Tropy donikąd ✴ 15.09.2045
Ten poranek wygląda jak jeden z pierwszych zwiastujących powolne nadejście jesieni; jest szaro, a biała mgła jest tak gęsta, że niemal nie daje się zauważyć domów po drugiej stronie ulicy. Nie zanosi się co prawda na deszcz, ale chłód i wilgoć w powietrzu nie zwiastują, że ten dzień przerodzi się w coś pogodnego. Gavin stoi przy samochodzie, paląc papierosa, bo po całej nocy ma już serdecznie dość wnętrza swojego auta. Nie spędza tu dwudziestu czterech godzin na dobę, ale gdy zmienia go inny gliniarz, wcale nie oznacza to, że wraca do domu i śpi jak dziecko. Porucznik ma wrażenie, że od tygodnia nie przespał ciągiem więcej niż pięciu godzin, bo gdy tylko zamyka oczy, nie może pozbyć się widoku Zoyi klęczącej w kałuży krwi na środku swojego domu. Ten obraz wraca do niego niemal nieustannie, prawie tak, jak pięć lat temu prześladował go zapach jej perfum, ale teraz nie ma poczucia, że to, co czuje, ma cokolwiek wspólnego z miłością. Raczej z wyrzutami sumienia. Nie powie tego głośno na posterunku, ale ma wrażenie, że zapędzili się z podejrzewaniem Kamskiego o całe zło świata krok za daleko i przez to przeoczyli coś oczywistego, co przecież powinni zauważyć. On powinien to zauważyć. Że ich główny podejrzany, jest, de facto, głównym celem. I Gavin nie umie znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytanie: czy gdyby chodziło o kogoś innego niż jego przyrodni brat, to czy wtedy dostrzegłby to szybciej i uniknął tragedii?
Zanim tym razem uzna, że nie zna na nie odpowiedzi, słyszy kroki za bramą i jeszcze raz spogląda na zegarek, by upewnić się, że naprawdę jest przed szóstą. Furtka na posesję otwiera się z trzaskiem, a ku jego zaskoczeniu staje w niej Zoya, a nie Ada, która potrafiła jeździć i wracać z EQL o dziwnych porach. Blondynka ma na sobie cienki, jedwabny szlafrok, narzucony na za duży na nią czarny podkoszulek i klapki. Jej włosy są częściowo spięte na karku, ale głównie rozsypują się falami wokół jej twarzy, przez co Zoya wygląda jakby dwie minuty temu się obudziła. W pierwszej chwili ma ochotę jej zwrócić uwagę na to, że się przeziębi, chociaż jest to przecież niemożliwe.
- Tak, jest zimno, dlatego na pewno masz ochotę na kawę - mówi i obraca się na pięcie, zostawiając za sobą otwarte wejście na posesję. Gavin pośpiesznie wyrzuca niedopałek do studzienki kanalizacyjnej i od razu rusza za nią, choć blondynka nie sprawia wrażenia, jakby miała zamiar na niego zaczekać. Wchodzi za nią do domu i rozgląda się po niemal białym wnętrzu z szarymi meblami i zastanawia się, jak ktoś może na dłuższą metę żyć w tak sterylnym miejscu. Nie komentuje tego, tylko wchodzi do kuchni. Na blacie wyspy kuchennej stoi talerz z dwoma kanapkami, a Zoya stawia obok niego duży kubek czarnej kawy.
- To dla mnie?
- Wybacz, nie mam więcej składników do kanapek, możesz ewentualnie dostać owsiankę.
- Nie, nie chodzi o to. Powiedz mi raczej, skąd ta zmiana? - pyta, sięgając po kawę i na sam jej zapach czuje się lepiej, bo pachnie tak, jak powinna pachnieć prawdziwa kawa, a nie lura ze stacji benzynowej. Upija łyk, patrząc na blondynkę, która stoi naprzeciwko niego między wyspą kuchenną, a lodówką. - Mogłaś poprosić młodego, żeby znów przyniósł mi żarcie.
- Właśnie o niego chodzi.
- Mam się trzymać od niego z daleka? - pyta Gavin zrezygnowanym głosem, a Zoya ku jego zaskoczeniu kręci głową.
- Zabierzesz go dziś po południu do kolegi? I zamiast siedzieć pod tym domem, będziesz miał na niego oko? Nie pozwalam mu zostać na noc, ale do jakiejś dziewiątej wieczorem - prosi, krzyżując dłonie na piersiach. - Nie uśmiecha mi się to, by spuścić go z oka, ale on tego potrzebuje. I jeśli go zawieziesz, może będę czuła się trochę pewniej.
- Jasne, mogę to zrobić.
- Poprosiłabym Connora, ale...
- No tak. Oczywiście, że nie jestem na pierwszym miejscu twojej listy, nawet jak zarywam dla ciebie noce.
- Nie jesteś nawet w pierwszej trójce i nie będziesz, niezależnie ile nocy jeszcze przeze mnie zarwiesz, Gavin - mówi cierpko. - Jednak jesteś przyzwoitym gliniarzem, nie dostałeś tego awansu za obecność, tylko za ciężką pracę. Więc to może nie jest jej część, ale jak już się zaoferowałeś, by nam pomóc, to pilnuj mojego dzieciaka.
- Co tylko sobie życzysz, księżniczko.
- Nie nazywaj mnie tak. Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj - rzuca ostro i zaciska usta w cienką linię. - Powiedziałam Finnowi o nas.
- Powiedziałaś swojemu piętnastoletniemu synowi, że mieliśmy romans, zanim zostawiłaś mnie dla jego tatusia?
- Trzynastoletniemu. I widzę, że pamiętamy pewne rzeczy zupełnie inaczej, Gavin. Okłamywałeś mnie, złamałeś mi serce i co? Miałam ci wybaczyć i poświęcić się dla osoby, która nie była w stanie mi się nawet zadeklarować? - pyta pewnie, jej głos chyba próbuje być obojętny, ale on wyczuwa w nim doskonale gniewne nuty. Te same, które słyszał za każdym poprzednim razem, gdy się kłócili. Blondynka nawet mruży oczy w dokładnie ten sam sposób, co pięć lat temu. I choć w jej wyglądzie absolutnie nic się nie zmieniło, Gavin jest w stanie przysiąc, że jednocześnie Zoya nie jest już tą samą osobą, w której się zakochał. - Nie powiedziałam mu, że mieliśmy romans. Powiedziałam, że znaliśmy się od dawna i się przyjaźniliśmy, a ty wykorzystałeś rzeczy, które mówiłam ci w zaufaniu, by prowadzić swoje śledztwo. Powiedziałam, że się pokłóciliśmy, że zostałam porwana i że Eli cię o to obwiniał.
- Ładna wersja prawdy.
- Nic z tego, co powiedziałam, nie było kłamstwem. Nie musi wiedzieć, że coś nas łączyło, bo i tak z perspektywy czasu nie ma to żadnego znaczenia.
- Pewnie, że nie ma. Przecież nie raz ci mówiłem, że traktowałaś mnie jak hobby.
- Och, Gavin Reed, mistrz obwiniana wszystkich i całego świata za swoje porażki. Tylko nie siebie samego - mówi lodowatym głosem i kręci głową z dezaprobatą. Szatyn upija kolejny łyk kawy i tego nie komentuje, nie chcąc wdawać się z nią w awanturę; nie chce też powiedzieć jej kilku słów za dużo, więc zapada między nimi cisza. Zoya po dłuższej chwili opiera się plecami o szafkę i przeciera twarz dłonią, zanim znów na niego spogląda. - Przepraszam. Ja po prostu...
- Nie musisz mi się tłumaczyć - wchodzi jej w słowo i utrzymuje jej spojrzenie. Bierze głęboki wdech, bo ciepły kolor jej tęczówek przywołuje w nim wszystkie najgorsze i zarazem najlepsze uczucia, jakie kiedykolwiek przeżył. - To ja przepraszam, Zoya. I powinienem cię przeprosić już dawno temu.
Cisza, która teraz zapada w kuchni, jest o wiele bardziej dotkliwa niż jeszcze kilka sekund temu. Blondynka otwiera lekko usta, nie kryjąc zaskoczenia, a Gavin jest przekonany, że powietrze między nimi jest tak gęste, że można by je kroić nożem. Zoya robi kilka kroków w jego stronę i kładzie dłoń na granitowym blacie między nimi. Jakby miała zamiar dotknąć jego dłoni, ale ostatecznie się wycofała i spuściła wzrok.
- Dziękuję. Chyba naprawdę potrzebowałam to usłyszeć, Gav - mówi cicho, tak cicho, że jej głos niemal ginie w szumie klimatyzacji.
- Dlaczego rozmawiamy o szóstej rano? Nie słychać, żeby dzieciak cię obudził.
- Nie sypiam ostatnio. Głównie siedzę i patrzę się w przestrzeń, zobaczyłam cię na zewnątrz i uznałam, że jeśli poproszę cię teraz o zawiezienie Finna do kolegi, to zdążysz pojechać do domu się przespać.
- I dlatego wlałaś teraz we mnie pół litra kawy?
- Och. Nie przemyślałam tego - mówi, a on uśmiecha się do niej i ku jego zaskoczeniu, Zoya też unosi lekko kącik ust w uśmiechu.
- Daj spokój. - Gavin macha ręką i sięga w końcu po leżącą na talerzu kanapkę. - Ja też nie mogę spać.
Zoya przez chwilę ma ochotę powiedzieć mu, że nie musi siedzieć w samochodzie, że jeśli Ada nie będzie miała nic przeciwko temu, może spokojnie przebywać w domu. Tylko domyśla się dość szybko, że ta jedna rozmowa tego poranka nic nie zmienia i dalej, za kilka dni, może nawet za kilka godzin, przestanie się czuć komfortowo w jego obecności. W końcu wystarczyło, by szatyn znów powiedział do niej księżniczko i całe jej wnętrze zjeżyło się, jakby dotknęła przewodu elektrycznego. Czuje się zwyczajnie zażenowana tym, co kiedyś ich łączyło i że w ogóle pozwoliła sobie w jakimkolwiek momencie życia na tak skandalicznie wielką głupotę. Z zamyślenia wyrywa ją płacz Ester, więc zostawia Gavina ze śniadaniem i rusza po córkę, którą znosi na rękach na dół.
- Dzień dobry - mówi do niej Gavin, ale Ester przytula się do swojej mamy, chowając buzie w jej ramionach i dalej cicho płacze. - Cóż, widać to normalna reakcja na mój widok - rzuca, a Zoya kompletnie nieoczekiwanie parska śmiechem.
- Cóż, kobiety widać nie są przyzwyczajone do tego, by widywać cię o poranku. Niezależnie od okoliczności - odpowiada, spacerując po kuchni i kołysząc córkę w ramionach. Gavin śmieje się, bo ma wrażenie, że właśnie coś między nimi kliknęło, jakaś iskierka dawnego sentymentu, czy sympatii, która przecież wzięła się z takich uszczypliwości. I którą chyba musiała poczuć też Zoya, bo blondynka szybko się reflektuje. - Nie chcę cię wyganiać, ale jeśli mój syn ma wsiąść z tobą do auta po południu, to będzie dobrze jeśli pojedziesz do domu i spróbujesz się przespać.
- Wysłałem już wiadomość do Chrisa, obiecał że przyjedzie niedługo.
- Dziękuję, Gavin. - Zoya opiera usta na czubku głowy swojego dziecka i cicho zaczyna prosić ją, żeby się uspokoiła i zjadła śniadanie, ale Ester chyba nie ma na to razie najmniejszej ochoty. Reed żegna się z nimi uśmiechem i wychodzi z domu.
Po drodze do auta upewnia się, że w okolicy wszystko wygląda zupełnie normalnie i że na pewno zamknął za sobą furtkę, po czym faktycznie odjeżdża w stronę miasta. Jedzie do domu i gdy tylko wjeżdża na swoją ulicę, przeklina cicho pod nosem, bo już z daleka widzi żółte auto Charlie. Absolutnie nie żałuje, że dał jej klucze do domu, bo jej obecność przez większość czasu działała na niego zaskakująco kojąco, ale teraz, okoliczności są zupełnie inne, niż w lipcu. Teraz marzy o samotności, a gdy tylko wkłada klucz do zamka, zza drzwi od razu rozlega się głośne szczekanie i szatyn opiera czoło o drzwi, przeklinając kolejny raz. Atryda od razu na niego skacze, jeszcze zanim Gavin przekroczy próg domu i dopiero po krótkiej komendzie wydanej przez Charlotte, pies w końcu siada grzecznie i daje mu zdjąć buty.
- Co tu robisz? - pyta Charlie, zaglądając do kuchni, w której dziewczyna robi jajecznicę.
- Dobry początek - mruczy pod nosem niezadowolona. - Uznałam, że wpadnę po moim patrolu zrobić ci coś do jedzenia i się z tobą zobaczyć. Pierwszy raz od tygodnia.
- Nie pierwszy, nie przesadzaj. I jadłem przed chwilą śniadanie - odpowiada, ściągając z siebie bluzę i podchodzi do Charlotte. Obejmuje ją ramionami, opiera usta na jej karku, licząc na to, że pojawi się to dobrze znane mu ukojenie, ona jednak stoi sztywno i choć nie widzi jej twarzy, jest pewien, że blondynka krzywi się poddenerwowana.
- Fast food to nie jest jedzenie.
- Zjadłem kanapki w domu, a teraz dużo bym dał, by walnąć się do łóżka, więc mam nadzieję, że też musisz odespać patrol - mówi, a ona obraca się do niego z krytycznym spojrzeniem. W jednej dłoni trzyma małą patelnię, w drugiej widelec i zaczyna jeść na stojąco.
- Zrobiłeś sobie kanapki?
- Nie, Zoya zrobiła mi śniadanie i poprosiła żebym o trzeciej po południu podrzucił jej dzieciaka do kolegi...
- Szybko jej przeszła niechęć do ciebie, gdy czegoś potrzebuje. Szybko tobie przeszła niechęć do niej, gdy zrobiła ci śniadanie - mruknęła pod nosem Charlie, a on już miał się odezwać, ale dziewczyna kontynuuje dalej. - Nie chcę zabrzmieć na nieczułą, bo rozumiem sytuację i to, że chcesz im pomóc. Tylko weźmy pod uwagę, że Connor może nie zamknąć śledztwa za tydzień, dwa, czy i za miesiąc. I będziesz ich pilnował cały czas?
- Przynajmniej dopóki nie będziemy mieć pewności, że im nic nie grozi - mówi, stojąc naprzeciwko niej. - I nie wydaje mi się, żebyś zrozumiała jej sytuację.
- Od kiedy jesteś wobec nich taki troskliwy? Byłam pewna, że się nie znosicie. Widziałam na własne oczy, jak cię potraktowali, gdy u nich byliśmy. Widziałam, jaki byłeś przez to rozjebany...
- Och, nie wiem od kiedy? Może od czasu, gdy znaleźliśmy ją nad ciałem mojego brata? - Gavin obraca się na pięcie i wycofuje do salonu. Słyszy, że Charlotte wrzuca z hukiem patelnię do zlewu i idzie za nim. - Widziałem ją już w różnych sytuacjach. Przerażoną, po tym jak wybuchło jej biuro i zginęła jej koleżanka. Straumatyzowaną po tym jak została porwana i prawie zmuszona do zabicia kogoś. I wiesz, co? Zawsze była suką, zawsze umiała być wyniosła, lodowata, najmądrzejsza w pokoju... A teraz nie jest. Teraz jest osobą, którą znalazła swojego martwego męża i która mogła tego samego dnia stracić i córkę, jakby zabójca się do niej dostał! - Unosi głos i obraca się do blondynki, która stoi ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. - Ona ma trzy latka. Wyobrażasz sobie coś takiego?
- Nie... - przyznaje szczerze Charlie i bierze głębszy wdech, ale zanim coś powie, Reed znów odzywa się pierwszy.
- Ich syn jest po prostu przerażony tym wszystkim. Jego śmiercią, jej stanem, siedzeniem w tym pierdolonym muzeum dwadzieścia cztery godziny na dobę. Więc, proszę, nie miej do mnie pretensji, że RAZ, kurwa, w życiu mam potrzebę zachować się jak człowiek.
- Właśnie się zastanawiam, dlaczego teraz. Dlaczego ty.
- Jak nie domyślasz się dlaczego, to może powinnaś zmienić ścieżkę kariery, Flowers - mówi jeszcze do niej krótko, zanim wejdzie po schodach do sypialni. Charlie oczywiście przeklina głośno, ale daje mu chwilę, zanim pójdzie za nim.
- Kamskiego zabiła bliska osoba. Tak bliska, że wpuścił ją do swojego domu, ale jednocześnie miał pewne podejrzenia, dlatego dopilnował, by jego córka była bezpieczna. Dlatego ich pilnujesz. Bo nie mogą dopuścić do siebie nikogo z osób, które uważają za przyjaciół.
- Brawo, wybitna dedukcja, Sherlocku - mruczy pod nosem szatyn i zdejmuje z siebie spodnie, zanim rzuci się na materac. Charlie stoi chwilę w nogach łóżka, zanim ściągnie z siebie stanik i jeansy i w samym podkoszulku kładzie się obok niego. Gavin jest rozdrażniony do tego stopnia, że ma ochotę powiedzieć jej, że nie ma na nią siły i żeby pojechała do domu. Jednocześnie wie, że zdenerwowanie i cała ta dziwna sytuacja, w której się teraz znalazł, w końcu się skończy. Zoya z rodziną pewnie wyprowadzi się do Waszyngtonu, a on znów zostanie w tym samym miejscu i doskonale pamięta, że to miejsce było całkiem paskudne, zanim pojawiła się w nim Charlie. I w głębi naprawdę nie chcę jej skrzywdzić, ani tym bardziej stracić i zostać z tym wszystkim sam, bez ani jednej osoby, którą w jakikolwiek sposób obchodzi. Więc przytula się do jej pleców, wtulając twarz w jej jasne włosy. - Przepraszam, mała. Po prostu...
- Wiem. To był twój brat. Mimo wszystko.
- Ta... Kamski nigdy mnie o nic nie poprosił. Więc jeśli napisał do mnie, ze wszystkich osób na świecie do mnie, żebym ich pilnował, to musiał być porządnie zesrany.
- Czemu jej o tym nie powiedział? Że może coś im grozić?
- Pewnie, żeby ich chronić - mówi, całując jej kark, a Charlie uśmiecha się mimowolnie. Chwilę leżą w milczeniu, zanim Gavin przewróci się i spojrzy w sufit. - W poniedziałek jest pogrzeb, nie wyobrażam sobie, jak oni przez to przejdą.
- Mam iść z tobą? - pyta Charlotte, obracając się do niego i kładzie mu dłoń na policzku, by szatyn przeniósł wzrok na nią. Gavin zbliża się do niej i całuje czubek jej nosa, co wywołuje u niej kolejny krótki uśmiech.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie chcę jej dodatkowo denerwować.
- No tak - wzdycha Charlotte, a on kręci głową, orientując się, jak mogła to odebrać. - Gavin, to nie wyjdzie ci na zdrowie. Ta cała sytuacja. I tak, jestem w tej chwili egoistką, ale zależy mi na tobie, a nie chcę powtórki z lipca, gdzie wszystkie twoje humory ostatecznie odbijały się na mnie. Na nas.
- Właśnie dlatego nie chcę żebyś szła na ten pogrzeb. Bo wiem, że źle to zniosę, wiem sama obecność moich rodziców to będzie punkt zapalny, a na dodatek jest wysoce prawdopodobne, że będzie tam też osoba, która przyczyniła się do śmierci Kamskiego.
- Rozumiem. Przyjedziesz do mnie po wszystkim? - pyta blondynka, przytulając się mocniej do niego, ale Gavin widzi, że dziewczyna jest wyraźnie zrezygnowana.
- Nie marzę o niczym innym, mała. Niż po tym wszystkim przyjechać do ciebie. - Jego odpowiedź ewidentnie ją zadowala, bo dziewczyna daje mu się pocałować krótko. I gdy Charlie na niego spogląda, uśmiecha się do niej z wdzięcznością. - Dzięki, że tu jesteś.
- Polecam się na przyszłość. - Charlie przesuwa się i kładzie się na nim, a Gavin od razu wpłata dłoń w jej włosy i przyciąga ją do swoich ust. Całuje ją, a ona najpierw wydaje się wciąż obrażona, zanim w końcu odwzajemnia pocałunek, przesuwając się trochę w górę. Szatyn obejmuje ją mocno ramionami, całując zdecydowanie coraz zachłanniej, ale Charlotte odsuwa się od niego z uśmiechem, bo domyśla się, w jaką stronę zmierzają. - Gav, wiem, że to, co się teraz dzieje, jest trudne. Widzę, że nie jest ci łatwo, ale odpowiedz mi, proszę, na jedno pytanie.
- Mhm. Jakie? - pyta, niemal nieobecnym głosem, bo jego dłonie już suną po jej plecach pod koszulką. Charlie śmieje się i siada mu na brzuchu, co tylko wywołuje u niego kolejny uśmiech, ale dziewczyna łapie jego brodę w palce, by szatyn spojrzał jej prosto w oczy.
- Jest nam razem dobrze?
- Mogę mówić tylko za siebie - śmieje się Gavin, unosząc się do siadu i zamykając ją w swoich ramionach. Chcę ją pocałować, ale blondynka się przed tym uchyla i szatyn wie, że nie uniknie odpowiedzi. - Gdyby nie było mi z tobą dobrze, Charlie, to by cię tu nie było.
- Więc obiecaj mi, że postarasz się nie spierdolić tego, co mamy. - Jej słowa wcale nie brzmią jak prośba, brzmią niemal jak żądanie i pewnie, gdyby okoliczności były inne, to od razu by jej to wypomniał. Tylko nie są. I Gavin jest w takim momencie swojego życia, że najlepiej pamięta to, że Zoya jedyne czego ostatecznie od niego wymagała, to właśnie jasnej deklaracji jego zaangażowania, a on bał się dać jej nawet to. Więc teraz nie ma najmniejszego zamiaru popełnić tego samego błędu. Znów wsuwa dłoń w jasne włosy na jej karku i uśmiecha się do niej pewnie.
- Postaram się tego nie spierdolić, skarbie. - Charlie od razu odpowiada mu uśmiechem i teraz to ona go całuje i pierwszy raz dziś robi to tak namiętnie. A Gavin ma poczucie, że to jak nagroda i pierwszy raz od kilku dni, ma wrażenie, że w końcu ma w sobie jakieś miłe uczucie. Niemal tak miłe, jak dotyk jej dłoni, gdy ściąga z niego podkoszulek i zaczyna całować jego szyję.
- Chociaż podobno jesteś zmęczony, więc możemy iść spać... - droczy się, odsuwając się od niego nagle, a Gavin wybucha śmiechem, znów przyciągając ją do swoich ust.
- Daj spokój, mała. Sama mówiłaś, że nie widzieliśmy się prawie cały tydzień, a wiem, że tylko po to tu jesteś - śmieje się, a ona uśmiecha się kpiąco.
- Mhm, oczywiście. Od prawie roku bujam się z tobą i znoszę twoje humory, bo jesteś dobry w łóżku - żartuje blondynka, zanim pozwoli się rozebrać. Gavin błyskawicznie obraca się z nią i kładzie ją pod sobą.
- Wiesz, że nie chcę cię zawieść - śmieje się jeszcze szatyn i zaczyna zmierzać pocałunkami w dół jej ciała. Charlie ma przez chwilę zamiar jeszcze coś powiedzieć, ale jego usta znajdują się na jej piersiach i jedynym co jest z siebie w stanie wydusić to ciche westchnienie, które od razu wywołuje u niego kolejny uśmiech.
✴
Żelazko i drukarka to niezaprzeczalnie jej najwięksi wrogowie. Iona nienawidzi każdej sekundy rano, gdy musi używać żelazka przed wyjściem do pracy. I nie ma dla niej znaczenia, czy jest to żelazko parowe, klasyczne, czy jedno z tych nowoczesnych, które ma inteligentnie samo znajdować zagniecenia i dobierać temperaturę do tkaniny. Podobnie jest wtedy, gdy sytuacja wymaga od niej posiadania fizycznych kopii dokumentów i musi coś wydrukować. Też niezależnie od zaawansowania technologicznego drukarki, jest pewne, że nic nie pójdzie gładko. Wystarczy, że patrzy na te urządzenia i ma ochotę rzucić pracę i zmienić ścieżkę kariery na taką, w której będzie mogła nosić do pracy dresy i nigdy nie używać papieru. Dlatego każdego poranka, gdy Connor pyta, co ma jej wyprasować, ma ochotę powiedzieć mu, że go kocha i chce, by spędzili razem wieczność. Właśnie przez takie drobiazgi, przez takie małe rzeczy, o których on wie, że Iona ich nie znosi, więc robi je za nią. Jak wynoszenie z mieszkania pająków i innych drobnych robaczków, podwożenie jej, gdy leje, bo ona boi się prowadzić w deszczu, za każdą najmniejszą rzecz, która, gdy zbierze się je w całość, tworzy tak ogromną falę uczuć, że Iona nie umiałaby jej opisać słowami. A jednocześnie ma poczucie, że nie może się nawet odezwać na ten temat, by go nie zranić. Czy raczej, by nie zranić siebie, jego odpowiedzią.
- Z tym też ci pomóc? - pyta brunet, podając jej różową koszulę, gdy Iona z rozpaczą kolejny raz próbuje wydrukować dokument. Dziewczyna przytakuje mu zrezygnowana i wycofuje się, by przebrać się z piżamy. Jeszcze zanim dojdzie do sypialni, słyszy charakterystyczny dźwięk drukarki i śmiech Connora. - Widzisz? Wystarczyło ją włączyć i wyłączyć.
- Ja jestem święcie przekonana, że moja drukarka jest defektem i mnie po prostu nienawidzi.
- Nie, po prostu jesteś zbyt nerwowa - odpowiada jej z uśmiechem.
- Wiesz, że naprawdę poważnie myślałam o kupieniu sobie jakiejś zabytkowej maszyny do pisania, byleby tylko nie musieć nigdy więcej używać drukarek?
- Obawiam się, że na maszynie do pisania nie użyjesz logo Jerycha - śmieje się Connor, a ona wychodzi z sypialni i zabiera od niego papiery.
- Dziękuję - mówi, gdy brunet bierze swoją koszulę i zaczyna zapinać guziki. A ona niemal ma ochotę powiedzieć mu, jak oszałamiająco jej zdaniem wygląda w samych ciemnych spodniach i jak dla niej, to mógłby się nie ubierać. Tylko wtedy Connor zaczyna wiązać krawat i Iona zdecydowanie zmienia zdanie, bo to jest równie atrakcyjny widok. - W sumie mógłbyś mi codziennie przychodzić na ratunek z żelazkiem.
- Mógłbym, jakbyś dała mi się w końcu wprowadzić - odpowiada jej takim tonem, że Iona nie ma najmniejszego pojęcia, czy to żarty, czy nie. Dlatego zamiera czekając na jego reakcję i gdy ma już wrażenie, że brunet coś powie, w mieszkaniu rozlega się dzwonek domofonu. - To Markus, właśnie się ze mną skontaktował.
- Skąd Markus wiedział, że tu będziesz?
- Iona. Proszę cię, jeśli nie ma mnie w domu, to jestem albo tu, albo w pracy - mówi kpiąco Connor i idzie otworzyć drzwi. Iona jest nieszczęśliwa, że ta jedna wypowiedź Connora najpewniej zawiśnie między nimi na cały dzień w niedopowiedzeniu. Optymistycznie zakładając, że wieczorem Osiemset w ogóle wróci do rozmowy, bo ona na pewno nie będzie mieć na to odwagi. I najpewniej będzie się torturować jego słowami przez najbliższe dni. Dlatego robi wszystko, by nie dać tego po sobie poznać i uśmiecha się na widok Markusa, których wchodzi do środka jej mieszkania. - Cześć, dobrze cię widzieć.
- Was też, wybaczcie, że nachodzę was tak wcześnie, ale od wczoraj próbowałem się z tobą skontaktować. Dzwoniłem nawet do twojego ojca, ale powiedział mi, że najpewniej zapracowujesz się na śmierć - mówi Markus, wchodząc swobodnie do środka i siada w fotelu, który wskazała mu Iona, a oni siadają naprzeciwko niego na sofie. - Powiedzcie mi, czy widzieliście się z Zoyą? Próbuję z nią porozmawiać od tygodnia i za każdym razem mi nie odpowiada. Czuję ją, wiem, że dostaje moje wiadomości, ale nie odpowiada.
- Nie możesz się jej dziwić, że jest zdewastowana tym, co się stało - mówi Iona, słysząc jak chłodno zabrzmiały jej słowa, ale nie ma zamiaru za to przepraszać. Tym bardziej, że w końcu powiedziała Connorowi prawdę o tym, co zaszło między nią i Markusem poprzedniego lata. Więc nie musi niczego przed nikim udawać. - My też się z nią nie widzieliśmy, nie rozmawialiśmy. Nie dopuszcza do siebie nikogo z uwagi na bezpieczeństwo.
- Z uwagi na bezpieczeństwo Ada zamknęła ją u siebie? - dopytuje Markus, a Connor przytakuje mu w odpowiedzi.
- Tak. Zakończyliśmy już badanie miejsca zbrodni...
- Czyli ich domu? - wchodzi mu w słowo Markus, a Connor wzdycha zrezygnowany.
- Tak. Teoretycznie Zoya mogłaby wrócić do willi, ale doskonale wiemy, że to nie jest dobry pomysł. Mamy trop, który może wskazywać na to, że Zoya może być zagrożona, a dom Ady jest jednym z najlepiej strzeżonych miejsc w Michigan. Na pewno jest lepszym rozwiązaniem niż apartamentowiec Palmerów - tłumaczy spokojnym głosem detektyw.
- Ale ona nikogo do siebie nie dopuszcza. Nikogo. Nawet najbliższych.
- Może nie jest na to gotowa? - sugeruje Iona. - Rozmawiałam wczoraj z Adą w Jerychu. Ona nie trzyma ich pod kluczem, po prostu się boją, to nic niezwykłego w takich okolicznościach. Może po pogrzebie coś się zmieni, ale nie wydaje mi się. Zoya w ogóle nie chce nawet uczestniczyć w pogrzebie. - Obserwuje reakcje Markusa, który kręci głową, po czym chowa twarz w dłoniach i wzdycha głośno.
- Nie wierzę, że go zamordowali. Nie wyobrażam sobie, że posunęli się do czegoś takiego... - mówi nerwowo, cały czas patrząc na swoje dłonie. - Przecież w ten sposób oni zabili ich oboje. Zoya nie wróci do polityki...
- Jeśli Zoya w ogóle wróci do normalnego funkcjonowania, to powinniśmy być wdzięczni losowi - wchodzi mu w słowo Iona, a Connor kładzie dłoń na jej przedramieniu, ale dziewczyna wyrywa rękę i się podnosi. - Nie wierzę, że w ogóle myślisz o tym teraz, Markus. Naprawdę. Może właśnie dlatego Zoya nie chce się do ciebie odezwać, bo zamiast być jej przyjacielem, to zaczniesz planować kampanię. Ja wiem najlepiej, że ona nigdy nie była specjalnie fantastyczną przyjaciółką dla nas i każdą tragedię umiała przekuć w ulotki wyborcze, ale to chyba jest ten punkt, zza którego nie ma powrotu. I chyba musisz się z tym pogodzić.
- Wybacz, że nie mam luksusu, by zakopać się w papierkach na biurku i nie myśleć o tym wszystkim. Ja mam wybory do poprowadzenia w przyszłym roku i społeczny obowiązek myśleć o czymś więcej niż jej samopoczuciu.
- Jesteś skończonym dupkiem.
- Owszem. To przychodzi razem z zawodem.
- Uspokójcie się oboje! - unosi głos Connor, a jego przyjaciele momentalnie milkną. - Po pierwsze, to Iona ma rację. Wydaje mi się, że to jest granica, zza której Zoya już nie wróci, Markus. Przykro mi to mówić, ale zostałeś na placu boju sam na bardzo długi czas, może i na zawsze. I Zoya prawdopodobnie to wyczuwa, dlatego się do ciebie nie odzywa, bo nie jest gotowa na rozmowy o polityce, gdy jeszcze nawet nie pochowała męża. Po drugie, ty też się nie zapędzaj, skarbie, bo to nie jest wina Markusa, że wszystko spadnie teraz na niego ze zdwojoną siłą.
- Wybacz - mówi pierwszy Markus, a Iona przytakuje mu lekko, nie mając zamiaru też go przeprosić. - Ja bym po prostu dużo dał, żeby z nią porozmawiać.
- Ada nie wpuści cię do domu - oświadcza Iona, a w jej głosie dalej słychać wzburzenie, choć stara się brzmieć normalnie. - Ada nikogo nie wpuści do domu. Żadnego obcego androida, jedynie najbliższą rodzinę. Z tego co wiem, póki co pojawił się u nich tylko Palmer.
- Czy to wam nie zakrawa już o paranoję?
- Czy ty wiesz w jakich okolicznościach Connor znalazł Zoyę? - pyta chłodno Iona, a Connor posyła jej karcące spojrzenie, które androidka ignoruje. - Ada zachowuje się ostrożnie, ale to dobrze, bo może unikniemy kolejnej tragedii.
- Od kiedy ufamy Adzie? - odpowiada pytaniem na pytanie Markus, a Iona mruży oczy.
- My? Nie ma żadnego "my", Markus.
- Och, wybacz. Czwartego lipca wydawało mi się, że nie ufałaś nikomu z Kamskich, a co dopiero Adzie.
- Okoliczności się trochę zmieniły od czwartego lipca. - Iona ma ochotę czymś w niego rzucić, tak po prostu, bo jest na niego wściekła. A może, bo raczej jest wściekła na absolutnie cały świat i akurat ma ochotę wyładować się na nim, za co nie ma do siebie żadnych wyrzutów sumienia. - Miej w sobie chociaż za grosz empatii, Markus. Podobno z tego byłeś znany siedem lat temu.
- Wtedy, i teraz, wciąż podejmuję decyzje najlepsze dla naszej społeczności, więc nie ucz mnie wykonywać mojej własnej pracy.
- Ale o co wy się tak właściwie kłócicie? Bo już mam wrażenie, że wcale nie o Zoyę - fuka na nich Connor. - Mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, która w tym pomieszczeniu naprawdę spytała ją o to, czego sobie w tej chwili ode mnie życzy i to robię.
- Rozmawiałeś z nią? - pyta nagle Iona, szczerze zaskoczona.
- Tak i to więcej niż raz. Nawet kilka godzin temu, nad ranem. Chodziło o jej syna, o dopilnowanie jego bezpieczeństwa dziś po południu. Zapytałem ją wprost, co mogę dla niej zrobić i powiedziała mi, absolutnie szczerze, że dać jej spokój i przestrzeń. Więc mam zamiar tego dopilnować - mówi do nich chłodno. - A i poprosiła mnie o jedną rzecz z willi, więc przekażesz ją dziś Adzie, gdy się spotkacie w EQL - dodaje spoglądając na Ionę. - I myślę, że oboje zachowujecie się okropnie, jeśli to ja wychodzę na osobę, która robi rzeczy najbardziej "na miejscu" w takiej sytuacji, w jakiej się znalazła.
W pokoju zapada cisza, Iona jedynie siada znów obok niego, a Connor zupełnie mimowolnie obejmuje ją ramieniem, na co jego przyjaciółka od razu przystaje. Nauczył się tego dość szybko tego, że takie drobne gesty ją uspokajają, więc robi je z największą przyjemnością. Dużo bardziej jest zaskoczony Markusem, który wydaje mu się całkowicie wytrącony z równowagi i może się jedynie domyślać, jaką polityczną burzę szykuje mu opozycja w takich okolicznościach. Oraz że musi czuć się naprawdę porzucony na placu boju, gdy od pięciu lat Zoya była jego najlepszą i najostrzejszą bronią w każdej politycznej batalii.
- Więc macie jakiś trop? - pyta po dłuższej chwili, zrezygnowanym głosem Markus.
- Tak. Kilka. To wszystko jest skomplikowane, ale Oscar nie odpuści tej sprawy, więc chociaż tyle dobrego. Właściwie powinieneś z nim porozmawiać, jesteście podobnie zdeterminowani - mówi Connor, a jego kuzyn przytakuje lekko. - Właściwie to mam do ciebie pytanie o bankiet dwunastego sierpnia. Byliście na nim razem z Kamskimi, prawda?
- Tak, ale oni wpadli spóźnieni i wyszli bez uprzedzenia. Więc naprawdę widziałem się z nimi jedynie niecałe dwie godziny. Ariadna więcej rozmawiała z Zoyą, one zawsze dużo gadają na imprezach.
- Widziałeś coś niepokojącego?
- W sensie? Że się z kimś pokłócili?
- Na przykład.
- Zoya miała spięcie z Paulem Canipe, ale on był pijany, więc szukał awantury z każdym. Widziałem, że ona i Lewis rozmawiali dość długo, zanim pojawił się Oscar. Poprosił ją do tańca. - Markus śmieje się na to stwierdzenie, a Iona mruży oczy wyraźnie zaskoczona. - Tak, Elijah rozmawiał wtedy o czymś z Ari, z tego co mówiła, to choć nie chciał tego pokazać, to się wściekł, że ktoś z nią zatańczył. Jednak obyło się bez awantur.
- A dobrze się znasz z Lewisem? - zadaje kolejne pytanie Connor.
- Średnio. W sensie nie mam mu nic do zarzucenia, ale nie powiedziałbym, że to mój kolega. Nie wiem, jakie plany mieli z Zoyą...
- Ja wiem - wchodzi mu w słowo Iona i odsuwa się od detektywa. - Czekaj. Ja byłam pewna, że Zoya spiskowała z Canipe, by ten oddał jej stanowisko prokuratora miasta Detroit. Ona jedynak wcale nie chciała się dogadać z nim. Dogadała się z Lewisem i nie wiem, jakie mieli brudy na Canipe, ale pewnie chcieli go wywalić ze stołka...
- Paul Canipe zginął w wypadku - przerywa jej Markus. - Więc niezależnie, jakie mieli plany, to nie wypaliły.
- Nie dla Zoyi. Lewis dostał to, czego chciał, stanowisko prokuratora stanu. I przy okazji zostawił na stołku w Detroit swojego kolegę. Więc jeśli komuś szybka śmierć Canipe była na rękę, to Lewisowi.
- A co ma do tego Elijah? - wtrąca Connor, analizując wszystko, co dziś powiedzieli mu przyjaciele. Co w większości potwierdzało teorie, które mieli już wcześniej z Oscarem. - Myślicie, że mógł się domyślić, że Lewis chce wykiwać Zoyę?
- Niewykluczone - odpowiada Markus. - Nie znam go dobrze, nie wiem jakie ma preferencje polityczne, ale niespecjalnie poszukuje kontaktu ze mną. Więc zakładałem, że jest po prostu zapracowany, ale skoro jestem w Detroit i skoro okoliczności wyglądają tak, a nie inaczej, to chyba umówię się z nim na towarzyskie spotkanie.
- To dobry pomysł - sugeruje Connor. - My mamy związane ręce, nie możemy oficjalnie podejrzewać nowego prokuratora stanu o powiązanie ze śmiercią Kamskiego.
- Wasze śledztwo błyskawicznie by wylądowało w koszu - mruczy pod nosem Iona. - Nie wiem sama, co o tym myśleć, Lewis zawsze wydawał mi się w porządku i ale w sumie nigdy nie rozmawialiśmy o Zoyi...
- To tylko podejrzenie, teoria - upomina ją Connor, a ona znów się do niego przytula. Chwilę znów w mieszkaniu nikt nie zabiera głosu, aż Markus bierze głębszy wdech i spogląda na swoich przyjaciół.
- Przepraszam. Ja po prostu od tak dawna topię wszystkie problemy w pracy, że chyba zapominam, że to nie jest rozwiązanie dla każdego. Ta cała sytuacja mnie przytłacza, bo aż za dobrze przypomina mi o North i... - Markus przerywa w pół słowa, a Iona kręci głową, dając mu znać, że absolutnie nie musi im się dalej tłumaczyć. Sama nie zachowała się dziś wyjątkowo racjonalnie i dalej czuje się wzburzona, zagubiona i poddenerwowana i raczej żadne słowa nie zmienią jej nastroju. - Będę się zbierał, nie chcę wam zabierać więcej czasu.
- Właściwie jedziesz na Belle Isle? - pyta Iona, ale on od razu kręci głową.
- Ja cię zawiozę, nie martw się - odpowiada Connor i podnosi się, by uścisnąć dłoń swojego kuzyna. - Widzimy się w poniedziałek?
- Tak. Cieszę się, że Zoya nie dała zrobić z tego pogrzebu spektaklu - mówi jeszcze nerwowo Markus, zanim uśmiechnie się do Iony i zostawi ich samych.
Zanim Connor zdąży się do niej odezwać, Iona już zaczyna szukać wszystkich swoich rzeczy i zbierać się do wyjścia. Przez chwilę ma ochotę powtórzyć żart sprzed kilkudziesięciu minut, który de facto dla niego żartem nie był i zasugerować jej, że gdyby się wprowadził, to mógłby ją wozić do pracy codziennie. Jednak Iona wtedy zareagowała nerwowo, a on też nie chce jej już dokładać powodów do złości po tak trudnym poranku. Raczej ma ochotę ją przytulić, ale zanim się do niej zbliży, dziewczyna już zbiega po schodach, narzekając na to, że na pewno się spóźni i nie uda jej się spotkać z Adą w takich godzinach, w jakich jej to będzie odpowiadać. To jest jej popisowy numer jego zdaniem, przewidywanie najgorszych scenariuszy do błahych wydarzeń, do których nie powinna przywiązywać aż takiej wagi. Jednak jemu to absolutnie nie przeszkadza, wie że jego zadaniem jest raczej w takich chwilach ją wyśmiać i zaoferować słowo wsparcia. W tej całej burzy i w tym całym bałaganie Connor cieszy się, że są w jego życiu rzeczy absolutnie niezmienne, jak przyjaźń z nią. Jak jej niewyprasowane koszule, zacięty papier w drukarce i paniczne wiadomości, żeby przyjechał w końcu uwolnić z jej łazienki jakąś zagubioną ćmę. W perspektywie ostatnich wydarzeń docenia te drobiazgi jeszcze bardziej, zauważa częściej jej rude włosy na swojej ciemnej marynarce, czy czuje ulgę, gdy Iona po prostu kontaktuje się z nim w środku dnia. Nie musi nawet z nikim o tym rozmawiać, by zrozumieć, że zaczyna wielbić te rzeczy, przez to, że zetknął się ze stratą i tym, że rzeczy kompletnie niewyobrażalne, na które już trochę zobojętniała go jego praca, mogą wydarzyć się jego najbliższym. I przez kontakt z Zoyą, przez jej rozpacz, zaczął sam myśleć, jakby się czuł, gdyby stracił kogoś bliskiego. W pierwszej chwili, w pierwszej sekundzie pomyślał o niej. Nie o ojcu, bracie, którymkolwiek z pozostałych przyjaciół, tylko właśnie o niej. A w tej samej chwili zdał sobie sprawę z tego, że za nic nie chciałaby, by to się stało.
Jadą na chwilę na posterunek zanim Connor odwiezie ją na Belle Isle i gdy zatrzymują się na parkingu podziemnym w wieży EQL, Iona jak zawsze nachyla się, by objąć go na pożegnanie.
- Wiesz, że jesteś moją najbardziej ulubioną osobą na świecie? - mówi, gdy tylko Iona zarzuci mu ramiona na szyję. Dziewczyna od razu sztywnieje i wycofuje się powoli, uśmiechając do niego szeroko, ale on zna ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie jest to szczery uśmiech.
- Widzimy się wieczorem? - pyta lekko, chcąc się odsunąć, ale on łapie ją za rękę.
- Coś nie jest w porządku.
- Nie, nic nie jest w porządku. Ten dzień zaczął się fatalnie i pewnie taki będzie aż do końca.
- Powiesz mi, o co naprawdę chodzi? Wiesz, że nie jestem dobry w odczytywaniu sygnałów.
- Nie wysyłam żadnych, po prostu...
- Okej, jak wolisz - mówi też się odsuwając, a Iona od razu wzdycha i spuszcza wzrok na swoje dłonie, nie ruszając się przy tym z fotela.
- Też jesteś moją ulubioną osobą.
- To chyba coś dobrego.
- Nie. Chyba właśnie nie - odpowiada, a on spogląda na nią krótko i wszystkie elementy powoli wpadają na swoje miejsca w jego głowie.
- Iona... - wzdycha szczerze zasmucony, jakby wiadomość o jej uczuciach, która w końcu do niego dotarła, była kompletną katastrofą. Jakby była niemal jednoznacza z tym, że wszystko między nimi nagle się skończyło i nie będzie już więcej wspólnych planów, wspólnych wyjazdów, wieczorów, rozmów i nic nie wróci do normy. Jak nigdy nie wróciło do końca między nim a Zoyą, gdy zdecydowali się na te kilka randek dawno temu.
- Wiem, ja absolutnie wszystko rozumiem. I chcę żebyś wiedział, że absolutnie nie będę wymagała od ciebie nic ponad to, czego sam będziesz chciał i z czym się będziesz czuł komfortowo. Ja nie chcę, by cokolwiek się między nami zmieniło, ale nie mogę też być w takim zawieszeniu.
- Iona... - wzdycha znów Connor i przymyka oczy. - Przecież wiesz, że ja nie jestem materiałem na partnera, w sensie wiesz, że...
- Wiem. I mi to nie przeszkadza, po prostu nie wiem, czy umiem dalej udawać, że to tylko...
- Tylko przyjaźń? - pyta chłodno, po czym znów kładzie dłonie na kierownicy. - Dla mnie to aż przyjaźń, Iona.
- A ja cię kocham. I nie uważam tego jednocześnie za koniec świata. Nie uważam, że cokolwiek między nami musi się...
- Dopóki nie zapragniesz znów na imprezie całować naszych przyjaciół. - Iona fuka urażona, po czym kręci głową i łapie za klamkę drzwi.
- Pożałujesz tego, co właśnie mi powiedziałeś.
- Obiecałaś mi, że nic się między nami nie zmieni, Iona.
- Właśnie się zmieniło. I to wcale nie przez to co ja powiedziałam, Connor. Tylko przez ten paskudny wyrzut, który mi zrobiłeś - mówi chłodno, zanim wysiądzie z auta i zatrzaśnie za sobą drzwi.
Decyduje się postąpić strategicznie i na razie nie iść za nią, dać im czas, by oboje postanowili ochłonąć. Gdy toczył kłótnie z Zoyą, zazwyczaj dość szybko orientował się, że popełnił błąd i powiedział dwa słowa za dużo, ale Zoya nie była osobą, która łatwo wybaczała takie wpadki. Raczej od razu przystępowała do ataku. Iona była inna. Aż do dziś. Ale Connor nie czuje się wcale winny, raczej czuje się oszukany, że ta jedna rzecz, o której jeszcze kilka minut temu myślał jako jedynej stałej w swoim życiu, też właśnie uległa zniszczeniu. Nic już nie będzie takie samo. Nawet mimo jej zapewnień, nie czuje, że będzie potrafił jej w pełni zaufać w tej kwestii, w tym, że za kilka miesięcy nie dojdzie do wniosku, że ich relacja nigdy konwencjonalnym związkiem nie będzie. Owszem, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że osoby aseksualne bywają w szczęśliwych związkach, biorą śluby i się zakochują. Tylko dla niego ta ostatnia część wydaje się nie do przeskoczenia, bo nigdy w życiu nie był zakochany. Więc skąd ma wiedzieć, czy uczucia, które ma wobec Iony, wykraczają poza przyjaźń? W końcu nie ma jednej ustawowej definicji miłości, a on też nie chce się obudzić za pół roku i zorientować, że sobie wmawiał coś więcej niż to, co faktycznie czuje. Dlatego postanawia iść za filozofią swojego kuzyna i wszystkie wątpliwości utopić w życiu zawodowym.
Na posterunku panuje ten sam chaos, co od niecałego tygodnia. Informacja o morderstwie Kamskiego spowodowała lawinę i teraz nie tylko kapitan, ale niemal każdy policjant pracujący z nimi, spotkał się z telefonem od jakiegoś dziennikarza z pytaniami o postępy w śledztwie. Gdy tylko podchodzi do swojego biurka, widzi siedzącego przy nim czarnoskórego mężczyznę w szarej polówce, który wygląda na bardzo zmęczonego i obok którego stoi niewielka walizka. System podpowiada mu, że to nie kto inny, a Olivier Janssens, czyli mąż poszukiwanej przez nich Chloe, a raczej Noell.
- Dzień dobry, panie Janssens. Detektyw Anderson, nie spodziewaliśmy się, że pojawi się pan osobiście w Stanach - mówi, podając mu rękę, gdy tylko mężczyzna poderwał się z krzesła.
- Nie chciałem tego załatwiać telefonicznie, to dla mnie zbyt ważne - odpowiada, a Connor wskazuje mu, by poszedł za nim.
- Poczekamy jeszcze na współprowadzącego śledztwo z FBI. Czy w tym czasie napije się pan kawy? Domyślam się, że lot z Genewy był męczący. - Mężczyzna przytakuje mu z wyraźną ulgą, więc zatrzymują się w pokoju socjalnym, gdzie kilka sekund później pojawia się Oscar. Blondyn wygląda jakby prawie tu biegł, a jego jasne włosy są mokre od deszczu, ale gdy wita się z Janssensem od razu zachowuje się w swój nienaganny sposób. Idą do biura w którym prowadzą śledztwo i dają sobie chwilę na to, by zająć swoje miejsca i ich ewentualnemu świadkowi czas na napicie się kawy.
- Więc wiecie, gdzie jest Noelle? - pyta w końcu Olivier.
- Nie, ale jeśli tylko uda nam się to ustalić, z całą pewnością podzielimy się tą informacją - odpowiada Oscar, uśmiechając się do mężczyzny. - Wiemy, że na pewno była w Detroit czternastego sierpnia, bo złożyła wizytę w biurze jednej z sentorek.
- Pani Kamskiej, jak się domyślam. Czy ona jest z tym jakoś powiązana? Z jego śmiercią? - pyta Janssen, a Connor nie umie wyczytać za wiele z jego twarzy, poza tym, że mężczyzna wydaje się przede wszystkim koszmarnie zmęczony.
- Próbujemy się właśnie tego dowiedzieć - mówi detektyw, a mężczyzna przenosi na niego wzrok. - Czyli rozumiem, że znał pan historię Noelle i pana Kamskiego?
- Chloe i pana Kamskiego. Ona zawsze mówiła o tym w taki sposób, jakby opowiadała o zupełnie innej osobie. Brałem to za jakiś sposób radzenia sobie z traumą, ale wydaje mi się, że dla niej to było raczej usprawiedliwienie... - Oscar daje mu znać, żeby rozwinął swoją wypowiedź, ale Janssens wyraźnie nie czuje się z tym komfortowo. - Ta relacja była toksyczna. Z resztą, jak cała Elle. Chodząca czerwona flaga.
- Możemy zapytać dlaczego wniósł pan o rozwód? - Connor nie jest pewien tego pytania, ale mężczyzna wzrusza ramionami i sięga po telefon.
- Noelle nie umie się kłócić. Ona umie stawiać na swoim i jeśli coś idzie nie po jej myśli, to staje się agresywna. Na początku byłem przekonany, że to jej reakcja obronna po przemocowym związku, że nie umie inaczej... - opowiada Olivier, cały czas przeglądając pliki w telefonie. - Chodziliśmy na terapię, rozmawialiśmy, ale zawsze i tak trafialiśmy do punktu, gdy wybuchała. I nie wiem, jak reagował na to jej były, ale kiedy we mnie rzuciła butem, to zagroziłem, że się wyprowadzę. Przeprosiła mnie. Przez jakiś czas było w porządku, ale zacząłem podejrzewać, że ma romans. I nie jestem z tego dumny, ale gdy przejrzałem jej telefon, okazało się, że miałem rację. Miała romans z kimś w Stanach, dlatego tyle wyjeżdżała służbowo. Skonfrontowałem się z nią i wyglądało to tak. - Mężczyzna kładzie przed nimi telefon, na którym znajduje się zapis z monitoringu wokół domu Janssensów w Genewie. Olivier wyszedł za blondynką na podjazd, gdzie intensywnie się kłócili, aż ona niespodziewanie go uderzyła, po czym wsiadła do samochodu i odjechała. - Jeśli zrobicie to samo, co jej prawnicy i podważycie to nagranie stwierdzeniem, że w domu to ja ją uderzyłem, a ona się broniła, to nie będzie miało nic wspólnego z prawdą. Mam też całe nagranie naszej kłótni, bo wiedziałem, że zrobi coś takiego. Ma obsesję kontroli i niebywałą zdolność do robienia z siebie ofiary, a ja wiedziałem, że nie da mi rozwodu, jeśli nie będę miał niezbitych dowodów.
- Nie miałem zamiaru tego podważać, panie Janssens - mówi Oscar i bierze głębszy wdech. - Czyli wiedział pan, że jej były partner się nad nią znęcał?
- Z tego, co mówiła na terapii to nigdy jej nie uderzył, ale znęcał się nad nią psychicznie... Wiecie, znam tylko jej wersję i wierzyłem w nią długo, teraz skłaniam się ku temu, że znęcali się nad sobą wzajemnie - mówi chłodno Olivier i bierze kolejny łyk kawy. - Wiem, że go nienawidziła. Do granic możliwości. Ja... Ja nawet nie zdawałem sobie pojęcia z tego, jak bardzo można kogoś nienawidzić, dopóki Noelle nie trafiała gdzieś na jakiś wywiad z nim. Wydaje mi się, że nienawidziła jego i jego żony za to, że sprawiają wrażenie szczęśliwych.
- I nie wie Pan, z kim mogła się kontaktować tu w Stanach?
- Nie. Nie wiem nic na ten temat.
- Sądzi Pan, że byłaby w stanie go zaatakować? - pyta wprost Oscar, a Olivier zwleka z odpowiedzią, zanim uśmiechnie się nerwowo.
- Chciałbym powiedzieć, że nie. Że znam moją żonę na tyle, by być tego pewnym. Jednak nie umiem - mówi Janssens, wzdychając krótko. - Zostanę na dwa tygodnie w Chicago, jeśli Noelle się ze mną skontaktuje, to dam wam znać.
- A jeśli nam uda się ją namierzyć, też damy panu znać - zapewnia go Oscar, a Connor postanawia odprowadzić Janssensa do wyjścia, gdzie wyraża nadzieję, że to wszystko nieporozumienie. Gdy wraca do sali, na tablicy w jej rogu widzi, że Noelle awansowała na jedno z najwyższych miejsc ich podejrzanych i choć sam nie bardzo chce to przyznać, nie może się nie zgodzić, że zeznania jej męża pasują do profilu. - Myślisz, że Kamski miał z nią romans?
- Nie. Sam słyszałeś, że go nienawidziła.
- Mówisz tak, bo w to wierzysz? Czy bo nie chcesz, żeby świat twojej przyjaciółki jeszcze bardziej się rozpadł na kawałki? - pyta chłodno blondyn, a Connor od razu kręci głową i siada przy swoim biurku.
- Nie mamy żadnych podejrzeń, że Kamski mógł mieć romans, czy że w ogóle się z nią kontaktował. Ada zeznała, że sama przekazała jej informację o zakazie zbliżania się do Kamskich, więc raczej Elijah nie poszukiwał towarzystwa swojej byłej.
- Noelle miała romans z człowiekiem. Skoro jej mąż znalazł ślady w telefonie, gdyby to był android, kontaktowaliby się inaczej, dlatego dało mi to do myślenia. Ale może i Kara miała rację, może chcę myśleć o Kamskim jak najgorzej, gdy tak naprawdę prywatnie wcale nie był taki paskudny - odpowiada Oscar i wzrusza ramionami. - Wiemy coś o naszym drogim prokuratorze?
- Właściwie rozmawialiśmy dziś rano o nim z Markusem i Ioną...
Connor zdaje Oscarowi relacje z porannej rozmowy i obaj zgadzają się co do tego, że Lewis najwięcej zyskał na wypadku poprzedniego prokuratora. A Zoya najwięcej straciła. Co za tym idzie, te sprawy muszą mieć ze sobą coś wspólnego, choć żaden z nich nie umie jasno wskazać choćby jednej nici połączenia między nimi. A przynajmniej innej, niż osoba senator Kamskiej.
Dzień dobry.
Mówiłam, że będę topić wszystkie statki? To kłamałam. Gavin i Charlotte mają się całkiem nieźle... w przeciwieństwie do Connora i Iony. Ale wiadomo, Connor to melepeta.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro