mi powiedzieć. - Uspokoił go ze smutnym uśmiechem. - I spokojnie, możesz tu zamieszkać, moim rodzicom nie będzie to przeszkadzało. - Dodał, a blondyn skinął głową bez słowa, zasypiając po chwili w ramionach szatyna.
Po rozmowie z państwem Barnes Steve zamieszkał na stałe u nich, starając się znaleźć jakąś pracę, mimo głosów, że nie musi się o to martwić. Widząc jego determinację Bucky nie tylko pomógł mu w działaniu, ale też sam złożył podanie do tej samej firmy, chcąc mieć go na oku. Obaj zostali przyjęci i od tego momentu Bucky dostał kolejną możliwość podśmiewania się ze Steve'a, który albo udawał, że go nie słyszy, albo szatyn dostawał od blondyna czymś, zazwyczaj książką, po głowie.
- Co tam maleńka? Wygrałaś tą walkę z maszyną do szycia? - Zaśmiał się, patrząc na ukochanego, który prychnął i spojrzał na niego groźnie.
- Zamknij się Buck, nie jestem taka mała. - Warknął.
- Jesteś moim ukochanym maleństwem i pracujesz z taką groźną maszyną do szycia. - Odparł, nie przejmując się jego złością.
- Don't mess with me, I'm a big boy now and I'm very scary.⁹ - Zanucił, patrząc na niego wściekle.
- Big boy? - Zaśmiał się, patrząc na niego.
- Znaczy big girl. Tak chyba powinnam zaśpiewać. - Mruknął szybko, patrząc na niego niepewnie.
- Nadal się nie zgadza. Nie jesteś straszna, ani tym bardziej nie jesteś duża. - Odparł, targając jego włosy.
- Buck! I to nie prawda. Urosłam ostatnio trochę. - Mruknął oburzony.
- Oczywiście myszko, to zmienia postać rzeczy. - Odparł, przytulając go, a Steve prychnął i wtulił się w niego, dając się prowadzić do domu.
- Chyba jestem gotowa Ci powiedzieć. - Mruknął cicho.
- Porozmawiamy w pokoju, dobrze skarbie? - Odparł miękko, uśmiechając się. - I dziękuję, że mi zaufałaś. - Dodał, całując go w czubek głowy i ruszył dalej, ciągle naśmiewając się ze Steve'a i rozmawiając z nim o szkole, pracy, czy ostatnio przeczytanej książce. - No to co chcesz mi powiedzieć skarbie? - Spytał, zamykając drzwi do swojego pokoju i siadając obok blondyna.
- Ja... - Zaczął, przygryzając wargę.
- Okey, czyli nie byłem złym chłopakiem, nie muszę się bać. - Zaśmiał się dla rozluźnienia atmosfery, a Steve zachichotał.
- Przerywasz Buck. - Zganił go miękko. - Wracając... Ja czuję się mężczyzną... - Mruknął, cicho spuszczając wzrok, a w pokoju zapadła cisza. - Wybacz, pójdę się spakować... - Wyszeptał wstając, a Bucky przyciągnął go tylko do siebie obejmując mocno.
- Nie uciekaj kotku. Po prostu teraz mam chłopaka i zastanawiałem się których nazw mogę używać, żeby Cię nie zranić. - Powiedział z uśmiechem.
- Nie przeszkadza Ci to? Przecież takich jak ja... - Zaczął, ale szatyn przerwał mu pocałunkiem.
- Jesteś dalej moim ukochanym. I ciągle jesteś wartościowym człowiekiem. Ludzie kiedyś zrozumieją, że osoby takie jak ty, są normalne. Że dwie osoby jednej płci w związku to nie jest przejaw jakiejś choroby. - Mruknął z uśmiechem. - A jakie imię wybrałeś? I czy zamierzasz powiedzieć moim rodzicom?
- Steve. I chciałbym. Tylko się boję... ojciec chciał mnie pobić, gdy się przyznałem.
- Spokojnie, nie pozwolę Cię skrzywdzić skarbie. - Mruknął, całując go w czoło. - Mój chłopak Steve... Steve Rogers-Barnes. Albo po prostu Steve Barnes. Ładnie brzmi, nie sądzisz?
- Nie za wcześnie na takie myślenie?
- Może trochę. Po prostu wiem, że nie chce nikogo innego, poza Tobą. Ale nie musisz traktować tego wiążąco. - Uśmiechnął się do niego.
- Kocham Cię Buck.
- Też Cię kocham Stevie.
¹zmieniona scena balkonowa z Romea i Julii (Akt II, scena II)
²mama/mamusia
³syn
⁴dziękuję
⁵kocham Cię
⁶dziecko
⁷dobrze/okey
⁸do widzenia/pa
⁹fragment "Boys will be bugs" Cavetown; i tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że tej piosenki wtedy nie było, pasuje mi i już (a to wszystko i tak wina Soviet_Solider, bo to on podrzucił mi tą piosenkę)
Wszystkiego najlepszego Soviet_Solider dużo zdrowia, szczęścia i spełnienia marzeń ❤🧡💛💚💙💜
A kolaż wykonała niezastąpiona Aknelka, chyba powinnam zacząć jej płacić jakoś ❤🧡💛💚💙💜
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro