"Not every Christmas has to be happy" - Stucky
1936
Niski, chudy, błękitnooki blondyn stał w kuchni i wycinał pierniczki. W całym mieszkaniu pachniało świątecznymi potrawami i igliwiem, ponieważ współlokator i zarazem przyjaciel blondyna co i rusz przynosił do domu kolejne gałęzie drzew iglastych, które następnie drugi przystrajał. Nie za duża, sztuczna choinka stała w salonie, a pod nią już leżały prezenty, jedna z tradycji świątecznych w rodzinnym domu gotującego.
Mimo, że w całym mieszkaniu dało się wyczuć zbliżające się wielkimi krokami święta, atmosfera była daleka od wesołej i rodzinnej. Niemal wszechobecna cisza kuła w uszy, a przekrwione, szkliste oczy blondyna wskazywały, że coś wyniszcza go od środka i nie daje mu spokoju od dłuższego czasu, jednak mimo to postanowił przygotować święta dla siebie i współlokatora.
Który wszedł do domu kilka minut później, uśmiechając się smutno, kiedy poczuł pierniczki. Był wysokim, dobrze zbudowanym szatynem, o szarych oczach i właśnie wrócił ze spotkania ze swoją dziewczyną, co było widać po śladach szminki na twarzy.
- Wróciłem Stevie! - Zawołał od progu.
Blondyn westchnął cicho słysząc głos szatyna. Kochał go, ale drugi nie pozwalał mu na zamyślanie się, czego blondyn teraz właśnie potrzebował.
- W kuchni! - Zawołał przez ramię, przekładając wykrojone pierniczki na blachę do pieczenia, a pozostałe ciasto rozwałkował na nowo. - Co tam u Emily? - Zapytał, udając spokój.
- Dobrze. - Brzmiała odpowiedź, a po chwili niebieskooki poczuł pocałunek na czubku głowy. - Wiesz, że nie musiałeś robić pierniczków?
- Ale chciałem. Nie chcę Ci zepsuć świąt. Jak spotkanie Buck? - Powtórzył, pozwalając się objąć i chłonąc jego ciepło.
- Dobrze. Emily kazała Cię pozdrowić. - Powiedział z delikatnym uśmiechem i przytulił go mocniej. - I nie zepsułbyś mi świąt. Nie chcę, żebyś się zmuszał. Niedawno straciłeś mamę. - Dodał miękko, gładząc jego włosy. Blondyn wtulił się w niego, pozwalając sobie znowu na łzy, a starszy objął go mocniej, kołysząc lekko na boki. Po chwili poczuł jak przyjaciel się uspokaja, więc podniósł go i zaniósł do sypialni, siadając na łóżku, wtulając w siebie drobne ciałko. Wciąż kołysał nim delikatnie, nucąc cicho, starając się uspać Steve'a, jakby ten był małym dzieckiem. Po dłuższym czasie położył młodszego, wciąż go w siebie wtulając, a następnie również zasnął.
Obudził go brak Steve'a, więc westchnął i podniósł się, a następnie ruszył do kuchni, gdzie w milczeniu zaczął mu pomagać. Przez chwilę myślał, żeby zacząć rozmowę, ale patrząc na przyjaciela porzucił ten pomysł i każdy z nich zajął się swoimi myślami. Szatyn wrócił do ostatniego spotkania ze swoją dziewczyną, na którym wymienili się prezentami, ponieważ kolejne spotkanie będzie dopiero po nowym roku. Jeśli będzie chciał to ciągnąć, zaczynało mu się nudzić w związku, który ciągnął się od początku października, a wcześniej miał zbyt dużo rzeczy na głowie, żeby zajmować się jeszcze szukaniem dziewczyny, a nie potrafił być długo sam. Blondyn z kolei myślał jak poradzi sobie w kolejnym miesiącu, bez pewnego zatrudnienia i mamy, a także myślał o przyjacielu i jego dziewczynie, której bardzo zazdrościł. Zdawało się, jakby szatyn znalazł swoją miłość, jednak z nim nigdy nic nie było wiadomo, a blondyn nie zdziwiłby się, gdyby po następnym spotkaniu Bucky powiedział mu, że zerwał z Emily. Westchnął cichutko, jednak wyczulony przyjaciel spojrzał na niego uważnie, a szare oczy spotkały te błękitne. Steve znowu westchnął, tym razem w myślach, i jak najszybciej wrócił do pracy, nie chcąc martwić przyjaciela.
Kilka dni później przyjaciele wspólnie usiedli do wigilijnego stołu, ubrani w swoje najlepsze koszule. Mimo cichych kolęd, włączonych przez blondyna, i świątecznego wystroju mieszkania żaden z nich się nie uśmiechał, ani nie zaczynał śpiewać razem z wykonawcą, a atmosfera była ciężka, zimna, zdawało się, że można ją kroić nożem. Młodzi mężczyźni jedli w ciszy, a szatyn przyglądał się swojemu przyjacielowi. Blondyn dalej wyglądał młodo, wręcz dziecinnie jak na swój wiek, dopóki nie spojrzało się na jego twarz. Nabrała ona poważniejszego, dojrzalszego wyglądu, a delikatne since pod oczami jeszcze ją postarzały. Z kolei w samych oczach widać było ból i jeszcze większą powagę niż wcześniej.
Szatyn ciężko westchnął. Przez wszystkie choroby Steve od zawsze zachowywał się doroślej od swoich rówieśników, a śmierć Sarah sprawiła, że przyjaciel był poważniejszy niż Barnes, starając się w ten sposób ukryć ból i poradzić sobie ze stratą. Przecież to Bucky miał opiekować się młodszym i mniejszym przyjacielem, a znowu wyszło na odwrót.
- Dostałem pracę. - Powiedział po chwili blondyn, przerywając ciążącą im mimo włączonej muzyki ciszę i wyrywając ich obu z zamyślenia.
- Gratulacje Stevie. Gdzie? - Spojrzał na niego zaciekawiony. Nie wiedział, że młodszy czegoś szukał, odkąd wyrzucili go z ostatniej roboty w październiku.
- Chłopiec od gazet. Może uda mi się awansować na rysownika. Mam taką nadzieję.
- Żebyś mi się nie rozchorował Stevie... - Mruknął zmartwiony, ale też szczęśliwy, że przyjaciel idzie dalej.
- Nic mi nie będzie Buck. - Mruknął, przewracając oczami. - Nie bądź nadopiekuńczy. - Dodał. - Poza tym... muszę pójść dalej, prawda? - Szatyn skinął głową i objął go delikatnie.
Po kilkudziesięciu minutach wstali i poszli do sypialni, gdzie usiedli na łóżku szatyn dokładnie otulił ich kocami i wziął "Opowieść Wigilijną" zaczynając czytać, a Steve z pamięci leciał niektóre fragmenty, pomagając starszemu w dialogach. Po skończeniu Bucky odłożył książkę i bardzie otulił blondyna swoimi ramionami, żeby było mu cieplej, a po kilkunastu minutach obaj spali. Teraz musiało być lepiej i przyjaciele wierzyli, że tak będzie. W końcu mają siebie, prawda?
1937
Blondyn od paru dni czuł się coraz gorzej i, mimo przyjmowania leków oraz stosowania domowych metod leczenia, coraz bardziej opadał z sił. Musiał sobie poradzić sam, ponieważ szatyn pojechał do swojej dziewczyny. Steve zmęczony leżał na łóżku, po kolejnej serii uciążliwego kaszlu. Nie miał siły na nic, wszystko go bolało i czuł się gorzej niż źle. Pocieszał się myślą, że niedługo przyjdzie Bucky i mu pomoże. Z tą myślą zasnął też niedługo później.
Po południu tego samego dnia Bucky wracał zdenerwowany do domu. Nie sądził, że Caroline może go potraktować w ten sposób. Było miło, a Bucky czuł, że coś mogłoby z tego być przez dłuższy czas. A tymczasem, po tym jak pojechał do niej na tydzień, ta, jak gdyby nigdy nic, zerwała z nim, uśmiechając się miło i mówiąc, że to za te wszystkie dziewczyny, które on tak potraktował. A zdawało się mu, że ona też go nie puści tak szybko, zwłaszcza po tym jak reagowała na spojrzenie innych. Sama mówiła, że szatyn był jej i tylko jej. Jak widać jednak nie.
Dodatkowo złość na samego siebie wzmacniał fakt, że bez powodu zostawił Steve'a samego na tydzień, a wcześniej też nie uważał i nie zajmował się nim jak trzeba. Przez to wszystko blondyn sam przygotował święta, a on nie miał dla niego nawet prezentu i nie wiedział co mu kupić. Nie, żeby miał jakąś dużą możliwość zakupów, była godzina dwudziesta, dwudziestego trzeciego grudnia, wszystko już pozamykane. Westchnął ciężko i po kilkunastu minutach wrócił do domu.
- Jestem Stevie! - Zawołał, jednak odpowiedziała mu cisza. - Pewnie już śpi. Jak mogłem go zostawić samego przed świętami... - Wyszeptał cicho.
W mieszkaniu cicho grały piosenki świąteczne, ale poza tym było cicho. I zimno, przeraźliwie zimno, jednak szatyn i tak ściągnął kurtkę, a następnie wszedł głębiej do mieszkania. Na kuchence zobaczył garnek, a w zlewie ogrom kubków, co go zastanowiło. Steve nigdy nie zostawiła brudnych naczyń w zalewie. Chyba że... Barnes przęłknął ślinę i zbladł. Był tylko jeden stan, w którym Steve zupełnie nie przejmował się bałaganem, jak mógł nie pomyśleć wcześniej. Była zima, Steve pewnie jest chory. A on go zostawił na łaskę, a raczej nie łaskę jego odporności i temperatury.
Szybko znalazł się w sypialni i odetchnął cicho, widząc blondyna w łóżku, a następnie zamknął szczelniej okno, żeby nie dostawało się tam przeraźliwe zimno. Dopiero wtedy podszedł do łóżka, żeby ogrzać młodszego swoim ciałem. Dotknął blado-sinej dłoni przyjaciela i odskoczył przerażony, a następnie na trzęsących się nogach ruszył do łazienki, wracając po chwili z lusterkiem, które przyłożył do ust blondyna.
- Błagam, zaparuj. Nie możesz mi tego zrobić Steve... Poprawię się, obiecuję. - Objął lodowate ciałko blondyna i rozpłakał się jak dziecko, tuląc go do siebie jak najcenniejszy skarb, przepraszając cicho.
Po kilku godzinach wstał i spojrzał na przyjaciela, a następnie poszedł do kuchni i wyjął wszystkie jego leki, a także wziął kubek z wodą. Następnie wrócił do pokoju, gdzie wtulił w siebie ciało blondyna, patrząc na niego z miłością. Szkoda, że tak późno to zrozumiał, może wszystko potoczyłoby się inaczej.
Przykrył ich obu kołdrą, mimo że nic to nie dawało i spojrzał na Steve'a. Był taki spokojny, delikatny i blady. Niczym laleczka z porcelany. Poprawił blond kosmyki i objął go delikatnie, znowu tuląc do siebie jak skarb. Bo tym właśnie młodszy był. Jego skarbem, jego aniołkiem zesłanym na ziemię, żeby nauczył go widzenia dobra we wszystkim i pomagania każdemu, bez wyjątku. Jego małym kochanym Steve'm. Przyjacielem... Spojrzał na błękitne, zamknięte oczy, a następnie ucałował jego czoło i szybko popił wszystkie znalezione wcześniej leki blondyna.
Chwilę później skręcał się z bólu, starając się nie obudzić sąsiadów i coraz bardziej przyciskał do siebie bezwładne ciało przyjaciela, czując jakby jego wnętrzności zajęły się ogniem. Przez ułamek sekundy myślał, żeby odejść, próbować się ratować, ale wtedy znowu niechcący dotknął lodowato zimnej skóry blondyna i nic nie zrobił. Zasłużył na ból. Pozwolił sobie na stratę blondyna, był współwinny tego, co się stało. Nie powinien go zostawiać. Zaczął płakać z bólu, psychicznego i fizycznego, krzycząc i jechąc co jakiś czas, starając się zagłuszyć to poduszką. Zaczął łkać, przygryzając swoją wargę do krwi, przyciskając Steve'a do siebie, licząc, że złagodzi to ból.
I Księżyc patrzył w milczeniu jak w bolesnych spazmach ucieka życie mężczyzny, oświetlając srebrzystym światłem jego ból.
A Słońce, które wpadło do mieszkania nad ranem oświetliło białym, zimnym światłem przygotowania świąteczne, ciszę, spokój, oraz małe łóżko, na którym leżeli tuż obok siebie dwaj młodzi mężczyźni...
####
Tytuł zawdzięczamy WinterWinchester67, dziękuję kochana ❤💎
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro