Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Granice ✴ 19.10.2045

Słońce wylewające się przez ogromne okna powinno obudzić go dokładnie tak samo jak wczoraj, ale zamiast tego, gdy Gavin otwiera oczy, w domku wciąż panuje półmrok. Przez pierwsze kilka sekund jest pewien, że lata palenia szlugów w końcu wyszły mu na złe i nieważne, że ma dobre wszystkie wyniki badań, teraz ucisk na klatce piersiowej zdaje mu się znamieniem niechybnej hospitalizacji. A później wybudza się i zdaje sobie sprawę z tego, że to tylko Estera, która siedzi mu na wysokości mostka i ewidentnie czeka, aż się obudzi.

- Czego ty ode mnie chcesz, Gremlinie? - pyta, zrzucając ją na łóżko obok siebie.

- Śniadanie - odpowiada dziewczynka i od razu wspina się na niego z powrotem. Więc Gavin znów ją zrzuca, a ta śmieje się radośnie, momentalnie uznając to za najlepszą zabawę na świecie. Szatyn więc spycha ją kolejne dwa razy, spoglądając przy tym na zegarek i zdając sobie sprawę z tego, że jest szósta rano.

- Nie możesz obudzić swojej mamy? Ona robi lepsze śniadania.

- Nie. Chcę naleśniki.

- Przecież ona też robi naleśniki... - próbuje jeszcze Gavin, ale Ester nie przestaje się z nim wygłupiać.

A on nie rozumie, co się dzieje, bo się uśmiecha. Jest szósta rano, został obudzony kilka godzin za wcześnie, a przecież ma urlop i na dodatek bolą go plecy od spania na kanapie... ale naprawdę nie czuje, że ma jakiś powód do wkurwienia się. Jego bratanica jest tylko dzieckiem, na dodatek strasznie sprytnym, a on ją lubi. Lubi się z nią bawić, lubi jej pilnować i słuchać jej paplania. Lubi ją nawet, gdy wczoraj musiał nieść ją ponad dwie godziny na barana, bo w trakcie wycieczki po prostu usiadła na środku ścieżki i odmówiła pójścia dalej, a żadne prośby i groźby ze strony Zoyi nie zmusiły jej do ruszenia się z miejsca. I oczywiście jego noszenie jej zaowocowało deklaracją Zoyi, że mała po prostu go wykorzystuje, bo jej na wszystko pozwala, ale Gavin uznał, że nie ma nic przeciwko temu. Dlatego teraz, ku własnemu zaskoczeniu, wstaje z łóżka o tej szóstej rano z Ester wiszącą mu na plecach. Dziewczynka trzyma się jego ramion, zanim uda mu się ją z siebie zrzucić z powrotem na sofę i pójść do aneksu kuchennego, by zacząć robić śniadanie. Przechodzi mu przez myśl zawołanie Zoyi, ale nie chce, by mała z jakiegoś powodu się na niego obraziła, że wezwał na pomoc jej matkę.

- A może byś mi pomogła, co? - pyta, wyjmując miskę z szafki i wbijając do niej jajka.

- Nie.

- To może powiesz mi, chociaż z czym chcesz te naleśniki?

- Nie - odpowiada dziewczynka, a on parska śmiechem.

- Szkoda, że nie każesz mi się domyślić. To byłoby w stylu twojej mamusi - mruczy do siebie Gavin i włącza w międzyczasie ekspres do kawy. - A może pójdziesz obudzić brata, co?

- Nie.

- Powiesz cokolwiek innego niż: nie?

- Nie - mówi z uporem Estera, a on parska śmiechem i nie zadaje jej więcej pytań, domyślając się, że dziewczynka będzie dalej powtarzać jedno słowo. A jest zdecydowanie zbyt wcześnie, by próbował ją podejść i zmusić do powiedzenia czegoś innego.

Gdy kończy robić ciasto, a kawa nalewa się do dzbanka, Gavin obraca się, by wyjąć z szafki kubek i spogląda na Ester, która zasnęła w jego pościeli i znów ma ochotę się roześmiać. Jednak woli nie robić nic, co ostatecznie mogłoby ją obudzić, więc tylko naciąga na nią kołdrę i bierze swój dres. Ubiera się i z kubkiem kawy i kocem zarzuconym na ramię, wychodzi przed dom, gdzie siada na schodach i zapala papierosa. Zaczyna przeglądać social media, nie zdając sobie sprawy z tego, że Zoya wychodzi za nim, dopóki blondynka nie usiądzie obok niego. Dziś nie zabrała za sobą koca, ale całą, grubą pomarańczową narzutę, bo poranek jest naprawdę chłodny. Odkąd tu przyjechali, oboje doskonale zdają sobie sprawę, że coś się zmieniło i nie chodzi wcale o okoliczności, w których nikt nie wie, gdzie się znajdują i że w ogóle są tu razem. Chodzi o to, że pierwszy raz w życiu naprawdę ze sobą rozmawiali; tak, często sprowadza się to do sprzeczek, ale niezaprzeczalnie udawało im się komunikować. Gavin pierwszy raz w życiu miał w ogóle ochotę się komukolwiek zwierzyć i wybranie jej było dla niego tak naturalne, jak oddychanie. Zoya zna go w końcu z jego absolutnie najgorszej strony, więc niezależnie, co jej powie, nie będzie zaskoczona. A ona, choć wciąż mu nie ufa, nie pyta go o śledztwo i nie mówi za wiele o Elijahu i tak czuje ulgę, że ma jakieś ulotne poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, pierwszy raz odkąd jej życie rozpadło się na kawałki. Dlatego mówiła mu głównie o swoich uczuciach, nie o życiu, które miała, ale o tym co wtedy czuła i co czuje teraz. A czuje się przede wszystkim kompletnie w tym wszystkim zagubiona i samotna.

- Widziałam, że ktoś wpakował ci się do łóżka - mówi Zoya, szturchając go lekko ramieniem. - Sądziłam, że tylko cię obudzi i wróci do mnie.

- Cóż, usiadła na mnie, zażądała śniadania, wyrzuciła z łóżka i gdy już wstałem gotowy spełnić zachcianki księżniczki, to zasnęła. Więc nie wiem, czy serio chodziło jej o naleśniki, czy tylko o wykopanie mnie z sofy.

- Wczoraj poszła wcześnie spać, więc nie dziwne, że obudziła się przed świtem. Powiem jej, żeby to ode mnie żądała śniadania, jeśli jeszcze śpisz.

- Daj spokój, nie przeszkadza mi to. - Zoya mruży oczy, spoglądając na niego podejrzliwie. Gavin upija kilka łyków kawy i uśmiecha się do blondynki. - Jest urocza.

- Nieźle sobie z nią radzisz. Nadal jesteś tak sceptycznie nastawiony do posiadania rodziny?

- Bardzo zabawne... - wzdycha szatyn i dopala papierosa. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, bo nikt poza tobą nie postawił mnie przed takimi rozważaniami. Co jest trochę śmieszne, bo bywałem w związkach dłuższych niż nasz...

- Z dziewczynami, które myślą raczej o spłaceniu pożyczki studenckiej niż o dzieciach.

- Tak, to akurat prawda. To było celowe działanie - przyznaje się, grzejąc dłonie o ciepły kubek. - Niektórzy ludzie, z którymi chodziłem do liceum, mają wnuki. Wnuki. A ja nie byłem nawet zaręczony, nie myślałem nawet o tym, by mieć z kimś dzieci.

- Nie możesz o to winić nikogo poza sobą, Gavin. Zakładam, że były chętne na stanowisko pani Reed i rodzenie ci dzieci, tylko ty nie byłeś tym zainteresowany.

- Była jedna.

- Przykro mi, że Flowers z tobą zerwała - mówi Zoya, choć doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Gavin mówi o niej, co tylko potwierdza jego śmiech. Blondynka przechyla się w jego stronę, by mógł ją objąć ramieniem i się uśmiecha. - Patrząc na to realnie, to bylibyśmy okropną parą. Ciągle byśmy się kłócili i nie wiem, czy dogadalibyśmy się na tyle, by mieć dzieci, choć ja widzę w tobie potencjał na bycie spoko rodzicem.

- Proszę cię, spierdalam swoje życie koncertowo i miałbym brać odpowiedzialność za drugiego człowieka i zrobić mu to samo, co moi starzy mnie?

- Elijah miał takich samych starych.

- Elijah miał swoją drogę ucieczki - mówi nerwowo Gavin, nie przestając ją obejmować. - I ciebie.

- Ty myślisz, że ja go uleczyłam magią prawdziwej miłości i zmieniłam w ojca roku, za pomocą ciepłych słów?

- Nie mam pojęcia, ale jak mi kolejny raz powiesz o terapii, to obiecuję, że wyprowadzę cię do lasu i przywiążę do drzewa.

- Chciałabym zobaczyć, jak próbujesz.

- Związać cię? Mam ochotę powiedzieć, że mam w tym z tobą pewne doświadczenie... - Zoya uderza go łokciem w żebra, ale jej uśmiech zdradza doskonale, że ani trochę nie czuje się urażona przez jego uwagę. - Więc? Powiesz mi, jak skończyliście z dwójką dzieci? Bo Finn opowiadał mi o tym, jak go poznaliście, ale młoda? Wiem, że jest jego.

- Wiesz sam, że nie ukrywałam specjalnie tego, że chcę mieć rodzinę. Nie tylko z politycznych pobudek, by dobrze wyglądać na wiecach wyborczych, ale by nie zostać nigdy sama. Świadomość, że mam Palmerów, to jedno, ale chciałam mieć kogoś w swoim narożniku i chciałam mieć dzieci. Bardzo... - mówi Zoya, przygryzając lekko usta. - Kiedyś powiedziałam Elijahowi, że zazdroszczę ludziom wielu rzeczy, ale tworzenie życia? To dla mnie coś absolutnie magicznego. Coś, czego nigdy nie doświadczę osobiście. I odkąd mam Ester, to na szczęście już tak nie boli, może bolałoby bardziej, gdybym była z kimś innym niż Elijah? On do wszystkiego podchodzi chłodno, mądrze, racjonalnie. Więc gdy rzeczy niezbyt racjonalne już się wydarzyły i się w sobie zakochaliśmy, to zaczęliśmy planować Ester. I zawsze mówię, że zawdzięczam córkę mojemu mężowi i nauce. Zdecydowaliśmy od razu, że inna dziewczyna będzie surogatką niż ta, od której pochodzą jajeczka. By to wszystko jeszcze bardziej utrudnić.

- Domyślam się, że nie chcecie, by jedna z jej mam stanęła w waszych drzwiach...

- Estera ma jedną mamę. Mnie - mówi pewnie Zoya. - Technicznie, by sprowadzić ją na świat, potrzebowaliśmy dwóch innych kobiet właśnie, żeby uniknąć jakichkolwiek komplikacji. Poznaliśmy tylko dziewczynę, która ją urodziła i była cudowna, nawet jeśli oficjalnie nigdy w życiu nie będzie mogła się przyznać do tego, że w ogóle nas zna.

- Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby zadrzeć z waszą armią prawników - mówi Gavin, a ona mu przytakuje. - Nie boli cię to? Że Elijah ma dziecko z kimś innym?

- Nie. Ma je ze mną. Reszta to tylko biologia, która wydarzyła się w laboratorium i drogiej prywatnej europejskiej klinice - odpowiada mu lodowatym głosem, a Gavin ściska lekko jej ramię, gdy blondynka chce się od niego odsunąć. - Gdy się urodziła i zabraliśmy ją do domu, płakałam przez dwa tygodnie, bo nie dawała mi się wziąć na ręce. Usypiała tylko u niego i nie miałam pojęcia, co mam z tym zrobić. To było za wcześnie po rewolucji, nie było badań, poradników dla mieszanych par. Nic. Musieliśmy radzić sobie sami, a ja się bałam, że za nic sobie nie dam rady. Aż któregoś popołudnia Elijah po prostu dał mi swoją bluzę, którą nosił cały dzień i mnie z nią zostawił. Poszedł spać. A ona pierwszy raz się uspokoiła, gdy ją nosiłam. Nikt o tym nie mówi, ale ja przecież nie pachnę, choćbym się cholernie starała, nadal jestem tylko kawałkiem ślicznego plastiku i moja córka to wyczuła. I to był właśnie Elijah, który znajdował rozwiązania w najprostszy możliwy sposób, byleby tylko mnie uszczęśliwić. - Zoya uśmiecha się nerwowo i chowa twarz w dłoniach, a Gavin jest pewien, że się rozpłacze, ta jednak bierze tylko głębszy wdech. - Więc nie, nie zmieniłam go sama i nie zrobiłam tego w jeden dzień. To była nauka i cierpliwość, tak udało nam się wszystko ułożyć. A gdy pojawiły się dzieciaki i okazało się, że gówno wiedzieliśmy o miłości, byliśmy dwójką egoistów, którzy żywili do siebie niezdrową obsesję. Nagle przestaliśmy być sami i świat przestał kręcić się wokół nas, musieliśmy stać się lepszymi wersjami siebie i zrobić to dla nich. I chyba nam się udało.

- Tak, robisz całkiem dobrą robotę - zapewnia ją z uśmiechem, a ona odpowiada mu tym samym. Gavin ma ochotę jej powiedzieć, że czasem się zastanawiał, czy gdyby mu wybaczyła, to mieliby dzieci, czy w ogóle utrzymaliby związek dłużej niż od jednych uniesień do kolejnych. Zanim zdąży się odezwać, Zoya znów zabiera głos.

- Z Finnem było prościej. Był już na tyle duży, by komunikować nam jasno wszystko, co może być nie tak. Zapisaliśmy go do terapeuty, chodziliśmy z nim razem, czasem chodziłam z nim sama i uważałam, że mamy z nim naprawdę dobry kontakt. To znaczy Elijah. Elijah rozumiał się z nim bez słów.

- Dzieciak miał z nim mocną więź, to akurat sam zauważyłem.

- Myślę, że ktoś, kto go zabił, musiał nas znać, Gavin. Musiał wiedzieć o nas więcej niż to, co przeczyta się w internecie. Musiał wiedzieć, że zbudowaliśmy rodzinę, pieprzoną fortecę, do której nikt nie ma wstępu poza nami i postanowił zniszczyć ją od środka - mówi nerwowo Zoya i oddycha płytko, jakby miała wpaść w panikę. - Elijah wiedział, że nie jest nic nikomu winny, że nie musi utrzymywać kontaktów z nikim poza nami. Robił to ze względu na mnie. I jeśli zaatakował go ktoś, kogo ja wpuściłam do naszego życia...

- Przestań się obwiniać. Niczemu nie zawiniłaś - mówi, całując ją w skroń. - Mówiąc szczerze, to kurewsko to podziwiam, że Elijah zbudował rodzinę. Najbardziej toksyczny i egoistyczny człowiek, jakiego znam...

- Akurat z was dwóch... - wtrąca Zoya, a Gavin wzdycha cicho. - Pokochał mnie. Później Finna, później Ester. I wszystko się ułożyło z czasem, bo priorytetem było zapewnienie im bezpieczeństwa.

- Powiesz mi, co właściwie jest młodemu? Czemu chodzi o kuli? Jak trafił do systemu...

- Powiedziano nam skróconą wersję i nie chciałam poznać pełnej. Finn urodził się z uszkodzonym kręgosłupem, ale jego rodziców nie było stać na specjalistyczne badania, nie mówiąc już o operacji, a ojciec pił. Któregoś razu sąsiedzi wezwali policję, okazało się, że facet pobił i Finna i jego matkę. Finn miał wtedy jakieś cztery lata i zanim wyszedł ze szpitala, to jego matka już nie żyła, a ojciec siedział w więzieniu, więc trafił do systemu opieki. Jako dziecko z niepełnosprawnością miał raczej niewielkie szanse na adopcje, ale był też piekielnie mądry, więc trafił do prywatnego ośrodka opieki, a później zakwalifikował się do stypendium...

- Tak, tę część historii już mi opowiedział. Co się stało z jego matką?

- Wypadek samochodowy po pijaku - mówi nerwowo Zoya i zaciska dłonie na swoich kolanach. - Elijah powiedział kiedyś, że na dobre wyszło, że umarła. Inaczej zmarnowałaby mu życie i jego potencjał. Sukinsyn - mruczy jeszcze blondynka, a Gavin nie odpowiada, bo to brzmi jak coś, czego dokładnie spodziewałaby się po swoim bracie. - Gdy już do nas trafił, zapewniliśmy mu nie tylko środki na naukę, ale też kolejną operację, rehabilitację, wszystko... Absolutnie wszystko, by tylko dać mu najlepszy możliwy start.

- Mówi o tobie mama, ale prawie nigdy, gdy jesteś obok. Gówniarz naprawdę cię kocha. Nie miej ku temu wątpliwości, nawet jeśli myślisz, że wolał Elijaha.

- Ale to nie ulega wątpliwości, że go wolał. Dlatego boję się, że spierdolę sprawę, gdy zostałam sama.

- Nie ma takiej opcji. Nie pozwolę ci na to. To zbyt fajny dzieciak.

- Poruczniku Reed, czyżby w końcu zapukał do ciebie instynkt rodzicielski?

- No już się nie rozpędzaj, mała - śmieje się, a ona wysuwa się spod jego ramienia i deklaruje, że pójdzie dokończyć robienie śniadanie. - Pomogę ci, a ty idź, obudź młodego.

- Nie ma takiej potrzeby, jak obudzę Ester, to zacznie krzyczeć i Phineas sam łaskawie wstanie z łóżka - mówi Zoya idąc po córkę i faktycznie, gdy tylko bierze ją na ręce, ta od razu zaczyna płakać. Gavin smaży pierwszą porcję naleśników, patrząc na nie i ma wrażenie, że jego żołądek się ściska i wcale nie jest to spowodowane jedynie wypitą kawą. A tym, że ma nieopisaną ochotę podejść do nich i zabrać Ester od Zoyi, licząc na to, że to ją może uspokoić. Zrobić cokolwiek, byleby przestała płakać. By obie więcej nie płakały w jego obecności.

- Podobno chciałaś naleśniki - mówi Zoya, próbując uspokoić córkę. - Zaraz zjecie śniadanie i będziesz mogła całe popołudnie bawić się na rozgrzebanej sofie.

- Patrz, jedzenie - mówi Gavin, gdy do niego podchodzą i gdy tylko Ester na niego spogląda, wręcza jej kawałek obranego jabłka. Estera przestaje płakać, ewidentnie rozproszona, tym co zaszło i spogląda to na kawałek owoc, to na swoją mamę, a to na Gavina. - Nie chcesz tego zjeść? To nie, to oddaj. - Szatyn wyciąga rękę, by zabrać jej jabłko, a ona od razu się odsuwa i pakuje kawałek do buzi.

- To była jakaś magiczna sztuczka, nie? - pyta Zoya, mrużąc oczy i uśmiechając się do Gavina, który przerzuca naleśniki na patelni.

- Nie, to magia jedzenia. Nie wiesz, jak to jest być głodnym, złotko, więc nie znasz siły przekupstwa.

- Dobrze, już się nie wtrącam. Czaruj dalej - mówi, śmiejąc się, a Reed wręcza Esterze kolejny kawałek jabłka. - Idę obudzić Finna.

Zoya zabiera małą ze sobą i wspina się po stromych stopniach do głównej sypialni na piętrze, do której puka kilka razy, aż w końcu słyszy zaproszenie. Wchodzi do środka i jest zaskoczona, że Phineas siedzi już na łóżku z konsolą w ręku, bo spodziewała się, że raczej będzie musiała nim potrząsnąć, by dostać jakąś reakcję. Estera wyrywa się jej, a Zoya spogląda na syna, który wzrusza ramionami.

- No puść ją i tak nie ma mi tu co zepsuć - mówi chłopak, a Zoya odstawia córkę na podłogę. - Śniadanie?

- Tak, Gavin robi naleśniki. Gremlin go obudził rano - odpowiada, uśmiechając się do niego, ale on nie reaguje na to w żaden sposób, co ewidentnie daje jej do myślenia. Dlatego od razu siada w nogach jego łóżka, a Phineas wzdycha ostentacyjnie.

- O nie, tylko nie to, nie poważne rozmowy od rana.

- Widzę przecież, że coś jest nie tak.

- Wszystko jest nie tak. Wszystko powinno wyglądać inaczej - mruczy pod nosem chłopak. - Ale dobrze widzieć, że ty i Gavin dogadujecie się tylko coraz lepiej.

- A co to ma w ogóle znaczyć? Wolałbyś, żebyśmy się kłócili?

- Wolałbym, żeby... - zaczyna Finn, po czym zaciska mocno usta. - Nieważne.

- Czy to dalej chodzi o to, że uważasz, że Gavin coś do mnie czuje? - pyta Zoya, a on dość wymownie unika jej spojrzenia. - To nie ma żadnego znaczenia. Myślę, że jeśli to potrwa dłużej, to są szanse na to, że będziemy przyjaciółmi, ale nie wiem, czego ty się spodziewasz. Że już znalazłam zastępstwo dla twojego ojca?

- Trochę tak.

- Trochę nie. Bo oboje doskonale wiemy, że go się nie da zastąpić i już ci to mówiłam, już o tym rozmawialiśmy, kochanie. A mnie i Gavina nie łączy i nigdy nie łączyło nic poważnego - oświadcza otwarcie i bierze płytki wdech. - Sam wiesz, jak bardzo pragniesz się stąd wyrwać i wrócić do spotykania się z kolegami, wrócić na uczelnie... Więc nie miej pretensji, że też mam potrzebę porozmawiania z kimś o tym wszystkim. A on akurat jest pod ręką.

- Nie sądziłem, że to powiem, ale chciałbym wrócić do Ady. Wrócić do Detroit. Wrócić do...

- Do domu. Wiem.

- Myślisz, że wrócimy do domu? Na wyspę? - pyta Finn, a Zoya zaciska usta i kręci przecząco głową. - Tak myślałem.

- Boję się strasznie wrócić do Detroit. Boję się, że znów ktoś będzie próbował mnie skrzywdzić, lub Adę, i któremuś z was coś stanie się przy okazji. Jak ten wypadek.

- Nie rozumiem, czemu ktoś chce cię skrzywdzić, jeśli chodzi o badania Elijaha to przecież ty nic o nich nie wiesz.

- A skąd ta niezachwiana pewność? - pyta Zoya, spoglądając na niego podejrzliwie.

- Gdy rozmawialiśmy przez telefon ostatni raz, wyrzuciłem mu, że cię okłamuje. Powiedział wtedy...

- Że nie musi mnie okłamywać, jeśli nie zadaję pytań - kończy za niego Zoya i wyciąga do niego rękę. - Rozmawiaj ze mną, kochanie. Wiesz, że jak cokolwiek cię wkurza, to chcę o tym wiedzieć.

- Wkurza mnie wiele rzeczy.

- Słucham.

Phineas nie ma pojęcia, od czego zacząć. Czuje się tak totalnie przygnieciony przez absolutnie wszystko, że oddałby każde najbliższe śniadanie, by choć jedna rzecz wróciła do normy. Teraz już nawet nie marzy o spaniu znów w swoim pokoju, ale chociaż o byciu znów obok Ady. Tęskni za nią i za rozmawianiem z nią o pracy, o nauce, o badaniach, o których przecież nie powinni w ogóle mówić. Ale jednak mówili. Dywagowali. I co przeraża go najbardziej to fakt, że o tej jednej rzeczy nie może powiedzieć Zoyi, bo ta kompletnie odejdzie od zmysłów. I boi się, że Adzie może się coś stać, a on straci kolejną osobę. Kolejną stałą w swoim życiu, jak już w tej chwili stracił ojca, dom, jeżdżenie na uczelnię, kontakt z przyjaciółmi, czy jakieś poczucie stabilności. Wczoraj wieczorem absolutnie spanikował, gdy zobaczył Zoyę i Gavina siedzących obok siebie przy kominku. Momentalnie poczuł się zagrożony, jakby jednocześnie miał stracić jakiegoś sojusznika w Gavinie, czy Zoya miała mu oświadczyć, że nigdy nie wrócą do Detroit i od teraz będą mieszkać tu na stałe we czwórkę. Co już dziś rano wydaje mu się absolutnie irracjonalne, gdy tylko siedzi naprzeciwko niej, bo wie, że ona też, tak samo jak on, rozpaczliwie pragnie powrotu do życia, którego już nie ma.

- Finn, skarbie... - zaczyna Zoya, ale Este pakuje jej się na kolana, a w tej samej chwili Finn wchodzi jej w słowo.

- Boję się o Adę. Została sama. Mogła jechać z nami.

- Ada umie o siebie zadbać i ma przewagę, której nie miał Elijah. Wie, że ktoś chce ją skrzywdzić, więc będzie ostrożna, a my nie możemy ryzykować bardziej. Ja nie mogę ryzykować, że wam coś się stanie.

- Wiem. Choć nie wierzę, że zgodziła się tak łatwo spuścić nas z oka.

- Jestem z nią w stałym kontakcie, nie musisz się bać. Jeśli cokolwiek się wydarzy, od razu poinformuje Connora i będzie ją ratował...

- Mam wam zanieść jeszcze na górę to śniadanie, czy będziecie tak mili i się łaskawie pofatygujecie do stołu?! - krzyczy Gavin z dołu, a Zoya uśmiecha się do syna.

- Tak w sumie to ja bym zjadł w łóżku. Dziękuję! - odpowiada mu Finn, a sekundę później słyszą głośny huk, oznaczający, że Reed najpewniej wrzucił patelnię do zlewu. Zoya parska śmiechem i łapie córkę na ręce, a Phineas niechętnie też się podnosi i bierze swoją kulę. - O nie. Naleśniki. Nie mogłeś się bardziej postarać? - pyta kpiąco chłopak, gdy stanie przy stole na dole, a Gavin patrzy na niego, jakby miał mu zaraz zagrozić, że jego też wyprowadzi do lasu i przywiąże do drzewa.

- Takie było życzenie młodej księżniczki. Wybacz, że nie spełnia twoich wygórowanych wymagań, mój książę - mówi prześmiewczo Reed i wskazuje mu krzesło, zajmując miejsce obok niego.

- Mam nadzieję, że następnym razem nie popełnisz tak karygodnego błędu - kontynuuje droczenie się Finn.

- Następnym razem wezmę twoją siostrę i wrzucę ci ją do łóżka o szóstej rano i sam wrócę spać dalej.

- Myślisz, że ja nie zamykam drzwi na noc? Za dobrze ją znam, ona odkąd nauczyła się chodzić, potrafi w środku nocy przyleźć i wpakować się mi do łóżka, jeśli drzwi do sypialni rodziców są zamknięte.

- Teraz śpi z Zoyą, więc nie powinna sobie urządzać wycieczek.

- Właśnie. Śpi ze mną i nie ma w tym nic ciekawego, więc łazi dalej - wtrąca Zoya, wręczając córce plastikowy widelec i podsuwa pokrojonego naleśnika. - To wina Elijaha i jego nieistniejącego cyklu dobowego, który nauczył ją, że w nocy można wszystko, tylko nie spać.

- No to przykro mi, młoda damo, ale koniec z tym - mówi Reed, celując w Esterę palcem. Dziewczynka, która doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jest przedmiotem rozmowy, śmieje się do niego i wraca do rozgniatania kawałka banana na swoim talerzu.

- Jeśli sprawisz, że zacznie sypiać normalnie, to ja zacznę wierzyć w cuda - mówi z pełnymi ustami Phineas, a Zoya od razu posyła mu karcące spojrzenie.

- Och, zdaniem królowej matki mam talent do zaklinania twojej siostry, więc kto wie.

- Ej, co się stało z protekcjonalnym nazywaniem mnie: księżniczką? - wtrąca blondynka, a Gavin wybucha śmiechem.

- Wybacz, straciłaś ten tytuł na rzecz Este. Poza tym i tak chciałaś mi wydrapać oczy zawsze, gdy tak do ciebie mówiłem, nie? - Gavin posyła jej bezczelny uśmiech i bierze kolejnego naleśnika.

- Ostatnio mi już to nie przeszkadzało.

- Spoko, znajdę dla ciebie jakieś nowe pieszczotliwe określenie, wasza wysokość. - Głos Gavina jest tak kpiący, że w żadnym stopniu nie można brać go na poważnie, ale Zoya i tak ma poczucie, że powinna mu powiedzieć, żeby się opanował. A przynajmniej nie rozmawiał z nią w taki sposób przy dzieciach, bo po porannej rozmowie martwi się o Finna. I nie chce przyznać się przed samą sobą, że martwi się też o samą siebie, o to, że znów wykształci wobec Gavina przywiązanie, na które w swoim stanie za nic nie może sobie pozwolić. - Rozumiem, że dziś odpuszczamy sobie spacer?

- Po wczorajszym wciąż chce mi się płakać, więc zdecydowanie wolałbym zostać i się uczyć - odpowiada Finn, też dorzucając sobie jeszcze jednego naleśnika.

- Jesteś najnudniejszym gówniarzem, jakiego poznałem. A wychowywałem się pod jednym dachem z twoim ojcem.

- Weź, proszę, pod uwagę, że raczej nie pobiję rekordów olimpijskich w bieganiu.

- O, to dokładnie jak twój Elijah. Tylko on chociaż pobijał wszelkie rekordy w gniewnym przepływaniu kilkudziesięciu długości basenu w godzinę.

- To akurat mu zostało - wtrąca Zoya, próbując wmusić w córkę jeszcze kawałek banana. - Jak był na coś naprawdę wściekły i wiedział, że nie może sobie pozwolić na rzucanie przedmiotami, to szedł na basen. Pływał tak długo, aż mu przeszło, albo aż był o krok od omdlenia. Więc nie nazwałabym tego zdrowym wykorzystaniem wysiłku fizycznego.

- Cóż, w takim razie ja mam zamiar iść pobiegać i nie ma to nic wspólnego z tym, że oszaleję, jeśli będę musiał spędzić z waszą trójką kolejny dzień w zamknięciu.

- Rany. Z wzajemnością, Gavin. Też z chęcią trochę od ciebie odpoczniemy - śmieje się Phineas i uchyla się, gdy szatyn chce dźgnąć go widelcem.

Zoya obserwuje ich przekomarzanie się z uśmiechem, Ester wspina się jej na kolana i przytula do niej, jednocześnie zaczynając mówić, że ona to jednak chce na spacer. A Zoya przytakuje jej i uświadamia sobie, że właśnie w tej chwili, pierwszy raz od śmierci Elijaha, czuje coś na kształt szczęścia. Albo przynajmniej spokoju, czego absolutnie się nie spodziewała. Błyskawicznie po tej świadomości, przychodzi jednak poczucie winy, że choć na chwilę przestała za nim tęsknić, że przestała czuć się zrozpaczona. I momentalnie cały urok tego poranka pryska, a ona zaczyna być wściekła. Na tę sytuację. Na Gavina. Na to, że tak dobrze dogaduje się z Finnem. A przede wszystkim jest wściekła na samą siebie, że pozwoliła sobie się rozgościć w tej miłej chwili i pomyśleć, że w ogóle jest dla niej w przyszłości jeszcze coś dobrego, chociaż wyrwano jej serce.

- Zanim pójdziesz biegać, możesz jeszcze rzucić okiem na Ester? - pyta Reeda, wpychając mu córkę na kolana. - Muszę zadzwonić do Nikodema.

- Jasne... - Gavin patrzy na nią niepewnie, ale jednocześnie przerzuca sobie Esterę w ramionach, tak by siedziała przodem do stołu i próbuje ją namówić jeszcze na coś do jedzenia. Zoya znika za drzwiami sypialni i siada na łóżku, zanim skontaktuje się z bratem.

- Widziałam twoją wiadomość, wiem, że zaprosili was razem na wesele - mówi, gdy tylko Nikodem odbierze telefon. - Nie miałam na to wpływu, przedstawiłam Connorowi, jaka jest sytuacja między wami i...

- Wydaje mi się, że Connor chyba najlepiej wie, jaka jest między nami sytuacja, skoro jego brat wprowadził się do jego mieszkania i nagabuje mnie telefonami co wieczór - odpowiada Nikodem, a ona słyszy wyraźnie w jego głosie irytację. - Dlaczego w ogóle mnie zaprosili? Przecież Connor mnie nawet nie lubi.

- Stephen go namówił.

- Cholera jasna, mówiłem mu...

- Naprawdę to koniec? - pyta Zoya, ale po głosie brata domyśla się, jaka jest odpowiedź.

- A ty co byś zrobiła na moim miejscu? - Spodziewała się, że odbije to pytanie, bo w głębi są z Nikodemem do siebie bardzo podobni. Dlatego wzdycha, a on od razu się śmieje. - Właśnie. Oczekujesz ode mnie, że dam mu drugą szansę, gdy sama posłałabyś go do diabła? Wystarczy spojrzeć na Reeda, a byliście ze sobą, ile? Kilka tygodni. A nie pięć lat.

- A co, jak zaczniesz żałować? Że nie dałeś mu drugiej szansy?

- Zoe, miłości mojego życia... Czy ja powinienem o czymś wiedzieć? Czy ty i Reed już spędziliście za sobą za dużo czasu i nagle zmiękłaś?

- Nie, nie to mam na myśli. Po prostu z perspektywy czasu widzę, jak Elijah mnie doskonale rozpracował. Jak uknuł wszystko w najmniejszych szczegółach, zaplanował każdy ruch, każdą ucieczkę z miasta, każdy wieczór. By mi nawet przez myśl nie przeszło odebranie telefonu od Gavina...

- Nienawidziłaś Reeda za to, co ci zrobił.

- Jasne. Jednak znam siebie i nie jestem taka pewna, czy nie dałabym mu drugiej szansy, gdyby Elijah nie wcisnął mi w międzyczasie pierścionka na palec. Tyle. To nie żal, bo nie żałuję absolutnie żadnej swojej decyzji, jeśli chodzi o moje życie uczuciowe. To tylko gdybanie, zastanawianie się, co by było, jakby wszystko potoczyło się inaczej... I nie chcę cię na coś takiego skazywać.

- Myślę, że Stephen sam nas na to skazał. Uwierz mi, kocham go, ale mam swoją dumę i nie dam z siebie robić idioty. Bo ja nie popełniłem żadnego błędu, dałem mu absolutnie wszystko, a on i tak się tym znudził.

- On też cię kocha...

- Czasem to za mało, jak widać. - Nikodem wzdycha do słuchawki, a Zoya nie wie, co ma powiedzieć. Z jednej strony jej dumna, pewna siebie i racjonalna strona ma ochotę przyznać mu rację, ale ona doskonale zna siebie i wie, że jest w niej jeszcze ta druga Zoya. Ta, która podejmowała nieplanowane decyzje i z miłości ignorowała wszystkie czerwone flagi.

- Daj mu jeszcze szansę, idźcie razem na to wesele. Może...

- Pomyślę o tym. Tylko proszę, przestań mnie przekonywać. Znasz mnie, jeśli pójdziemy tam pokłóceni, to będę najgorszą wersją samego siebie i skończy się to awanturą.

- Znam cię i właśnie dlatego wiem, że dla niego wcale nie umiesz być taką najgorszą wersją, Niko - mówi z uśmiechem Zoya i choć go nie widzi, jest przekonana, że jej przytaknął. - Tęsknie za tobą. Dałabym wszystko, by schować się w twoim mieszkaniu.

- Co, teściowie nie dają ci żyć?

- Tak, im więcej rozmawiam z Reedem, tym trudniej mi znieść Thomasa. - Zoya trzyma się wiernie wersji, że wciąż przebywa pod miastem. Choć jest pewna, że Connorowi, czy Nikodemowi mogłaby zdradzić, gdzie naprawdę się znajdują, tak woli trzymać się planu Gavina.

- Rozmawiacie? To po awanturze w szpitalu przyjechał znów do Belleville? - Zoya wzdycha krótko, a Nikodem od razu wybucha śmiechem. - Och, zapomniałem, że to wasza dynamika, od awantury do awantury, przez łóżko.

- Proszę, nie żartuj w ten sposób.

- Więc mam rozumieć, że kompletnie ignorujecie to, że mieliście kiedyś romans, jakby on wcale nie złamał ci serca? Jakby to się nie wydarzyło.

- Może jesteśmy bardziej dojrzali, niż ci się wydaje. Nie mierz wszystkich swoją miarą, kochanie.

- A kto się naćpał z moim mężem i nie wrócił na noc do domu?

- Co? Skąd o tym... - zaczyna Zoya, ale jej brat znów wybucha śmiechem. - Stephen ci o tym powiedział? Zamiast naprawiać wasze małżeństwo, to wyrzuca moje błędy...

- No sama jakoś mi się z tego nie zwierzyłaś.

- Nic między nami nie zaszło...

- Jasne. Przecież nie będę cię oceniał.

- To prawda. Złożyłam mu propozycję, ale Gavin ją odrzucił.

- Co? Gavin odrzucił opcję przespania się z tobą? To nie brzmi jak coś, co mogłoby się wydarzyć.

- A jednak. Naprawdę nie ma o czym mówić.

- Zoe, jak dla mnie, to mogłaś się z nim przespać, mogłaś wziąć Sky i mogłaś śpiewać jakieś ulubione stare kawałki. Co więcej, chcę pójść na to wesele, by móc z tobą zatańczyć, by cię rozśmieszyć, by wyciągnąć cię z domu. Zrozum, że nie obchodzi mnie nic, poza tym, żebyś poczuła się lepiej.

- Dzięki, staram się, ale dopóki to wszystko się nie uspokoi, to nie ma na to szans.

- Myślałaś już, gdzie się zatrzymasz po powrocie do Detroit? Mogę kazać twojej asystentce, żeby poszukała dla was nowego domu...

- Nie. Na razie wrócimy do Ady i wtedy zacznę myśleć, co dalej. Naprawdę rozważam powrót do Nowego Jorku lub okolic. Myślę, że Finn odnalazłby się w jakimś Ivy League, nie musi od razu kończyć tej samej uczelni, co Eli.

- Rozmawiałaś już z nim o tym?

- Nie, nie chcę rozmawiać o przyszłości, dopóki sprawa śmierci Elijaha jest wciąż w toku. Chyba wszyscy najpierw potrzebujemy bezpieczeństwa i jakiegoś domknięcia - tłumaczy Zoya i uśmiecha się lekko. - I naprawdę czekam na ten taniec na weselu.

- Jeśli tylko na nie przyjdę.

- Możesz przyjść ze mną.

- I to jest propozycja, na którą czekałem. Dzwoń do mnie częściej, Zoe.

- Obiecuję - mówi z uśmiechem i kończy połączenie.

Korzystając z tego, że Gavin jeszcze nie uciekł z domku, zostawia go z dziećmi i idzie pod prysznic, a gdy wraca do salonu, widzi, że dziś raczej nie czeka ich słoneczne popołudnie. Gęsta mgła wciąż wisi między drzewami, a niebo jest ciemne i szare, ale Gavin nie podziela jej obaw i mimo wszystko szykuje się, by iść pobiegać. Zoya tylko wzrusza ramionami i zaczyna sprzątać salon. Finn od razu ucieka na górę, by nie zostać zaciągniętym do ewentualnych obowiązków, a ona na to przystaje i prosi tylko, by zabrał ze sobą siostrę. Co daje jej zaskakujący święty spokój na ogarnięcie tego miejsca i nie jest zaskoczona, że jeszcze zanim skończy, ciężkie krople deszczu zaczynają uderzać o dach. Zoya śmieje się z Gavina, który zapewne wróci przemoczony i włącza ekspres do kawy, by chociaż czekało na niego coś ciepłego. A sama siada przy stole z komputerem i zaczyna odpowiadać na zaległe wiadomości. Zgodnie z jej przewidywaniami, Reed wpada do środka kompletnie przemoczony i zdejmuje buty zaraz przy wejściu, od razu ściągając też z siebie bluzę, którą rzuca na grzejnik.

- Nawet się nie odzywaj - mówi, celując w nią palcem. - Jak usłyszę od ciebie: a nie mówiłam, to przysięgam, że naprawdę wyniosę cię na tę ulewę, byleby tylko zgubić cię gdzieś w lesie.

- Och, skarbie. I tak bym znalazła drogę powrotną, byleby tylko się na tobie zemścić - śmieje się blondynka. - Wstawiłam ci kawę chwilę temu, powinna być gorąca.

- Kocham cię - wzdycha Gavin i wyciąga dzbanek z ekspresu, po czym napełnia kubek i wypija kilka łyków, opierając się o szafkę. Zoya mierzy go wzrokiem, nie mając pojęcia, co ma powiedzieć w tej chwili, bo z całej siły chce wierzyć, że te dwa rzucone przed chwilą słowa były po prostu sarkastyczne. - Dzieciaki na górze? - pyta, odgarniając z czoła mokre włosy. Ma przemoczony podkoszulek, co może być spowodowane zarówno deszczem, jak i tym, że narzucił sobie szybkie tempo, biegnąc z powrotem do domu. - Zoya? Co jest? - zadaje kolejne pytanie, nie przestając się do niej uśmiechać w zawadiacki sposób. A ona przez chwilę, przez krótki ułamek sekundy ma ochotę mu powiedzieć, że mógłby przestać wyglądać tak kurewsko seksownie, bo muszą poważnie porozmawiać.

- Tak, Finn pilnuje Estery, żeby uniknąć sprzątania...

- O, faktycznie tu ogarnęłaś - przyznaje, rozglądając się po pokoju i dopija kawę.

- Ktoś musiał.

- To, co? Dla mnie znów zostanie gotowanie?

- Idzie ci to nieźle, Reed.

- Przecież oboje wiemy, że jestem fantastyczny we wszystkim - rzuca bezczelnie, a ona mimowolnie uśmiecha się w swój klasyczny kpiący sposób. Gavin mija ją i podchodzi do komody, w której schował swoje rzeczy.

- Już się nie przechwalaj.

- A czemu, nie? Wydaje mi się, że grzecznie robię wszystko, co do mnie należy i nawet nie jestem dla ciebie taki okropny, choć wciąż strasznie mnie wkurzasz, laleczko - śmieje się, a ona obraca się do niego i przewraca oczami. - Powinnaś pomyśleć, jak mi się za to wszystko odwdzięczysz.

- Świadomość, że cię nie nienawidzę, to i tak więcej, niż mogłeś liczyć.

- Wolałbym, żebyś zaproponowała, że umyjesz mi plecy, czy coś, ale to też jest spoko - żartuje dalej Gavin. - Idę pod prysznic i ogarnę obiad. - Przechodząc obok niej, całuje czubek jej głowy, jakby była to najbardziej zwyczajna rzecz na świecie i znika za drzwiami sypialni, a Zoya siedzi na krześle z otwartymi ustami.

Momentalnie jest na niego wściekła. Z ciągu kilku sekund wzbiera w niej taka furia, że ma ochotę go rozerwać na strzępy, nawet jeśli powinna być zła przede wszystkim na siebie. Za to, że się z nim droczy, że w ogóle przesunęła dzielące ich granice, a raczej kompletnie je zlikwidowała, bo poczuła się przy nim bezpiecznie. Właściwie obecnie nigdzie nie czuła się tak dobrze, jak czuje się w tym cholernym domku, ze świadomością, że nic złego nie może im się tu stać. Dlatego jest wściekła na Gavina i na siebie. Na siebie za to, że tamtego cholernego wieczora chciała się z nim przespać, że, choć naćpana, dała mu okazję do zbliżenia się do niej o krok. Na niego, za to, że to zrobił. Zrobił jeden krok, później kolejny i następny, gdy widział, że się nie wycofuje. I tak właśnie sama zaczyna mieć wątpliwości wobec tego, co powiedziała dziś rano Finnowi. Że może jednak faktycznie to poczucie bezpieczeństwa jest jakimś dziwnym substytutem życia, które zostało jej odebrane. Zoya siedzi kilkanaście minut bez ruchu, zanim podrywa się z krzesła i wpada do sypialni, a prosto z niej do zaparowanej łazienki.

- Rany, mała! Pali się, czy coś? - pyta Gavin, nie odrywając wzroku od swojego odbicia w lustrze. Ma na sobie jedynie ciemny ręcznik owinięty na biodrach i właśnie miał zamiar zacząć się golić, ale jej pojawienie się, skutecznie mu to przerwało. - Żartowałem z tym myciem mi pleców, ale skoro już tu jesteś...

- Przestań! - fuka na niego, a on w końcu przenosi na nią spojrzenie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że blondynka jest wściekła. - Przestań rzucać te podteksty, Reed.

- To ty wpadłaś do mnie do łazienki, mogłem być goły...

- Och, daj spokój, widziałam cię nago setki razy. Chodzi o to, że nie możesz się tak zachowywać, Gavin! Nie możesz rzucać do mnie: kocham cię. Nie możesz mi sugerować żadnych dwuznacznych rzeczy! Zdajesz sobie sprawę z tego, że tu są moje dzieci? Że musiałam Finnowi tłumaczyć dziś, że to nie jest tak, że próbujesz wślizgnąć się subtelnie na miejsce jego ojca...

- Rany, przecież też mu mówiłem, że...

- Rozmawiałeś z nim o tym?!

- Tak i...

- I nie wpadłeś na pomysł, żeby mi o tym powiedzieć?

- Jakbyś mi nie wchodziła w słowo, to bym ci powiedział! - unosi się, robiąc krok w jej stronę. - Zapytał mnie o to dziś, jak gadałaś z Palmerem przez telefon. To mu powiedziałem prawdę, że chuj wie, jak z nami jest, ale nie musi się bać. Nie próbuję mu zastąpić ojca.

- Właśnie o tym mówię! Przecież między nami wszystko jest jasne! Nic między nami nie ma i nic między nami nie będzie...

- Do czasu, aż znów zaczniesz mnie błagać, żebym cię pierdolił do rana.

- To nie ma znaczenia.

- Doprawdy? - pyta, pochodząc do niej bliżej. - Wpychanie mi ręki w bokserki i proszenie, żebym cię wziął już na ścianie w przedpokoju, jest okej? Ale kilka głupich żartów, nazywania cię księżniczką, albo pocałowanie cię w czoło to już jest nieprzekraczalna granica? Jak tak, to masz poważnie spierdoloną moralność, laleczko.

- Chodzi o to, jak Finn to odbiera, a on nie wie, że tamtego wieczora wylądowałam naćpana w twoim łóżku.

- Nie zwalaj wszystkiego na dzieciaka. Jest mądry i jak zaczniemy zachowywać nienaturalny dystans, bo tobie nagle coś zaczęło przeszkadzać, to dopiero nabierze podejrzeń.

- Kochasz mnie? - pyta, patrząc mu prosto w oczy. Za plecami ma już drzwi, a on stoi tuż przed nią i Zoya nie wie, czy to wściekłość, czy może jakaś wprawa w awanturach z nim, ale z trudem zachowuje dumną twarz.

- W tej chwili? W tej chwili mam ochotę, żebyś się zamknęła - odpowiada jej chłodno. - Nie próbuje zająć jego miejsca. Czemu miałbym tego chcieć? Tego twojego całego grania grzecznej dziewczynki i dobrej żony? To nie dla mnie. Dla mnie są awantury bez powodu i wpadanie do mnie w środku nocy, gdy akurat masz ochotę na seks. Dla mnie masz jakieś prawdziwe emocje, a nie to, co sobie zaplanowałaś w tabelce w Excelu.

- Jedyne co dla ciebie mam, to sympatię, Reed. Która właśnie topnieje bardzo gwałtownie.

- Oboje wiemy, że to nieprawda. Ja po prostu nie odgrywam tym razem jebanego teatrzyku.

- Ostatni ci wystarczył, co? Zrobienie ze mnie kretynki.

- Akurat ja za swoje błędy pokutuję do tej pory. Dlatego bądź tak, kurwa, miła i nie utrudniaj mi bycia wobec ciebie czymś na kształt porządnego człowieka.

- Nie ufam ci, że faktycznie się zmieniłeś i czegoś nauczyłeś. I nie chcę znów się przejechać, więc przestań przekraczać granice...

- Cholera jasna! To ty zacierasz między nami wszelkie granice! To ty tym razem jesteś cholernym problemem, Zoya! Nie ja! To ty płaczesz mi w ramię. To ty wpuściłaś mnie do waszego życia i dałaś się zaprzyjaźnić z Phineasem. To ty przychodzisz do mnie toczyć poważne rozmowy, bo nie możesz spać w nocy. I to ty mnie pocałowałaś! - wyrzuca jej gniewnie i łapie ją za brodę, bo blondynka ucieka od niego spojrzeniem, doskonale wiedząc, że nie wygra tej kłótni. Że tym razem Gavin ma rację, a ona zapewne za nic nie chce mu jej przyznać. Dlatego zmusza ją do patrzenia mu w oczy. - A ja bardzo się, kurwa, staram trzymać cię na dystans.

- Powinniśmy wyrzucić tamten wieczór z równania. Nie byłam trzeźwa.

- Och, wtedy i nawet następnego dnia twierdziłaś, że nie wzięłaś nic, co by zaburzało twoją decyzyjność. Więc? Jaka jest prawda? W końcu chciałaś tego, czy zwalasz to w całości na narkotyki, bo plączesz się w zeznaniach, kochanie - mówi, uśmiechając się do niej bezczelnie i zbliża się do niej jeszcze trochę. Zoya czuje, jak przypiera ją do drzwi i jak jego dłoń przesuwa się na jej policzek, a ona i tak wciąż patrzy mu prosto w oczy. - Miałem rację, by cię wtedy nie wyruchać, bo tylko stałoby się to, co przewidziałem. Miałabyś kolejne argumenty, by mnie nienawidzić, choć teoretycznie zrobiłem wszystko, czego chciałaś.

- Czyli co? To wszystko moja wina i to ja powinnam trzymać cię na dystans...

- To nie ja wpakowałem ci się do łazienki, by urządzać sceny. Powiedz mi, czego ode mnie chcesz i oczekujesz w tej chwili? - pyta, a Zoya nie może zebrać myśli. Słyszy jego przyspieszone bicie serca, czuje swój własny szybszy oddech i ciepło jego ciała tuż obok swojego. Widzi krople wody, na jego torsie i ma nieopisaną ochotę wpić się ustami w jego skórę, zakończyć tę awanturę w jedyny możliwy dla nich sposób, bo żadne z nich nie jest dobre w przyznawaniu się do błędów. - Tak. Też o tym myślę - mówi, kładąc jej dłoń na biodrze. Zoya nie ubrała się do końca po prysznicu i ma na sobie jedynie dużą męską koszulę i bieliznę, więc jego palce od razu dotykają jej gładkiej skóry. - Więc proszę, powiedz to głośno.

- Powinniśmy trzymać się tego, co teraz. Wytoczyć tu granicę i jej nie przekroczyć. Zostać przy tym, przy czymś na kształt przyjaźni, przy oszczędnym zaufaniu, przy czuciu się dobrze... w swoim towarzystwie - Zoya wypowiada te słowa na jednym wdechu, czując jego dotyk na swojej talii i to, że Gavin nachyla się do jej ust.

- Wytoczyć granicę dokładnie tu? - pyta, przesuwając palcami po jej szyi. - Czy może za dwadzieścia minut, gdy skończymy się kochać na łóżku w sypialni?

- Dzieci są na górze.

- Widzisz? - pyta, odsuwając się od niej gwałtownie i uśmiecha się bezczelnie. - Widzisz, co robisz, złotko? Wpadasz do mnie z awanturą o to, że to ja robię coś nieodpowiedniego, a kilka chwil później twoim jedynym hamulcem są dzieci piętro wyżej.

- Podpuszczasz mnie...

- Masz swój rozum, do cholery!

- Przy tobie kompletnie go tracę! - odkrzykuje i zapada między nimi cisza. Mierzą się jedynie spojrzeniami, jakby żadne z nich nie wiedziało do końca, co się zaraz stanie. Czy będą dalej się kłócić, czy Zoya wybuchnie płaczem, czy może naprawdę skończą w tym dusznym pomieszczeniu, wymieniając zachłanne pocałunki?

- Ty nie możesz po prostu zaakceptować tego, że coś może być po prostu miłe i nie rozkładać tego na czynniki pierwsze. Zadowolić się czymś, co masz - odzywa się pierwszy Gavin i spuszcza z niej wzrok. - Ty zawsze musisz chcieć więcej i więcej! Pewnie dlatego z nim było ci tak dobrze... Tylko jego już nie ma. Nie wróci. Musisz się z tym pogodzić, nawet jak to będzie bolesne i paskudne. I rozumiem, że czujesz się zagubiona. Tylko odkąd tu jesteśmy, wydawałaś mi się spokojniejsza, zaryzykowałabym nawet słowo: szczęśliwa. I dla mnie też jest tu z wami całkiem, kurwa, dobrze.

- To nie jest prawdziwe życie, Gavin.

- Przecież ja sobie nie wyobrażam, że ty mnie z wami zabierzesz do Nowego Jorku! Czy że będziemy sobie żyli długo i szczęśliwie, bo się zwolniła posada twojego małżonka! Proszę cię, bądź choć trochę racjonalna. Po prostu ja też chciałabym, żeby to wszystko się jakoś poukładało. I gdy już myślę, że nam to wychodzi, że osiągnęliśmy jakąś niewielką stabilizację, ty musisz zrobić scenę.

- Więc czego chcesz?

- Teraz? Czy później, w tym prawdziwym życiu, o którym tak lubisz mówić?

- Teraz. - Ma ochotę powiedzieć: ciebie. Lub podejść do niej i ją pocałować, aż naprawdę wypadną stąd prosto na łóżko w sypialni. Jest na nią wściekły i razem z tą złością, z tą kłótnią, wracają do niego wszystkie ich poprzednie awantury, kończące się jego dłonią wplecioną w jej włosy i jej paznokciami wbitymi w jego ramiona. Tylko to zdecydowanie byłoby zburzeniem tego spokoju, który udało im się uzyskać. Więc po prostu wypuszcza powietrze z płuc, patrząc na nią.

- Chcę móc zawieźć was do jakiegoś twojego ładnego apartamentu i nie bać się, że coś ci się stanie. Wozić gówniarza na uczelnię i nie bać się, że ktoś go porwie. Wrócić do pracy, ze świadomością, że laluś i harcerzyk zamknęli śledztwo i posadzili za kratki odpowiedzialnego za zabójstwo mojego brata. Chciałbym dalej z tobą rozmawiać, nie wiem, odbierać od ciebie telefony w środku nocy, gdy już się wyniesiesz do tego Nowego Jorku.

- To brzmi jak coś więcej niż teraz. To brzmi jak przyszłość.

- Wiem. Po prostu nie chcesz wiedzieć, czego chcę od ciebie teraz i obawiam się, że jeśli teraz nie wyjdziesz, to ta awantura zaprowadzi nas do miejsc, do których nie powinniśmy wracać.

- Od kiedy jesteś taki rozsądny, poruczniku? - pyta go ze swoim sztandarowym uśmiechem na ustach, a on śmieje się cicho.

- Powiedzmy, że zacząłem się uczyć na błędach.

- Najwyższa pora.

- Na to wygląda - mówi, uśmiechając się do niej i przesuwa spojrzeniem po jej sylwetce. - Więc? Wychodzisz, czy zostajesz?

- Wychodzę. Granice. Tego potrzebujemy.

- Patrz. W końcu się w czymś zgadzamy, mała.

Zoya wychodzi z łazienki i zamyka za sobą drzwi, o które opiera się plecami. Bierze głęboki wdech, poważnie zastanawiając się, czy jednak nie wrócić do środka, czy jednak nie kontynuować tej bezowocnej sprzeczki, w której jest na przegranej pozycji. Tylko po to, by go sprowokować, by jednak złamać wszystkie swoje zasady w imię powrotu do tego, co mieli kiedyś. W końcu do tego może wrócić, wystarczy, że otworzy te przeklęte drzwi. Do innych rzeczy niestety w swoim życiu nie będzie już miała możliwości powrotu. Do tych, za którymi tak naprawdę najmocniej tęskni. Dlatego po kolejnym oddechu wychodzi z sypialni.

Dzień dobry, trochę zapomniałam wrzucić rozdział wczoraj. Więc przepraszam i obiecuję poprawę.

Macie za to jedną z moich ulubionych scen między Zoyą a Reedem.

I obiecuję, że w kolejnym rozdziale wracamy do postaci w Detroit.

K.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro