Wstęp do czegoś wielkiego
Wspomnienia to wszystko co mam. Jestem nimi. Wspomnieniami.
~~~
-Nazywam się Julian. - Brązowowłosy mężczyzna uśmiechnął się lekko do siedzącego na kanapie chłopca, który nieco zmieszany spojrzał w kierunku będącej tuż obok mamy. Kobieta również uśmiechnęła się do syna.
-Jesteś moim tatą? - Chłopczyk zapytał niepewnie, wracając wzrokiem do starszego szatyna.
-Tak - kiwnął głową, jednak nie otrzymał na te słowa żadnej odpowiedzi. Zamiast tego, mały spuścił lekko głowę. Mężczyzna skierował swoje spojrzenie ku kobiecie, jakby szukając u niej ratunku. Atmosfera była napięta, a chwilowa cisza tylko budowała większe napięcie. Mimo iż trwało to zaledwie kilka sekund, wydawało się, że zmieniły się one w całą wieczność. Szatyn poczuł przechodzący go po karku dreszcz, kiedy zauważył cień bezradności na twarzy kobiety, która zawsze wiedziała co robić. W końcu przerwała dobijającą ciszę.
-Maciek, może chciałbyś zjeść teraz to ciasto, które dla ciebie upiekłam? - Zapytała z wracającym na jej twarz delikatnym uśmiechem. Doskonale wiedziała, że jej syn nigdy w życiu nie odmówiłby słodkości. Raz nawet, kiedy się rozchorował i wymiotował przez cały dzień, i tak podkradł z kuchni batonika czekoladowego. Konsekwencje nadeszły jeszcze zanim chłopiec zdążył go całego zjeść, jednak ona nie była pewna, czy wyciągnął z tego odpowiednią lekcję.
-Mogę zjeść - powiedział skromnie, przysuwając się bliżej mamy. Uśmiechnął się do niej.
Kobieta powoli wstała z kanapy i złapała dłoń Maćka. Zaprowadziła go do kuchni, ukroiła kawałek wspomnianego ciasta, którego kawałek postawiła przed synem, po czym pocałowała go w głowę i wyszła z pomieszczenia, przymykając za sobą drzwi. Wchodząc do salonu westchnęła cicho i usiadła tam, gdzie wcześniej. Oparła łokcie o kolana, spoglądając w podłogę.
-Chyba nie dam rady... - powiedział bezradnie brunet, przerywając znowu zapadłą ciszę.
-Wyobraź sobie, że mi też nie jest łatwo - nie podnosiła głosu, jednak dało się w nim wyczuć nutę zdenerwowania. Zmarszczyła brwi, zaciskając splecione dłonie. Nie chciała, żeby jej syn usłyszał rozmowę. Dla nich wszystkich była to... trudna sytuacja.
-Wiem - speszył się. - Przepraszam - dopowiedział, kierując wzrok w stronę komody na której stały dwa oprawione w ramkę zdjęcia kobiety i chłopca. - Po prostu chyba w to jeszcze nie wierzę. - Powiedział szczerze, jednak kolejny raz dzisiaj nie dostał odpowiedzi. Spojrzał na kobietę, tym razem mniej łagodnym wzrokiem. - Ciężko jest oswoić się z informacją o tym, że ma się sześcioletnie dziecko, o którym nie miało się pojęcia.
-Masz do mnie pretensję o to, że ci nie powiedziałam, ale czy to by cokolwiek zmieniło w naszych życiach? - Wyprostowała się, rzucając mu surowe spojrzenie. Po chwili jednak zmarszczyła brwi, jakby się nad czymś zastanawiała. - Nie rzuciłbyś wszystkiego, żeby do mnie wrócić. Poradziłam sobie ze wszystkim sama - wyraz jej twarzy złagodniał, jednocześnie... mężczyźnie wydawało się, że też trochę posmutniał.
-Sęk w tym, że nie musiałaś radzić sobie sama - przysunął się nieco bliżej swojej byłej dziewczyny. Oboje spojrzeli sobie w oczy. - Nie jestem typem faceta, który ucieka od obowiązków. Chyba o tym wiesz... - mruknął pod nosem. - Mogłem pomagać ci przez cały ten czas. To także mój syn.
Kobieta przechyliła się, opierając o ramię mężczyzny. Złapała jego dłoń i ścisnęła, przymykając oczy.
-Nie mam siły... - szepnęła bezradnie. Chciała już odpocząć, ale wiedziała, że nie może. Jeszcze przez jakiś czas musiała być silna. Dla swojego synka, który był całym jej światem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro