Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jedyny jasny element ✴ 18.09.2045

Chyba powinien padać deszcz.

Nie jest nawet do końca pewna tego, dlaczego właśnie ta myśl utknęła jej na cały dzisiejszy poranek w głowie, ale Ada za nic nie umie się z niej otrząsnąć. Podobnie, jak i z całej tej sytuacji, bo nigdy wcześniej nie uczestniczyła w pogrzebie kogoś, kto był jej bliski. To znaczy nie uczestniczyła w żadnym pogrzebie, poza tym pokazowym North pięć lat temu. I nigdy nie miała nikogo bliskiego poza Kamskim. Więc te dwie rzeczy splatają się jej dziś tak mocno i boleśnie, że Ada doskonale rozumie kompletne odrętwienie, w jakim znajduje się stojąca obok niej Zoya. RK100 nie jest właściwie nawet pewna tego, czy blondynka wypowiedziała dziś jakiekolwiek zdanie złożone, bo raczej komunikowała się półsłówkami, sprawiała wrażenie zagubionej i nieprzywiązującej żadnej wagi do tego, co mówią do niej ludzie wokół. Zoya odmówiła zabrania głosu. Odmówiła zaproszenia kogokolwiek spoza krótkiej listy osób, którą wręczyła Nikodemowi któregoś poranka. Odmówiła niemal wszystkiego, poza krótką, świecką ceremonią. Cały czas powtarzała, że Elijah wolałby być pochowany w Oxfordzie przy swojej matce i nie zgodzi się na żaden spektakl. Choćby miał on niezmiernie pomóc w złapaniu jego mordercy. I przy tym wszystkim była jednocześnie tak uparta i tak załamana, że nikt jej nie odmówił.

W pogrzebie bierze udział mniej niż dwadzieścia osób i Ada domyśla się, czemu Zoya nie chciała, by było ich więcej. Bo niemal wszyscy patrzą właśnie na nią. A blondynka w czarnej sukience stoi nieruchomo, wyglądając niemal jak posąg z marmuru i jedyne co wyzwala w niej jakiś ruch, czy emocje, jest jej córka, którą trzyma na rękach. Ada obserwuje wszystkich uważnie, ale nic nie wzbudza jej ciekawości, wszyscy po prostu tam są, jakby niespełnienie tego przykrego obowiązku wiązało się z jakimiś konsekwencjami. A przecież, de facto, nikt z najbliższych Elijaha w ogóle tego pogrzebu nie chciał. Ada nie wyobraża sobie, by za jakiś czas ona, czy Zoya, a już na pewno nie Lorraine, czy Thomas Reed, pofatygowali się na cmentarz Elmwood, by popatrzeć na czarny nagrobek. Dopiero gdy ceremonia dobiega końca, Zoya zaczyna płakać, a w tej samej chwili pojawia się obok niej Kristina Palmer, która obejmuje ją i Ester jednocześnie. Nikodem z Anyą stoją obok nich, jakby chcieli upewnić się, że nikt więcej nie zbliży się do ich siostry i jej rodziny, a Ada jest im za to nieopisanie wdzięczna. Sama najchętniej zostałaby z nimi, ale ma jakieś dziwne poczucie, że jeśli Zoya się nie ruszy, to ona powinna. Iona z Connorem stoją przy Markusie i Ariadnie, więc RK100 idzie do nich z chłodnym wyrazem twarzy.

- Dziękuję, że jesteście, ale możecie już jechać. Nie zanosi się na to, by Zoya miała teraz siłę na rozmowy - mówi, przesuwając po całej czwórce spojrzeniem i w tej samej chwili zauważa też blondyna, stojącego pod drzewem w niewielkiej odległości. - Sześćset mógł stanąć z wami, bo tak wygląda dość dziwnie.

- Nie jest tego częścią - odpowiada Connor, a Ada przytakuje mu nieznacznie.

- Powinniśmy porozmawiać z Zoyą choć przez chwilę - mówi Ari, a Ada kręci głową. - To rodzice Elijaha? - pyta, wskazując na Lorraine i jej męża, którzy rozmawiają z Gavinem.

- Można tak powiedzieć... Zoya naprawdę nie chce tu być, nie przeciągajcie tego. Gdy poczuje się lepiej, na pewno się z wami spotka - mówi zdawkowo Ada i kręci głową. - Nie czujecie się niepokojąco, gdy on się tak na nas gapi? - pyta i spogląda w stronę RK600, dając mu znać, by do nich podszedł.

Blondyn uśmiecha się lekko na widok gestu ze strony Ady. Odkąd pojawił się w Detroit, ta niemal ostentacyjnie unikała jego towarzystwa i ich pierwszą, ostatnią, a zarazem najbardziej rozbudowaną rozmową, było przesłuchanie jej w dniu śmierci Kamskiego. Oscar kompletnie nie spodziewał się tego, że jego kuzynka będzie mu pod pewnymi względami tak bardzo przypominać swojego szefa, ale tłumaczy to sobie tym, że Ada całe swoje życie ma ograniczone do szklanej wieży na Belle Isle i swojego domu pod miastem. Sprawdził ją, jak tylko był w stanie i nie dowiedział się na jej temat niczego, co mogłoby być w jakiś sposób interesujące. Ada z całą pewnością jest bardzo charakterną osobą, ale nie daje się nikomu poznać. Dlatego dziś, nawet jeśli nie byłaby to część jego śledztwa, chciał się pojawić na tym pogrzebie, chociażby po to, by zobaczyć, jak RK100 zachowuje się wśród bliskich Kamskiemu osób.

- Wybaczcie, że wolałem trzymać się na uboczu. Nie chciałem... - zaczyna, ale Ada od razu wchodzi mu w słowo.

- Szukasz jego mordercy, jesteś mile widziany - mówi chłodno, po czym uśmiecha się nieznacznie. - O ile oczywiście go w końcu złapiesz, bo inaczej moje nastawienie do ciebie może ulec diametralnemu pogorszeniu.

- A to jest w ogóle możliwe? - pyta, odpowiadając jej takim samym, bezczelnym, uśmiechem.

- Tak. Jednak na twoim miejscu nie chciałabym tego testować. - Ada brzmi niemal jak Kamski, gdy na przyjęciu powiedział, że na jego miejscu nie chciałby, żeby zaczął mu grozić. I Oscar zaczyna się zastanawiać, ile jego kuzynka ma w ogóle własnego charakteru, a na ile skopiowała go od ich twórcy. - Jesteś nam w stanie powiedzieć coś nowego o śledztwie?

- Ada... - wzdycha Markus i spogląda w stronę Palmerów. - Chcesz o tym rozmawiać teraz?

- A dlaczego nie? Zoya i tak nie wie, co się wokół niej dzieje.

- Wow. Nawet na moje standardy to było nieczułe - mruczy pod nosem Connor i od razu rozumie, że popełnił ogromny błąd, bo niebieskie oczy androidki wbijają się w niego jak dwa ostre sztylety.

- Ojej, wybacz, że uraziłam twoje uczucia - mówi sarkastycznie RK100 teatralnie przykładając dłoń do piersi. - Zdecydowanie ty na pewno wiesz lepiej, co jest dobre dla Zoyi. Może powiedział ci o tym jej najlepszy przyjaciel? Twój brat, o ile się nie mylę... Och. Nie. To nie mógł być Dziewięćset, bo ten postanowił się do niej nie odezwać ani słowem.

- Nie mogę odpowiadać za błędy mojego brata - ucina Connor, a Ada przewraca oczami i ma już się odezwać, ale Markus ją uprzedza.

- A w ogóle byś go do niej dopuściła? Bo z tego co wiem, to nie pozwalasz nikomu przekroczyć progu domu.

- Pozwalam to zrobić osobom, którym ufam.

- To znaczy...

- Tak. Dokładnie to znaczy to, co myślisz, senatorze - odpowiada kpiąco Ada i przesuwa spojrzeniem po wszystkich zebranych. - Zoya nazywa was przyjaciółmi, a Elijah pozwolił wam się do nich zbliżyć... - Jej oczy zatrzymują się na Oscarze, a na ustach pojawia się krótki uśmiech. - Wybacz, Sześćset, akurat ta przemowa ciebie nie dotyczy. Jednak prowadzisz śledztwo, więc może coś z niej wyniesiesz.

- Ależ nie czuję się urażony - wtrąca blondyn, z zainteresowaniem obserwując całą sytuację.

- Podejrzewam, że ktoś bliski ich zdradził. Nikogo nie oskarżam, bo to mogła być minimalna zdrada, dwa słowa za dużo w nieodpowiednim towarzystwie... Jednak nie chcę koło niej kogoś, komu sama nie ufam. A uwierzcie mi, w moim wypadku lista jest o wiele krótsza niż w przypadku Elijaha.

- Ale Nikodem Palmer i Gavin Reed się na niej znajdują - wtrąca Oscar, a Ada wzrusza ramionami.

- Gavin jest dobrym policjantem z dużym poczuciem winy. To daje mu czyste motywacje, by zadbać o bezpieczeństwo rodziny jego przyrodniego brata. A co do Palmera, to jej brat i ich prawnik. Trzyma ich sekrety pod kluczem o wiele dłużej niż ktokolwiek z was. Ale proszę, niech ktoś spróbuje wymienić mi argumenty negujące logikę moich działań.

- Mówisz, że nikogo nie oskarżasz, ale trochę to tak brzmi - mówi jeszcze chłodno Markus, wyglądając na szczerze urażonego zachowaniem swojej kuzynki, która jest tym absolutnie niewzruszona. - A co, jeśli się mylisz? Jeśli twoje działania tylko jej szkodzą?

- Och, no tak. Oczywiście mogłam się pomylić i osobą poniekąd odpowiedzialną za śmierć mojego jedynego przyjaciela może być... jego teściowa. Albo syn. Albo jeszcze jakaś bardziej nierealna opcja. - Każde wypowiedziane przez nią słowo ocieka sarkazmem, a Connor obserwując ją i Oscara zaczyna dochodzić do wniosku, że ta dwójka jest naprawdę pod pewnymi względami bardzo do siebie podobna. - I na tym chyba możemy zakończyć to czarujące spotkanie.

- Ada... - Ariadna łapie ją za rękę, a gdy RK100 obraca się w jej stronę, dziewczyna Markusa uśmiecha się do niej nerwowo. - Jeszcze raz przyjmij nasze kondolencje i przekaż je też Zoyi. - Jasnowłosa androidka przytakuje na to i w tej samej sekundzie, wyrywa dłoń z uścisku brunetki. Ada spogląda na nią gniewnie, zaciskając mocno usta, po czym niespodziewanie łapie ją za ramię i do siebie przyciąga.

- Jak możesz być tak wyrachowaną suką, by jednocześnie składać mi kondolencje i próbować umówić się na wywiad? - pyta ją gniewnie, a na ustach brunetki pojawia się krótki uśmiech.

- Nie chciałam robić scen, ale jak widać, jako jedyna umiem nad sobą panować - odpowiada, a Markus błyskawicznie odsuwa od niej swojej kuzynkę.

- Ada odpuść, a ty miej trochę przyzwoitości - fuka na swoją dziewczynę, na którą Ada wciąż patrzy tak, jakby miała zaraz rzucić się na nią i wyrwać jej pompę Tyrium. Connor i Iona patrzą z boku na całą tę sytuację zszokowani i jedynie RK600 uśmiecha się kpiąco.

- Tak zawsze wyglądają nasze spotkania rodzinne? - pyta blondyn, a wszystkie oczy momentalnie spoglądają na niego. - Wybaczcie, zaliczyliśmy awanturę, więc pozwoliłem sobie na to, byście teraz wszyscy zjednoczyli się w niechęci do jednej osoby. Do mnie.

- Dobrze ci idzie, Sześćset - mruczy cicho Ada i obraca się, by spojrzeć w stronę Zoyi. Blondynka dalej stoi przytulona do swojej matki, jednocześnie trzymając dłoń na ramieniu Finna, który stoi obok niej. Lorraine przejęła na chwilę trzymanie na rękach Ester i rozmawiają o czymś cicho. W tej samej chwili Ada zauważa jeszcze jedną postać, której nie przeoczyłaby nigdy w życiu. - Chloe.

Connor i Oscar od razu wymieniają spojrzenie i ruszają w stronę androidki stojącej między drzewami po przeciwnej stronie ulicy. Ta jednak zauważa ich od razu i w tej samej chwili rzuca się do ucieczki, a oni w pogoń za nią. Androidka jest szybka, bardzo szybka i bardzo zwinna, jak na tak stary model i możliwe, że na prostej drodze nie miałaby z nimi szans, ale gdy muszą biec slalomem między drzewami i kolejnymi nagrobkami, ta ma nad nimi ogromną przewagę i w końcu gubią ją na parkingu przed cmentarzem, gdzie blondynka znika w szarym samochodzie.

- Nie wydostaniemy się tak szybko z parkingu, postąpiła strategicznie, zaparkowała zaraz przy wyjeździe - mówi Connor, gdy zatrzymują się obok auta Oscara. - Zapamiętałem rejestrację, auto jest z wypożyczalni, ale już wysłałem do nich prośbę o udostępnienie danych.

- Dobrze - odpowiada blondyn, choć doskonale widać po nim, że jest wściekły. - Kurwa! Powinienem być szybszy.

- Pewnie przeszła tą drogą na pogrzeb, znała teren i wiedziała, gdzie będzie mieć przewagę.

- Tak - przyznaje Oscar, po czym wybucha niespodziewanie śmiechem, a Connor mierzy go spojrzeniem. - Wiesz, jak to mówią...

- Zabójca zawsze przychodzi na pogrzeb? - odpowiada detektyw i też mimowolnie się uśmiecha.

- Tak, dokładnie tak - mówi, opierając się o drzwi do auta. - Wracasz tam pożegnać się z dziewczyną i panią Kamską, czy jedziemy na posterunek?

Connor zwleka chwilę z odpowiedzią, ale w końcu stwierdza, że mogą jechać do pracy. Iona z całą pewnością nie ma ochoty na jego towarzystwo, bo niezmiennie jest na niego wściekła od ostatnich kilku dni. A on też nie szuka jej towarzystwa, niezależnie od tego, jak fatalnie czuje się, siedząc samotnie w swoim mieszkaniu. Pierwszy raz czuje tak dotkliwą tęsknotę za obecnością drugiej osoby, ale rozsądek podpowiada mu, że jeśli się do niej odezwie, jeśli przeprosi, to cała sytuacja obróci się jeszcze bardziej przeciwko niemu. Nie chce dać Ionie, i sobie samemu, nadziei na coś, co przecież nie może się udać. Dlatego woli teraz zagryźć zęby i znieść własną samotność, niż później skrzywdzić osobę, na której mu tak mocno zależy. Z kolei Zoya jest teraz otoczona rodziną, a Ada i tak nie wpuści go za próg swojego domu, dlatego wybór pracy jest dla Connora absolutnie oczywisty. Jedyne co jeszcze robi, to kontaktuje się z bratem, by pierwszy raz od dawna przekazać mu, że jest nim szczerze rozczarowany.

I choć nie jest to pierwszy raz, gdy mu to okazuje, tak dziś dopiero ma pewność, że ma ku temu naprawdę dobry powód.

To miejsce jest dla niej całkowicie przerażające, a raczej niepokojące. Czuje się, jakby spotkała na ulicy kogoś, kto wygląda dokładnie tak samo, jak jej dobry przyjaciel, a jednocześnie jest kimś zupełnie obcym. Może tak właśnie czuł się Nikodem, gdy stanęła przed nim z nożem? W końcu wciąż była jego siostrą, ale z umysłem splątanym narkotykami. Teoretycznie była tą samą osobą, ale praktycznie tylko jej odbiciem. I ma wrażenie, że tak jest z jej willą. To wciąż jej dom. Wciąż to jej meble, które wybierała skrupulatnie, tak samo jak kolor ścian w sypialni, pościel, dywan w pokoju córki, czy odcień blatów w kuchni. Wszystkie te znajome elementy układają się w obraz jej ukochanego miejsca na ziemi, które jednocześnie stało się jej prywatnym zamkiem strachów. Zoya stawia uważnie kroki, przemierzając doskonale znane jej korytarze, którymi po pięciu latach mogła przemieszczać się po ciemku, z zamkniętymi oczami i na palcach i znała doskonale każdy ich skrawek. Dziś czuje się, jakby znów zakradała się tu jak złodziej, tylko wie, że gdy stanie w drzwiach sypialni, nie znajdzie tam nikogo. Powinna w końcu pogodzić się z tym, co się stało i że niezależnie od wszystkiego, już się nie zmieni. Została sama. Zabrakło go.

A jednak nie umie.

Mija pustą sypialnię i idzie dalej, wprost do laboratorium, którego drzwi od razu się otwierają, gdy tylko dotknie dłonią klamki. Tu czuje pustkę jeszcze dotkliwiej, bo to pomieszczenie, jeszcze bardziej niż każde inne w domu, było jego. Jego obecność, a raczej jej nagły brak, uderza w Zoyę jak tsunami i blondynka siada na krześle przy biurku, obawiając się, że jeśli jej system się zawiesi, to nie da rady stąd wyjść. I tak ma wrażenie, że będzie mieć z tym poważny problem, gdy słyszy cichy szum komputera, którego Elijah najpewniej nie wyłączył, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Zoya wyciąga dłoń i kładzie palce na panelu sterującym, ale zamiast standardowego ekranu zapełnionego ikonami widzi tylko jeden plik i mruży lekko oczy, zanim go włączy. Wybucha śmiechem na jego widok i momentalnie unosi dłoń do ust, jakby nie do końca wierzyła, że znów go widzi, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczy gdzieś poza swoimi wspomnieniami. Nagranie ma szesnaście dni, więc Elijah zarejestrował je, gdy siedział w domu chory, a ona znów ma ochotę się roześmiać, gdy widzi jego nieszczęśliwą minę, gdy brunet unosi kubek do ust i się krzywi, zanim znów spojrzy w kamerę.

- Cześć, kochanie. To zabrzmi bardzo źle, ale mam nadzieję, że słuchasz tego, bo coś mi się stało, a nie bo dałem ci powód, żebyś przestała mi ufać. Naprawdę, moja niechybna śmierć wydaje mi się bardziej kuszącą opcją niż to, że popchnąłem cię w jakiś sposób do szpiegowania moich działań. - Elijah uśmiecha się, odstawiając kubek i bierze głębszy wdech, który kończy się dla niego krótkim atakiem kaszlu. - Więc tak, wróćmy do mojej tragicznej śmierci... Musisz kierować się teraz ograniczonym zaufaniem. Pewnie już wiesz, jeśli oczywiście mój brat jest tak kompetentnym policjantem, za jakiego go mają, że poprosiłem go o pomoc. Pewnie mnie za to nienawidzisz, pewnie wciąż nienawidzisz jego, ale to jedyna osoba, która wydała mi się... niezwiązana z tym wszystkim. Więc proszę, zaciśnij zęby, bo chodzi o bezpieczeństwo twoje i naszych dzieci. A nic nie jest dla mnie ważniejsze niż to. Nawet zniżenie się do tego, by poprosić o coś Reeda. - Przerywa na chwilę, by zebrać myśli i uśmiecha się kolejny raz. Nerwowo. - Chcę ci powiedzieć, żebyś nigdy we mnie nie wątpiła. We mnie, w mój geniusz, w moje kolejne wynalazki. Nigdy w życiu się nie pomyliłem, Zoyu. Nigdy. Nawet gdy pierwszy raz na ciebie spojrzałem i doszedłem do wniosku, że spędzimy razem wieczność. I chcę, żebyś wiedziała, że zrobiłem wszystko, co w swojej mocy, by tak się stało. W nikogo nie wierzę tak, jak w ciebie i nasze dzieci. - Elijah nachyla się do komputera, by zatrzymać nagranie, po czym spogląda jeszcze raz w kamerę i parska śmiechem. - Szkoda, że jesteśmy tak ambitni i nie kupiliśmy jakiejś wyspy, gdzie bylibyśmy obrzydliwie szczęśliwi, robiąc nic. Mam wrażenie, że nawet cała wieczność nie byłaby wystarczająca, żebym się tobą nacieszył, Zoyu.

Nagranie się kończy, a Zoya od razu włącza je od początku, od razu je kopiuje, by słuchać go w nieskończoność, jak kiedyś słuchali ulubionych piosenek. Obsesyjnie, cały czas, niemal bez przerw i nigdy im się to nie nudziło, znajdowali po prostu nowy utwór, który zastępował poprzedni. A teraz, gdy Zoya wie, że nie będzie już kolejnych piosenek, kolejnych obsesji, nie do końca może uwierzyć, że dostała od niego jeszcze jedne, tym razem ostatnie już, słowa. Poprzednie też nie były najgorsze, gdy obiecała mu, że niedługo wychodzi z biura i zaraz się zobaczą, a on odpowiedział, że ją kocha. Ma ochotę się rozpłakać, ale nie może znaleźć w sobie na to siły, dlatego siedzi na krześle kompletnie odrętwiała przez kolejne kilkanaście minut, zanim odważy się ruszyć. Wraca do sypialni, kładzie się na łóżku i sięga pod golf swojej czarnej sukienki, spod której wyjmuje złoty łańcuszek, na którym zawieszona jest jego obrączka. Mechanicznie obraca ją w palcach, zanim przyłoży ją do ust, patrząc na szary sufit sypialni i czując się tu obco. Co jest dla niej niemal ironiczne, bo gdy była w tym pokoju pierwszy raz, zasnęła tu, jakby była we własnym domu. Zasnęła otulona zapachem jego perfum, którego teraz też szuka na poduszkach, gdy unosi się do siadu. Wtula twarz w ciemną satynę i dopiero teraz zaczyna czuć, że z jej oczu znów płyną łzy, bo nie ma w sobie nawet wspomnienia poczucia bezpieczeństwa, które kiedyś czuła w tym miejscu.

Gdy słyszy kroki, nie reaguje nerwowo, czy z niepokojem, bo nawet nawet potencjalna wizja śmierci, nie wzrusza jej już w najmniejszym stopniu. Ma pewność, że jej dzieci są bezpieczne, więc nie boi się o nie. A dzięki tej myśli, pozostaje tylko wrażenie, że ta najgorsza rzecz w jej życiu już się wydarzyła, więc reszta może być co najwyżej przykrą niespodzianką. Niczym więcej.

Gavin wciąż nie może pojąć tego, jak bardzo to miejsce nie przypomina mu domu jego brata, w którym był krótką chwilę kilka lat temu. To miejsce wygląda zupełnie inaczej i nawet pogrążone w ciemności, ma w sobie coś ciepłego. Coś, o co nigdy w życiu nie podejrzewałby Kamskiego, bo to ulotne "coś", czego Gavin nie umie określić, jest zapewne tym, że można się tu poczuć jak w domu. Wie doskonale, że Zoya przyjechała właśnie tutaj i choć obiecał jej, że zostanie z jej dzieciakami, wie, że te są w dobrych rękach. W końcu zostały z Palmerami i Adą, która też pierwszy raz zaczęła być w jego oczach osobą, a nie tylko cieniem Kamskiego o lodowatym spojrzeniu. Androidka wydaje mu się nie tylko piekielnie smutna, co jednocześnie Gavin ma przy niej coraz częściej wrażenie, że ta darzy go jakąś sympatią. Znikoma, ostrożną, ale z całą pewnością nie jest mu już wroga. W przeciwieństwie do Nikodema, który traktuje go tak, jak kiedyś robił to Elijah, jakby był niegodny, by choćby na niego spojrzeć. I poniekąd w przypadku Palmera, Gavin wie, że sobie na to zasłużył, po tym jaką krzywdę wyrządził Zoyi pięć lat temu. Co z resztą ma ochotę wykrzyczeć brunetowi prosto w twarz, to że musi na co dzień żyć ze swoimi błędami, więc nie potrzebuje jeszcze, by mu to wypominać na każdym kroku. Wystarczającym i nieustającym wyrzutem sumienia jest to, że znajduje się znów w jej pobliżu, gdy było mu tak łatwiej żyć z boku, budować swoje zamki na piasku i mieć nadzieję, że nigdy więcej jej nie spotka.

Tylko, że los cały czas sobie z niego kpi. Gavin unikał brata, unikał jej, unikał swoich rodziców, unikał nawet zobowiązań wobec kogokolwiek, by znów nie zjebać na całej linii. I w ciągu zaledwie dwóch miesięcy wszystko wywróciło się do góry nogami. Bo właśnie tym wydaje mu się, zaangażowanie w związek z Charlie, budowaniem zamków na piasku. Nie powinien tego robić, nie powinien składać jej obietnic, których nie będzie umiał dotrzymać, dopóki nie pogodzi się sam ze sobą. Dopóki nie poukłada sobie całej tej sytuacji w głowie. Ale na to jest już za późno, wciągnął dziewczynę w to wszystko i dziś musiał tłumaczyć się matce z nieobecności Charlotte na pogrzebie i musiał do tego posłużyć się kłamstwem. Nie chciał mówić, że Zoya mogłaby się zdenerwować obecnością jego dziewczyny, bo musiałaby bezpośrednio wrócić do tego, co go z androidką łączyło pięć lat temu, o czym wciąż nie wie prawie nikt. Jednak gorsza niż pytania o Charlie, była świadomość tego, że jego matka jest kompletnie zdewastowana śmiercią Elijaha. Nigdy nie podejrzewał swoich rodziców o żadną głębszą emocjonalność, ale zobaczenie dziś łez matki, która obejmowała zapłakaną Zoyę, wywróciła jego wnętrzności na drugą stronę. I najgorsze od tego wszystkiego było to, co usłyszał od Lorraine później, już po pogrzebie, gdy Zoya odeszła od nich z Palmerami. Jego matka powiedziała mu pierwszy i najpewniej ostatni raz w życiu, że jest z niego dumna. Pierwszą rzeczą, którą napełniła jego matkę dumą, było to, że Gavin okazał życiową dojrzałość, by pomóc Zoyi i zająć się bezpieczeństwem jej rodziny. A raczej tego, co z jej rodziny pozostało. Przez co Reed poczuł się, jakby życie wymierzyło mu siarczysty policzek, a później poprawiło go ciosem z kolana w sam żołądek, bo szatyn niechętnie zrozumiał, że wystarczyło, by pierwszy raz przestał zachowywać się jak zraniony, egoistyczny gówniarz, by zostać docenionym.

W tej samej chwili, jak echo, uderzyły w niego słowa wypowiedziane kiedyś przez Elijaha, że problem jego niepowodzeń nie leży we wszystkich wokół, tylko w nim samym.

I do całej plejady wyrzutów sumienia, które nie dają mu spać nocami, pewnie dołączy teraz faktyczna świadomość tego, że gdyby pięć lat temu nie był takim gówniarzem, to inne słowa mogłyby okazać się prawdą. Te powiedziane w środku nocy przez Zoyę, która tak samo jak on, była zaskoczona tym, że ich relacja, choć nie powinna, to zdaje się działać. A przynajmniej zdawała się działać, dopóki jej nie zjebał. Chciał ją zranić i z całą pewnością mu się to udało. Tak samo, jak jej udało się dopełnić swojej obietnicy i zmienić jego życie w piekło. Gavin nienawidzi siebie za wiele rzeczy, które zrobił w swoim życiu. Tylko na szczycie wcale nie znajduje się teraz to, że ją skrzywdził. Nie, teraz prym wiodą wszystkie paskudne myśli, które przyszły później. Nie raz życzył swojemu bratu śmierci, nie raz chciał, by ich idealne życie z okładek było kłamstwem. Życzył jej, by cierpiała, by żałowała, że związała się z Kamskim, by ten zmienił jej życie w koszmar. Chciał, by prawda była taka, że ranią się nawzajem i nic, co sprzedają na zewnątrz, nie ma grama wspólnego z prawdą. W głębi serca codziennie życzył Zoyi, by ta nienawidziła siebie za podjęte decyzje.

A teraz, choć ona nie wie o ani jednej paskudnej myśli, która zrodziła się w jego głowie, Gavin ma ochotę ją za nie przeprosić.

Patrzy na nią, stojąc w drzwiach sypialni i ma ochotę uklęknąć przy jej kolanach i błagać o przebaczenie. Choć wie, że nie ma w tej chwili realnie nic wspólnego z jej cierpieniem, tak chciałby zrobić cokolwiek, nawet najgłupszą rzecz, by jakoś jej pomóc. Zoya siedzi pośrodku ogromnego łóżka, zasłanego czarną, lśniącą pościelą i nerwowo gładzi materiał na poduszce, leżącej na swoich kolanach. Nie przebrała się po pogrzebie, wciąż ma na sobie czarną sukienkę z golfem i długimi rękawami, przez co jej jasne dłonie, twarz i włosy zdają się teraz niemal mienić, gdy są jedyną jasną rzeczą w tym pogrążonym w ciemności pomieszczeniu. Gavin wchodzi do sypialni i zapala niewielką lampkę na szafce nocnej, zanim znów cofnie się o kilka kroków, by usiąść na krześle przy toaletce. Blondynka wodzi za nim nieobecnym spojrzeniem swoich ciepłych oczu i nie mówi nic, jedynie trzęsie się delikatnie, próbując opanować płacz.

- Nie powinnaś być tu sama, księżniczko - mówi, a ona od razu zaciska usta w cienką linię.

- Prosiłam, żebyś się tak do mnie nie zwracał.

- Wybacz, to silniejsze ode mnie.

- Nie wiem, co jest bardziej irytujące. To, że kiedyś mówiłeś to protekcjonalnie, czy to, że teraz mówisz to współczująco. W jednym i drugim wypadku brzmi to okropnie. - W przeciwieństwie do tego, co wydawało mu się jeszcze kilka sekund temu, Zoya wcale na niego nie patrzy. Jej oczy są skierowane na jakiś niewidocznym dla niego punkcie obok jego głowy. - Potrzebuję twojej pomocy, Gavin. Nigdy nie prosiłam, by szło za nim współczucie.

- To chyba pakiet łączony...

- Proszę cię. - Zoya parska chłodnym śmiechem i zaciska palce na brzegu poduszki, która wciąż leży na jej kolanach. - Czego mi współczujesz, tak właściwie? Ja nigdy cię tak w ogóle nie obchodziłam. A Elijaha nienawidziłeś tak, jak tylko człowiek jest zdolny. Nie kupowałeś nigdy naszego romansu z brukowców i tego całego love story. Do niedawna nie wiedziałeś nawet, że mamy dzieci. Więc? Skąd ta nagła zmiana charakteru?

- To nieprawda, że nigdy mi na tobie nie zależało i oboje o tym wiemy. Nigdy nie umiałem się do tego przyznać, ale to nie oznacza, że kiedykolwiek byłaś mi obojętna - mówi pewnie, a ona niespodziewanie wbija w niego spojrzenie i momentalnie cała ta pewność siebie ulatuje z niego, jak powietrze z przebitego balonu. - Nie zaprzeczę, że go nienawidziłem, ale nigdy nie chciałem, by został zamordowany...

- Dorzucałeś mu orzechy do lunchu - wchodzi mu w słowo, a on mimowolnie parska śmiechem.

- Jak miałem dwanaście lat. To było wieki temu!

- Wiem. Co i tak nie zmienia faktu, że nie ufam twojej przemianie.

- Nie proszę cię o to, żebyś mi ufała. Nie jestem tak naiwny - mówi gorzko, a ona spuszcza wzrok na swoje dłonie, zanim podniesie je do swojej twarzy i przetrze policzki.

- Ufam ci życiem mojego syna, Gavin. Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy, bezpieczeństwo moich dzieci... A jednak, gdy muszę z tobą rozmawiać, czuję się, jakbym musiała przemyśleć każde słowo dwa razy, bo boję się, że obrócisz je przeciwko mnie.

- O to też cię nie proszę, żebyś mi się zwierzała.

- Więc po co za mną przyjechałeś?

- Bo Ada mnie o to poprosiła - odpowiada krótko. Nie chcąc mówić jej w tej chwili prawdy, że odchodził od zmysłów, odkąd tylko pożegnał się z rodzicami, wrócił do willi RK100 i odkrył, że Zoyi tam nie ma. Bał się, panicznie bał się, że gdy wejdzie znów do tego domu, to znajdzie kolejne ciało na podłodze.

- Anioł stróż - śmieje się Zoya, a on mruży oczy wyraźnie zaskoczony. - Elijah mówił, że Ada jest jego aniołem stróżem... albo ja ją tak nazwałam, gdy rozmawialiśmy, że jest jedyną osobą, która o niego dba. Widać przeniosła ten obowiązek na mnie. To miłe. Że nie jesteśmy w tym same.

- Ona naprawdę go lubiła, co?

- Tak. Ada nie lubi większości osób, dlatego chyba przechodzi przez to podobnie, jak ja. - Zoya kolejny raz przeciera twarz dłońmi, a on powstrzymuje się przed tym, by zapytać ją, czy w takim razie, ona naprawdę go aż tak kochała. Nie musi już zadawać tego pytania, które kołatało się w jego głowie ostatnie pięć lat. Teraz gdy patrzy na Zoyę w totalnej rozsypce zdaje sobie sprawę, że odpowiedź jest aż nazbyt oczywista. Kochała go. Do bólu. A on sam nie wie, jak czuje się z tą świadomością. - Nikodem też go lubił. Bardzo. Śmiałam się czasem, że dogadują się ze sobą lepiej niż ze mną. A Elijah śmiał się, że...

- Że? - pyta, a Zoya kręci głową i mruga kilka razy, a kolejna łza spływa po jej policzku. - Daj spokój, nie dojebiesz mi bardziej, niż zrobiło mi to już życie.

- Elijah żartował, że poza dzieciakami dałam mu też przyszywane rodzeństwo. Narzucającą się starszą siostrę i brata, z którym może napić się whisky i narzekać na mnie - mówi Zoya i kolejny raz kręci głową, przez co kilka pasm jej włosów wypada z upięcia na karku. - Głupie, wiem.

- Trudno mi sobie go wyobrazić na imprezie rodzinnej, narzekającego na ciebie z Palmerem, czy przy stole ze znajomymi, gdy nie próbuje zgrywać pierdolonego boga...

- Och, on nigdy nie zgrywał boga. On się za niego uważał - śmieje się Zoya, wypowiadając te słowa bez ciebie ironii, z czymś na miarę zachwytu. - Do kogo modlą się bogowie?

- Co?

- To kolejny żart. Gdy Elijah zaczynał zachowywać się jak... Elijah, moja mama zawsze zadawała to pytanie. Do kogo modlą się bogowie? Bo nie wie, jak ma się do mnie zwracać, gdy jestem jedynym, co wielbi, poza swoim geniuszem.

Zoya uśmiecha się na to wspomnienie, zamykając przy tym oczy. Podnosi poduszkę, by objąć ją ramionami i przez chwilę siedzi w milczeniu, z tym lekkim uśmiechem na ustach, jakby w całości wróciła i zatopiła się w tym wspomnieniu. Pewnie jednego z niezliczonych wieczorów w jadalni tego domu, w której spędzali czas z jej rodziną. Rodziną. Gavin ma ochotę rzucić w swojej głowie jakimś soczystym przekleństwem na to słowo, na tę świadomość, że blondynka, która siedzi przed nim, zmieniła życie najbardziej egoistycznej osoby, jaką Reed kiedykolwiek poznał. Że zmieniła jego. Uczyniła z tego pierdolonego bożka kogoś, kto w ogóle realne życie posiada.

- Jaka jest odpowiedź na to pytanie? - odzywa się, a Zoya otwiera oczy, wyrwana nagle z własnych myśli. - Jak reagował na to pytanie, które zadawała mu Kristina?

- Ona raczej zadawała je w eter, nie bezpośrednio jemu. Jednak Elijah najczęściej mówił, że... - Blondynka przerywa i mruga kilka razy, jakby nie mogła sobie przypomnieć jego słów. A raczej dlatego, że już dziś słyszała te słowa. Słyszała je od niego samego. - Elijah najczęściej obejmował mnie i mówił, że w nikogo nie wierzy tak jak we mnie, więc mogą mi mówić: pani Kamska. - Zoya znów przez chwilę milczy, zanim przyciśnie do siebie poduszkę trochę mocniej. - Wiem, o czym myślisz. O tym, że musieliśmy być trudni do zniesienia we dwójkę. Uosobienie wszystkiego, czego nienawidzisz.

- Nie masz pojęcia, o czym myślę - odpowiada jej chłodno, na co blondynka przytakuje mu lekko. - Dlaczego tu przyjechałaś, mała? Próbuję cię utrzymać przy życiu, a ty mi tego nie ułatwiasz, gdy znikasz gdzieś całkiem sama na kilka godzin.

- Potrzebowałam tego, pobyć sama, wrócić tu i upewnić się, że wszystko przepadło. To miejsce, mój dom, poczucie bezpieczeństwa, plany na resztę życia. Wszystko - mówi, biorąc płytki wdech, a zaraz po nim kolejny.

- Z mojej perspektywy zostało ci całkiem sporo powodów, by żyć dalej.

- A z mojej perspektywy nigdy nie myślałam o śmierci tyle, co teraz. Myślę o niej w różnych kontekstach, jak na przykład wiary. Czy byłoby mi łatwiej, gdybym wierzyła w jakąś wersję Boga i życia po śmierci? Posiadania na przykład duszy? Może gdybym była człowiekiem i wierzyłbym w to wszystko, to znalazłabym pocieszenie w koncepcie nieba i tego, że osoby, które tracimy, czuwają nad nami. I w tym, że kiedy sami umrzemy, spotkamy się z nimi ponownie w tym mitycznym lepszym miejscu. Pewnie dlatego religia wciąż cieszy się taką popularnością - mówi Zoya, patrząc na swoje dłonie, zanim nie uniesie wzroku na Gavina i nie uśmiechanie się bardzo pogodnie, jak na przedmiot ich rozmowy. - Jaka szkoda, że nie mam duszy, aby dane mi było wierzyć w te bzdury.

- Nie wiem, jak mam na to odpowiedzieć. Nigdy nie byłem specjalnie religijny, jak i cała moja rodzina.

- Och, nie przejmuj się - mówi, machając dłonią. - Eli też nie wierzył w te bajki.

- Więc czemu...

- Czemu się nad tym zastanawiam? Z zupełnie przewrotnego powodu. Skoro ludzie wierzą w takie rzeczy, jak spotkanie się po śmierci... to po co żyć dalej? Uwierz mi, gdyby w moim obecnym stanie ktoś mi udowodnił, że te wierzenia są prawdziwe i znów się z nim spotkam, to byłabym pierwsza, by wyrwać sobie serce i to wszystko skończyć. To całe cierpienie. - Zoya mówi to tak pewnie, że aż brzmi niemal, jakby żartowała. I jedynie pustka w jej oczach wskazuje na to, że mówi to absolutnie pewnie. A Gavin jej wierzy; wierzy w to, że blondynka naprawdę analizowała w ostatnim tygodniu wszystkie możliwe scenariusze i w jednym z nich musiało pojawić się też samobójstwo. - Nigdy nie powiem o tym mojej rodzinie, czy tym bardziej dzieciom, ale się nad tym zastanawiałam... Wciąż się nad tym zastanawiam. Nad tym, że mnie też Ester by prawie w ogóle nie pamiętała. Czy Nikodem wychowałby ich dobrze...

- Znam cię, mała. Nie należysz do osób, które idą na łatwiznę i się poddają. A samobójstwo jest pójściem na łatwiznę.

- Nie znasz mnie. Ani trochę, Gavin - odpowiada, spoglądając mu w oczy. W sypialni zapada cisza, a on czeka na jej kolejny ruch, bo wie, że ostatnie, co powinien teraz zrobić, to wejść z nią w polemikę. - Ja nigdy nie chciałam być od kogoś zależna, polegać na kimś całą sobą. A jednak jestem tu. W świecie bez niego i mam wrażenie, jakby mnie ktoś okradł z własnego wnętrza. I nie wiem, naprawdę nie wiem, jak mam dalej funkcjonować.

- Każdego dnia na nowo. Po kolei. Aż...

- Wszystko wróci do normy? - wchodzi mu w słowo Zoya i wybucha gorzkim śmiechem. - Jakiej normy?

- Aż przestanie boleć tak, że myślisz o pójściu na łatwiznę. Aż zacznie boleć tak, że da się z tym żyć. A później, z czasem, aż ból wciąż będzie obecny i pewnie nie da o sobie zapomnieć, ale przestaniesz go zauważać.

Spodziewa się, że Zoya znów się zaśmieje i spyta go, od kiedy jest taki mądry, ale ona milczy. Przytakuje mu tylko i znów przytula się mocniej do poduszki, a Gavin czuje nieopisaną ochotę, by usiąść obok niej i objąć ją ramieniem, ale domyśla się, że jego towarzystwo wciąż znajduje się bardzo wysoko na liście rzeczy, na które Zoya nie ma najmniejszej ochoty. Zostaje więc na swoim miejscu, pozwalając tej ciszy między nimi trwać, aż będzie mógł zaproponować, że odwiezie ją do Ady. Zastanawia się nad jej słowami i gdy dociera do niego to, co w nich oczywiste, parska gorzkim śmiechem.

- Jesteś pieprzoną idiotką - mówi, a ona podnosi na niego zmieszane i zaskoczone spojrzenie. - Po to tu przyjechałaś, prawda? Liczyłaś na to, że twoja obecność tutaj przyciągnie uwagę. Szkoda, że moją, a nie mordercy.

- To aż takie oczywiste?

- Zawsze lubiłaś być mądrzejsza od wszystkich, nawet w mojej własnej robocie.

- Liczyłam, że znajdę coś, cokolwiek... Jakiś brakujący fragment układanki, który pozwoli mi zrozumieć, co się stało i przede wszystkim, dlaczego to się stało. Ja nie mogę tak po prostu żyć dalej, nawet z dnia na dzień, gdy w każdej cholernej sekundzie próbuje to jakoś sobie wytłumaczyć i nie umiem. Rano zostawiam go z Ester, całuję na pożegnanie i planuję, co zjemy na kolację. A kilka godzin później całe moje życie przestaje istnieć, zostaje rozerwane na strzępy i nie mam pojęcia, czemu mi to ktoś zrobił. - Zoya przerywa i bierze spazmatyczny wdech, a on milczy, nie odrywając od niej wzroku. - Nie skomentujesz tego?

- Nie. Nie chcę z tobą rozmawiać o niczym związanym z faktycznym śledztwem. Nie chcę, żebyś myślała, że próbuję od ciebie uzyskać jakieś informacje.

- Nawet jeśli byś próbował, to ich nie mam. Jestem w tym taka zagubiona...

- Czyli, co? On naprawdę był święty?

- Jeśli nie był, to żyłam pięć lat otoczona kłamstwami. Tak perfekcyjnymi, doskonale dopracowanymi kłamstwami, że nawet przez pół sekundy w nie nie wątpiłam - mówi pewnie, tak pewnie, że Gavin wie, że Zoya jest przekonana, że ta opcja jest niedorzeczna. On ma wciąż co do tego wątpliwości, jednak teraz wcale nie wynikają one już z podejrzewania swojego brata o wszystko, co najgorsze. Teraz zwyczajnie boi się o nią. O to, że jeśli ta kryształowa fasada jej dotychczasowego życia się rozsypie, to Zoya sobie z tym nie poradzi, gdy już teraz ledwo trzyma się na powierzchni.

- Jeśli chciałaś przyciągnąć uwagę i jeśli zabójca wciąż obserwuje ten dom...

- Na pewno to robi. Chciał dostać się do laboratorium.

- Co?

- Nikodem zdobył kopię policyjnych raportów, krew była zarówno na drzwiach do pokoju Ester, jak i na tych do laboratorium - mówi Zoya, odkładając w końcu poduszkę i zsuwając nogi na podłogę. - Nie wiedział, że w obu pokojach są takie same zabezpieczenia i nie dostanie się tam z taką łatwością, jak do domu.

- Czyli potrzebuje ciebie, lub Ady, by się tam dostać - mówi Gavin, a ona przytakuje mu nieznacznie. - Więc na pewno twoja obecność tutaj wzbudziła zainteresowanie. Znów wystawiasz się na cel.

- Chcę wiedzieć, kto zabił mojego męża. Choćby to była ostatnia rzecz, jakiej dowiem się w życiu.

- Po moim trupie, laleczko.

- Możemy się tak umówić - odpowiada, patrząc mu prosto w oczy. Gavin ma ochotę się uśmiechnąć, bo gdzieś pod tym całym smutkiem, pod tą całą ciemną rozpaczą, dostrzega minimalny przebłysk światła. Jakby dawna Zoya, którą kiedyś znał, wciąż była w środku, tylko nie była zdolna do tego, by teraz się przebić, by wypłynąć na powierzchnię, zbyt przygnieciona tym wszystkim, co stało się jej rodzinie. - To twoja robota, Reed, by utrzymać mnie przy życiu.

- Tak. A ja wciąż jestem dobry w swojej pracy.

- Liczę na to. Pomimo tego wszystkiego, co dziś powiedziałam, to... Nie chciałabym zginąć, zanim zobaczę, jak moje dzieci dorastają. Jestem im to winna, to by chociaż jedno z nas przy tym było.

- Więc nie odwalaj więcej takiej samowolki - mówi, podnosząc się z krzesła. Zanim się zorientuje, wyciąga w jej stronę rękę, a Zoya równie szybko go za nią bierze.

- Obiecuję - odpowiada i też się podnosi, po czym od razu idzie w stronę drzwi. - A skoro już tu jesteśmy, to muszę zabrać kilka rzeczy dla dzieciaków.

- Pewnie. Po prostu powiedz, czego potrzebujesz.

Zoya ma ochotę powiedzieć, że jedynym czego potrzebuje, to odzyskać Elijaha. Jednak zamiast tego, tylko uśmiecha się nerwowo, nie umiejąc ubrać w słowa tej palącej, rozpaczliwej potrzeby, by cofnąć się w czasie. By tamtego dnia zostać w domu i zabronić mu otwierać drzwi, niezależnie od tego, kto się przed nimi pojawi. I byłaby gotowa zrobić absolutnie wszystko, jakby tylko miała taką możliwość. Jednak jest to dla niej tak samo nieosiągalne w tej chwili, jak choćby pomyślenie o tym, że kiedykolwiek będzie mogła ruszyć dalej. Najpewniej już do końca swojego życia utknie psychicznie we wnętrzu tego domu. Zamrożona w tamtej sekundzie, gdy dotarło do niej, co tu zaszło i że go straciła.

Elijah zawsze stawiał na swoim. I teraz też nie pozostawił jej najmniejszego wyboru. Wcześniej przywiązał ją do siebie swoją miłością, a teraz swoją śmiercią na zawsze uwięził ją we wnętrzu domu, który tak skrupulatnie tworzyli przez ostatnie lata.

Kiedyś myślałam, że nie lubię pisać wesel, ale zdecydowanie pogrzeby są gorsze. Ten rozdział mnie emocjonalnie przewrócił na drugą stronę przy pisaniu go, nawet jeśli rozmowę Zoyi i Gavina miałam zaplanowaną od samego początku.

Obiecuję, że najgorsze za nami.
Przynajmniej na dłuższy czas.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro