Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Stucky #2

(opowiadanie zmienia kanon, pod koniec Endgame to nie Iron Man, a Kapitan Ameryka przejął kamienie)

Wszyscy zdenerwowani i przestraszeni podbiegli do Kapitana, który przed chwilą pstryknął wszystkie wojska Thanosa. Czujny Iron Man szybko ściągnął rękawicę z jego dłoni, a on oddychał ciężko z zamkniętymi oczami. Mężczyzna wyglądał na chorego, widać było po nim, że się męczy i ledwo utrzymuje kontakt z rzeczywistością. Zadziałali natychmiastowo. Thor podniósł Kapitana i przebiegł przez, stworzony przez Strange'a, portal do Wakandy, a T'Challa skomunikował się z siostrą i opisał sytuację. Steve został bezpiecznie przeniesiony pod opiekę najlepszych, ale mimo wszystko wszyscy się martwili.

Kiedy, po uprzątnięciu pola walki i przekazaniu kamieni nieskończoności w odpowiednie momenty w historii, Avengers wraz z Bucky'm i Kapitan Marvel stawili się w Wakandzie. Kapitan Ameryka ciągle pozostawał nieprzytomny, a Shuri wciąż starała się mu pomóc. Były Zimowy Żołnierz, gdy nie udało mu się dostać przed salę, usiadł na chwilę na krześle zmarnowany, a następnie zaczął chodzić w kółko przed drzwiami. Nikt się nie odzywał, słychać był tylko oddechy drużyny, kroki Bucky'ego, oraz krzątaninę zza drzwi. Gdy, po około godzinie, Shuri wyszła z sali Barnes zatrzymał się, a reszta poderwała z krzeseł i wszyscy wlepili swój wzrok w dziewczynę.

- Co z nim? - zapytał cicho Bucky, zanim księżniczka zdołała mrugnąć.

- Kapitan żyje i ma się dobrze, tylko jest, jakby to powiedzieć... mniejszy? - spojrzała na bohaterów.

- Możemy do niego wejść? - spytała Wanda.

- Jasne! Co prawda Kapitan jest jeszcze nieprzytomny, ale niedługo powinien się obudzić. Tylko cicho. I jeśli chcecie przy nim siedzieć to nie wszyscy, dobra? - uśmiechnęła się. Pokiwali ze zrozumieniem i weszli na salę.

Znajdowało się tam kilka łóżek szpitalnych, na których wakandyjscy lekarze opatrywali rannych. Na jednym z nich, bardziej z boku, leżał Kapitan, do którego podeszła drużyna, ale nikt nie mógł zobaczyć w nim znanego mężczyzny. Tylko Bucky zamarł w półkroku, wpatrując się w wizerunek Steve'a. Znał tą postać. Tego chłopaka przecież zostawił, gdy w 1942 szedł na wojnę. I to ten chłopak był dla niego jedynym właściwym wizerunkiem Kapitana Ameryki. Niewinny, grzeczny, a przy tym waleczny i honorowy. Po chwili znalazł się przy jego łóżku i przysiadł obok niego, gładząc go po policzku.

- Stevie - mruknął cicho, a reszta spojrzała po sobie i cicho opuściła salę, czego szatyn nie zauważył. - Brakowało mi Ciebie. Dobrze Cię znowu widzieć w Twojej postaci. Ale czy zawsze musisz się tak narażać? Myślisz czasem o starym Bucky'm? - pogłaskał go po włosach i zaczął przypatrywać się chłopakowi.

- B-buck? - powiedział cicho Rogers, kiedy się obudził i pierwszym co zobaczył była twarz przyjaciela. Brunet spojrzał na niego i uśmiechnął się.

- Hej Stevie - odparł i przytulił blondyna, wtulając go w siebie. - Zawołam Shuri, zobaczą co z Tobą - dodał, a dziewczyna po chwili przyszła i zabrała Steve'a na badania, a Bucky poszedł coś zjeść, do jadalni gdzie siedziała reszta.

- I co z nim? - spytała Wanda, patrząc na siadającego szatyna.

- Nie wiadomo. Wygląda jakby było wszystko dobrze. Ale nie wiadomo, czy dawne choroby nie zaatakowały.

- Zmienił się... Jest tym samym Stevem, którego znałeś wcześniej, prawda? - spytała Kapitan Marvel.

- Chyba tak. Zobaczymy. Nie miałem czasu z nim porozmawiać - Bucky zajął się jedzeniem, czym uznał temat za zakończony, więc reszta zaczęła opowiadać co się działo przez ostatnie 5 lat. W między czasie przyjechała żona Clinta z dziećmi, Fury i Maria, a sala w której siedzieli bohaterowie napełniła się gwarem rozmów, śmiechem oraz łzami wzruszenia i tęsknoty.

Tylko Bucky siedział z boku i patrzył na drzwi, czekając na Shuri i na Steve'a. Nagle poczuł dłoń na swoim ramieniu i spojrzał w górę, gdzie stała Natasha, którą, tak jak Gamorę, udało się przywrócić. Nad Visionem pracowali najlepsi z techników wakandyjskich. Kobieta patrzyła na niego z delikatnym uśmiechem, ale gdy zobaczyła jego minę momentalnie spoważniała.

- Co się dzieje Bucky? - spytała, siadając obok niego.

- Martwię się - spojrzał na nie smutno.

- O Steve'a? Przecież wszystko jest dobrze. Nie ufasz Shuri? - objęła go, uśmiechając się pocieszająco.

- Chodzi o jego choroby i jego wcześniejszy sposób życia...

- Przecież Nick zabezpieczy jego przyszłość... - zaczęła, ale Bucky pokręcił głową.

- Ale to Steve. Boję się, że zapomni o swoim zdrowiu i znowu włączy się do walki. Poza tym... Co jeśli on znowu będzie tym chorowitym chłopcem? Pozwolono mu walczyć, a teraz mu tego zabronią?

- Bucky, Steve sobie poradzi, jest dorosły, ma Ciebie, ma nas. Nic mu się nie stanie.

- Tak... Stevie! - przerwał w połowie i zerwał się z krzesła, podszedł do chłopaka i schował go w swoich ramionach. Reszta też zebrała się, ale ponieważ ze Steve'm było wszystko w porządku zaczęli się rozchodzić. Tylko Nick został chwilę dłużej, żeby powiedzieć, że mężczyzna będzie dalej planował misje i dowodził, ale z tyłu, gdzie będzie bezpieczny.

- I co Stevie? - spytał Buck, gdy reszta już się rozeszła i usiadł razem z przyjacielem na krzesłach.

- Dobrze. Choroby nie wróciły, uwierzyłbyś? Tylko Shuri znalazła coś dziwnego w wynikach badań, ale powiedziała, że mam się nie martwić. A jak wy się czujecie?

- Najgorzej było z Nat i Gamorą, ale już jest dobrze, nie wiem co z Visem, ale mówią, że się wyliże. To co Stevie? Nadrabiamy te pięć lat, zamawiamy coś do żarcia, odpalamy jakąś grę, może to co ostatnio pamiętasz?

- Heroes, oczywiście, że pamiętam - Steve uśmiechnął się do Bucky'ego, a Natasha, która obserwowała to z ukrycia, pokiwała głową, uśmiechając się.

- W końcu szczery uśmiech Kapitana. Chodźmy, dajmy im pobyć razem, jak nie byli od pięciu lat - szepnęła do stojącego z nią Sama i wycofali się cicho, gdy tylko kobieta zrobiła kilka zdjęć pary przyjaciół. - Dla Clinta - odpowiedziała na niezadane pytanie i wyszła, a Falcon poszedł za nią.

- Po co Clintowi te zdjęcia?

- Chce zeswatać ich ze sobą, a co Ty myślałeś?

- Nie macie co robić?

- Nie. Odkąd Bucky się pojawił shippowaliśmi go ze Stevem. Wszystkich shippujemy. I po kolei będziemy swatać. Oni najdłużej czekali, dlatego oni jako pierwsi. I nie martw się, Ciebie też wyswatamy.

Tymczasem dwójka przyjaciół poszła do pokoju i odpaliła grę, a Bucky, będąc ciekawym, wypytywał się Steve'a o te pięć lat. Gdy dowiedział jak bardzo Steve przeżył niepowodzenie akcji, a zwłaszcza jego stratę przytulił go do siebie i zaczął uspokajać. Potem zaczęli grać i zapoznawać się z filmami, które powstały na przestrzeni lat.

I tak mijały tygodnie, podczas których wszyscy zajmowali się sobą, naprawiali relacje i po prostu byli razem. Jednak czas sielanki kiedyś musiał się skończyć. Avengers byli potrzebni. Roboty próbowały opanować Nowy York, więc wszyscy zebrali się, a Steve zaczął tłumaczyć plan. W końcu Natasha, Bucky oraz Hulk, wybiegli naprzeciw robotów, a Sam i Iron Man, z Clintem na plecach wystrzelili w powietrze. Clint zeskoczył na jeden z budynków i stamtąd ogarniał całą akcję. Steve miał zostać w bezpiecznym miejscu i wszystko obserwować. Rozgorzała walka.

Robotów było mnóstwo, miały mniej więcej dwa metry wysokości. Jeden tylko, w środku tego zamieszania był wyższy i jakby bardziej wykokszony, więc szybko zrozumieli, że to jego trzeba zlikwidować. Nie było to jednak takie proste, reszta robotów zagradzała drogę do niego z każdej strony.

- Chłopaki, albo mi się wydaje, albo jest ich więcej - zawołała w końcu Nat, a reszta jej przytaknęła.

- Pewnie może je tworzyć - odparł Bucky. - Nat, schyl się! - krzyknął i rzucił się za Natashę, na robota, który próbował ją zaatakować.

- Dzięki, jestem twoim dłużnikiem.

- To nic takiego Nat. Każde z nas by to zrobiło. Ale zgubiłem słuchawkę...

- Trzeba ją szybko znaleźć! - podeszli do miejsca, w którym słuchawka wypadła mężczyźnie z ucha i już mieli się schylać, gdy tuż obok nich śmignął Mjölnir, rozwalając parę robotów. Chwilę później zjawił się przy nich drobny blondyn ze swoją pierwszą tarczą i złapał młot w dłoń.

- Uważajcie na siebie - powiedział, patrząc na Buckiego, który patrzył na niego przerażony.

- Wracaj do wo... - zaczął, ale Steve już to nie słuchał.

- Bruce, Natasha, ściągnijcie na siebie jego zainteresowanie. Sam, pomóż im. Tony, sprawdź, gdzie ten duży ma słaby punkt, szybko. Bucky, to twoja słuchawka - podał mu nową i czekał na wiadomości od Tony'ego.

- Z tyłu, pod głową jest cienkie wgłębienie, przed płytą główną. Trzeba tam dać coś cienkiego i mocnego.

- Dasz...

- Nie mam nic, co by było na tyle silne, a przy tym tak cienkie - Steve pokiwał głową i spojrzał na swoje ręce. Jego zniszczona przez Thanosa tarcza została wymieniona na tą z którą pojechał odbić Bucky'ego, gorzej latającą, ale istniejącą.

- Ale ja mam. Clint, osłaniaj mnie. Tony, musisz sprawić, żeby był plecami do mnie. Buck, idziesz za mną.

- To szaleństwo, Steve, nie jesteś już super bohaterem, nie zachowuj się, jakbyś zapomniał! Już koniec Twojego bohaterstwa! - krzyknął Bucky, a Steve tylko spojrzał na niego z bólem w oczach i pobiegł przed siebie. - Przestań zgrywać bohatera! Już nim nie jesteś! Kapitan Ameryka zszedł z pola walki! Nie potrzebujemy Cię...! - zawołał za nim, ale Steve udawał, że go nie słyszał.

- Potrzebuję kogoś, kto przetransportuje mnie ciut wyżej - powiedział tylko w biegu w stronę wielkiego robota.

Sam skinął głową i odbił, a następnie wylądował między Steve'm, a przeciwnikiem i wyrzucił mężczyznę z rąk, podobnie jak on Natashę, kilka lat temu. Blondyn zmrużył oczy i po chwili zobaczył przerwę, o której mówił Tony, więc wycelował w tamtą stronę tarczą, która wbiła się w tamto miejsce, a młot, który poleciał zaraz za nią, tylko wbił ją mocniej. Przez robota przeszło mnóstwo iskier i zwarć, a on sam padł na ziemię, bez życia. Były Kapitan Ameryka uśmiechnął się spadając i przymknął oczy, które natychmiast otworzył, ponieważ wylądował w czyichś ramionach.

- Chyba nie myślałeś, że pozwolę Ci się roztrzaskać o ziemię, co chucherko? - uśmiechnął się Tony, stawiając go bezpiecznie na ziemi.

- Prawdę mówiąc, to o niczym nie myślałem - odparł, odwracając głowę w bok. Cała drużyna patrzyła się w tamtą stronę, stojąc wśród padających robotów.

- Steve, wiesz że my... - położył mu rękę na ramieniu, a on odwrócił się w jego stronę i posłał mu smutny uśmiech.

- Wiem Tony, wiem - odwrócił się i poszedł po młot i tarczę, a następnie skierował się do tego samego miejsca, skąd przybył.

Reszta poszła za nim i po chwili jechali vanem do siedziby S.H.I.E.L.D.. W aucie panowały grobowa cisza i atmosfera. Drużyna tylko patrzyła po sobie, oprócz Bucky'ego, który wpatrywał się w Steve'a, Tony'ego, który prowadził oraz Steve'a, który siedział na miejscu obok kierowcy i patrzył przez okno, co jakiś czas roniąc łzę. Gdy tylko zaparkowali Steve wyskoczył z wozu i, nie czekając na nikogo, wszedł do budynku i, tak jak stał, z młotem w jednej, a tarczą w drugiej ręce, poszedł do biura Fury'ego.

- Potrzebuję urlopu - powiedział od progu i podszedł do biurka, stawiając młot i tarczę przy drzwiach.

- Dzień dobry Kapi...

- Steve - przerwał mu od razu, marszcząc brwi. - Nie jestem już bohaterem. A Kapitana nie ma - Fury spojrzał na niego zdziwiony, ale nic nie powiedział.

- Eh... Dopiero co wróciliśmy do pracy Steve. Nie możesz...

- I tak nie potrzebujesz mnie na miejscu. Strategie mogę obmyślać z daleka, muszę być tylko ciągle pod telefonem.

- Jesteś nadzieją Ameryki. Musisz być blisko - zauważył w końcu.

- Nie Fury. Nie jestem nadzieją Ameryki. Co najwyżej nią byłem, kiedy byłem wysokim, postawnym mężczyzną. Silnym. Niezłomnym. Nie odczuwającym zmęczenia. Super-żołnierzem. Jestem Steven Grant Rogers, jakieś honorowe, waleczne chucherko, które na nic nie przyda się w czasie walki. Jestem co najwyżej maskotką Avengers. Więc co Ci szkodzi? I tak obydwaj wiemy, że będę pod telefonem przez cały czas - powiedział wpatrując się w niego uparcie.

- Jesteś pewny? Nie puszczę tam Bucky'ego i reszty. Nie ma szans. A niedawno jeszcze części z nich nie było...

- Rozumiem, wiem to. Oni też potrafią się kontaktować z osobami, które są daleko.

- Eh... No dobrze. Ka... Rogers. Masz urlop. Nie wiem na ile. Masz być do dyspozycji w każdej sekundzie dnia i nocy.

- Tak jest! - zasalutował i wyszedł, zabierając swoje rzeczy. Fury obserwował jak Steve wychodzi z gabinetu i wrócił do pracy, podpisując mu urlop.

Były Kapitan za to wrócił do swojego pokoju, umył się i zaczął się pakować. Czynność tą przerwało pukanie drzwi, a po usłyszeniu zaproszenia wszedł przez nie Tony.

- Co Ty robisz Steve? - zawołał i znalazł się obok mężczyzny. - Wyjeżdżasz? To chyba nie przez...

- A jak myślisz? - spojrzał na niego z bólem.

- Ja nie chciałem Cię urazić. To chucherko było dla śmiechu Steve - powiedział przepraszająco.

- Wiem Tony, wiem. Jestem chucherkiem i zgadzam się z tymi słowami całkowicie - uśmiechnął się do niego, a drzwi otworzyły się z hukiem.

- Jesteś Steve! Wszędzie Cię... Co tu się... Co ty odwalasz Steve? - spytała Natasha, widząc co dzieje się w pokoju. - Wyjeżdżasz? Gdzie? Na ile?

- Będę podróżował po świecie. Najpierw Europa. Mam nadzieję, że na długo. Muszę odpocząć, przemyśleć.

- Uciekasz... - powiedział cicho Tony, a blondyn kiwnął głową. - Nie spodziewałem się, że zobaczę Kapitana Amerykę uciekającego jak tchórza - dodał, za co został zgromiony wzrokiem przez Natashę, która kucnęła obok. Rogers przez te słowa jeszcze bardziej posmutniał.

- I nigdy go nie zobaczysz Tony. Kapitana Ameryki już nie ma, zapomniałeś? - udał uśmiech, ale wyszedł tylko jakiś grymas. - I nie jestem tchórzem. Nie chcę wchodzić mu w drogę. Skoro mnie nie potrzebuje...

- My Cię potrzebujemy - odparła Romanoff, a Rogers wzruszył ramionami.

- Dacie sobie radę. Tak będzie najlepiej.

- To przez akcję? - kobieta przytuliła Steve'a, a on tylko znowu kiwnął głową w milczeniu. - Przecież wiesz, że on nie chciał. Bucky się martwi i...

- To mógł to przekazać inaczej. Powiedział to co powiedział, nie broń go Nat. Jakiekolwiek miał intencje, nie zabrzmiało to miło. Mógł to inaczej ubrać w słowa - mruknął wracając do pakowania.

- Nie zmienisz zdania? - Steve pokręcił tylko głową. - A co z akcjami? Fury...

- Już się zgodził. Muszę być tylko ciągle pod telefonem.

- Dzwoń. Albo pisz.

- Daj telefon Steve - poprosił Tony, a blondyn kiwnął głową w odpowiednią stronę zapełniając walizkę. Przyjaciele szybko włamali mu się do telefonu, co nie było trudne, zwłaszcza, że nie miał hasła i zainstalowali mu Messengera, tworząc mu konto. - Zainstalowałem Ci taką aplikację, będziemy mogli pisać do siebie grupowo.

- A nie mogą być sms-y? - zapytał prosząco.

- Wszystkiego Cię nauczymy Steve. To jest podobne do sms-owania. Tylko można na przykład pisać grupowo.

- Mhm... A kiedy mnie nauczycie?

- Teraz. Chodź - zakomenderowała Nat, a gdy Steve usiadł obok zaczęła mu wszystko tłumaczyć, a Tony włączał się czasami. Steve tylko kiwał głową i tylko czasem dopytywał się o różne rzeczy, a pozostała dwójka spokojnie tłumaczyła mu wszystkie niejasności.

- A jak was niby znajdę?

- My znajdziemy Ciebie, dobra? I masz pisać, obiecujesz? - Tasha wycelowała w niego palcem, a on pokiwał głową, kładąc dłoń na sercu. - I super! - kobieta przytuliła go i spojrzała na jego rzeczy. - Ty chcesz tam motorem jechać?

- Myślałem, żeby dostać się tam samolotem z motocyklem, a potem podróżować motorem, spać w hotelach czy na kempingach...

- Może lepiej weź samochód? Będziesz tam cały rok i w lato, i w zimę. Wiesz, ubrania odpowiednie na każdą porę roku trochę zajmują.

- W sumie masz rację. Ale jak to ogarnąć? Nie mam auta. A chcę wyjechać szybko.

- Załatwię to. Dajcie mi pół godziny - stwierdził Tony i wyszedł z pokoju. Steve chciał coś powiedzieć, ale machnął ręką i zaczął się pakować z pomocą Natashy. Po chwili drzwi otworzyły się i wszedł przez nie Clint, a za nim Laura, która wyglądała jakby chciała zapukać.

- Hej, Tony coś mówił, że się pakujecie. A gdzie wyjeżdżacie? Pomóc wam?

- W zasadzie to wyjeżdża tylko Steve. I tak, Steve, pakuj jakieś notatniki, dokumenty, czy co tam jeszcze potrzebujesz, ubraniami zajmę się z Laurą. Clint, przeleć się po ludziach, popytaj kto chce pożegnać Steve'a. Za pół godziny przy samolocie.

W ciągu pół godziny Steve był spakowany, a samochód, granatowy Mini Cooper z białym dachem, oraz białymi paskami na masce, stał już w samolocie, wyładowany jego rzeczami. Pod nim znalazła się prawie cała drużyna, a blondyn żegnał się z każdym po kolei. Dopiero stojąca tuż obok wejścia Natasha z Wandą zatrzymały go na dłużej.

- Na pewno nie zmienisz zdania? On nie chciał...

- Ale powiedział. Wiedząc jakim byłem człowiekiem... Poza tym pewnie nie uderzyłoby mnie to tak bardzo, gdybyśmy nie byli przyjaciółmi. I gdybym się w nim nie zak... Zresztą nie ważne - przerwał i uśmiechnął się, powstrzymując łzy. Stojąca obok Wanda otarła jego policzki z uśmiechem.

- Będzie dobrze Stevie, pisz często, kochamy Cię - powiedziała czarodziejka.

- Wiem. Nie martwcie się, kiedy wrócę będę jak nowonarodzony - przytulił je jeszcze i wszedł do samolotu, od razu stając tak, żeby widzieć budynek. Ale kiedy wszyscy machali mu z dołu, to on odnalazł jedno z okien i rozpłakał się jak dziecko. Bucky, który powiedział, że boli to noga po akcji i musi leżeć, stał przed oknem z założonymi rękami i wpatrywał się z zaciętą miną w samolot. Był zły na Steve'a i nie zamierzał tego ukrywać. Blondyn rozpłakał się i położył rękę na szybie, opierając też o nią czoło.

- Kocham Cię Buck... Tak bardzo... Cię... kocham... - załkał i osunął się przy ścianie zapłakany. Wciąż nie mógł uwierzyć, że powiedział to właśnie Bucky, jego najlepszy przyjaciel. Spojrzał przed siebie i zobaczył piękne, nowe auto z mapą Europy na siedzeniu pasażera. - Czas się z tym pogodzić. Islandia sama się nie zwiedzi...

Bucky przypatrywał się temu wszystkiemu z okna pokoju. Wymyślił jakąś wymówkę, żeby nie iść na dół i obserwował z daleka. Natasha już mu suszyła głowę, co on najlepszego zrobił, ale on się tym nie przejął. On tylko martwił się o swojego przyjaciela. Nie lubił się z nim kłócić. Ale nie mógł go stracić, więc starał się pokazać mu jak bardzo go zranił tym co zrobił. Dlatego teraz patrzył z góry na to jak Steve żegna się z innymi. Widział jak Bruce klepie go po ramieniu, Sam robi z nim "misia", Laura z Clintem pożegnali go jak własne dziecko, a zaraz po nich podbiegły do niego ich pociechy i rzuciły mu się na szyję.

- Dlaczego oni się tak żegnają. Przecież niedługo wróci - mruknął, a zaraz potem zacisnął ręce w pięści, widząc jak Tony zamyka blondyna w mocnym uścisku. Następnie Steve podszedł do Wandy i Natashy, które z nim chwilę porozmawiały. Steve wyglądał na przybitego, był trochę nie swój. Szatyn widział, jak Wanda ociera mu twarz, a potem obie kobiety przytuliły go. Spochmurniał, bo to pożegnanie nie podobało mu się, jak na pożegnanie z przyjacielem wyjeżdżającym na urlop, ale wzruszył ramionami i zamierzał już odchodzić, ale poczuł na sobie czyjś wzrok, więc z powrotem spojrzał się w tamtą stronę.

Samolot już startował, więc wszyscy się odsunęli, ale, ku zdziwieniu Barnesa, nikt nie machał do Steve'a, więc spojrzał w stronę samolotu i oniemiał, ale starał się tego nie pokazywać. Za szybą samolotu zobaczył chudą, kruchą postać Steve'a, który patrzył prosto na niego. Nie potrafił odczytać nic z jego twarzy, ale po tym jak był skulony zrozumiał, jak smutny musi być. Po chwili blondyn położył dłoń na szybie, a następnie się o nią oparł. Widząc go takiego zmarnowanego Bucky przypadł do szyby i starał się wypatrzyć coś więcej, ale jedyne co zobaczył to unoszące się, jakby od płaczu ramiona mężczyzny, a potem to, jak zjechał po ścianie. Wtedy zacisnął dłonie w pięści, walnął w okno, które, na jego szczęście, nie rozpadło się na kawałki i wpatrywał się w odlatujący samolot. W końcu machnął ręką i zmarszczył brwi. Steve znowu na siebie nie uważał i naraził się na niebezpieczeństwo, mimo że doskonale wie, ile znaczy dla Bucky'ego. On tylko się martwił, nic nie zrobił złego. To on powinien być obrażony na Steve'a, a nie na odwrót.

- Pogadam z nim jak wróci - powiedział do siebie i odszedł od okna, wracając do udawania.

Minęło dziewięć miesięcy. Bucky, który początkowo olewał nieobecność Steve'a, czekając aż ten wróci, po czwartym miesiącu jego nieobecności zaczął się niecierpliwić. Przestał uważać na ćwiczeniach, łatwo się rozpraszał, gubił wątek, a na akcjach był kompletnie bezużyteczny, więc Avengers zostawiali go w bazie, żeby nic mu się nie stało. Przecież Steve ich za to poćwiartuje!

Tymczasem blondyn zwiedził już większość krajów Europejskich, codziennie pisząc z drużyną i pytając się Natashy i Wandy o Bucky'ego. Wymyślił plany kilku akcji, który Avengers użyło, jednak to nie było nic wielkiego. Ale w końcu jego doświadczenie w dowodzeniu akcją się przydało.

Death Gun, nowy przeciwnik był jak połączenie Lokiego i Thanosa. Był przebiegły, potężny i miał dużą armię. Byli potrzebni wszyscy, T'Challa przyleciał z Wakandy, a Thor przybył z Asgardu. Wzięli też Bucky'ego, mimo że mężczyzna dalej był wściekły na przyjaciela i nie było wiadomo, czy będzie chciał go słuchać. Tak stanęli naprzeciw siebie, z jednej strony armia Death Gun'a, a z drugiej Wanda, Natasha, Wasp, Ant-Man, Iron Man, Hulk, Black Panter, Clint, Falcon, Thor, Vision i Spider-Man. Steve z daleka oglądał akcję i wydawał polecenia, myśląc jak wygrać tą walkę. Nagle pokiwał głową widząc ruchy przeciwnika i wpadł na pomysł.

- Słychać mnie? - powiedział do słuchawki, a kiedy otrzymał odpowiedzi twierdzące mówił dalej. - Teraz walczcie dalej, starajcie się zniszczyć jak najwięcej wrogów. Planują dla Was zasadzkę, w którą jedno z was musi wejść, wtedy wszyscy z góry skupiają się na tym, żeby ochronić tą osobę. Reszta stara się zajść ich od tyłu. Powinno się udać, jeśli będą zajęci swoją zasadzką. Ale poczekajcie jeszcze - odsunął od siebie mikrofon i zadzwonił do kogoś, czego oni już nie słyszeli, a Bucky walcząc zamyślił się.

Usłyszał Steve'a po raz pierwszy od kilku miesięcy i nie potrafił poznać jego głosu. Był zbolały, pusty, brzmiał jakby niedawno płakał, albo powstrzymywał się od płaczu. Szatyn nie przypominał sobie, kiedy ostatnio słyszał tak mówiącego blondyna, ale gdyby miał odpowiedzieć na to pytanie strzelałby, że po śmierci jego mamy, Sarah. Serce mu się krajało, gdy słyszał takiego Steve'a, zwłaszcza, że mężczyzna starał się udawać twardego, mówiąc pewnym, mocnym głosem.

- Stephen, dobrze, że odebrałeś- powiedział Steve, któremu w tym czasie udało skontaktować się ze Strange'm.

- Dzień dobry Steve. Coś się dzieje?

- Masz czas?

- Tak, a co?

- A dałbyś radę przenieść osobę w Nowym Yorku z jednego miejsca w drugie?

- Mogę się tam nawet pojawić. Kiedy?

- Jak najszybciej. Wejdziesz na trzy- powiedział i przystawił mikrofon do ust. - Dobra, kto wchodzi...

- Ja - przerwał mu Barnes, idąc w zasadzkę wroga.

- Tony, Sam, ochraniajcie go od góry, na trzy pełen ogień.

- Przyjąłem - powiedzieli i polecieli ochraniać Bucky'ego.

- Reszta otacza armię wroga. Na trzy pełen ogień, Bucky Ty też - powtórzył, ledwo powstrzymując płacz i patrzył jak armia wroga zajęła się Barnesem, Starkiem i Wilsonem, a reszta zaczęła się przemieszczać. - Gotowy? - spytał, spokojniej, ale nie czekał na odpowiedź. - Raz... Dwa... - wszyscy się przygotowali, tylko Bucky nie bardzo wiedział co robić. Steve mówił, że nic się nie stanie, ale czy można ufać osobie, która nie uważa na swoje zdrowie? - Trzy - usłyszał w słuchawce i nagle stało się kilka rzeczy na raz.

W jednej chwili były zimowy żołnierz zniknął ze środka armii wroga i pojawił się na jego tyłach, rozglądając się. Obok niego znajdował się Doktor Strange, który, tak jak reszta ostrzeliwał wroga.

- Sami nie damy rady Barnes, weź się rusz i pomóż. Masz Death Gun'a na muszce - skarcił go były chirurg.

- Gdzie?

- Na w pół do pierwszej. Szybko. Natasha uważaj, Gun celuje w Ciebie - usłyszał głos Steve'a w słuchawce, wycelował i strzelił, a Death Gun zatoczył się ale nie padł. - Thor, przydałby się toporek - powiedział szybko. - Bucky ostrzeliwaj go dalej, nie daj się złapać, Scott, Hope, trzeba go rozproszyć.

- Robi się! - powiedział radośnie Scott i nagle na przeciwnika poleciał rój mrówek z nim i Hope na czele, a Barnes ciągle go ostrzeliwał, co tak go zajęło, że Thor mógł spokojnie odrąbać mu głowę.

W tym momencie armia przestała być tak zorganizowana, niektórzy zaczęli walczyć ze sobą nawzajem, więc Avengers szybko rozprawiło się z pozostałym wojskiem.

- Steve... - zaczął Bucky.

- Świetna robota, do napisania, cześć - przerwał mu blondyn i rozłączył się, a Bucky wsłuchiwał się w dźwięk zakończonego połączenia, stojąc jak skamieniały, z uchylonymi ustami.

- Chodź Barnes, wracamy - powiedział Tony, kładąc mu dłoń na ramieniu, a on wzdrygnął się i szybko podszedł do Natashy.

- Tasha, musimy pogadać - powiedział, doganiając ją.

- W bazie - powiedziała tylko i wrzuciła rzeczy do auta, wracając do rozmowy z Clintem.

Steve w tym czasie rozpłakał się jak dziecko, opierając się o ścianę. Nie sądził, że głos Bucky'ego będzie wystarczył, żeby tak go roztroić emocjonalnie. Nagle zobaczył żółte światło i w jego pokoju hotelowym pojawiła się Wanda, a zaraz za nią Stephen.

- Pomyślałam, że możemy się przydać - powiedziała, siadając obok i obejmując go ramieniem.

- Melisy? - spytał Stephen, kucając przed nim i podając mu kubek z parującą cieczą, którą Steve przyjął z cichym podziękowaniem.

- Nie musieliście. Radzę sobie.

- Właśnie słyszałam...

- Nie płacz...

- Możemy pogadać o czymś innym? - spytał Steve.

- Jasne, w ogóle jak wpadłeś na pomysł zaciągnięcia Stephena? I skąd wiedziałeś, że trzeba najpierw pokonać Death Gun'a?

- Co do Stephena to wpadłem na to nagle, gdy zobaczyłem co oni robią.

- Zadzwonił do mnie, powiedział plan i chwilę później on już był w toku.

- A co do Death Gun'a... armia zawsze jest słabsza, gdy straci głównego dowódcę. Nawet jeśli jest wielu pomniejszych, to oni mogą się pokłócić, albo być tam ze strachu przed głównym. Jakiekolwiek nie byłoby wojsko i relacje, strata głównego dowódcy to zawsze zamieszanie. Często chwilowe, ale jednak. Wystarczy to wykorzystać - Wanda i Stephen pokiwali głowami.

- Będzie Ci przeszkadzało opowiadanie nam o początkach XX wieku?

- Nie. Tylko usiądźmy wygodnie i możecie pytać o co chcecie - usiedli na sofie i zaczęli rozmawiać, opowiadając o sobie i śmiejąc się. Steve jakby odżył, opowiadał żarty i po prostu był z nimi, a nie znowu sam próbował się pocieszać.

Tymczasem w bazie Bucky pukał właśnie do drzwi Natashy, czując się jak uczniak, który zrobił coś złego.

- Jesteś już. Chodź, musimy pogadać, lepiej późno niż wcale - mruknęła i weszła do pokoju wpuszczając go.

- O co Ci chodzi? A w zasadzie wam, Tony, Laura i Wanda też się mnie czepiają. Clintowi też się zdarza Przecież ja... - powiedział gdy zamknął drzwi i usiadł na krześle.

- Nic nie zrobiłeś, tak? - przerwała mu. - Pozwól, że przypomnę Ci co powiedziałeś Steve'owi na ostatniej akcji, na której był.

- Chodzi o tą akcję z robotami? Nie rozumiem Cię w takim razie, doskonale wiesz, że się o niego martwię, więc o co Ci chodzi.

- Wiem. Ale w związku z tym wcale nie musiałeś mu mówić, że nie jest już bohaterem i ma skończyć takowego udawać - mruknęła, patrząc na niego spod przymrużonych powiek.

- Ale...

- Nie ma "ale" Bucky. Znasz go dłużej, wiesz o nim więcej. Doskonale zdajesz sobie sprawę jak bardzo chciał walczyć w czasach wojny i jaki dumny był, gdy mu na to pozwolono, załamał się, gdy Cię stracił i wleciał w lód, będąc pewny, że zginie. Potem obudził się i jedyne co robił to był bohaterem, udało mu się Ciebie odzyskać, przez co złamał mnóstwo przepisów...

- Jak to złamał przepisy? - przerwał jej. Nigdy nie rozmawiał z nikim o tym, więc się zaciekawił, ale to chyba nie była odpowiednia pora na ciekawość.

- Nie przerywaj mi, jestem na Ciebie wkurzona i zamierzam to wszystko teraz powiedzieć - fuknęła na niego. - Więc odzyskał Cię, ale Ty nie ufałeś sobie, więc zamknąłeś się w kirokomorze, co jest zrozumiałe, a w tym czasie Steve jeździł na misje, walczył, starał się załatwić Ci jak najlepszą przyszłość, ale przyjemniej raz w tygodniu, na kilka godzin, siadał przy tobie i wpatrując się w szybkę mówił do Ciebie o wszystkim co się stało, jak idą postępy w badaniach nad twoją głową i tak dalej. Mógł nie spać, ale przez pięć godzin w czasie tygodnia zawsze był obok Ciebie, nie ważne, że był zmęczony, czy coś, zawsze był. A potem Cię wybudzono, spędzałeś z nami czas, Steve pomagał Ci się zaaklimatyzować, ale, mimo że bardzo chciał z Tobą porozmawiać, nie narzucał się Tobie. Jeśli nie miałeś ochoty, albo rozmawiałeś z kimś innym to po prostu odchodził. I w końcu, z tego co wiem, nie przeprowadziliście rozmowy o tym co było, co zrobiliście w między czasie, gdy byliście rozdzieleni, a Steve mówił mi kiedyś, że nie mieliście czasu na taką rozmowę odkąd poszedłeś na front. A wiesz co było potem? Przybył Thanos i pstryknął, a Ty zniknąłeś. Steve się załamał, rozumiesz? Przez pierwsze miesiące prawie nic nie jadł, nie ruszał się. Wegetował w pokoju, jedyne co robił to przeglądał wasze zdjęcia i rysował Twoje portrety. Udało nam się go zaciągnąć na terapię. Wtedy dopiero zaczął odżywać, ale dalej był przybity. I, kiedy po pięciu latach udało nam się was przywrócić...

- Tak, wiem, też widziałem jego łzy, kiedy mnie zobaczył. Wydawało się, jakby nie zwracał uwagi na nikogo innego... - przerwał jej Bucky.

- Bo tak było. I w końcu zaczęliście spędzać czas ze sobą. Tylko wiesz, jak na przyjaciół, którzy nie wiedzieli się tak na prawdę przez 70 lat mieliście sobie mało do opowiedzenia, ale nie ważne. Doskonale wiesz jak Steve się załamał, gdy Fury powiedział, że nie będzie go wysyłał na misje. Więc kiedy postanowił coś zrobić, bo sobie nie radziliśmy powiedziałeś co powiedziałeś.

- Wiem, to nie było w porządku...

- Nie było w porządku?! Człowieku, powiedziałeś mu, że takiego go nie potrzebujemy, jakbyśmy lubili Steve'a tylko za to jak wygląda i czy przyda się w walce. A przecież chyba tak nie jest, prawda? - spojrzała na szatyna, który oparł łokcie na nogach i schował twarz w dłoniach. - Powiedzieć Ci coś jeszcze? Steve jest, najprawdopodobniej, zakochany w Tobie. Tak przynajmniej wynika z moich obserwacji.

- Co ja narobiłem... - powiedział i zerwał się, a następnie padł przed nią. - Musisz mi pomóc. Błagam. Muszę to naprawić Tasha.

- Dlaczego mam Ci pomóc?

- Ponieważ nie możesz patrzeć na to jak Steve snuje się z kąta w kąt.

- Mogę go pocieszyć.

- Ugh... kocham go. Potrzebuję twojej pomocy, żeby mu... żeby on mi wybaczył. Pomożesz?

- Kochasz go? Po tym co powiedziałeś wątpię w to.

- Nie przemyślałem tego, powiedziałem cokolwiek, żeby nie zrobił sobie krzywdy. I żeby nie dowiedział się o tym, że go kocham.

- Dlaczego mam Ci wierzyć?

- Ehh... Nie masz powodu. Ale mam nadzieję, że to zrobisz - powiedział i zanurzył się we wspomnieniach. - Wydaje mi się, że kochałem go jeszcze przed wojną. Tylko zawsze był blisko, więc wziąłem to uczucie za przyjaźń. Umawiałem siebie, a potem nas z kobietami, bo zauważyłem, że z nim jest lepiej. Jakby bardziej się czułem jakbym był na randce, ale nie dodałem dwa do dwóch - mówił, a Natasha słuchała to z uwagą. - Dopiero gdy zobaczyłem go po raz kolejny, kiedy uwolnił mnie z bazy Hydry połączyłem puzzle. Potrzebowałem jego i tylko jego. Ale to były inne czasy, homoseksualizm był chorobą, którą tępiono, więc cieszyłem się po prostu z bliskości Steve'a, udając, że ciągle podrywam kobiety. Nie wyobrażasz sobie jak zazdrosny byłem, gdy zobaczyłem jak Peggy z nim flirtuje a on nic z tym nie robi. No ale nie mogłem być zły, prawda? Potem spadłem z pociągu. I bałem się, to oczywiste. Ale przy tym tak się cieszyłem, że JEMU nic nie jest, że ON jest bezpieczny. I że będzie szczęśliwy z Peggy.

- A po 70 latach zobaczyłeś go nie zmienionego i?

- Jak wróciłem jako Bucky i zrozumiałem co się stało byłem na siebie wściekły. Dopiero jak udało wam się mnie znaleźć to Steve wytłumaczył mi, że to nie moja wina i dopiero wtedy przestałem uciekać... chyba głównie przed samym sobą. A potem stało się to wszystko, zrozumiałem, że stanowię dla niego zagrożenie, postanowiłem wrócić do kirokomory. Z pierwszej walki z Thanosem pamiętam tylko jak Steve się na niego rzucił, a potem jak biegł w moją stronę. Gdy podczas drugiej zabrał mu kamienie... Gdy zobaczyłem jak nie ma energii... - pokręcił głową, powstrzymując łzy. - Zacząłem żałować, że nie powiedziałem mu o tym uczuciu. A jak wrócił do zdrowia znowu zacząłem się bać. Dalej nie wiem co mnie podkusiło, żeby mówić mu takie rzeczy... Ale muszę się z nim pogodzić. Pomożesz, prawda?

- Nie. Wszyscy Ci pomożemy. Wszystko jest już zaplanowane. Tylko nie było wiadomo, czy się ogarniesz. Ale skoro tak, to cóż. Machina ruszyła - powiedziała i zadzwoniła do T'Challi. - Przygotuj jakieś przeprosiny. Tylko ładne mają być, pamiętaj - dodała i Bucky wyszedł z jej pokoju.

- W końcu się ogarnąłeś. Lepiej późno niż wcale - powiedział Tony. - Dobra, mamy trzy miesiące do jego urodzin, jakbyś potrzebował pomocy to mów. I pomyśl co chcesz mieć do jedzenia na waszej kolacji. Czy tam randce, jak wolisz - poklepał go po ramieniu i odszedł, a Bucky poszedł do siebie myśleć nad wszystkim... no dobra, o wszystkim co wiązało się ze Steve'm i ostatnimi wydarzeniami.

Przypominał sobie brzmienie jego głosu podczas akcji. Jego pożegnanie, kiedy już nie mógł powstrzymać płaczu. Jego skuloną sylwetkę w oknie samolotu. Katował się tymi wspomnieniami. To przez niego Steve czuł się jak niepotrzebny, zepsuty element, który trzeba jak najszybciej wyrzucić. Zaczął myśleć co by było, gdyby poszedł się wtedy z nim pożegnać. Może udałoby się porozumieć? Wytłumaczyć? Szatyn westchnął ciężko, opadł na łóżko i wziął ze stolika nocnego ich wspólne zdjęcie. W sumie był to kolaż z kilku zdjęć. Jedno przedstawiało ich jako młodych chłopców, pamiętał, że zrobiła je im jego mama na któreś z jego urodzin, stali obok siebie z uśmiechami na twarzach, obejmując się. Kolejne zrobili sobie nie długo przed tym jak pojechał na wojnę, teraz dopiero zobaczył smutek w, zawsze radosnych, oczach swojego przyjaciela, który jednak udawał uśmiech stojąc obok niego, pełnego dumy i jeszcze jedno, już z Kapitanem Ameryką, w obozie, obaj uśmiechają się radośnie, nie spodziewając się jeszcze komplikacji, które niósł im los, byli ze sobą i byli szczęśliwi. Tylko na tym zdjęciu było widać jak bardzo Kapitan Ameryka przerósł Bucky'ego. No i ostatnie, najnowsze, zrobione im przez Natashę, kiedy, po walce udało się wyłączyć program Zimowy i okazało się, że on pamiętał Steve'a. Blondyn ze łzami szczęścia w oczach wpadł w jego ramiona i, nie przejmując się metalową ręką Zimowego Żołnierza, wtulił się w niego, a brunet niepewnie otulił go swoimi rękami, przez co Steve nie wydawał się tak potężny jak w rzeczywistości. Natasha doskonale uchwyciła na zdjęciu tęsknotę, oraz radość ze spotkania po latach. Bucky wyjął jakiś zeszyt, długopis i zaczął zapisywać pomysły.

- Dzień dobry Natasho, dzwoniłaś wczoraj - powiedział T'Challa. - Mieliśmy ważną konferencję, nie mogłem odebrać, wybacz.

- Nic się nie stało, ale czas działać.

- Czyli urodziny jednak się odbędą?

- Dokładnie. Liczę na Ciebie. Do usłyszenia T'Challa.

- Do usłyszenia Natasho - rozłączyli się, a król Wakandy od razu zadzwonił do Steve'a, który jechał aktualnie do Austrii.

- Dzień dobry Steve - powiedział, gdy tylko blondyn odebrał.

- Miło Cię słyszeć T'Challa. Co w królestwie? - spytał, stając przy jakiejś stacji.

- Bardzo dobrze. Mimo pięcioletniego braku króla Wakanda nie upadła, dalej dobrze się rozwija, ogólnie dajemy radę. Mam interes do Ciebie Steve.

- Jak mogę pomóc?

- Mógłbyś do nas wpaść na koniec czerwca?

- Jasne. Ale koniec czerwca jestem jeszcze we Francji. Może być lipiec? Najpóźniej byłbym siódmy, ósmy, ale nie wiem jeszcze dokładnie.

- Im wcześniej tym lepiej Steve, ale może być ten siódmy, ósmy lipca.

- Zadzwonię do Ciebie jak będę wiedział kiedy skończę Francję. Do usłyszenia T'Challa.

- Do usłyszenia Steve - T'Challa rozłączył się i szybko przekazał te informacje dalej. Machina przygotowań do czwartego lipca powoli ruszyła.

Był koniec czerwca. Steve od prawie miesiąca był we Francji, a od kilku dni przebywał w Paryżu, zwiedzając go dokładnie, dzięki poznanej w kawiarni paryżance, która chętnie pokazała mu najpiękniejsze zakątki miasta. Bardzo miło im się rozmawiało, a kobieta czasem próbowała nawet flirtować ze Steve'm. Mężczyzna jednak nic sobie z tego nie robił i rozmawiał z nią jak z nową znajomą, udając, że nie zauważa tych prób poderwania go. Dzięki kobiecie zwiedził miasto dużo szybciej niż przypuszczał, więc bez strachu napisał do T'Challi, że przyleci czwartego, jeżeli nie będzie to dla niego problemem, a król od razu odpisał, że przygotuje mu pokój na czwarty lipca i życzy miłego końca podróży po Europie. Wtedy szybko poinformował o tym Avengers, Bucky'ego, Kapitan Marvel, Doktora Strange'a oraz Strażników Galaktyki i zlecił przygotowanie jednego z pokoi gościnnych dla Steve'a.

Żeby wszystko dopiąć na ostatni guzik Natasha, Bucky, Wanda i Clint z rodziną przylecieli do Wakandy drugiego lipca, jako główni organizatorzy i ich pomocnicy, reszta miała dotrzeć czwartego przed południem. Bucky zostawił Sam'owi i Tony'emu kilka ostatnich instrukcji. Jedyne, czego nie mieli jeszcze przygotowanego to przeprosin Bucky'ego. Mężczyzna wciąż nie był pewny, czy wyznawać przyjacielowi miłość, czy jeszcze z tym poczekać. Doskonale wiedział, że Steve jest w nim zakochany, Wanda rozmawiała z nim oraz Natashą gdy wróciła od Steve'a i powiedziała, że blondyn przyznał się do zakochania w Bucky'm, ale on dalej był niepewny. W końcu nie rozmawiali od roku, a on boleśnie zranił blondyna, czy to nie będzie zbyt wcześnie? Z drugiej strony doskonale wiedział, że Steve ciągle jest pożądanym mężczyzną, a nie potrafił, nie chciał wręcz, wyobrazić go sobie w związku z kimś innym niż on.

- Co ja mam zrobić Nat? Czy to nie będzie zbyt szybko? - spojrzał na kobietę.

- Czekaliście ponad 70 lat, czy to nie jest wystarczająco długo?

- A teraz jesteśmy poniekąd pokłóceni. I co? Mam powiedzieć: Steve, przepraszam, nie chciałem Cię urazić, mam nadzieję, że mi wybaczysz. Poza tym kocham Cię i słyszałem, że Ty mnie też - powiedział sarkastycznie.

- No nie w taki sposób. Zacznijmy jaki masz w ogóle pomysł na tą waszą randkę?

- Myślałem, żeby zrobić rekonstrukcję knajpki z lat 40'. Wiesz, tamta muzyka, klimat... Steve to lubi.

- A jak wyglądały takie knajpki?

- Był bar, miejsce do tańca na środku sali, a dookoła stoliki. Często żywa orkiestra, chociaż nie zawsze. Delikatne, żółte światło...

- Da się pewnie ogarnąć. Tylko będzie trzeba z T'Challą pogadać o barmanie. Ale ja to ogarnę. A jaki mamy pomysł na salę główną? - spojrzała po reszcie.

- Myślałam mimo wszystko nad dosyć klasycznym wystrojem. Wielki transparent: Dwieście lat Steve, kolorowe balony, może jakieś konfetti... - powiedziała Wanda.

- A to nie będzie zbyt dziecinne? - odparła powątpiewająco Laura.

- Nie - powiedział Bucky i uśmiechnął się smutno. - Steve musiał szybko dorosnąć, ze względu na swoje choroby tak na prawdę nie miał czasu być dzieckiem. Poza tym nie było pieniędzy, żeby przygotować mu chociaż jedne takie urodziny. Pora dać mu drugą młodość. Chociaż w takim geście.

- A dysonans między przyjęciem, a waszym spotkaniem nie będzie za duży? - spytał Clint.

- Nawet jeśli, to dobrze. Steve nie może traktować tych miejsc tak samo. W jednym z nich mamy się z nim bawić, składać życzenia i tak dalej, a w drugim ma wybaczyć Bucky'emu. Taka różnica jest dobra - stwierdziła Wanda, a Natasha uśmiechnęła się.

- To co? Do roboty drużyno! Mamy jakieś dwa dni pracy. Do dzieła.

Wszyscy ochoczo zabrali się do działania. Młodzi Bartonowie zajęli się transparentem, oraz balonami do sali, Laura i Wanda zajęły się tortem i przekąskami, a Natasha, Clint i Bucky zajęli się przerobieniem sali na knajpkę z lat 40'. Na ich szczęście brunet miał wszystko zaplanowane, wystarczyło tylko, że zobaczył rozkład pomieszczenia i już wiedział, gdzie wszystko należy rozstawić, więc praca szła im sprawnie. W końcu rodzeństwo Barton skończyło, więc Hawkeye poszedł wieszać to wszytko, a Romanoff i Barnes zaczęli dekorować salę. Nie wszystko udało im się niestety zdobyć od ręki, a niektóre rzeczy mieli dostarczyć inni, więc ostatnie poprawki zostały zrobione czwartego lipca, koło godziny dwunastej. Główna sala była pełna dużych balonów nawiązujących do Avengers, Kapitana Ameryki, oraz bajek Pixara, które uwielbiał Steve, a także takich normalnych, wielokolorowych, z kolei na ścianie na przeciwko wejścia wisiał transparent z życzeniami dla blondyna. Z boku stał bufet, w postaci stolików z przekąskami, oraz kanapy, gdyby ktoś się zmęczył. Światło miało być jasne, ciepło-białe, ale było też kilka kolorowych reflektorów. Drugi pokój był z kolei oświetlony ciepłym, złoto-żółtym światłem, jakby ze starych żarówek. Na ścianach były czarno-białe zdjęcia przedstawiające Steve'a, Bucky'ego, ich rodziny, Peggy, oraz ich kolegów z Wyjącego Komanda. Przy jednej ścianie stał barek, stylizowany na drewniany, a na końcu sali stał fortepian, a obok niego gramofon, oraz kilka płyt winylowych. Na środku było sporo wolnego miejsca z czymś, co miało przypominać parkiet. Wszyscy popatrzyli na to z uznaniem i poszli się przebrać. Tylko Bucky został chwilę dłużej i wydał instrukcje barmanowi, którego załatwił Tony i poszedł za resztą.

Gdy o godzinie osiemnastej przyleciał Steve nie było widać, że reszta także przyjechała do Wakandy, żadnych samolotów, nikt nawet nie spróbował wychylić się zza okna. T'Challa, Shuri i Okoye przywitali go i mężczyzna zaprowadził go do jego pokoju, a kobiety poszły ukryć się razem z innymi. Blondyn przebrał się i król zaczął go prowadzić, rozmawiając z nim o jego podróży po Europie. W końcu doszli do odpowiedniej sali i T'Challa otworzył drzwi, przepuszczając gościa. Przez zasłonięte okna nie wpadało żadne światło, więc Steve zaczął szukać włącznika, ale nie zdążył zrobić trzech kroków, gdy światło samo się zapaliło. Nagle na mężczyznę poleciało mnóstwo konfetti, a jego przyjaciele i znajomi, jeszcze niedawno ukryci, wyskoczyli ze swoich kryjówek.

- Niespodzianka! - krzyknęli, a Steve patrzył na nich szeroko otwartymi oczami, zasłaniając usta dłonią. - Wszystkiego najlepszego! - dodali, a Tony podszedł do niego.

- Dwieście lat Mrożonko - zaśmiał się, przytulając go. - Nie mów, że zapomniałeś - dodał z uśmiechem.

- To nie mówię. Dziękuję - wtulił się w niego, a Tony roześmiał się głośno.

- Ludzie, on zapomniał, wygrałem! - krzyknął do reszty, a oni też roześmiali się i zaczęli po kolei podchodzić do niego z życzeniami i dopiero wtedy Bucky rozluźnił dłonie, które zaciskał w pięści odkąd Tony podszedł do Steve'a.

- Wiesz, że nie musisz być zazdrosny? - powiedziała Natasha, stając tuż za nim, co go przestraszyło.

- Wiem. Zazdroszczę Tony'emu, że udało mu się pogodzić ze Stevem. Boję się, że mnie się nie powiedzie.

- Będzie dobrze - poklepała go po ramieniu. - Ja idę, Ty się przygotuj, czy co tam miałeś zamiar robić. Powodzenia.

- Nie dziękuję - powiedział, gdy kobieta nie mogła go już usłyszeć i patrzył jak zabawa się rozkręca. Mimo, że Steve tylko gibał się w rytm muzyki i rozmawiał z każdym kto chciał, a nie tańczył wszyscy bawili się świetnie. Królem parkietu był Star Lord, ale imprezę rozkręcał Stark. Bucky uśmiechnął się, widząc Rogersa rozmawiającego radośnie z Gamorą, Pepper oraz Brucem. Koło godziny dwudziestej Tony wyłączył muzykę, a Laura z Wandą przyniosły tort w kształcie gigantycznego kompasu, z wbitymi świeczkami przedstawiającymi liczbę 107.

- Sorry, nie wiedzieliśmy jak przedstawić twój tort. I stwierdziłyśmy, że 107 świeczek może się nie zmieścić.

- Jest piękny, dziękuję - powiedział z uśmiechem, patrząc na nie.

- Dmuchaj, dmuchaj, dmuchaj - zaczęli skandować Peter i Shuri, a po chwili dołączyli do nich inni. Blondyn przymknął oczy myśląc nad życzeniem, a potem zdmuchnął świeczki, a gdy tylko zgasły wszyscy zaczęli śpiewać Sto Lat, a Bucky cicho wysunął się z pomieszczenia i schował się w pokoju obok, gdzie Nat miała w jakiś tajemniczy sposób zaciągnąć Steve'a.

Po kolejnej porcji przytuleń Laura zaczęła zaganiać dzieci do spania, w czym pomógł jej Steve, obiecując im spędzić z nimi cały dzień, jeśli tylko grzecznie pójdą spać, więc młodzi Bartonowie radośnie pobiegli do łóżek, a do solenizanta podeszła Natasha.

- Słuchaj Steve. Bo mamy dla Ciebie niespodziankę. Tylko musisz pójść do pokoju obok i być cierpliwym.

- Na prawdę nie trzeba, już i tak mnóstwo zrobiliście.

- Proszę Cię Steve. Napracowaliśmy się nad tym. Chyba nie chcesz, żeby się zmarnowało? - spojrzała na niego zawiedziona, a on zacisnął usta. Doskonale wiedziała w jaki punkt uderzyć.

- No dobrze, prowadź - powiedział, a ona radośnie to zrobiła i otworzyła przed nim drzwi, do ciemnego w tej chwili pomieszczenia. - Panie przodem - powiedział, kiedy ona zasygnalizowała mu, żeby wszedł.

- Tutaj wchodzisz sam - odparła i wepchnęła go do pokoju, a następnie zamknęła za nim drzwi na klucz i cicho odeszła. Steve, po tym jak ledwo uniknął upadku, zaczął rozglądać się po ciemnym pomieszczeniu i iść przed siebie na oślep, żeby tylko znaleźć włącznik.

Bucky odetchnął tylko głęboko i podszedł cicho do niego, dzięki okularom z noktowizorem, a następnie zdjął je i zapalił światło.

- Uczynisz mi zaszczyt i podarujesz mi trochę swojego czasu Steve? - spytał, a blondyn odwrócił się w jego stronę i skinął głową, powstrzymując łzy, cisnące się do oczu. Szatyn objął go delikatnie ramieniem i zaprowadził w stronę baru, pozwalając usiąść na wysokim, barowym stołku, a sam poprosił cicho o coś barmana, usiadł obok i spojrzał na przyjaciela. Steve siedział i rozglądał się po sali z delikatnie rozchylonymi ustami i zaszklonymi oczami. - Proszę, nie płacz mi tutaj Stevie. Nie chciałem doprowadzić Cię do łez - nachylił się do niego, a mężczyzna zwrócił się w stronę przyjaciela.

- Ale dlaczego to wszytko? Przecież... - zaczął, ale Bucky położył mu palec na ustach i uśmiechnął się smutno.

- Mami kilka spraw do przegadania, prawda? - powiedział i zamilkł na chwilę, gdy kelner poszedł do nich z ciastem z ich ulubionej cukierni z młodości oraz herbatą, skinął głową w podziękowaniu i znowu zwrócił się do przyjaciela, który siedział ze spuszczoną głową.

- Wiem, że już mnie nie lubisz, ale nie przestanę zadawać się z resztą. To są moi przyjaciele. Postaram się nie wchodzić Ci w drogę Buck, ale... - zaczął, ale brunet znowu położył mu palec na ustach.

- Nie wygaduj głupstw Stevie. Wiem, że po tym co powiedziałem możesz mi nie wierzyć, ale ja ciągle Cię lubię - uniósł delikatnie twarz przyjaciela, żeby ten spojrzał na niego. - Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Po prostu się o Ciebie martwiłem, chciałem Cie powstrzymać, żebyś tam nie biegł. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś Ci się stało.

- Mogłeś powiedzieć to inaczej.

- Wiem. Ale wtedy o tym nie myślałem. Chciałem tylko, żebyś był bezpieczny. Tylko jestem idiotą i zamiast od razu pojąć co zrobiłem szedłem w zaparte, że to Ty zawiniłeś, nie uważając na siebie. I mam nadzieję, że mi wybaczysz. Ciągle chciałbym być Twoim przyjacielem - a może nawet kimś więcej, dodał w myślach i spojrzał na Steve'a, który siedział ze spuszczoną głową.

- Nie chciałem, żebyś się martwił. trzeba było szybko pokonać tego robota, a to było jedyne rozwiązanie, które przyszło mi do głowy - powiedział cicho. - Gdyby była inna opcja nie narażałbym się, na prawdę - dodał, a Bucky zszedł ze stołka i stanął przed nim. - Jestem głupi ale chcę żyć Buck...

- Czyli mi wybaczysz? - spytał, patrząc w jego oczy, a gdy ten pokiwał głową przytulił go mocno do siebie. - Hej, ale nie płacz - powiedział, gdy poczuł, że jego czarną koszulę zaczęły moczyć łzy blondyna. - Wiem, żechcesz żyć. I nie obwiniaj się, to moja wina. Powinienem był pobiec za Tobą i Cię ochraniać, a nie gadać takie bzdury o Kapitanie Ameryce.

- Ty się o mnie martwiłeś. A ja myślałem, że mnie nienawidzisz. I zamiast słuchać Natashy wolałem uciec na drugi koniec świata, byle Ciebie nie widzieć - wyłkał cicho, a szatyn uśmiechnął się rozczulony. - I nie jestem Ka...

- Shhh... Kapitanem zostałeś przez piękne wnętrze, a nie sportową sylwetkę. Więc dalej nim jesteś. Tylko w delikatniejszej formie - Steve kiwnął głową zarumieniony.

- Już ciii, już dobrze. Nic się nie stało Stevie. Miałeś prawo tak zareagować - powiedział cicho głaszcząc go po plecach, a gdy poczuł, że blondyn się uspokoił odsunął go od siebie i starł resztki łez z jego policzków. - Już dobrze Stevie? - uśmiechnął się do niego, a następnie usiadł z powrotem na krześle, przesunął ciasto do przyjaciela i obaj zaczęli jeść i rozmawiać o tym, o czym nigdy nie udało im się porozmawiać. Śmiechy, wzruszenia i łzy zdawały się nie mieć końca, ale czemu się dziwić, skoro ta dwójka przyjaciół po raz pierwszy od siedemdzisięciu lat rozmawiała tak szczerze. Ale Bucky miał jeszcze jedną rzecz do zrobienia tej nocy, więc skinął na kelnera, który włączył gramofon, a z tym piosenki Sinatry, które uwielbiał Steve. Mężczyźni rozmawiali jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu Bucky wstał z krzesła i wyciągnął dłoń do przyjaciela.

- Dasz się zaprosić do tańca? - spytał z uśmiechem, a Steve spojrzał na niego niepewnie.

- Przecież wiesz, że nie umiem tańczyć - powiedział, oblewając się rumieńcem.

- To w niczym nie przeszkadza Stevie. Nauczę Cię. To nie jest takie trudne - złapał jego dłoń, przycisnął do swoich ust, a następnie zdjął go z krzesła i zaprowadził na parkiet. - Nie bój się, będzie dobrze - powiedział ustawiając ich w odpowiedniej pozycji. - Nie, nie Stevie. Ta ręka, tutaj - położył jego prawą dłoń na swoim przedramieniu. - Nie przeszkadza Ci ten metal?

- Nie, jest dobrze. Tylko ja na prawdę nie umiem... - Bucky po raz kolejny tego wieczoru położył mu palec na ustach i pokręcił głową, a następnie złapał jego lewą dłoń w swoją prawą i uniósł je delikatnie, a swoją drugą dłoń ulokował na jego plecach, obejmując go. Wsłuchiwał się przez chwilę w muzykę i zaczął prowadzić, nie przejmując się, że blondyn delikatnie go depcze.

- Wsłuchaj się w muzykę i zaufaj mi Stevie. Wiem co robię - spojrzał w jego błękitne, pełne niepewności oczy. Delikatnie bujali się na boki w rytm muzyki, aż Bucky'emu się to nie znudziło i nie urozmaicił ich tańca o kilka trudniejszych figur. Steve spojrzał na niego niepewnie, ale Bucky uśmiechnął się do niego i spojrzał w jego oczy z takim spokojem i pewnością siebie, że zupełnie zaufał przyjacielowi, kompletnie zatracając się w jego spojrzeniu.

W tym samym czasie w głównej sali całe Avengers, a także Pepper, Kapitan Marvel, Valkirye, Okoye, Shuri, Laura oraz Strange i Wong siedzieli wpatrzeni w telewizor nadający na żywo relację z pokoju obok i rozmawiali jeden przez drugiego, zakładając się o różne rzeczy. Na pomysł założenia tam kamery wpadła Czarna Wdowa, która teraz patrzyła z uśmiechem i dumą na tańczących przyjaciół, którzy patrzyli na siebie z taką samą miłością w oczach, mimo że tego nie widzieli. Ogólnie pomieszczenie zmieniło się z sali imprezowej w miejsce do fungirl'u. Większość piszczała, skakała, a wszyscy oglądali perypetie dwójki przyjaciół. Strażnicy Galaktyki pożegnali się ze Stevem po zaśpiewaniu Sto Lat i zmyli się do siebie, ale w końcu zło nigdy nie śpi, więc nikt nie miał im tego za złe.

Tymczasem piosenka lecąca z gramofonu zmieniła się na spokojniejszą i bardziej romantyczną, więc Bucky położył drugą dłoń Steve'a na swoim przedramieniu, a sam splótł dłonie za jego plecami, przybliżając się i patrząc mu głęboko w oczy. Speszony blondyn spuścił głowę, na co szatyn zaśmiał się cicho i przybliżył się jeszcze mocniej, sprawiając, że głowa niższego wylądowała na jego ramieniu, a on po chwili ułożył ją wygodnie i przymknął oczy wsłuchując się w muzykę. Bucky wpatrywał się w niego z przygryzioną wargą, aż w końcu wypuścił delikatnie powietrze i nachylił się nad mężczyzną.

- To nie wszystko o czym chciałem z Tobą porozmawiać - zaczął cicho, a Steve spojrzał na niego bez zrozumienia. - Widzisz... - powiedział niepewnie, nie wiedząc jak to wyznać, ale kiedy spojrzał w błękitne oczy swojego przyjaciela nabrał pewności siebie i uśmiechnął się. - Jesteśmy przyjaciółmi od tak długiego czasu. Nie przerywaj mi Stevie, proszę. I przez długi czas okłamywałem wszystkich naokoło, ze sobą i Tobą na czele. Bo widzisz, nie wystarcza mi tylko przyjaźń z Tobą, nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie. Nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że byłbyś z kimś innym. Jednak jeśli powiesz mi, że masz kogoś postaram się to zrozumieć i będę cieszył się z Tobą, ponieważ najbardziej pragnę Twojego szczęścia. Będziesz teraz ze mną w pełni szczery? - spytał, a Rogers nie potrafiąc wydusić z siebie słowa kiwnął głową, patrząc na niego zdziwiony. Barnes tylko przez chwilę spojrzał na jego rozchylone w zdziwieniu usta i wrócił do tych niewinnych, błękitnych oczu. - Zakochałem się w Tobie Stevenie Grancie Rogersie. Już dawno temu, jeszcze przed wybuchem wojny, ale nie potrafiłem zrozumieć tych uczuć. Dopiero gdy zostaliśmy rozdzieleni przez wojnę i poczułem jak bardzo mi Cię brakuje zrozumiałem prawdę. Ale sam wiesz jak wtedy było, nie mogłem Ci tego wyznać, więc robię to teraz. I pytam, czy Ty też coś do mnie czujesz? Czy chciałbyś zostać moim chłopakiem? - powiedział, patrząc wciąż w oczy mężczyzny i przybliżając się tak, że ich twarze dzieliły centymetry. Steve wstrzymał oddech i dopiero po chwili dotarło do niego, że szatyn zadał mu pytania, więc spojrzał w jego oczy, oblewając się rumieńcem na myśl co za chwilę powie przyjacielowi i przez jego wzrok.

- Tak Buck. Ja też Cię kocham. Zrozumiałem to, gdy skończyłem szesnaście lat. A odkąd skończyłem dwadzieścia dwa lata marzyłem, żeby być z Tobą. W sensie, że... - zaczął tłumaczyć, ale Bucky nie pozwolił mu na to, łącząc ich usta w czułym pocałunku. Steve, nieprzygotowany na taki rozwój wydarzeń otworzył szeroko oczy, ale szybko je zamknął, oddając pieszczotę. Szatyn złapał go za biodra i mocniej przycisnął do siebie, pogłębiając pocałunek, na co blondyn objął rękami jego szyję, wplatając palce we włosy i stając na palcach. Było spokojnie i romantycznie, czego nie można powiedzieć o pokoju obok, gdzie wszyscy zaczęli skakać, piszczeć i wykrzykiwać frazy typu: "Nareszcie!", "Ile można czekać?", "Stucky is real, bro!" i tym podobne. Wszyscy ściskali wszystkich i cieszyli się jak dzieci, które dostały wymarzoną zabawkę.

Tymczasem Bucky oderwał się niechętnie od ust Steve'a i spojrzał na twarz swojego ukochanego. Blondyn stał jeszcze z zamkniętymi oczami i rozchylonymi, napuchniętymi delikatnie od pocałunku ustami, ale po ułamkach sekundy zaczął powoli otwierać oczy i spojrzał roziskrzonym, ale delikatnie rozmarzonym wzrokiem w brązowe oczy swojego partnera, a na jego usta wpłynął uroczy uśmiech. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy, do czasu, aż speszony, nieprzyzwyczajony do takich sytuacji Rogers nie schował twarzy w torsie partnera. Barnes roześmiał się rozczulony niewinnym zachowaniem mężczyzny, a gdy przestał się śmiać nachylił się nad nim i szepnął mu do ucha.

- To jeszcze nie koniec Stevie, przygotowałem coś jeszcze - odsunął się delikatnie, a blondyn spojrzał na niego.

- Nie musiałeś. Już wszystko... - zaczął, ale brunet przerwał mu delikatnym, powolnym pocałunkiem.

- Czy uczynisz mi zaszczyt i zostaniesz moim chłopakiem? - spytał, klękając przed nim i wyciągając przed siebie zamkniętą dłoń, z której wystawał łańcuszek. - Gdy będę się oświadczał postaram się bardziej - powiedział z uśmiechem, patrząc jak Steve patrzy na niego niedowierzająco, a po chwili uśmiecha się radośnie.

- Tak. Tak - odparł, kiwając głową, padł na kolana, tak jak Bucky, przytulając go, a on się zaśmiał i delikatnie zapiął łańcuszek na jego szyi. Blondyn oderwał się od niego i spojrzał pytająco, a gdy zobaczył zachęcający uśmiech szatyna. Spojrzał na swoją szyję i uśmiechnął się widząc znajomo wyglądający kawałek metalu, a jego ukochany wyjął swój zza koszuli. - Tęskniłem za tym. Dziękuję Buck - rzucił się przytulając go, przez co obaj wylądowali na ziemi, dokładniej to Bucky na ziemi, a Steve na nim, ale brunet tylko zaśmiał się i objął blondyna, pozwalając mu się wtulić. - Cause I'm with you...? - przeczytał z drugiej strony.

- ...till the end of the line - dokończył metaloworęki, dokładając swój nieśmiertelnik. - Zdania oddzielnie mają sens, ale nie są pełne. Podobnie jak moje życie bez Ciebie skarbie - patrzył jak Steve przesuwa palcem po napisie, a potem zwraca się w jego stronę z iskierkami w oczach.

- To jest kochane. Dziękuję Buck - ułożył się na wyższym tak, żeby ich twarze były naprzeciwko siebie i spojrzał mu zarumieniony w oczy. - Kocham Cię Bucky. Z dnia na dzień coraz mocniej, wiesz? - powiedział cicho i pocałował go delikatnie. Ledwie musnął jego usta swoimi, ale Bucky'emu to wystarczało, żeby zdominować pocałunek, łapiąc Steve'a za głowę prawą ręką, żeby się nie odsunął. Obrócił ich tak, żeby leżeli na boku i objął blondyna drugą ręką w pasie, przybliżając go do siebie, a on lewą dłoń położył na jego torsie, miętoląc czarną koszulę w palcach, a prawą wplótł w jego włosy, ciągnąc za nie delikatnie, gdy szatyn postanowił zdominować ich pocałunek, a jego lewa ręka zjechała na tyłek blondyna. Całowali się przez dłuższą chwilę, a gdy skończyli Steve leżał na plecach oddychając głęboko przez rozchylone, napuchnięte od pocałunków usta. Jego włosy były zmierzwione, z kolei podwinięta i rozchełstana, a nawet delikatnie rozpięta koszula ukazywała zarówno brzuch, jak i dekolt blondyna, który wpatrywał się zamglonym wzrokiem w Bucky'ego. Szatyn za to podpierał się na rękach nad ukochanym, a jego włosy były w totalnym nieładzie, niektóre kosmyki nawet opadły mu na twarz, ale on jakby tego nie zauważał, wpatrując się w leżącego pod nim chłopaka, jakby ten mógł za chwilę zniknąć. Jego koszula za to była tylko trochę pognieciona u góry, a wcześniej idealnie ułożony kołnierzyk był trochę podwinięty, a trochę postawiony.

Rogers w końcu uniósł się delikatnie na łokciach, wziął kosmyk włosów z twarzy Barnesa i założył mu go za ucho.

- Chyba wypadałoby tam wrócić - powiedział cicho, a partner zgodził się z nim kiwnięciem głowy i wstał, całując go jeszcze w czoło, a następnie pomógł wstać jemu i obaj zaczęli doprowadzać się do kultury. Mataloworęki walczył jeszcze z włosami, gdy niższy podszedł do niego i poprawił mu kołnierzyk, na co on przeczesał jeszcze jego włosy prawą dłonią, co jako tako je ułożyło, a następnie objął chłopaka i wspólnie wyszli z pomieszczenia.

Avengersi z kolei zaczęli chaotycznie wyłączać i chować telewizor, a także udawać, że ciągle się bawią, ale było to tak nie skoordynowane, że para weszła, gdy Natasha dopiero wyłączała telewizor. Przez chwilę wszyscy patrzyli na siebie w milczeniu i dopiero kiedy, najpierw Steve, a następnie Bucky wybuchli śmiechem reszta odetchnęła, a następnie podeszli do pary składając jeden przez drugiego życzenia. Jeszcze przez jakiś czas wszyscy siedzieli i rozmawiali, śmiejąc się, ale byli już zmęczeni więc zebrali się i udali się, każdy do swojego pokoju. Bucky poszedł ze Steve'm do jego pokoju i obaj stanęli przed wejściem.

- Stevie, a może pojdziemy spać razem? Mam małżeńskie łoże w pokoju, co Ty na to skarbie? - spytał, z uśmiechem.

- Chętnie, ale nie będzie Ci to przeszkadzało? Poza tym nie będzie to źle ode... - zaczął, ale Bucky nachylił się i zamknął jego usta powolnym pocałunku.

- Gdyby mi to przeszkadzało nie proponowałbym tego, prawda? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Racja, ale dalej to mo... - powiedział Steve, a Bucky znowu złączył ich usta w słodkim pocałunku, który teraz jednak trwał dłużej niż ten pierwszy.

- A co innym do tego skarbie? Ważne, żebyś nie pobudził ich swoimi jękami - zaśmiał się i spojrzał rozczulony na zarumienione policzki Steve'a. - Jesteś słodki, gdy się rumienisz, ale nie wstydź się. To normalny temat, a Ty nie masz się czego wstydzić - powiedział, gładząc go po policzku.

- Dobra, pójdziemy do Ciebie, tylko się przebiorę - powiedział i wszedł do pokoju, a po chwili wyszedł w samych bokserkach i swojej starej, teraz za dużej, koszulce. - Prowadź kochanie.

Sypialnia Bucky'ego była kilka metrów dalej, więc blondyn nie paradował długo z gołymi nogami po korytarzu. W pokoju szatyn szybko wyskoczył z ubrań i spojrzał na swojego chłopaka, który stał z odwróconą głową, cały czerwony.

- Uroczy - powiedział, podniósł go i położył na łóżku, kładąc się obok. - Nie wstydź się mnie skarbie - powiedział, widząc, że chłopak unika jego wzroku. - Coś się dzieje? - złapał go za brodę i przekręcił delikatnie jego głowę, żeby móc patrzeć w jego oczy.

- Nie, wszystko dobrze. Tylko... nie spodziewałem się, że jesteś tak przystojny... i no... - powiedział speszony, a mężczyzna zaśmiał się cicho i wtulił go w siebie.

- Jesteś uroczy skarbie. A teraz czas spać - mruknął, a Steve kiwnął głową i dalej zarumieniony skulił się, wtulając twarz w tors Bucky'ego i splatając z nim swoje nogi, a szatyn z uśmiechem przerzucił rękę przez pas blondyna i przycisnął go mocniej do siebie.

Jakieś pół godziny później zza zasłony wyszła Natasha i cicho wyszła z sypialni, spotykając się na korytarzu z Clintem.

- Misja zakończona? - szepnął do niej.

- Z dwustu procentowym sukcesem - odszepnęła.

- Teraz czas na Ironstrange, gotowa na nową misję?

- Zawsze i wszędzie - uśmiechnęli się do siebie i poszli spać.

~~~~~~~~~

Dziękuję za dotrwanie do końca tego one shota

Dziękuję @Volf_manaika_ za pomoc ^^

Miłego dnia misie :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro