Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Stony #1

Inspirowane talksem addicstwithpen (polecam zajrzeć)

UWAGA! Chusteczki są KONIECZNE, żeby przejść dalej
Dobrze radzę, jako autorka

Avengers razem z Rhodesem stało nad planem obiektu, w którym ukrywali się agenci Hydry, rozmawiając jak ich złapać.

- Plan B nie wypali. Jest złe ukształtowanie terenu. - Powiedział Kapitan Ameryka, patrząc na mapę.

- A Fury nie zgadza się na plan G. - Dodał Hawkeye, wykluczając kolejny ich pomysł. Steve skinął głową i dopatrzył się na ich plany.

- Najlepszy byłby plan M...

- Nie, nie zgadzam się na plan M. - Przerwała Steve'owi Natasha, patrząc na niego uważnie, a on uniósł na nią swój pusty, wyprany z emocji wzrok.

- Są największe szanse na powodzenie.

- Ale jakim kosztem... Cel nie uświęca środków Steve. - Powiedziała miękko, zupełnie jak nie ona.

- To wojna, a my musimy zniszczyć Hydrę za wszelką cenę, zanim ona zmieni życie kolejnych osób w piekło.

- O co chodzi? Co jest nie tak w planie M, że nie chcesz go wykonać Tasha? - Spytała Wanda.

- Steve umiera w planie M. - Odparła rudowłosa, nie odrywając wzroku od Rogersa. Wszyscy niemal wstrzymali oddech, słysząc jej słowa i spojrzeli smutni i przerażeni na Kapitana. No, prawie wszyscy.

- Lubię ten plan M - Mruknął Tony, co w ciszy panującej w pokoju brzmiało niczym wybuch bomby. Wszyscy wzdrygnęli się, a Rogers odwrócił w stronę Starka z bólem i jakąś taką tęsknotą w oczach, czego ten nie zauważył.

- Spróbujmy z planem L. Są jakieś szanse... - Mruknęła po chwili Wanda, a Steve spojrzał na nią pusto.

- Postanowione, wdrażamy w życie plan L, jeśli nie będzie wychodziło zmieniamy na plan M. Przygotujcie się. - Powiedział Kapitan głosem pozbawionym emocji i wyszedł z pokoju, odprowadzany smutnym i niedowierzającym spojrzeniem reszty.

Po prawie godzinie wszyscy zebrali się pod quinjetem i wsiedli do niego, szybko wylatując. Wszyscy byli smutni, przygaszeni i tacy nieswoi. Nikt nie rozmawiał, nikt nie próbował nawet powiedzieć jakiejś motywującej gadki. Drużyna patrzyła po sobie, chociaż głównie ich wzrok skakał od Tony'ego, który siedział w komórce i ewidentnie z kimś flirtował, do Steve'a, który stał wyprostowany patrząc się przed siebie. Cisza niemal kuła w uszy, ale nikt nie odważył się jej przerwać, dopóki nie zbliżyli się do odpowiedniego miejsca.

- W wojnie ze złem nie ma miejsca na użalanie się. Zapamiętajcie to sobie. - Powiedział Steve, a przed oczami stanęło mu stare, a przy tym tak świeże wspomnienie. Potrząsnął głową, żeby się nie rozpłakać i spojrzał pusto po drużynie. Gdy wylądowali Kapitan Ameryka wydał jeszcze ostatnie rozkazy i rozeszli się na pozycje.

Dwa słowa Steve'a i wszyscy ruszyli na bazę Hydry. Zamierzenie było proste, w zasadzie takie jak zawsze. Napaść na bazę, złapać jak największą ilość agentów, dobrać się do dokumentacji i uwolnić niewinnych. Niby proste, a tym razem cholernie trudne. W tej bazie trzymano Zimowych Żołnierzy. Musieli uważać na tych zniszczonych, ale niebezpiecznych ludzi. Przynajmniej tak postrzegał ich Steve, niestety jako jeden z nielicznych w grupie i nie miał jak zapewnić tym ludziom pomocy. Westchnął cicho i ruszył z całą drużyną na bazę, dając z siebie wszystko.

Po akcji wszyscy zadowoleni wrócili do qunjeta, jednak ich radość trwała krótko. Patrzyli po sobie w milczeniu, a w ich oczach zaczął pojawiać się strach i zdenerwowanie. Po chwili Natasha przełknęła ślinę i wypowiedziała myśl, która zagnieździła się w umyśle każdego:

- Gdzie jest Rogers? Kto go ostatni widział? - Wszyscy spojrzeli na kobietę, którą nagle zakuło gdzieś w piersi na wspomnienie słów Steve'a. - Idziemy go szukać. Szybko! - Zakomenderowała i pobiegli z powrotem szukając wzrokiem niebieskiego kostiumu.

Tony poleciał i z góry szybko na jednym z drzew zauważył znajomą, okrągłą tarczę, przy której znalazł się w kilka chwil. Schował hełm i delikatnie, niemalże z czcią zdjął kawałek metalu. Ziemia kilka metrów dalej była rozkopana przez walkę, w paru miejscach były krople krwi, a Tony z całej siły powstrzymywał się od myślenia, że najprawdopodobniej jest to krew Rogersa.

- Nie, Steve... Ja tak nie myślę, błagam wróć, wybacz mi... Albo wróć, strzel mnie w twarz, pobij... cokolwiek, tylko wróć... - Wyszeptał, a po jego policzkach spłynęły łzy. - Mam jego tarczę, są tu ślady walki i najpewniej jego krwi. - Mruknął do słuchawki, a po chwili pojawiła się przy nim reszta.

- Nic więcej nie ma? - Spytała Wanda, a Sam i James pokręcili głowami lądując po chwili.

- Straciliśmy go - Wyszeptał Tony, wciąż patrząc na tarczę blondyna. Rhodes podszedł do niego i położył dłoń na ramieniu. - Straciliśmy naszego kapitana.

- Bo Ciebie to akurat tak obchodzi. - Prychnęła Natasha. Była smutna po stracie przyjaciela, niemalże brata, ale wściekłość na Starka, za to co powiedział przed misją, wciąż trzymała. Wzięła tarczę od mężczyzny i ruszyła w stronę quinjeta, przekładając oba przedramiona przez materiałowe paski, niejako wtulając się w broń przyjaciela. Obok Natashy szedł Sam. Znał Steve'a krócej niż kobieta, ale to blondyn wywrócił jego życie do góry nogami i dał możliwość, żeby zacząć od nowa. Dał jemu, oraz kobiecie idącej obok rodzinę. I był częścią tej rodziny. Jej fundamentem. Natasha mogła być spoiwem Avengers, ale nawet najlepsze spoiwo jest niczym, jeżeli dom straci fundamenty. I wszyscy to odczuli, nawet Rhodes, który zamienił z Rogersem jedynie parę zdań i to głównie o misjach, czy pracy.

W quinjetcie panowała jeszcze bardziej grobowa atmosfera niż podczas wcześniejszego lotu. Natasha chowała siebie i swoje łzy za tarczą, siedząc między Samem i Wandą, którzy obejmowali ją delikatnie, a Clint stał obok, gładząc spokojnie rude kosmyki. Bruce i Vision siedzieli naprzeciwko Natashy, Sama i Wandy, patrząc na nich smutno, Rhodes stał niedaleko, patrząc na nich zamyślonym wzrokiem, a Tony siedział z boku patrząc na swoje dłonie i wspominał swoje ostatnie słowa skierowane do blondyna, to jaki Steve był dla niego, a jaki on był dla Steve'a, zwłaszcza ostatnio.

Przygnębieni wysiedli z quinjeta, a Fury, który stał niedaleko od razu zauważył, że coś jest nie tak. W oczy rzuciła mu się Natasha, wciąż trzymająca tarczę jak swój największy skarb, i ogólne przygnębienie drużyny.

- Agent Rogers... - Zaczął, a rudowłosa spojrzała na niego z bólem.

- Ma go Hydra. Nie wiemy gdzie jest. Ani czy żyje... - Wyszeptała, a Fury widząc przygnębienie drużyny nic już nie powiedział tylko puścił ich wolno, zatrzymując na chwilę Rhodesa i Visiona, żeby poprosić o sprawozdanie, a następnie patrzył jak drużyna idzie do samochodów i odjeżdża.

- To będzie ciężki okres... - Wyszeptał do siebie i ruszył do firmy, żeby jak najszybciej wykonać działania przygotowane na taką sytuację.

Tymczasem drużyna dojechała do Wieży Avengers i wspólnie weszli do windy, a JARVIS jak zawsze przywitał ich miło. Wszyscy uśmiechnęli się smutno, niektórzy wręcz żałośnie, na wspomnienie Steve'a, który zawsze w takich momentach traktował sztuczną inteligencję jak czującego człowieka, którego po prostu nie widać. Mimo wielu prób nie udało mu się wytłumaczyć, że AI nie ma uczuć, ale w jakiś sposób było to urocze, gdy blondyn rozmawiał z JARVIS-em jak ze starym przyjacielem. Program od razu zauważył, że nie ma Rogersa i nikt nie zdążył powiedzieć słowa, gdy drzwi windy zamknęły się, a ona ruszyła, nie reagując na żadne naciśnięte guziki i zatrzymując się dopiero na piętrze, roboczo przez Avengers nazywanym piętrem salonowym.

- Chciałbym spełnić ostatnią prośbę Pana Rogersa. Proszę usiąść w ten sposób. - Powiedziała sztuczna inteligencja, a przed drużyną pojawił się hologram rysunku Steve'a.

Spojrzeli po sobie zdziwieni i spełnili prośbę sztucznej inteligencji. Tony usiadł na swoim ulubionym fotelu, Natasha i Sam obok siebie ma trzyosobowej kanapie, na kolejnej kanapie usiedli Vision, Wanda, Clint oraz Bruce, a Rhodes stał niedaleko fotela Starka. Kiedy to zrobili JARVIS wyświetlił przed nimi hologram Steve'a, a ich aż wbiło w siedzenia.

Mężczyzna stał między nimi, ale jakby wychodził ze stołu, więc Sam szybko odsunął mebel, patrząc na podobiznę przyjaciela. Widać było, że blondyn ewidentnie nie radzi sobie z technologią, ale kiwał głową do ostatnich słów JARVISA.

- Czyli to już nagrywa? - Spytał, patrząc gdzieś nad przyjaciółmi, A słysząc od AI odpowiedź twierdzącą skinął głową i uśmiechnął się delikatnie. Wtedy oddalił się trochę i spojrzał po swoich przyjaciołach. - Teraz będę chyba dobrze widoczny... - Westchnął i spojrzał się za siebie, a następnie usiadł na stoliku, który też przesunął, w to samo miejsce co Sam. Jego ramiona opadły, a spojrzenie błękitnych tęczówek zostało utkwione w podłodze.

- Pewnie zastanawiacie się po co was wszystkich tutaj zebrałem w takim momencie, gdy każdy chce się umyć i pomyśleć nad życiem, śmiercią i ich niesprawiedliwością. - Powiedział po chwili, która dla Avengers zdawała się być wiecznością. Podniósł wzrok i spojrzał po nich wszystkich smutnym, jakby odległym wzrokiem. - Rhodes, obstawiam że stoisz gdzieś za Starkiem, jakbyś mógł zająć moje miejsce. Nie chcę, żebyś czuł się dziwnie, gdy będę się starał na Ciebie patrzeć, a nie pamiętam na jakiej wysokości masz głowę... - Zaśmiał się, ale w tym śmiechu nie było radości, a oni spojrzeli po sobie zdziwieni. Musiał to nagrywać sporo przed misją, a oni nie zauważyli w jakim stanie się znajdował. Widocznie był lepszym aktorem niż sądzili. Cisza się przedłużała, więc Rhodes postanowił usiąść, czując się przy tym bardzo dziwnie. Jakby siadał na kimś niewidzialnym. Był intruzem na tym miejscu i czuł to każdą komórką ciała

- Dziękuję. - Podobizna westchnęła cicho, a oni dopiero wtedy zorientowali się, że JARVIS zatrzymał film. Steve spojrzał na zegarek, a potem znowu na nich. - Mam jakieś czterdzieści minut, zanim wrócicie... Nie zdążę nagrać tego przed misją, może wtedy nie czułbym się tak dziwnie. Ehh... Nie ważne. Zbliża się misja, chociaż kiedy to oglądacie już jesteście po niej... Dzielą nas trzy dni, więc musicie mnie zrozumieć. Już przejrzałem wszystkie plany, wiem że są dwa dobre, M i L. Nie zgodzicie się na plan M, doskonale was rozumiem. Też bym się nie zgodził na atak na pociąg, gdybym wiedział jak się skończy. Albo nie brałbym Bucky'ego. Zresztą nie ważne, to ma być pożegnanie, a nie historia życia, na nią nie mam czasu. Widzicie... ja wiem, że to jest dla mnie ostatnia misja. Czuję to. Tam, jak jechałem do tego samolotu, też to czułem. Wątpię, żebyście mnie znaleźli. Jeżeli żyję to jestem w rękach Hydry, a oni najprawdopodobniej wywieźli mnie gdzieś do Rosji. Jeśli tak się stało, może się jeszcze spotkamy jako wrogowie... Wolałbym nie, ale może tak być. Jeżeli umarłem, Hydra wzięła moje ciało. Chcą serum. - Uśmiechnął się smutno, a w jego oczach pojawiły się łzy. - Miałeś rację Tony. A ja się myliłem, zresztą nie pierwszy raz... Jesteś zdolny do poświęceń, a ja? - Spojrzał na swoje dłonie. - Jestem chłopcem z probówki. Eksperymentem. We mnie nie ma nic więcej, prócz serum. Bez niego jestem nikim. - Natasha otworzyła usta, ale zamknęła je, przypominając sobie, że to tylko film. Coś jeszcze mocniej zakuło ją w piersi, więc skuliła się w sobie powstrzymując płacz, a Sam objął ją delikatnie.

- Nie zaprzeczaj mi Tasha, dobrze wiesz, że tak jest. I nie wstydź się swoich łez. Płacz nie sprawi, że staniesz się słaba. A może Ci wręcz pomóc. Oczyścić się. - Steve spojrzał prosto na miejsce Natashy, a po chwili wstał i zbliżył się do kanapy, kucając około pół metra przed nią. Widać było, że boi się, że film niechcący najedzie na postać tam siedzącą. Ale chciał być bliżej miejsca, gdzie za trzy dni jego przyjaciółka będzie płakać za nim. - Jesteś jedną z trzech najsilniejszych osób jakie znam siostrzyczko. Nie potrafię wybrać, które z was jest silniejsze. Ale nawet najsilniejsi mają prawo do łez. Nie jesteś z kamienia Nattie. - Wyszeptał, a kobieta uśmiechnęła się żałośnie na to zdrobnienie. Pamiętała dzień, w którym zostało stworzone, jakby to było wczoraj.

Zobaczyła wtedy przybitego Steve'a, więc zaczęła z nim rozmawiać i oboje powoli otwierali się przed sobą siedząc na dachu Wieży Avengers, płacząc i pocieszając się wzajemnie. Wtedy też uznali się za rodzeństwo, a rudowłosa zaczęła denerwować blondyna mówiąc do niego "Stebbie". Po odrzuceniu "Tashie", bo tak na nią mówili wszyscy, Rogers wymyślił "Nattie", a wśród Avengers powstała niepisana zasada, że tych zdrobnień mogą używać tylko oni.

- Sam, zajmij się nią jak najlepiej. Wiem, że mnie nie zawiedziesz. - Mówił dalej Steve, a po jego policzkach popłynęły łzy. Potem wstał i znowu się odsunął, siadając na stoliku i patrząc po wszystkich. - Pewnie powinienem powiedzieć coś do każdego z was po kolei... Bruce, jesteś bardzo wartościowym człowiekiem i nie pozwól sobie wmówić, że jesteś gorszy, bo masz zieloną naturę. Hulk też jest dobry, w końcu ma twoje serce. Tylko inaczej to okazuje. Bądźcie z Nattie szczęśliwi. Clint, pilnuj rodziny, takie dzieci i żona to skarb. Wiem, że rozmawiasz z Laurą o wszystkim, pozdrów ją od Rogersa sprzed trzech dni. - Uśmiechnął się smutno, a jego wzrok podążył dalej. - Wanda... chcąc, nie chcąc byłaś dla mnie jak córka, której nigdy nie miałem. Jesteś silna, wiem że sobie poradzisz, ale nie bój się prosić o pomoc. Oni są tutaj dla Ciebie. Vision, zapewnij jej bezpieczeństwo. Czuję, że nie ma lepszej osoby niż Ty dla Wandy. I dziękuję za całą pomoc z nowymi technologiami, nie zapomnę Ci tego. Bądźcie szczęśliwi, zasłużyliście. Rhodes... Po pierwsze wybacz, że nie mówię do Ciebie po imieniu, ale wywołuje ono tyle wspomnień... - Pokręcił głową, a jego głos się załamał. - Dziękuję, że do nas dołączyłeś. Cieszę się, że Tony ma takiego przyjaciela ale pamiętaj też o sobie, dobrze? Nattie, dziękuję po prostu... - Tutaj nie wytrzymał, rozpłakał się jak dziecko, chowając twarz w dłoniach. Zresztą wszyscy już płakali, oprócz Visiona, który nie potrafił płakać, ale i tak był widocznie smutny, oraz Natashy, która ryczała jak bóbr. - Wybacz, to trudne. W mojej rzeczywistości Ty za niedługo przyjdziesz, zobaczysz że płakałem, przytulisz mnie, zapytasz co się stało, a ja po raz pierwszy skłamię. Powiem Ci o planie M. Ale nie powiem o tym, że czuję, że to koniec, po prostu nie dam rady, wybacz mi... Ale w twojej rzeczywistości mnie nie ma, nie wiesz czy żyję... Nie tak powinno wyglądać nasze pożegnanie, wiem. Dziękuję Ci, że mogłem być przyjacielem... bratem w zasadzie tak wspaniałej kobiety.

- To ja Ci dziękuję Stebbie. Wybaczyłam Ci już dawno. - Wyszeptała, mimo że nie mógł jej usłyszeć.

- Sam... Miło mi, że postanowiłeś mi wtedy pomóc. To na prawdę wiele dla mnie znaczy. Chciałbym... Nie wiem czy macie tarczę. Ale jeżeli tak, to chciałbym, żebyś to Ty był jej nowym właścicielem. Wiem, że sobie poradzisz i będziesz dobrym następcą. W końcu robisz to samo co ja, tylko wolniej. - Uśmiechnął się smutno i dopiero po chwili spojrzał na Starka. - Tony... mówię do Ciebie sprzed trzech dni. Nie wiem jak się skończyło to napięcie między nami. Ale jesteś moim przyjacielem, nawet jeśli Ty masz mnie dosyć. Bądź szczęśliwy, teraz beze mnie powinno być łatwiej. - Podniósł się, biorąc ze sobą tarczę i zmusił się do stanięcia prosto między nimi. Mimo żołnierskiej postawy z jego oczu leciały łzy, kiedy patrzył po przyjaciołach. Wszyscy wpatrywali się z bólem w podobiznę blondyna, który w końcu westchnął.

- Jako Kapitan Ameryka sprzed trzech dni nam dla Was ostatni rozkaz, zanim przekażę tarczę. Ja siedemdziesiąt lat temu nie zdążyłem być szczęśliwy, a tutaj nie miałem odwagi zawalczyć o szczęście. Bądźcie szczęśliwi za mnie. Szczęśliwi, tak jak ja nie byłem. I rozmawiajcie ze sobą szczerze. Jak rodzina. Dziękuję wam to były wspaniałe lata... Żegnajcie przyjaciele... - Uśmiechnął się żałośnie i zasalutował im, a następnie wyciągnął tarczę w stronę Sama, po chwili układając na kolana i zanosząc się płaczem. Tarcza przeszła przez kolana Wilsona, a podobizna Steve'a po chwili zniknęła, jednak nikt nie ruszył się z miejsca. Natasha po raz pierwszy ryczała z bólu, wtulając się w tarczę i Sama, który, również płacząc, obejmował przyjaciółkę. Wanda szlochała w ramię Visiona, który gładził ją po włosach, patrząc smutno na miejsce, w którym skończył się film. Clint raz po raz zaciskał palce z całej siły, starając się niczego nie roznieść, Bruce trzymał rękę ma sercu, odkąd Steve postanowił zwrócić się do niego, a teraz niemal wbijał ją w swoje ciało z wewnętrznego bólu, Rhodes wpatrywał się w swoje dłonie, które drżały z nadmiaru emocji, a Tony oparł głowę na rękach i delikatnie ciągnął się za włosy z nadmiaru emocji.

Ciszę przerwał dopiero telefon Rhodesa, do którego dzwonił ktoś z rządu, więc mężczyzna wstał, pożegnał się i wyszedł. Potem Wieżę i puścił Clint, pisząc najpierw do żony, żeby po niego podjechała, doskonale zdając sobie sprawę, że sam nie da rady. Potem wyszedł Vision, niosąc Wandę na rękach, a po chwili zebrał się również Sam.

- Tarcza... - Wyszeptała Natasha, a on spojrzał na przyjaciółkę z bólem.

- Zatrzymaj ją. Ja będę jej potrzebował na misje. - Odparł, a ona skinęła głową, wtulając się w metal. Po chwili Bruce również wstał i podszedł do kobiety, biorąc ją na ręce, jednak zanim wyszli ona zwróciła się jeszcze do Starka.

- A podobno lubisz ten plan M... - Wyszeptała, a po chwili razem z Bruce'm zniknęli w windzie, podczas gdy Tony zsunął się z fotela, zanosząc się płaczem.

Minęły tygodnie, zanim drużyna przyzwyczaiła się do braku Rogersa. Mimo wszystko Natasha wciąż warczała na Starka, który starał się nie podpadać jej bardziej i razem z JARVIS-em i Bruce'm szukali miejsc, gdzie Hydra mogłaby przechowywać Steve'a, jednak coraz bardziej tracili nadzieję im dłużej poszukiwania nie dawały efektu, aż po paru miesiącach zupełnie to porzucili, zajmując się doczesnymi sprawami.

Kilka miesięcy później Natasha wkurzyła się na Starka jeszcze mocniej, o ile było to w ogóle możliwe. Z niedowierzaniem patrzyła jak Stark zgadza się na śmierć jedynej osoby, która mogłaby im pomóc, gdyby jednak Steve okazał się żywy, w co z dnia na dzień coraz bardziej wątpili.

- To nie jest jego wina do cholery, był sterowany przez Hydrę, czego kurwa nie rozumiesz Stark? - Wysyczała, patrząc na niego z mordem w oczach.

- Jest mordercą Natasha, rozumiesz? M-O-R-D-E-R-C-Ą. Zabił moich rodziców. Już dawno powinien zdechnąć!

- Jeżeli Steve żyje to oni zrobili z niego to samo co z Barnesa. Mam rozumieć, że jak znajdziemy Rogersa to jego też zabijesz? - Warknęła.

- Steve jest dobry. Barnes jest chol...

- Barnes też jest dobrym człowiekiem, użytym do złych celów. Nie wiem jak Steve mógł w tobie cokolwiek widzieć, jeżeli Ty tak traktujesz ofiarę. - Weszła mu w zdanie, a następnie odwróciła się na pięcie i poszła w stronę celi Zimowego Żołnierza. Mężczyzna spojrzał na nią, ale nic nie mówił, kiedy zajmowała miejsce na przeciwko.

- Ty byłaś na tym moście. - Powiedział pustym głosem po dłuższej chwili milczenia. Był widocznie wyczerpany, głodny i niewyspany, a jakby tego było mało zabrano mu wszytko co miał, to czego nie miał też. Był podwójną ofiarą, najpierw Hydry, a teraz Stanów Zjednoczonych. Był skazany na śmierć i Natasha nic nie mogła na to poradzić. W Barnesie nie było żadnej siły walki o siebie i o swoje życie. Było jedynie milczące pogodzenie się z losem. - Dlaczego Steve jeszcze do mnie nie przyszedł? - Dodał szatyn, gdy cisza zaczęła się przedłużać. Natasha zamrugała gwałtownie i spojrzała na swoje dłonie, starając się opanować drżenie głosu.

- Steve wpadł w ręce Hydry. Nadal nie wiemy co się z nim dzieje. Ani czy żyje... - Wyszeptała w końcu, a mężczyzna spojrzał na nią z bólem i łzami w oczach.

- Nie mam siły walczyć... Ale jeżeli on żyje nie chcę, żeby do mnie dołączył... - Powiedział cicho i spojrzał na swoje dłonie. - Wiem, że Ty i kilka jeszcze osób uważa mnie za ofiarę. Chciałbym móc wam pomóc. Oczyścić się z zarzutów. Ale już wszystko przesądzone...

- Wybacz, że ja nie wiem co zrobić.

- To nic. Mam dosyć tego drugiego w głowie. Ja na prawdę przeżyłem już za dużo... Nie chcę żyć, jeżeli nie wiem, czy zobaczę Steve'a.

- A on nie będzie chciał żyć, wiedząc, że Ty nie żyjesz.

- On ma Ciebie i całą resztę drużyny. A ja nie mam teraz dla kogo żyć. Daj mi odejść teraz i zrób wszystko, żeby Steve nie poszedł za mną. Niczego więcej od Ciebie nie chcę. - Powiedział bez emocji w głosie. Był niczym pusta lalka. Natasha przęłknęła ślinę i skinęła głową.

- Nie zmienisz zdania? - Spytała jeszcze i westchnęła, kiedy mężczyzna pokręcił głową. - Nie będę Cię namawiać. Zrobię wszystko, żeby Steve był szczęśliwy, jeżeli go znajdziemy. - Wyszeptała, a gdy cisza znowu zaczęła się wydłużać wyszła z pomieszczenia zapłakana.

To była jej kolejna próba przekonania Barnesa do zmiany zdania, po raz kolejny zakończona fiaskiem. Tym razem przynajmniej mężczyzna cokolwiek powiedział, a ona musiała uszanować jego zdanie, nawet jeżeli zdawała sobie sprawę jak bolesne to będzie dla Rogersa.

Kilka godzin później James Buchanan Barnes zmarł, po wstrzyknięciu trucizny do jego krwioobiegu.

- Teraz jesteś prawdziwie wolny. W końcu otrzymałeś wieczny spokój, którego potrzebowałeś przez te siedemdziesiąt lat. - Wyszeptała Natasha, gdy chowano trumnę z ciałem mężczyzny.

Obok niej stał Bruce, który obejmował ją ramieniem, oraz Sam.

- Damy radę bez Barnesa?

- Musimy. Steve jest naszą rodziną. Musimy mu pokazać, że my jesteśmy jego domem - Mruknęła cicho, odpowiadając na pytanie przyjaciela.

Cała trójka stała jeszcze kilka minut nad grobem i powoli odeszła, wracając do normalności.

*siedem lat później*

Wysoki, umięśniony mężczyzna został posadzony na krześle na środku dużego pomieszczenia, a następnie paru gości podpięło go do różnych urządzeń, krępując jego ruchy i wsadzając mu w usta knebel. Mężczyzna zachowywał się jak lalka, spokojnie przyzwalając na to wszystko, jakby nic już go nie obchodziło. Po chwili do pomieszczenia wszedł inny mężczyzna, z czerwoną książką i był pierwszą osobą, na której skupiły się oczy przypiętego, jednak nie wyglądał na przejętego tym. Otworzył książkę, a po chwili zaczął powoli i wyraźnie czytać kilka słów, nie zwracając uwagi na rzucającego się mężczyznę.

- Больница, родная страна, последнее дыхание, карандаш, дерзновенный, девятнадцать, обложка, небо, желание, солдат.* - Skończył i spojrzał w błękitne oczy, siedzącego teraz na baczność mężczyzny. - Witamy z powrotem żołnierzu.

- Gotowy na rozkazy. - Powiedział w końcu blondyn, pustym, wypranym z emocji głosem, a kilkanaście minut później jechał przed siebie do miejsca, gdzie znajdowali się Avengers.

Drużyna skończyła już walczyć z przeciwnikiem, kiedy nagle lecący spokojnie Sam zaczął spadać, gdy dostał w jedno ze skrzydeł Redwinga, na szczęście przed rostrzaskaniem się o ziemię ochronił go Iron Man. Wszyscy zdenerwowani rozglądali się dookoła, aż w końcu zobaczyli męską sylwetkę w ciemnym stroju. Osoba mierzyła do Falcona, ale ten zasłonił się tarczą, którą następnie rzucił w blondyna, jednak ten po prostu złapał tarczę i odrzucił umiejętnie, więc Avengersom nie pozostało nic innego jak uciekać przed przyjacielem. Rozbiegli się na wszystkie strony, a Kapitan Hydra pobiegł za Iron Manem, celnie rzucając w niego tarczą. Tony spadł na ziemię, a Kapitan Hydra znalazł się przy nim w kilka chwil, od razu go atakując, jednak brunet nie chciał dać się tak łatwo pokonać przez przyjaciela. Spojrzał mu w oczy, od razu zauważając z bólem, że są one puste, bez wyrazu. Gdyby chociaż patrzył na niego z nienawiścią, ale nie, była tam tylko ta okropna, kłująca w oczy pustka.

- Steve, błagam Cię, jesteśmy przyjaciółmi.

- Kim jest Steve? - Brzmiała odpowiedź.

- Ty, Ty nazywasz się Steven Grant Rogers do cholery! - Wykrzyczał mu w twarz.

- Kim jest Steve? I to nieelegancko przeklinać. - Powiedział tym samym pustym, wypranym z emocji głosem, a Tony'ego aż ścisnęło gdzieś w środku. Nie zabrali mu wszystkiego. Jednak to delikatne ciepło szybko zamieniło się w strach, kiedy Kapitan Hydra znowu zaatakował. Tony doskonale wiedział, że nie da rady. Steve już normalnie był od niego silniejszy, a teraz jeszcze był podkręcony przez Hydrę.

Na szczęście dla Starka niedługo później znalazła się tam Natasha z Hulkiem, który podbiegł i odrzucił blondyna od Iron Mana. Mężczyzna poleciał na ścianę budynku, a siła uderzenia była tak duża, że posypał się tynk.

Natasha momentalnie znalazła się przy Stevenie i sprawnie obroniła się przed jego ciosem. Kapitan Hydra chciał wstać, ale Hulk mu przeszkodził, znowu powalając go na ścianę. Było trzech na jednego, jednak blondyn nie poddawał się. On chciał ich zabić, nie obchodziła go cena. Oni chcieli mu pomóc, nawet Hulk, powarkujący groźnie z tyłu.

- Jestem z Tobą do końca. - Powiedział Sam, który pojawił się po chwili, jednak Steve ponownie spróbował ich zaatakować, skupiając się zwłaszcza na Tony'm.

- O czym Ty gadasz Wilson? - Zapytał Stark, uchylając się przed tarczą, jednak pozostali zignorowali go, patrząc na siebie niepewnie.

- Nie powiedziała tego odpowiednia osoba. Musimy wymyśleć co... - Nie skończyła, broniąc się przed atakiem Kapitana Hydry. - Steve, błagam Cię...

- Kim jest Steve? - Odparł tak samo pustym głosem, próbując uderzyć kobietę tarczą, jednak ta zdołała się uchylić i niechętnie, ale strzeliła w ramię mężczyzny, który zatoczył się delikatnie, ale nie przejął się tym, tylko dalej atakował przyjaciół.

- Steve, błagam Cię... - Powiedziała Natasha, gdy blondyn rzucił tarczą Tony'ego. - Potrzebujemy Cię. Bez Ciebie to nie to samo... - Dodała szeptem, w oczach blondyna pojawiło się niezrozumienie, a cios wymierzony w rudowłosą zakończył się w zamierzonym miejscu, ale było to najdelikatniejsze uderzenie, jakiego Natasha mogła spodziewać się po takim zamachu. Po Stevenie widać było zagubienie, ale niezrozumienie zaczęło zmieniać się w przerażenie i poczucie winy, jednak przed ucieczką powstrzymali go przyjaciele, łapiąc go i zabierając do Wieży Avengers. Tam zaczęła się powolna droga do normalności Steve'a, którą podjęli Natasha i Sam.

Steve miał sobie za złe wszystko do czego zmusiła go Hydra, oraz że nie zdołał uratować Barensa, jednak dzięki rozmowom z Tashą i Samem powoli układał sobie to wszystko w głowie. Po kilku miesiącach zaczął nawet wychodzić i niepewnie uśmiechać się do innych. Tarcza Kapitana Ameryki już na stałe przeszła w ręce Sama, a Steve uczył go lepszej współpracy z bronią.

Ale tego dnia nie robił nic takiego, tylko plątał się jak cień po Wieży, wspominając przeszłość. Gdy kogoś mijał kawał głową w jego stronę, ale nic nie mówił. I nikt nie miał mu tego za złe, była rocznica śmierci Bucky'ego z czym Steve dalej się nie pogodził. Po chwili zbliżył się do jednych z drzwi, zza których usłyszał nazwisko Bucky'ego i stanął, słuchając rozmowy Natashy i Tony'ego.

- Barnes był mordercą. Zasłużył sobie na ten los.

- Był pod wpływem Hydry Stark. Ta...

- Zamordował moją matkę. Nic ho nie usprawiedliwia, dobrze, że zginął. Takich jak on powinniśmy się pozbywać że społeczeństwa jak tylko ich złapiemy. - Mruknął, przerywając Natashy w pół słowa, a stojący pod drzwiami Steve oparł się o ścianę, żeby nie upaść, jednak szybko odepchnął się od niej i odbiegł w stronę swojego pokoju, a z jego oczu popłynęły łzy.

Gdy dobiegł zamknął drzwi na klucz i rozpłakał się jak dziecko. Najlepiej wiedział kim był przez ostatnie niecałe sześć lat. Skulił się przy ścianie, patrząc na swoje dłonie, które położył na kolanach, a po chwili zacisnął je w pięści aż pobielały mu knykcie. Był mordercą i Tony musiał o tym wiedzieć.

Steve westchnął i spuścił głowę. Dla całego gatunku ludzkiego, a zwłaszcza dla Avengers, byłoby lepiej gdyby zdechł. I to właśnie zrobi. Zdechnie, żeby nie musieli się już z nim męczyć. Tylko załatwi jeszcze parę rzeczy i da im spokój.

Następnego dnia zachowywał się jak wcześniej. Czyli normalnie przychodził i przebywał z drużyną, ale nie rozmawiał, na pytania odpowiadał mruknięciami i kiwnięciami głowy. Jadł mniej, a jedynym w miarę normalnym momentem w ciągu dnia było spotkanie i rozmowa z Natashą, która wciąż starała się wydobyć z Rogersa jego prawdziwe ja, jednak nawet tam nie poruszył tematu jej rozmowy z Tony'm.

Dopiero po kilku dniach zmartwiona i zdenerwowana Natasha chodziła po Wieży w poszukiwaniu Rogersa. Po raz pierwszy spóźniał się na ich rozmowę, co już samo w sobie zastanowiło Natashę, która po chwili zaczęła szukać przyjaciela. W końcu doszła pod drzwi jego pokoju i nasłuchwała, a następnie powoli je otworzyła i zmarła, gdy zobaczyła co działo się za kawałkiem drewna.

Cały pokój był wypełniony zdjęciami Bucky'ego i reszty drużyny Avengers i innych ważnych dla Rogersa osób, jednak na każdym z nich brakowało Tony'ego. Na stoliku zobaczyła stos listów i dopiero po chwili w tych emocjach zauważyła blondyna, który siedział przed łóżkiem i całował sobie w skroń pistoletem. Rudowłosa w kilka chwil znalazła się przy mężczyźnie i wyrwał mu broń z dłoni, odrzucając ją daleko. Błękitne oczy spojrzały na nią pusto, bez zrozumienia, a ona wpatrywała się w niego ze smutkiem i przerażeniem.

- Dlaczego Steve... - Wyszeptała w końcu, a on spuścił wzrok na swoje dłonie i po chwili jego ciałem wstrząsnął szloch.

- Ja... słyszałem jak rozmawiasz z Tony'm. On ma rację, jestem mordercą. Powinniście mnie zabić. - Wyszeptał, a kobieta patrzyła na niego przerażona.

- Nikt tak nie myśli...

- Stark...

- Nie przejmuj się nim Steve. Nikt oprócz niego tak nie myśli. - Szepnęła, przytulając go mocno.

- Nie chcę tak. Nie mam po co żyć. Bucky'ego nie ma. Tony powiedział, że tacy jak ja powinni zniknąć. A wy poradzicie sobie beze mnie. Poza tym ciągle te dziesięć słów może mnie zmienić. Tak będzie lepiej.

- Steve, nie. Jesteś moim braciszkiem, potrzebuję Cię. Wszyscy Cię potrzebujemy. Stark jest kretynem, mówiąc takie rzeczy. Nie mogę pozwolić Ci odejść z jeszcze jednego powodu. Tuż przed śmiercią rozmawiałam z Barnesem. Obiecałam mu, że będziesz bezpieczny. I zrobię wszystko, żeby tego dokonać.

- Nie chcę tu mieszkać. Chcę do Bucky'ego...

- Bucky ciągle jest przy tobie Stebbie. O tutaj. - Wskazała na jego serce, mówiąc do niego jak dziecka. Blondyn spojrzał na nią swoimi ogromnymi, czystymi, błękitnymi oczami, teraz mokrymi od łez. - I załatwię Ci inne mieszkanie. Chcesz zostać tutaj, czy wolisz gdzieś dalej?

- Dalej. Dużo dalej. - Wyszeptał, wtulając się w nią ufnie. - Na prawdę nikt nie uważa, że takich jak Bucky czy ja powinniśmy skazywać na śmierć?

- Na prawdę Stebbie. - Pogładziła go po włosach i pocałowała w czoło. - Chcesz może spać ze mną, dopóki nie znajdziemy Ci czegoś nowego?

- Boisz się, że znowu spróbuję strzelić, prawda?  - Spytał cicho, a Natasha skinęła głową. - Niech Ci będzie... Myślę, że możemy tak zrobić. - Natasha uśmiechnęła się do niego i pocałowała delikatnie w czoło. Po chwili przeszli na łóżko, gdzie Steve skulił się przy boku kobiety, ufnie się w nią wtulając i oboje zaczęli spokojnie rozmawiać, a po zgodzie blondyna dołączyli do nich Bruce i Sam.

Po rozmowie z Bannerem Natasha bez obaw zostawała na noc przy Steve'ie, pomagając mu, gdy miał koszmary. Powoli też pakowali wszystkie rzeczy mężczyzny, a większość drużyny dowiedziała się o jego planie.

Zniknął z dnia na dzień, jadąc z Natashą, Brucem i Samem do quinjeta, pod którym żegnał się z przyjaciółmi.

- W końcu oddam Ci Twoją kobietę. - Mruknął niepewnie do Bannera, który uśmiechnął się do niego i przytulił go mocno.

- Nigdy mi jej nie zabrałeś Steve. Tasha to twoja siostra, poza tym potrzebowałeś jej bardziej. - Puścił go po chwili i uśmiechnął się do niego, co blondyn odwzajemnił, a następnie poszedł pożegnać się z Samem.

- Wiesz, że będę często przyjeżdżał?

- Wiem Sam. Ale czy będziesz miał czas na starego przyjaciela? - Parsknął cichym śmiechem.

- Na Ciebie zawsze znajdę czas Steve. - Uśmiechnął się i przytulił przyjaciela, który oddała uścisk, a po chwili podszedł do rudowłosej, która natychmiast go przytuliła.

- Przecież będzie wszystko dobrze Nattie. Nie od Cię nie wiadomo gdzie. W Wakandzie będę bezpieczny. Shuri mi pomoże... Tylko nie powiecie Tony'emu gdzie jestem?

- Nie powiemy Stebbie. Ale on czasami będzie tam przyjeżdżał.

- Wtedy będę się chował. Dam radę Nattie. Jestem starszy, pamiętasz? - Zaśmiał się, a ona mu zawtórowała.

- I nie rób głupstw, T'Challa i Shuri będą mi o wszystkim opowiadać. - Dodała jeszcze, a on uśmiechnął się i wszedł do quinjeta.

W Wakandzie zamieszkał w małej gliniance nad jeziorem, gdzie zajął się hodowlą kóz oraz owiec i sądem, który posadził w okolicy domu.  Zawsze gdy przyjeżdżali do niego przyjaciele witał ich radośnie. Tylko Tony nie wiedział gdzie znajduje się Steve, więc pytał wszystkich, chcąc się z nim spotkać. Dopiero wkurzona jego zachowanie Romanoff nakrzyczała na niego, wykrzykując mu w twarz co takiego powiedział i jak czuł się po tym Steve. Tony odpuścił i tylko czasami tęsknie wzdycha do zdjęcia Steve'a, który ułożył sobie życie, samotne ale szczęśliwe.

*po kolei: szpital, ojczyzna, ostatni oddech, ołówek, zuchwały, dziewiętnaście, pokrywa, niebo, tęsknota, żołnierz
Tłumaczone przez GoogleTłumacz, więc mogą być błędy.

****

Chciałabym podziękować bloody_captain oraz WinterWinchester67, które podrzuciły kilka pomysłów na słowa, które wyłączą Kapitana Hydrę, a także Volf_manaika_, która pomogła mi wybrać jeden z nich.

Dziesięć słów włączających Kapitana Hydrę to też robota niezastąpionej bloody_captain

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro