Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Samsteve #1 +Winterwidow

Po pierwszym spotkaniu i kilku wspólnych akcjach wspólne bieganie stało się niemal tradycją dla Sama i Steve'a, którzy nie wyobrażali sobie tygodnia bez chociażby jednego biegu, chyba że jeden z nich był na misji. Nie byli też zbytnio chętni, żeby ktoś biegał z nimi. Znaczy nigdy, nikomu nie zabraniali, ale potem umawiali się na inny termin. To było coś takiego, co należało tylko do nich i nie chcieli tego zmieniać. Zwłaszcza, że po kilkunastu tygodniach zaczęli być zazdrośni o swojego partnera do biegania.

Chociaż z zazdrością ewidentnie lepiej radził sobie, ku zdziwieniu Natashy i dumie Bucky'ego, Steve, który nie pokazywał po sobie nic, tylko jego błękitne oczy śledziły spokojnie i uważnie poczynania Sama, kiedy tylko się dało. Drugi z mężczyzn za każdym razem, gdy blondyn z kimś rozmawiał wpatrywał się w tą osobę z mordem w oczach, ale tak, żeby Steve nie widział. Większość osób, albo nie zwracało na to uwagi, albo delikatnie się odsuwało. Ale niektórzy, jak na przykład Tony, widząc wzrok Wilsona jeszcze bardziej zbliżali do Steve'a i flirtowali z nim, co skutkowało pięknym, okazałym rumieńcem, spuszczeniem wzroku i przysłonięciem błękitnych oczu powiekami. I powiedzmy sobie szczerze, Sam za bardzo kochał ten widok, żeby potem cokolwiek robić osobie, która go wywołała, a sam był zbyt nieśmiały, żeby zrobić takie coś, więc tym bardziej cieszył się, kiedy blondyn rumienił się, szybko odwracając wzrok, gdy czarnoskóry na niego spojrzał, albo spuszczał wzrok, gdy mężczyzna mrugnął do niego zalotnie.

Ale tutaj nawet nie chodziło o bieg, a bardziej o powrót z niego. Przychodzili na swoje miejsce do biegania osobno. To było zrozumiałe, Steve wstawał wcześnie rano, podczas gdy Sam wolał po wylegiwać się w łóżku, ale żadnemu z nich nie przeszkadzał taki układ. Kiedy Sam docierał do Steve'a biegali przez jakieś pół godziny, a potem szli do Wieży, rozmawiając przyjaźnie. I nie wiedzieli jak to się dzieje, ale kiedy szli sami droga ta zajmowała im około czterdziestu minut. Jednak kiedy wracali nagle ten czas wydłużał się do półtorej, albo dwóch godzin. Ich rekordem było jednak pokonanie tej trasy w pięć godzin, co potwornie ich obu zdziwiło, a Natashy i Bucky'emu dało możliwość do żartów z przyjaciół. Po paru miesiącach obserwowania perypetii biegaczy byli rosyjscy zabójcy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Najpierw ukradkiem podpytali zainteresowanych, na co Sam rzucił tylko ze speszonym uśmiechem: "Tak bardzo to widać?", a Steve oblał się rumieńcem, co zupełnie wystarczało naszym rosyjskim swatkom.

Z początku próbowali namówić Steve'a, żeby zaprosił Sama na randkę, ale blondyn tylko pokręcił głową, mówiąc, żeby nie wymyślali, oraz że on nie zamierza zniszczyć tej przyjaźni swoim głupim uczuciem. Natasha i Bucky jedynie westchnęli i przy pierwszej nadarzającej się okazji, złapali Sama na poważną rozmowę.

Młodszy z mężczyzn na szczęście dał się namówić i po kilku... no, może kilkudziesięciu odrzuconych pomysłach wpadli na ten najlepszy, który czarnoskóry miał wprowadzić w życie już podczas następnego biegania ze Steve'm. W oczekiwaniu na ten dzień Sam ćwiczył swoje słowa, jakby był aktorem w jednym z najważniejszych studiów filmowych. W końcu nadszedł ten wyczekiwany przez trójkę spiskowców dzień, więc Bucky z Natashą siedzieli w salonie czekając na wyniki, a Sam poszedł biegać. Gdy dotarł na miejsce przez chwilę jedynie stał z boku, patrząc jak Steve robi kółka wokół jeziora, jednak po chwili dołączył do przyjaciela.

- Twoja lewa! Dzień dobry Sam! - Usłyszał po chwili i wbrew sobie uśmiechnął się, przewracając oczami. Zrobił jakąś jedną trzecią okrążenia wokół zbiornika, kiedy znowu usłyszał: - Twoja lewa!

- Cześć Steve! - Krzyknął, wpatrując się w odbiegającego blondyna z uśmiechem. Nie mógł zobaczyć, że na twarz blondyna wpłynął delikatny uśmiech, a policzki lekko się zaczerwieniły. I nie mógł wiedzieć, że Steve zawsze reaguje tak na jego głos, bo zwykle to ukrywał, nawet dosyć dobrze. W końcu na coś się przydała jasna cera i częsty rumieniec z ciepła, zimna, albo innych powodów. Sam nie zwracał już na niego uwagi. Znaczy zwracał, ale nigdy nie sądził, że jest jego powodem.

Sam wiedział, że powoli zaczyna kończyć mu się czas i wiedział też, że jeżeli on tego nie zrobi to Natasha z Bucky'm załatwią to sami, a tego nie chciał, więc odetchnął głęboko, żeby się uspokoić i gdy znowu usłyszał "Twoja lewa" uśmiechnął się pewnie i przyśpieszył, nie chcąc dać się przegonić. Usłyszał jak Steve parska śmiechem, jednak po chwili znowu go wyprzedził, a Sam zatrzymał się niemal od razu, oddychając głęboko i opierając dłonie na kolanach.

- Sam, wszystko dobrze? Mogę Ci jakoś pomóc? - Usłyszał głos blondyna obok siebie, a po chwili poczuł jego dłoń na łopatkach. Spojrzał w błękitne, zmartwione oczy i uśmiechnął się do ich właściciela. To była jego szansa, a on nie mógł jej zaprzepaścić. Delikatny rumieniec na twarzy mężczyzny tylko go zmotywował, tak samo jak malinowe, rozchylone usta, których zapragnął skosztować, jednak wiedział, że musi zacząć od randki.

- Jest wszystko okey, spokojnie Steve. Ale tak, jest jedna rzecz, w której mógłbyś mi pomóc. - Wydyszał w końcu.

- Tak? Co takiego? Jak mogę Ci pomóc Sam? - Spytał, patrząc jak przyjaciel się prostuje i uśmiecha do niego pewny siebie.

- Mógłbyś mi pomóc, chociażby zgadzając się na randkę. - Mruknął, patrząc jak na twarzy starszego wykwita ogromny rumieniec, a jego usta otwierają się w milczącym zdziwieniu. Minęło parę długich sekund, zanim Steve zamknął usta i po chwili, zdającej się być dla Sama wiecznością blondyn odpowiedział:

- Tak, ja... bardzo chętnie... - Uśmiechnął się uroczo, co Sam chętnie odwzajemnił.

- Jeszcze nie wiem gdzie pójdziemy, bo nie wiedziałem czy się zgodzisz, ale szybko coś wymyślę i Ci napiszę, dobra?

- A nie możemy teraz wracając tego ustalić? - Spytał zdziwiony Steve.

- Wybacz Steve, ale muszę jechać do weteranów. Poza tym chciałbym, żeby była to niespodzianka.

- Oh, jasne, rozumiem. - Mruknął, a w jego oczach można było zauważyć smutek, ale blondyn uśmiechnął się delikatnie i nachylił się, zostawiając krótki pocałunek na policzku przyjaciela, a następnie spłonął uroczym rumieńcem i pożegnał się z Samem, odbiegając w kierunku Wieży Avengers. Falcon dotknął swojego policzka i uśmiechnął się do siebie. Do ostatniego momentu nie wierzył, że blondyn się zgodzi, a tu proszę, nawet go delikatnie pocałował, będąc przy tym tak cholernie uroczym. Sam uśmiechnął się do siebie i poszedł do pracy, myśląc o przyszłej randce ze Steve'm.

Dwa dni później Steve rano przed drzwiami do swojego pokoju zobaczył bukiet róż herbacianych z karteczką, więc natychmiast je podniósł, szybko podciął i wstawił do wazonu, który postawił w swoim pokoju, a następnie wyjął kartkę z kwiatów i otworzył ją.
"Przygotuj się na dzisiejszy wieczór, garnitur obowiązkowy. Przyjadę po Ciebie wpół do osiemnastej.
S. W."

Blondyn pisnął radośnie i schował twarz w poduszce. Pytanie Sama stało się dla niego nagle bardziej realne, a dzień jakby przyjemniejszy. Włożył kartkę do szkicownika i poszedł zrobić sobie w końcu śniadanie z piosenką na ustach, a każdego kto wchodził do kuchni witał szczerym, radosnym uśmiechem, co większość drużyny dziwiło, jednak każdy chętnie odwzajemniał uśmiech, dostając niedługo potem ciepłą kawę i porcję gofrów od radosnego blondyna.

Od mniej więcej szesnastej Steve zaczął się poważnie przygotowywać do wyjścia z Samem, więc kiedy o w pół do szóstej Wilson zadzwonił do Rogersa ten był już w pełni przygotowany na wyjście z nim, ubrany w granatowy garnitur, białą koszulę, brązowe buty i błękitny krawat, z nutką zieleni niczym jego oczy, a Natasha robiła ostatnie poprawki fryzury blondyna. Słysząc, że przyjaciel jest już pod wieżą szybko wpadł do windy i w kilka minut znalazł się na zewnątrz, wsiadając do samochodu mężczyzny, który spojrzał na niego z uśmiechem.

- Miło Cię widzieć, pięknie wyglądasz Steve. - Złapał dłoń starszego i złożył na niej pocałunek, na co ten się zarumienił.

- Dziękuję, Ty też wyglądasz pięknie. I przystojnie. - Mruknął speszony, patrząc na niego, a Sam uśmiechnął się do niego i ruszył spod wieży.

Miał na sobie białą koszulę, czarny garnitur, również czarne buty i ciemno czerwony krawat. Siedział prosto, pewny siebie, wpatrzony w drogę przed sobą i tylko czasami odwracał się do Steve'a, uśmiechając się, gdy widział jego speszenie. Po chwili walki z sobą, korzystając z faktu, że stoją na światłach, złapał dłoń mężczyzny i pogładził ją delikatnie, patrząc na niego z uśmiechem, co blondyn delikatnie odwzajemnił.

Po kilkunastu minutach dojechali pod gmach teatru, gdzie Sam zatrzymał samochód i wysiadł z niego z uśmiechem, więc Steve zdziwiony również to zrobił i we dwóch weszli do budynku.

- Nie spodziewałem się teatru. - Przyznał Rogers z uśmiechem i delikatnie musnął ustami policzek mężczyzny. - Dziękuję, dawno mnie nie było w takim miejscu.

- Domyśliłem się Steve. Chodź, nie chcemy się spóźnić. - Objął go w pasie i poprowadził go do odpowiednich miejsc, gdzie usiedli, wcześniej zdejmując marynarki przez gorąco panujące na sali.

- W takim teatrze z prawdziwego zdarzenia nie byłem nigdy. - Przyznał Steve, rozglądając się zafascynowany, a Sam pogładził go po dłoni opartej na podłokietniku, a następnie położył swoją dłoń na tej jego, splatając ich palce.

- Cieszę się, że udało mi się sprawić Ci radość. - Uśmiechnął się do niego, a po chwili dało się słysząc pierwszy sygnał, więc Steve zaczął się rozglądać zdziwiony po sali. - Informują, że zaraz zacznie się spektakl. Są trzy sygnały, a po trzecim gasną światła i rozpoczyna się przedstawienie. - Wyszeptał, widząc jego zdziwienie. - W kinie z kolei masz piętnaście minut reklam przed samym filmem. - Zaśmiał się cicho, a Rogers uśmiechnął się do niego.

- To trochę się zmieniło odkąd ostatnio byłem w kinie te siedemdziesiąt lat temu. - Mruknął z cichym chichotem, a Sam uśmiechnął się szerzej i nachylił do ucha blondyna.

- Więc wiem już gdzie zabrać Cię na kolejną randkę. - Szepnął, a potem zreflektował się i opadł na swój fotel, jakby smutny. - Jeśli oczywiście ta Ci się spodoba. - Dodał, niepewnie, wbijając wzrok w swoje nogi, a po chwili poczuł delikatny dotyk na policzku i wtulił się w dłoń blondyna z uśmiechem.

- Nie mówię nie Sam. Ale na razie zajmijmy się tą randką, dobrze? Bo Tobie też się może nie spodobać. - Musnął delikatnie kącik jego ust i uśmiechnął się nieśmiało, płonąc rumieńcem. W między czasie rozległ się drugi, a chwilę później trzeci sygnał, więc obaj usiedli prosto, a Steve zabrał swoją rękę tylko po to, żeby chwilę później przełożyć ją pod ramieniem mężczyzny i nieśmiałym ruchem spleść ich palce. Sam uśmiechnął się tylko i mocniej złapał jego dłoń, gładząc ją delikatnie z uśmiechem, skupiając się na spektaklu.

W przerwie między aktami wyszli, żeby napić się, porozmawiać na spokojnie o wszystkim, głównie o sobie nawzajem i o czasach młodości blondyna, a gdy tylko zabrzmiał pierwszy dzwonek ruszyli do sali, siadając tak jak przedtem z uśmiechami na twarzach i mocno splecionymi dłońmi.

Po skończonym przedstawieniu, podczas braw Sam spojrzał na Steve'a i uśmiechnął się delikatnie rozczulony, a następnie wyciągnął dłoń i przejechał kciukiem po różowym od emocji policzku, na którym były ślady łez, więc blondyn spojrzał na niego i uśmiechnął się delikatnie.

- To było piękne. Dziękuję, że mnie tutaj zabrałeś Sam. - Powiedział, gdy siedzieli już w samochodzie, patrząc jeszcze na budynek teatru.

- Chciałem Cię zabrać w jeszcze jedno miejsce. Chyba, że jesteś już zmęczony, albo ci się nie podoba, nie chcę Cię zmuszać.

- Nie zmuszasz mnie Sam, bardzo chętnie spędzę z Tobą jeszcze czas. I wydaje mi się, czy to Ty z naszej dwójki szybciej się męczysz? - Spytał z cichym chichotem, patrząc jak drugi mężczyzna przewraca oczami i rusza spod gmachu teatru.

- Wydaje Ci się Steve. Jestem niezniszczalny, nie zauważyłeś podczas biegania? - Odparł, starając się zachować powagę, jednak na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, szybko zauważony przez błękitne oczy.

- Jak rozumiem ten ciężki oddech, który masz po biegu jest u Ciebie oznaką wypoczęcia i pełni energii?

- Oczywiście, że tak. Nie wiedziałeś o tym? - Powiedział całkowicie poważnie, a następnie obaj parsknęli śmiechem. - Teraz planowałem zabrać Cię do tanecznej knajpki, ale nie chcę Cię do niczego zmuszać. - Dodał po chwili, patrząc na niego uważnie.

- Ale Ty słyszałeś o tym, że ja kompletnie nie potrafię tańczyć i nigdy w życiu tego nie robiłem? - Spytał, patrząc niepewnie na młodszego.

- Na szczęście ja potrafię na tyle dobrze, żeby poprowadzić Ciebie w tańcu. To tylko taniec, tutaj nie ma co pójść nie tak. - Zauważył z uśmiechem, gładząc go po udzie.

- Mogę Cię na przykład podeptać. Albo możemy wpaść na inne osoby. - Odparł, pesząc się i łapiąc jego dłoń.

- Dlatego to ja będę prowadzić, żeby nic się nie stało. A buty najwyżej wypastujesz. - Wzruszył ramionami i uśmiechnął się, puszczając mu oczko. Po tych dwóch wspólnie spędzonych godzinach, mimo siedzenia w ciszy przez większość czasu, wyzbył się tej nieśmiałości w stosunku do starszego, zmieniając ją w pewność siebie i delikatnie uszczypliwe żarty, sprawiając że Steve, który nie do końca wiedział co może, a czego nie powinien robić na randce, płoszył się jeszcze bardziej, a na jego policzkach pojawiały się urocze rumieńce, albo wyraz ogromnego zakłopotania.

W końcu dotarli na miejsce i wysiedli z auta, a Sam poprowadził Steve'a do ukrytej przed wzrokiem ludzi knajpki, otworzył drzwi, przepuszczając w nich blondyna i po chwili obaj znaleźli się w ciepłym, przytulnym wnętrzu, szybko znajdując stolik gdzieś w kącie, żeby ukryć się przed spojrzeniami innych i niemal od razu zdjęli marynarki.

- Ładnie tutaj. - Powiedział Steve, rozglądając się po obfitym drewnem pomieszczeniu. - Wygląda jakby żywcem wyjęte z lat trzydziestych. - Na jego twarzy pojawił się ten jeden specjalny uśmiech, pojawiający się tylko wtedy, gdy wspominał lata swojej młodości. Sam uśmiechnął się widząc to i zamyślił się, patrząc na twarz blondyna.

Steve był jednym z najstarszych, urodził się w końcu parę miesięcy przed zakończeniem pierwszej wojny światowej, niemal sto lat temu, a on patrząc na niego widział młodszego od siebie, steranego życiem mężczyznę, najwyżej dwudziesto-pięcio latka, który ich wszystkich traktował jak starszych kolegów. Cieszył się widząc, jak w jego oczach pojawiają się te wspaniałe iskierki szczęścia. Dawał mu drugą, czy może nawet pierwszą młodość i cieszył się, że miał taką szansę.

- Cieszę się, że Ci się podoba. - Szepnął, łapiąc jego dłoń. - Chociaż, szczerze mówiąc, to Bucky powiedział mi o tym miejscu. Podobno chodziliście do takich knajpek na podwójne randki.

- Tak. Siedziałem i patrzyłem jak zabawia te dziewczyny nie mogąc nawet wyjąć szkicownika. - Parsknął cicho. - Nie byłem zbyt ciekawym partnerem.

- Byłeś. Tylko tego nie widziały. No dobrze, nie chcę nic mówić, ale nie przyszliśmy tu dla przyjemności. Jesteś głodny? - Spytał, a gdy Steve pokręcił głową uśmiechnął się szerzej i wstał. - Więc zapraszam Pana do tańca. Nauczę Cię. - Dodał, widząc nieprzekonaną minę mężczyzny i pociągnął go na parkiet, ustawiając ich i zaczynając powoli tańczyć, śmiejąc się i rozmawiając cicho.

Mimo początkowych oporów Steve'a i podeptaniu Sama przez blondyna mężczyznom bardzo się spodobał taniec ze sobą, przez co samochód Sama pod wieżą stanął dopiero koło północy.

- Dziękuję za tak miły wieczór. - Przerwał ciszę Rogers, uśmiechając się do drugiego mężczyzny.

- Cała przyjemność po mojej stronie. - Odparł i obaj wybuchnęli śmiechem. - Na prawdę cieszę się, że sprawiłem Ci radość. Mogę mieć nadzieję na kolejne takie spotkanie? - Spytał kładąc mu dłoń na policzku.

- Tak, bardzo chętnie. - Uśmiechnął się szerzej Steve, a Sam odwzajemnił uśmiech i nachylił się, łącząc ich usta w spokojnym, delikatnym pocałunku. Po chwili zarumieniony blondyn wyszedł z samochodu i wszedł do wieży, gdzie czekały na niego rosyjskie swatki, wypytujące go o wszystkie szczegóły spotkania i nie pozwalające mu zasnąć.

I tak wyglądało to przez parę miesięcy. Sam i Steve chodzili razem na randki, zachowywali się coraz bardziej jak para, chociaż nikt nikomu nic nie obiecał, co jednak młodszy zamierzał niedługo zmienić. Miał nawet plan.

Któregoś dnia przed bieganiem poszedł w jedno miejsce i na miejsce do biegania przyniósł mały upominek, kładąc go tak, żeby blondyn nie zwrócił na niego zbyt wcześnie uwagi, a następnie dołączył do starszego, uśmiechając się, gdy usłyszał "Twoja lewa". I czekał, sprawdzając czas. Kiedy ich bieganie zbliżało się ku końcowi, Sam delikatnie zwolnił, a kiedy Steve znów go wyprzedził szybko ruszył po upominek i wrócił na swój tor, biegnąc dalej z uśmiechem. Miał nadzieję tylko, że Steve nic nie zauważył. Kiedy usłyszał, że się zbliża przygotował się i w tym samym momencie, w którym Steve krzyknął "Twoja lewa" on wyciągnął lewą rękę w bok, sprawiając, że Steve zatrzymał się gwałtownie, niemalże się wywracając i spojrzał zdziwiony na Sama i róże w jego dłoni, na które prawie wpadł.

- Co się dzieje Sam? - Spytał cicho, patrząc na jego tajemniczy uśmiech.

- Nic takiego Steve. Mam tylko pewne ważne pytanie. - Powiedział, a blondyn spojrzał na niego zdziwiony. - Chciałbyś zostać chłopakiem Samuela Wilsona? - Zapytał, podając mu bukiet, który blondyn wziął w swoje dłonie.

- Jeśli mówisz o tym samym Samuelu, o którym myślę to bardzo chętnie. - Powiedział z uroczym uśmiechem, a drugi z mężczyzn parsknął cicho.

- Głupek. - Mruknął i, zanim niebieskooki zdążył coś powiedzieć, pocałował go, obejmując go w pasie, a po chwili mu swojemu zadowoleniu poczuł dłonie mężczyzny na karku. - Co Ty na to, żeby pobić nasz rekord? Tylko najpierw pójdziemy do mnie się odświeżyć.

- A pójście do Ciebie nie jest jak przegrana? - Spytał, patrząc na niego. - Ale tu niedaleko jest basen i siłownia. Z prysznicami. - Zaproponował, a Sam uśmiechnął się i podał mu rękę, idąc jeszcze po torbę z ich rzeczami.

- A gdybym się nie zgodził? - Spytał Steve, kiedy już odświeżeni stali przed basenem.

- Najprawdopodobniej udałbym, że ktoś do mnie dzwonił i muszę iść do weteranów. Poza tym wiedziałem, że się zgodzisz. Rozmawiałem z Tashą i Bucky'm.

- Im cokolwiek powiedzieć... - Mruknął Steve, kręcąc głową, a następnie spojrzał na Mulata. - To gdzie idziemy, kochanie? - Spytał, nieśmiało dodając ostatnie słowo.

- Gdzieś przed siebie skarbie. Byle nie do wieży. Bo wtedy przegramy. - Zaśmiał się, łapiąc dłoń blondyna. - Myślisz, że powrót koło północy z porannego biegania wystarczy? - Spytał z uśmiechem, ruszając przed siebie.

Rzeczywiście wrócili koło, a w zasadzie po północy i weszli cicho do wieży, ponieważ Steve kategorycznie odmówił puszczenia Sama samotnie po nocy do domu. Dopiero stojąc w salonie ze spuszczonymi głowami i słuchając reprymendy od Natashy i Bucky'ego pomyśleli, że jednak mogli pójść do mieszkania młodszego. Tak dla świętego spokoju. Jednak teraz było na to za późno i jedyne co im pozostało to patrzenie po sobie z uśmiechami na twarzach i bawienie się nawzajem swoimi palcami, ukrywając to przed wzrokiem przyjaciół. Byli jak dzieci, które strofowane przez rodziców nadal się cieszyły, bo miały coś, czego rodzice jeszcze nie zauważyli i nie mogli im zabrać.

- Dobra, idźcie po prostu spać. A następnym razem jest takie urządzenie jak telefon. - Mruknęła w końcu Natasha, a para, udając skruchę, ruszyła do pokoju Stevena, gdzie niebieskooki dał brązowookiemu swoją koszulkę, która była na mężczyznę lekko za duża i każdy z nich poszedł się przebrać do łazienki.

Już przebrani położyli się na łóżku starszego twarzami do siebie i spojrzeli sobie w oczy, żeby następnie zacząć cicho chichotać i przybić sobie cicho piątkę. Dalej byli dumni ze swojej małej-dużej tajemnicy. Sam położył dłoń na policzku blondyna, który wtulił się w nią z uśmiechem, a następnie przybliżył się do swojego chłopaka - Boże, jak to cudownie brzmiało! - i przytulił się do niego, tworząc z ich nóg jakiś zawijas. Obaj wiedzieli, mimo braku rozmowy o tym, że za kilka godzin ich przyjaciele poznają prawdę. Nie chcieli okłamywać ich w takiej kwestii, ale jeszcze te parę godzin, kiedy informację o tym, że są parą mieli tylko oni była satysfakcjonująca. Nawet, jeżeli doskonale wiedzieli, że przez większość tego czasu będą spać. Mogli się tym nacieszyć w samotności, we dwójkę, nie żeby nie robili tego już od rana, ale mieli jeszcze czas przyswoić sobie tę informację. Zasnęli dopiero po kilkunastu minutach, wśród delikatnych, uroczych pocałunków, składanych na całej twarzy partnera, wtuleni w siebie z uśmiechami na twarzach.

Pierwszy obudził się Steve, obejmując mocno Sama, jednak nie wyswobodził się z jego objęć, a jedynie mocniej się do niego przytulił, postanawiając powymieniać się z nim ciepłem i poobserwować go. Nie trwało to jednak długo, już po kilkunastu minutach blondyn znowu drzemał, tuląc się do młodszego z uroczym uśmiechem na ustach.

Obaj obudzili się dopiero po paru godzinach, przez pisk Natashy, która, zmartwiona brakiem dowodów na obecność Rogersa w kuchni, poszła do jego pokoju od razu zauważając ich wtulonych w siebie i pisnęła, wołając przy tym Bucky'ego przez JARVISA. Szatyn przybiegł idealnie w momencie, kiedy wtuleni w siebie mężczyźni usiedli na łóżku i spojrzeli na przyjaciół, uśmiechając się niewinnie.

- Hej, jak się spało? - Spytał Sam, łapiąc pod kocem dłoń Rogersa i delikatnie ją gładząc. - Nie patrzcie tak na nas, jesteśmy dorośli, takie spojrzenia już nie działają. - Dodał z uśmiechem.

- Wczoraj wracacie prawie o pierwszej w nocy po porannym bieganiu, a rano okazuje się, że spaliście razem. Chcecie nam o czymś powiedzieć? - Spytała Natasha zakładając ręce na piersi, a Bucky patrzył uważnie na blondyna, starając się wyczytać coś z jego oczu. Ten jednak uśmiechnął się tylko niewinnie i odwrócił twarz w stronę Sama.

- Dobrze spałem, dziękuję, że pytasz. A Ty się wyspałeś Sam?

- Halo, my tu stoimy! - Przypomniała Natasha, jednak nie doczekała się reakcji na swoje słowa.

- Tak też się wyspałem Steve.

- Może będziemy mili dla Tashy i Bucka? - Mruknął z uroczym uśmiechem, a Sam parsknął cicho i skinął głową, odwzajemniając uśmiech.

- Myślę, że to dobry pomysł skarbie. - Powiedział, akcentując ostatnie słowo i składając pocałunek w kąciku ust mężczyzny, a z ust Natashy wydarł się kolejny radosny pisk.

- Gratulacje. I trzeba się było tak bać Stevie? - Spytał Barnes, a Rogers zarumienił się i wtulił w Wilsona, nie puszczając jego dłoni. Wraz z biegiem dnia o nowym związku dowiadywało się coraz więcej osób, ale nie zmieniało to faktu, że Steve za każdym razem zawstydzał się uroczo i przytulał do Sama ze speszonym uśmiechem.

I tak mijały miesiące, podczas których związek Sama i Steve'a miał swoje kryzysy, jednak mężczyźni rozwiązywali je wspólnie, czasem się kłócąc, jednak mimo tego trwali razem, a po dwóch latach chodzenia ze sobą postanowili przejść na wyższy poziom. I tutaj pojawiły się schody, ponieważ żaden z nich nie wiedział jak się za to zabrać. Chociaż większe problemy miał z tym Steve, który nie miał kompletnie pomysłu, nie licząc tych kilku sztampowych i przesłodzonych, rodem z komedii romantycznych, które Sam uwielbiał wyśmiewać.

Po pewnym czasie się poddał i poprosił o pomoc Natashę, ponieważ Bucky, z niewiadomego dla niego powodu, zaczął spędzać bardzo dużo czasu z Samem i, mimo że Rogers wiedział, że Barnes nie zdradzi wolał dmuchać na zimne, więc zwrócił się z pytaniem do kobiety. Zanim jednak cokolwiek wymyślili Sam z Bucky'm wyszli z propozycją spędzenia urlopu razem, gdzieś daleko od cywilizacji, na co pozostała dwójka chętnie przystała, a po dwóch tygodniach wyjechali na zasłużone wakacje do domku położonego niedaleko pięknego jeziorka, gdzie Sam z Bucky'm i Steve z Natashą nadal knuli po kątach. Znaczy spędzali czas we czwórkę, jednak kiedy tylko nadarzała się okazja rozdzielali się na takie właśnie grupki, siadając najczęściej po dwóch stronach zbiornika, a następnie przechodząc, albo przepływając na jego drugą stronę.

I tak mijały kolejne dni, które zaczęli spędzać razem, wymieniając się jedynie w parach tajemniczymi uśmiechami. Tylko nad ranem Steve, zanim jeszcze zabierał się za robienie śniadania, szedł nad jezioro, trenując zaciekle rzucanie w wyznaczone miejsce tarczą, wziętą trochę z przyzwyczajenia. Kiedy w końcu zaczęło mu to wychodzić za każdym porozmawiał chwilę z Natashą na boku, a następnie oboje zadowoleni wrócili do swoich partnerów, zajmując im cały dzień różnymi zajęciami. Dopiero pod wieczór, trochę przed zachodem słońca Natasha i Steve odpuścili, więc ich drugie połówki usiadły po "swojej" stronie jeziora, rozmawiając cicho, a po paru chwilach pozostała dwójka również wróciła nad jezioro, siadając na drugim brzegu akwenu. Mężczyźni spojrzeli zdziwieni na miłości swojego życia, jednak nijak tego nie skomentowali.

- Zrób to teraz. Lepszego momentu nie znajdziesz, no chyba, że zmienisz cały plan. - Szepnął Barnes do Wilsona, a on skinął głową i spuścił głowę zajmując się czymś na swoich kolanach.

- Na co czekasz? Na gwiazdkę z nieba? - Spytała z kolei Romanoff, patrząc na Rogersa, który pokręcił głową.

- Nie... Po prostu się boję. A jeśli to za szybko? Albo on nie chce przenosić tej relacji na wyższy poziom? - Spytał, patrząc na nią zdenerwowany, na co ona pokręcił głową zmęczona. Według niej Steve za bardzo się tym przejmował, ale co ona mogła wiedzieć. Nie dość, że miała już to pytanie za sobą to jeszcze nie ona się z tym męczyła, chociaż, co trzeba uczciwie przyznać, również nad tym myślała.

- On za Tobą do cholery szaleje Steve. Więc weź się kurde ogarnij i pokaż, że jesteś mężczyzną, rzucając tym pieprzonym frisbee. I ani mi się waż czepiać mojego języka. - Dodała, widząc jak mężczyzna otwiera usta. Blondyn westchnął ciężko i skinął głową, wstając i rzucając swoją tarczą w kierunku mężczyzn naprzeciwko, a po chwili, siedząc już, spojrzał razem z przyjaciółką w górę, słysząc cichy odgłos maszyny, którą okazał się być dron Falcona, który podleciał do nich w tym samym momencie, w którym tarcza Kapitana wylądowała obok zdziwionych mężczyzn.

Sam sięgnął po tarczę, nakazując robotowi puścić niespodziankę na blondyna. I tak oto oczom Steve'a ukazały się, przyczepione do drona przeźroczystą żyłką kartka, oraz pudełko, które od wpływem szarpnięcia otworzyło się, prezentując blondynowi swoje wnętrze, A zwłaszcza piękny delikatny pierścionek w kolorze grafitowym, z wyrzeźbionym liściem, pączkami kwiatów, oraz pięknym, srebrnym, przypominającym głowicę ptakiem. Brwi mężczyzny zmarszczyły się lekko ze zdziwienia, gdy ujrzał wnętrze szkatułki, więc spojrzał na kartkę i rozchylił usta, zasłaniając je dłonią, a w jego oczach pojawiły się łzy, kiedy zobaczył pytanie "Czy wyjdziesz są mnie?". Drżącą dłonią sięgnął dłonią po pierścionek i, z delikatną pomocą roześmianej Natashy, założył go na palec.

- A nie mówiłam? - Spytała, a blondyn spojrzał na nią tylko zarumieniony.

Tymczasem Sam podniósł tarczę i zajrzał pod nią, uśmiechając się rozczulony i ukontentowany widokiem, który tam zastał. Na środku bowiem, przytwierdzona została sztywno czerwona, aksamitna poduszka w kształcie koślawego serduszka, ewidentnie stworzona rękami starszego z mężczyzn, a do niej przymocowano piękny, srebrny, szeroki pierścionek z odstającym od palca skrzydłem, którego pióra podkreślone zostały przez poczernienie ich. Nad nim czarnym lakierem z drobinkami został wykaligrafowany napis: "Czy będziesz już zawsze po mojej lewej?"

- Zakładając ten pierścionek podpisujesz na siebie wyrok bycia już zawsze z moim bratem. - Parsknął Bucky, patrząc jak młodszy powoli, jakby napawając się chwilą, zakłada obrączkę na palec.

- Dopóki nie będziesz grał stereotypowego starszego brata, pilnującego Steve'a jak młodszej siostry, nie będzie mi nic przeszkadzało. A jak zaczniesz tak robić to po prostu walnę Cię tarczą i po sprawie. - Zaśmiał się i wstał, zaczynając szybkim krokiem iść w stronę jeziora, żeby jak najszybciej spotkać się ze Steve'm, zostawiając oniemiałego Bucky'ego na brzegu.

Rogers widząc działania Wilsona również wstał i ruszył w jego stronę, dzięki czemu spotkali się na środku zbiornika, wpadając sobie w ramiona i szepcząc ciche "Tak", zanim złączyli uta w pocałunku. Natasha i Bucky spojrzeli na siebie ponad jeziorem i ruszyli brzegiem, spotykając się w połowie drogi z uśmiechami na twarzach.

- Uważam, że jesteśmy genialni. Wszyscy. - Mruknęła rudowłosa, obejmując szatyna, a po chwili pisnęła, kiedy ten zgadzając się z nią, wrzucił ją do wody od razu wbiegając za nią ze śmiechem, a następnie oboje podpłynęli do drugiej pary, oblewając ją znienacka, co rozpoczęło wielką wojnę na wodę między czwórką przyjaciół.

Reszta urlopu szybko upłynęła im na zabawie, zwiedzaniu okolicy i próbowaniu nowych rzeczy. Dodatkowo Steve i Bucky wymyślili dwie gry, z czego jedna polegała na opowiadaniu zmyślonych albo nie historii z ich życia, a reszta ekipy zgadnąć co z tego jest prawdą, a co nie, a druga polegała na wymyśleniu, albo przytoczeniu najbardziej przypałowej historii z życia tego drugiego, a wygrywał ten, który bardziej zawstydził przeciwnika.

Niedługo po powrocie odbył się ślub Natashy i Bucky'ego, podczas którego bukiet złapał, ku uciesze pary młodej i ukochanego, Steve, którego w odpowiednim momencie Stark wepchnął do grupki czekających na tą chwilę panien. Do teraz żadne z nich nie wie jak udała im się ta sztuka, ale fakt pozostawał faktem, przyszłą Panną Młodą miał zostać Steve.

Przygotowania do ślubu minęły Samowi i Steve'owi zdecydowanie za szybko i ani się blondyn obejrzał, a już nadszedł dzień ślubu.

Była godzina za piętnaście czternasta i blondyn stał przed urzędem w ciemnoniebieskim garniturze, czarnych lakierkach, śnieżnobiałej koszuli, czarnej muszce i z czerwonym bukietem dłoni z niecierpliwością czekając na narzeczonego, który według wszelkich obliczeń już powinien tu być. Im bardziej zbliżała się pełna godzina, tym po Stevenie coraz bardziej widać było zdenerwowanie. Było to uzasadnione, o drugiej miała zacząć się ceremonia, wszyscy goście siedzieli już w sali. Na zewnątrz stał tylko Pan Młody, nazywany Panną Młodą dla śmiechu i rozróżnienia obu mężczyzn, oraz świadkowie, czyli Natasha i Bucky.

- A jeśli się rozmyślił? Jeśli nie chce tego ślubu? - Powiedział zdenerwowany, rozglądając się.

- Nie panikuj Stevie. Może stanął w korku? - Powiedział spokojnie Bucky.

- On by Cię nie zostawił. Za bardzo Cię kocha. - Wyszeptała, gładząc go włosach.

- Byłem pewny, że powie, jeśli nie będzie chciał ze mną być... - Wyszeptał płaczliwie, chowając twarz w dłoniach. Po chwili jednak poczuł objęcie w pasie i delikatny pocałunek w skroń.

- Twoja lewa... Dlaczego płaczesz skarbie? - Usłyszał głos Sama przy uchu i spojrzał na ukochanego.

- Myślałem, że już nie przyjdziesz... - Wyszeptał, patrząc na to jak wygląda drugi mężczyzna. Sam wyglądał niemal tak samo, tylko nie miał bukietu w dłoni, jedynie kwiat wpięty w butonierkę. Mężczyzna delikatnie się uśmiechnął i starł łzy z policzków starszego.

- I było się tak zamartwiać Rogers? - Spytała Natasha, a blondyn spuścił wzrok.

- Wybacz skarbie, był ogromny korek. Już nie płacz, nigdy bym Cię nie zostawił. - Wyszeptał, całując go w czoło, a następnie podał mu ramię i we czwórkę ruszyli na salę.

Dzień dobry wieczór

W końcu napisałam tego one shota, który został niejako wygrany przez bloody_captain w komentarzach pod, jeśli dobrze pamiętam, frostshield. Bardzo Cię pozdrawiam.
Pozdrawiam wszystkie ludki, które pomagały mi z wyborem np. pierścionków, oto zdjęcia poglądowe:

Pierścionek Sama

Pierścionek Steve'a


To chyba tyle, co chciałam powiedzieć.
Miłego dnia buby ❤❤❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro