Mama Natasha
Rudowłosa patrzyła z odległości jak jej była drużyna po pokonaniu wroga zbiera się z pola walki z próbkami, nie zwracając uwagi na brak Kapitana.
Westchnęła cicho widząc to i rozejrzała się, a następnie ruszyła w stronę tarczy przyjaciela, uważnie, ale pewnie i szybko stawiając kolejne kroki. Nie chciała, żeby Tarcza ją tu znalazła, a tym bardziej nie chciała dotknąć mazi, którą wystrzelił przeciwnik. Wystarczyło, że Steve nią oberwał i nie był w stanie dołączyć przez to do drużyny.
Romanoff dotarła w końcu do tarczy, przyśpieszając, kiedy usłyszała dźwięk podobny do płaczu i zauważyła, że spodnie wystające spod niej są puste. Kucnęła obok i szybko, ale uważnie odłożyła broń na bok, wpatrując się w nią, nie chcąc dotknąć niebezpiecznej substancji i dając sobie czas na przygotowanie się na spojrzenie na miejsce, gdzie powinien być jej przyjaciel.
Odetchnęła głęboko i spojrzała na strój Rogersa, od razu zauważając cztero-, pięciomiesięczne dziecko, które patrzyło na nią z zainteresowanem, nie płacząc już, mimo widocznie mokrych policzków i zaczerwienionych oczu. Dziecko próbowało złapać swoją stopę, zaplątując się bardziej w strój Kapitana, na co kobieta parsknęła i pogładziła go po policzku. Następnie zdjęła swoją bluzę i wyciągnęła chłopca ze stroju, kładąc go na swoim ubraniu, zauważając przy tym jak drobnym dzieckiem jest.
- Mam nadzieję, że tylko mi się wydaje. Że nie straciłeś serum maleńki - powiedziała, owijając go dokładnie bluzą. - Wyglądasz jak aniołek, wiesz? - mruknęła, podnosząc go, zbierając jeszcze jego rzeczy do plecaka. - Będziesz moim aniołkiem, co ty na to mały? Moim kochanym, słodkim, aniołkiem. - Uśmiechnęła się i wstała, zabierając wszystko i ruszając tą samą trasą, nucąc cicho, żeby chłopiec leżał spokojnie w jej ramionach.
Gdy zeszła ze skażonego terenu jeszcze przyśpieszyła i dotarła po kilkunastu minutach do samochodu, gdzie wrzuciła swoje rzeczy, dopiero wtedy patrząc na dziecko w swoich ramionach, które spało spokojnie z palcem w buzi. Pocałowała go delikatnie w czoło i spojrzała na swoje auto, ewidentnie nieprzystosowane do małych dzieci. Westchnęła cicho i zaczęła kombinować z pomocą Internetu, aż udało jej się owinąć blondynka w chustę, mocując w ten sposób dziecko do fotela pasażera.
- Mam nadzieję, że nic Ci się nie stanie. I nikt nas nie złapie jak będziemy jechać do domu - mruknęła, całując go w czoło. Upewniła się, że dziecku nic się nie grozi i sprawdziła wiązanie jeszcze raz, a następnie usiadła za kierownicą, włączyła cichą, spokojną muzykę i ruszyła z miejsca.
Gdy wyjechała z miasta podniosła swój telefon, wybrała numer do Meliny. Spojrzała uważnie, czy chłopiec dalej śpi spokojnie i zrobiła to samo, kiedy z słuchawki rozległ się głos kobiety.
- Co się dzieje Natasha? Miałaś dołączyć do swoich przyjaciół - zauważyła ciemnowłosa.
- Plany się zmieniły. Wracam do domu, potrzebuję twojej pomocy. Mamy... mały problem - mruknęła, patrząc kątem oka na blondyna.
- Jesteś bardzo tajemnicza. Co się stało?
- Steve zmienił się w małe dziecko po walce. Koło czteromiesięczne. Drużyna go zostawiła. Na jego tarczy jest substancja, którą dostał. Będę chciała, żebyś ją zbadała - powiedziała po chwili ciszy.
- Jasne. Wyślę Yelenę i Alexieja po rzeczy dla dziecka.
- Jest bardzo drobny, niech zwrócą na to uwagę. I niech kupią też fotelik, czy coś, ja jadę prosto do was. Martwię się o niego.
- Przygotuję wam pokój. Problem będzie z jedzeniem, nie mamy nic dla tak małego dziecka. Najwyżej będzie musiał poczekać. Jedź bezpiecznie.
- Zawsze jadę bezpiecznie. Do zobaczenia - mruknęła, rozłączając się.
Delikatnie podgłośniła muzykę i zaczęła nucić, sprawdzając czy blondyn dalej śpi, a następnie przyśpieszyła lekko, patrząc uważnie na drogę. Zwolniła dopiero zjeżdżając na boczną, nierówną drogę, prowadzącą do domu. Podstakiwanie na wybojach obudziło chłopca, co ten zakomunikował zaczynając płakać, od razu zwracając tym na siebie uwagę kobiety.
- Spokojnie aniołku, zaraz się zatrzymam i się skończy. No już ciii. Już dobrze skarbie - powiedziała miękko, jeszcze bardziej zwalniając, a gdy znalazła miejsce zatrzymała się, nie zastawiając drogi i rozwiązała chustę, biorąc dziecko na ręce i bujając je delikatnie. - Już dobrze słonko. Nie jedziemy tak dalej. Przejdziemy się pieszo. Już cichutko aniołku - mruczała cicho, uśmiechając się, gdy blondynek przestał płakać. Wtedy dopiero przewiązała się chustą, znowu owijając w nią dziecko, żeby mieć wolne ręce, wyszła z auta, wyciągając następnie rzeczy ze środka i ruszyła do widocznego z oddali domku. Uśmiechając się do chłopca i pocałowała go w czoło, na co malec zaśmiał się, gaworząc cicho, próbując złapać sznurek bluzy kobiety.
- Jesteśmy! - zawołała rudowłosa, odkładając tarczę i torbę.
- Już się martwiłam. Zajmiemy się tym wszystkim od razu - powiedziała brunetka, podnosząc rzeczy. - Nie mam niestety nic dla tak małych dzieci, więc musimy poczekać aż reszta wróci z zakupów. Długo tu będziecie?
- Dopóki nie załatwię mu dokumentów. I historii skąd go wzięłam. Im mniej osób będzie znało prawdę tym lepiej.
- A potem wracasz do Avengers? - spytała starsza, prowadząc do swojego laboratorium, uśmiechając się, kiedy chłopiec zaczął znowu gaworzyć, bo Natasha wzięła go na ręce.
- Raczej nie. On mnie potrzebuje, nie mogę się narażać... Porozmawiam z Fury'm, może będę szkolić nowych agentów, a może wymyśli coś innego. Albo będę pracować zupełnie poza Tarczą. Zobaczymy. Będziesz potrzebowała krwi Kapitana, żeby sprawdzić to serum? - spytała, gdy dotarły do laboratorium.
- Sprawdzimy jego strój, czy nie ma zaschniętej krwi. Jeśli nie, to wezmę od Alexieja. Napad na Tarczę będziesz robić w ostateczności, jasne?
- Okey. To ma sens. Od czego chcesz zacząć?
- Maź. Nie mamy czym uspokoić małego. Ty myśl nad imieniem i historią. I wypatruj Yeleny i Alexieja. Możesz też spróbować go przemyć w misce i utulić do snu, żeby szybciej minął mu czas. Wrócisz tu jak oni wrócą. Już z przygotowanym jedzeniem dla niego, żeby od razu go uspokoić.
- Dziękuję...
- To robi rodzina Tashie. Pomaga sobie. A on zostając twoim przybranym synem został częścią mojej rodziny.
Rudowłosa uśmiechnęła się do brunetki i wróciła z chłopcem do domu, mówiąc do niego z uśmiechem i zabawiając go.
- Przynajmniej on będzie miał szczere dzieciństwo i możliwość wyboru - usłyszała Natasha i spojrzała na siostrę, przerywając wycieranie chłopca. - Nie patrz tak na mnie, znam Cię. Zrobisz wszystko, żeby był szczęśliwy - dodała Yelena, podając starszej ubranie dla chłopca.
- Chciałabym dać mu dzieciństwo, którego nie miało żadne z nas. Ale chciałabym, żeby znał swoją przeszłość... - powiedziała, patrząc na grymaszącego chłopca. - Przyprowadzisz tu mój samochód? Klucze są na komodzie.
- Alexiej już poszedł. Jakiej przeszłości? O czym nie mówisz Natasha?
- Powiem wam później, dobrze? Nie chcę się powtarzać - Mruknęła, ubierając blondyna. - Gdzie jest jedzenie dla niego?
- Już się robi, zaraz Ci podam - odparła młodsza, idąc do kuchni. - Jesteś bardzo tajemnicza, Melina też mi nie powiedziała skąd masz dziecko.
- To dobrze. Przepraszam, nie chcę, żeby coś mu się stało. Powiem wam podczas obiadu, obiecuję - mruknęła rudowłosa, patrząc na siostrę, która uśmiechnęła się do niej.
- Ja mam nadzieję, chcę wiedzieć kto był tak głupi i powierzył Ci dziecko.
- Bardzo zabawne, wiesz? - prychnęła Natasha, uśmiechając się lekko, starając się uspokoić coraz bardziej marudzącego chłopca.
- Wiem. Trzymaj jedzenia dla młodego, ja zacznę robić obiad.
- Dzięki Yelena. Wrócimy za niedługo - mruknęła starsza, wychodząc z domu.
Po ponad godzinie dziecko spało w nowym foteliku, niezmiennie owinięte w bluzę rudowłosej, a dorośli siedzieli przy stole, jedząc w ciszy obiad. Tylko Natasha czasami patrzyła w stronę malca, a Alexiej i Yelena patrzyli to na nią, to na Melinę, czekając na wytłumaczenie. W końcu rudowłosa westchnęła i spojrzała po swojej rodzinie uważnie.
- To jest Aleksander Francis Jimmy Romanoff. Mój syn, którego udało mi się adoptować w jakimś sierocińcu w Rosji. A ja teraz potrzebuję na to dokumentów.
- Da się załatwić. A teraz powiedz prawdę - powiedziała blondynka, uśmiechając się do siostry.
- To jest Steve Rogers, Kapitan Ameryka. Miałam do nich dołączyć, ale stanęłam i patrzyłam jak walczą z wrogiem. Steve dostał i zniknął, a reszta po skończonej walce ruszyła do quinjeta, zostawiając wszystkie jego rzeczy. Podeszłam i znalazłam tam jego w tej formie, więc wzięłam rzeczy i dziecko i tu przyjechałam.
- Ta maź. którą dostał, to projekt, nieudany zresztą, dla Red Roomu. Miał sprawiać, że kobiety cofałyby się do lat niemowlęcych, żeby można je było szkolić i przygotowywać od małego. Coś poszło nie tak i wszyscy, którzy dostali mazią znikali. Patrząc jak Ste... Aleksander wygląda uratowało go jego serum, ale chcę to jeszcze sprawdzić. Znalazłam krew na jego ubraniu, powinno się udać bez wpadania do bazy Tarczy.
- Jak Melina skończy i będę miała dokumenty Sashy wracam z nim do Stanów i sprawdzam, czy Tarcza potrzebuje mnie poza Avengers.
- Nie wrócisz do nich?
- To zbyt niebezpieczne. Nie mogę i nie chcę zostawiać go samego, ani narażać na niebezpieczeństwo dlatego, że jestem w drużynie - mruknęła, patrząc na dziecko, a następnie spojrzała na Yelenę. - Proponuję Ci, żebyś pojechała ze mną. Wiem, jaka jest Twoja opinia o wstąpieniu do Avengers, ale nie musisz tego robić. Słyszałam, że chciałaś stąd wyjechać, a we dwójkę zawsze raźniej, nie sądzisz siostro?
- Przemyślę propozycję, załatwiając dokumenty dla siostrzeńca - uśmiechnęła się do niej.
- Dzięki.
~~~~
Dwa miesiące później Natasha pracowała z powrotem w Tarczy, tym razem szkoląc przyszłych agentów, a Yelena zajęła się szpiegowaniem dla organizacji. Oddała Fury'emu tarczę Kapitana i wcisnęła bajeczkę o Sashy, w którą mężczyzna chyba nie do końca uwierzył, ale nie skomentował tego, ani nie zadawał pytań. Pozwolił za to rudowłosej przychodzić do pracy z dzieckiem, które bawiło się i gaworzyło cicho, schowane przed wzrokiem jej uczniów za biurkiem rudowłosej, specjalnie ustawionym przez dyrektora w taki sposób, żeby zapewnić mu miejsce. Udawało jej się nawet nie spotkać Avengers, na których nadal była wściekła, więc z ulgą przyjęła te parę tygodni spokoju. Ale to nie mogło trwać wiecznie, więc nawet się nie zdziwiła jak po jednych zajęciach drużyna weszła do sali.
- Tasha, kiedy wróciłaś? - spytał Clint z uśmiechem, widząc ją. - Dlaczego się nie przywitałaś.
- Gdzie jest Stark? I to prawda, że Rogers zniknął, czy jednak będę mogła pokrzyczeć też na niego? - odparła.
- Tony za chwilę przyleci, a Steve'a dalej nie znaleźliśmy.
- A możecie mi wytłumaczyć dlaczego nikt nie wziął jego tarczy? - warknęła. - Macie szczęście, że tamtędy przejeżdżałam i ją wzięłam i nie trafiła w... - zaczęła, ale przerwała, gdy usłyszała płacz dziecka. Szybko odwróciła się w tamtą stronę i bez zastanowienia cisnęła w Starka zeszytem, a następnie przeskoczyła przez biurko, porywając blondynka w swoje ramiona i sprawdzając, czy nic mu nie jest, podczas uspokajania go.
- Maa... - zaszlochał chłopiec, tuląc się do niej.
- Tak słonko, mama jest z Tobą. Mama Cię obroni, jesteś bezpieczny - mruczała cicho, uspokajając dziecko głosem i pocałunkami, patrząc przy tym morderczym wzrokiem na Starka, który bardziej się odsunął. - Nigdy nie patrzysz gdzie lądujesz? Mogłeś mu zrobić krzywdę! - syknęła wściekle, kiedy chłopiec uspokoił się opierając głowę o jej ramię i zajmując się przytulanką, którą kobieta trzymała w drugiej ręce.
- Nie wiedziałem, że masz dzieciaka... - mruknął na swoją obronę, odsuwając się jeszcze bardziej.
- To nie tłumaczy, dlaczego nie patrzyłeś gdzie lądujesz. A to jest mój adoptowany syn, Aleksander Francis Jimmy Romanoff - dodała już do wszystkich, spokojniejszym tonem.
- Ma moje drugie imię, jak słodko. Mogę go zobaczyć? - spytał Clint, podchodząc do kobiety, która skinęła głową.
- Wszyscy możecie podejść. Tylko cicho i po kolei, żeby go nie obudzić. I jak bardzo chcecie to możemy gdzieś wyjść i porozmawiać - zaproponowała.
- Chodźmy do wieży i coś zamówimy. Możesz się przeprowadzić, twoje piętro dalej stoi - powiedział Tony, już bez zbroi.
- Przemyślę, to nie tylko moja decyzja - mruknęła, kładąc syna w nosidełku i zbierając jego rzeczy do pudełka, które schowała pod biurkiem. - Możemy iść - dodała, biorąc torbę i sięgając po nosidełko.
- Może Ci pomóc - Zaproponował Bucky, a kobieta po chwili skinęła głową podając mu torbę. - Nie wiem dlaczego nie wzięliśmy rzeczy Steve'a. Jego tarcza dostała, a jest cała, więc mógłbym ją podnieść lewą ręką... Chyba się bałem podejść i podnieść tarczę. Zobaczyć na własne oczy z bliska, że na miejscu Steve'a jest mokra plama po mazi, bo to zostawało z postrzelonych. Przynajmniej zwierząt, ale na ludzi pewnie działało tak samo. Dziękujemy, że przywiozłaś tarczę. I masz rację, mamy szczęście.
Rudowłosa skinęła głową ze zrozumieniem i pisząc do siostry ruszyła za drużyną.
- Jedziesz sama, czy Cię podwieźć? - spytał Bucky, idąc przy niej.
- Podwieźć, zostawię samochód siostrze, żeby mogła wrócić do mieszkania.
- To z siostrą mieszkasz? - spytał zaciekawiony i odetchnął cicho, kiedy przytaknęła. - Może ją zaprosisz jak skończy pracę?
- Spytam resztę. I zaproponuję Yelenie.
- Jasne - mruknął i otworzył przed nią drzwi, na co kobieta skinęła głową w podziękowaniu.
~~~~
- Skoro tak chętnie szkolisz agentów to pewnie nie wracasz do nas? - spytał Bruce, kiedy wszyscy siedzieli na kanapach w wieży.
- Mogę wam pomagać z tyłu, gdzie będę bezpieczna. Nie chcę, żeby coś mi się stało, żeby Sasha nie został sam - odparła, wskazując brodą na chłopca, który siedział na jej kolanach gaworząc cicho i starając się złapać zabawkę, trzymaną przez kobietę, którą ta czasem poruszała. - Niby jest Yelena, jesteście wy, ale to ja go adoptowałam. Wzięłam go z pełną świadomością sama i nie chcę obarczać takim ciężarem kogoś, kto tego nie chce. A Sasha jest zbyt chorowity na życie w sierocińcu - powiedziała, całując chłopca we włosy. - Wiem już o problemach z sercem i widzeniem, ale lekarze nie wykluczają innych chorób.
- Ale wygląda zdrowo.
- Nie będzie wyglądał jak szkielet przez to, że ma chore serce. Dobrze go karmię - prychnęła, patrząc na Tony'ego z mordem w oczach.
- Nic już lepiej nie mów Stark, żeby bardziej nie podpaść - mruknął Bucky, siedzący niedaleko rudowłosej. - Zwłaszcza, że pewnie już niedługo dotrze tu siostra Tashy, a wtedy będziesz miał na głowie dwie Czarne Wdowy, wściekłe za zagrożenie dziecku. A pragnę zauważyć, że nie będą jedyne, bo ja, i pewnie parę innych osób tutaj, też moglibyśmy chcieć... jakby to ładnie ubrać w słowa... - zamyślił się na chwilę. - Szczegółowo przekazać Ci co myślą o osobach, które nie uważają na dzieci i nie tylko.
- Grozisz mi Barnes?
- Ja? W życiu. Tylko przetłumaczyłem Ci co znaczy wzrok Natashy i paru innych osób w tym pokoju. Potraktuj to jako ostrzeżenie - powiedział spokojnie i spojrzał na chłopca. - Prawda mały? Wujek przecież nikomu by nie groził. Wierzysz mi, tak jak mama, która właśnie powstrzymuje się od śmiechu, nie? - uśmiechnął się do chłopca, który zaśmiał się, wskazując na niego i machając rączką. Szatyn uśmiechnął się i nachylił do chłopca zabawiając go, a po zgodzie Natashy niepewnie złapał go i przeniósł na swoje kolana, zaczynając go zabawiać, głównie lewą ręką, którą Sasha bardzo się zainteresował.
- A dlaczego nie przyszłaś się przywitać jak wróciłaś?
- Po pierwsze, nadal byłam na was wściekła za zostawienie rzeczy Steve'a, a po drugie chciałam się na nowo wdrożyć w życie Tarczy z Yeleną i Sashą - odparła, patrząc jak szatyn bawi się z dzieckiem.
- Przerobię Twoje piętro na dziecioodporne. Jakbyś stwierdziła, że chcesz wrócić. No i oczywiście zrobię pokój dla twojej siostry. Albo całe piętro, tyle pustych stoi.
- To po cholerę taki wysoki budynek Stark? - spytała blondynka, nie przejmując się karcącym spojrzeniem siostry. - Przydałoby się polepszyć zabezpieczenia, wiesz?
- Weszłaś tu, bo powiedziałam Jarvisowi, że będziesz i dałam mu wszystkie informacje o Tobie - mruknęła rudowłosa, przewracając oczami.
- Szkoda, ale dobrze. Jestem Yelena, miło poznać - powiedziała i zajęła się rozmową z Avengers, patrząc co jakiś czas z siostrą na Bucky'ego, który zajmował się dzieckiem z uśmiechem.
~~~~
- To co myślisz o przeprowadzce? - spytała Natasha siadając na kanapie w ich mieszkaniu, po położeniu Sashy do łóżka.
- Mogliby nam pomóc z Sashą. Ale też wieża jest pewnie zazwyczaj atakowana jak coś tutaj się dzieje. Mogłoby być niebezpiecznie - zauważyła Yelena. - Z drugiej strony jak walczycie to rozwalacie wszystko dookoła, więc to mieszkanie też nie jest zupełnie bezpieczne, a Stark i reszta zdają się wiedzieć co robią i jestem pewna, że zadbaliby o bezpieczeństwo dla Sashy i Ciebie. Pewnie mają, albo mogą zrobić jakiś schron.
- A Ty? Nie chcę, żebyś źle się czuła.
- Nie musisz się martwić, jestem pewna, że szybko się zaaklimatyzuje. Poza tym, tej wieży potrzeba więcej kobiet, a dodatkowo będę mogła oglądać rom-com między Tobą, a Barnesem. Same plusy.
- Nie ma żadnego tom-comu Yelena. Bucky po prostu lubi dzieci, pamiętam jak rozmawiał ze Steve'm. A ja mu ufam, że będzie się dobrze opiekował Sashą. On widzi we mnie przyjaciółkę, więc nie szukaj czegoś tam, gdzie tego nie ma.
- Jesteś pewna Natasha? A może zaczął się tak szybko zajmować Sashą, żeby Ci pokazać, że jest odpowiedzialny i może Ci pomóc?
- Nie wymyślaj już. Poza tym nie chce mu tego robić. Nie chcę z niego robić ojca dla jego najlepszego przyjaciela.
- Sprawdź, czy Ty jemu się nie podobasz. A jeśli tak, to powiedz mi prawdę i pozwól zadecydować, okey? Chcę, żebyś była szczęśliwa.
- Wiem. Przemyślę to i zobaczymy. A teraz pozwolisz, że się położę.
- Pamiętaj, że Bucky wpatrywał się w ciebie jak nie patrzyłaś. Wtedy będzie Ci się lepiej spać.
- Patrzył na mnie?
- Czasami jak nie patrzyłaś i nie obserwował Sashy.
- Przemyślę wszystko - mruknęła, chowając się w w swoim pokoju i spojrzała na łóżeczko blondynka, a następnie na zdjecie Bucky'ego i Steve'a. - Chcesz być ojcem Sashy, ale czy będziesz chciał być ojcem dla swojego przyjaciela? - mruknęła do siebie, całując chłopca w czoło i usiadła na łóżku myśląc jak powiedzieć Barnesowi prawdę.
####
Słów 2750
Pozdrawiam wszystkich, którzy siedzieli już na pierwszy lekcjach
Nie wierzę, że coś opublikowałam
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro