Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. Ciało - "Ufasz mi?"

Przed Wami najdłuższy rozdział A blessing in disguise i niestety ostatni :(

Miłej lektury ^^

Do zamku zbliżały się cztery sylwetki okryte charakterystycznymi, zielonymi płaszczami zwiadowców. Wiatr rozwiewał ich włosy i peleryny, a jedynym co zaburzało ten piękny widok był ośmiometrowiec, który akurat zdecydował się obrać ten sam kierunek co oni.

- Kto to? - spytał Eren, gdy razem z Ackermannem udało mu się wejść na szczyt wieży. Chciał mu w jakiś sposób pomóc, ale duma bruneta nie pozwalała nawet na zmartwione spojrzenia.

- Nie mamy pewności, ale tamta mała blondynka jest łudząco podobna do Christy, nie sądzisz? - spytał go Armin, który już od dłuższej chwili przypatrywał się czwórce jeźdźców.

- W takim razie musimy im pomóc!

- Poradzą sobie - mruknął w odpowiedzi Ackermann, widząc jak rozdzielają się na dwójki i zwalniają. Tajemnicze postacie czekały aż tytan się zbliży i wybierze którąś z par. Bezduszne spojrzenie przez chwilę krążyło między czterema sylwetkami, jednak po chwili zdecydowało się na tę, między którymi znajdowała się domniemana Christa.

Eren zacisnął dłonie w pięści, chcąc za wszelką cenę im pomóc, jednak słowa Levi'a go przed tym powstrzymywały. Nie wiedział, co w nich sprawiało, że w nie od razu uwierzył i zaufał mężczyźnie, jednak postanowił tego nie podważać. Zamiast tego przyjrzał się tytanowi. Gdzieś już widział te jasne włosy...

Przeniósł wzrok na Ackermanna, w którego oczach błyszczała wściekłość. Spojrzenie również miał utkwione w ośmiometrowcu, jednak zdawał się widzieć dzięki wyobraźni czy też wspomnieniom wiele więcej.

- Heichou? - szepnął do bruneta, tak cicho, żeby nie usłyszała go rzeszta.

- Widzisz tego tytana, dzieciaku? - Jaeger tylko skinął głową. - Twoja teoria chyba może mieć ziarnko prawdy, bo jego gęba wygląda identycznie jak tego idioty, który nasłał na nas stacjonarnych - głos kapitana był chłodniejszy niż zwykle, wręcz lodowaty i Eren był pewny, że było to spowodowane wspomnieniem "kurdupla". Nie skomentował tego jednak i przeniósł wzrok na jednego ze zwiadowców, który wykorzystując skupienie tytana na innych osobach, podciął mu nogę. Potwór gwałtownie uderzył o glebę, co jednak w żaden sposób nie zmieniło jego wyrazu twarzy. Zresztą ostrze wbijające się w jego kark też tego nie zrobiło.

Podczas gdy Nanaba, Gelgar, Armin i Mikasa patrzyli z radością pomieszaną z ulgą i podziwem na jeźdźców, tylko Eren i Levi śledzili wzrokiem kłęby pary ulatujące z martwego cielska.

- To Sasha, Jean, Christa i Ymir - stwierdził w końcu Armin, gdy postacie w pelerynach znajdowały się już blisko zamczyska. Dopiero to oderwało wzrok Erena od połaci trawy, na której parowały jeszcze szczątki tytana. Nie było jednak w nich nic ludzkiego.

- Jesteś pewien? - spytał Eren i sam przeniósł wzrok na nastolatków. Gdy dostrzegł znajomą, końską mordę, uniósł delikatnie kąciki ust, ale po chwili zmarszczył brwi. - Co oni tu robią?

- Po prostu się tego dowiedzmy - mruknął Ackermann i wskazał podbródkiem na schody. Poczekał aż wszyscy skierują się w tamtą stronę i dopiero wtedy zaczął tam kuśtykać. Powstrzymał go jednak przed tym Jaeger.

- Heichou, może powinniśmy im o tym powiedzieć? Co jeśli Jean i reszta byli w tamtej wiosce i coś widzieli?

- Po co mieliby tam być?

- Nie wiem, ale Armin jest mądry, może znajdzie rozwiązanie... To on wymyślił żebym w Troście zatkał dziurę tamtym kamieniem - Eren zamyślił się, jednak po chwili uśmiechnął się w stronę Levi'a. Zadziorny błysk w zielonych tęczówkach nie mógł zwiastować niczego dobrego. Podobnie zresztą jak to, że powoli, lecz skutecznie, się do niego zbliżał.

- Co ty wyprawiasz, szczylu? - spytał chłodnym tonem głosu, gdy dzielił ich już niecały metr. - Chcesz przypadkiem spaść z tej wieży?

- Nie, chociaż byłby to zdecydowanie szybszy sposób na zejście - zaśmiał się chłopak. Nie wiedział czemu nawet w tak tragicznej sytuacji obecność Ackermanna napawała go swego rodzaju otuchą i optymizmem. Szczególnie, że posyłał mu raczej skute lodem spojrzenia, a nie czerwone serduszka czy buziaczki. Czemu w ogóle o czymś takim pomyślał?

- Sugerujesz coś, Jaeger? - tym razem w jego głosie również zabrzmiała niebezpieczna nutka, jednak Eren nic sobie z tego nie zrobił i błyskawicznie złapał kapitana pod nogi i plecy. Poczuł jak brunet zadrżał ze wściekłości przez ten gest, jednak mimo tego (i wagi Ackermanna, która przekraczała tę jego) ruszył żwawo w stronę schodów.

- Co ty robisz, Jaeger? - głos Ackermanna był zdecydowanie chłodniejszy niż lód i prawie że drżał ze złości.

- Pomagam kapralowi zejść - zielone tęczówki zabłyszczały, mimo że ich właściciel zdecydował się zrobić coś zdecydowanie bardziej szalonego niż walka z tytanem bez sprzętu do trójwymiarowego manewru.

- Jeśli mnie nie postawisz, to ja ci pomogę zaraz zejść z tego świata - odparł bez wahania Ackermann i nie dało się wątpić w prawdziwość tych słów.

Owszem, Levi mógłby po prostu siłą sprawić, że Jaeger by go puścił, jednak przez swoją nie w pełni sprawną nogę nie miał pewności, że sam nie straci równowagi. A upadek ze schodów zdecydowanie byłby bolesny. Zresztą stres i przerażenie, które właśnie wpłynęły na twarz Erena trochę tuszowały fakt, że ten idiota śmiał złapać go jak jakaś pannę młodą. A, no i nie oszukujmy się - Ackermann umiał się mścić.

- Masz trzy sekundy, Jaeger, nim twoja twarz nie stanie się szmatą do mycia tych schodów. Trzy.

Szatyn przyspieszył i zaczął wątpić, czy to rzeczywiście był dobry pomysł.

- Dwa.

Szybki oddech mieszał się z szybkim uderzaniem butów o poszczególne schodki.

- Jeden.

Eren postawił Ackermanna na ostatnim schodku i nim ten zdążył coś zrobić, rzucił się biegem w stronę dziedzińca. Czy żałował? Nie.

Na razie.

                              ***

Cisza wygodnie rozsiadła się między ośmioma sylwetkami. Każde z nich było ciekawe, co doprowadziło do tego niespodziewanego spotkania, jednak żadne nie wiedziało jak sforumować pytanie. I czy w ogóle wypada je zadać.

- Szybko i na temat: jak się tutaj znaleźliście? - jedynie Ackermann miał głęboko w poważaniu powstałe napięcie i szybko przerwał ciszę, nie mając w zwyczaju marnować na nią czasu.

Kadeci spojrzeli po sobie z zakłopotaniem. Żadne z nich nie miało ochoty nawet przez minutę opowieści być obdarowywanym przeszywającym spojrzeniem kapitana, jednak przecież nie można nic zyskać, niczego nie poświęcając.

- Od czego powinniśmy zacząć? - spytała w końcu Sasha, która grzeszyła nie tylko miłością do jedzenia, ale i odwagą, gdy sytuacja tego wymagała.

- Od chwili, w której straciliśmy kontakt ze światem.

Dziewczyna wzniosła oczy ku górze i nadęła lekko policzki, zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Cóż, więc... Dopóki nie przyjechał pułkownik Zacharius wszyscy, którzy przeżyli szukali... ludzi wśród ruin i panował chaos...

- Streszczaj się Braus, niedługo musimy ruszać - przerwał jej Ackermann, gdy dziewczyna zawiesiła się na chwilę, przypominając sobie zwłoki Connie'go.

- Po dwóch dniach przenieśliśmy się do tymczasowej siedziby w obrębie Siny, tam większości zwiadowców została odebrana broń, i nie wiem jak reszta, ale my zostaliśmy oddzieleni i dopiero po trzech dniach pozwolono nam ponownie nosić sprzęt - Jean widząc minę przyjaciółki, uprzedził ją z odpowiedzią.

- Był tam Erwin? - Kirschtein zawahał się po nagłym, choć spokojnym pytaniu Levi'a. Zmarszczył brwi i przeniósł wzrok na Sashę, chociaż zaglądał raczej wgłąb swojej głowy.

-Ani razu go nie widziałem, ale mieliśmy raczej kontakt tylko ze sobą i pułkownikiem Zachriusem... - w ostatnich słowach brunet wyczuł drobną zmianę tonu głosu chłopaka, więc od razu zadał kolejne pytanie:

- Jaki dokładnie kontakt z pułkownikiem?

Szatyn niepewnie spojrzał po przybyłych wraz z nim zwiadowcach, a następnie zacisnął delikatnie dłonie.

- Pułkownik kazał tego nikomu nie mówić... - rzekł w końcu pod niecierpliwym spojrzeniem Ackermanna.

- Ja nie jestem nikim, Kirschtein - mruknął chłodno zdenerwowany mężczyzna, jednak nie oczekiwał odpowiedzi, tylko przeniósł wzrok na pozostałą trójkę - Wam też?

Sasha, Ymir i Christa skinęły po kolei głowami, co sprawiło, że Ackermann już wiedział, że może im zaufać. Doskonale znał metody Mike i zdawał sobie sprawę, że mężczyzna ma naprawdę dobry instynkt, czy też węch.

- Co wydarzyło się, jak dowiedzieliście się o tytanach?

- Pułkownik kazał nam sprawdzić, czy wszyscy ludzie z pobliskich wiosek zdążyli się ewakuować, a następnie spotkać się z nim tutaj i po zmroku wyruszyć w drogę powrotną - Jean rozluźnił się nieco po zmianie tematu, jednak nadal był spięty jak zresztą prawie każdy, kto rozmawia z Levi'em. - Jeśli by nie wrócił... mamy wracać bez niego.

Eren widocznie się ożywił po słowach przyjaciela i mimo ostrzegawczego spojrzenia Ackermanna, zapytał go podekscytowanym głosem:

- Zauważyliście może coś dziwnego w jakiejś wiosce? Byliście w takiej niedużej, sporo oddalonej od reszty?

Jean spojrzał się na Erena jak na przybysza z innej planety, ale nie śmiał rzucić jakiejś riposty. Z pewnością nie przy Ackermannie.

- Jaeger - warknął chłodnym tonem Levi. Szatyn przeniósł na niego wzrok i rozszerzył oczy z przerażenia, widząc jego minę. Nie wiedział, co zrobił nie tak, ale już tego żałował. - Przestań pieprzyć głupoty.

Gdyby Eren tylko skinął głową i odwrócił pełen skruchy wzrok po prostu nie byłby sobą.

- Ale kapralu, to są przecież przyjaciele, oni...

- A za kogo uważałeś Brauna i Hoovera?

Trzeba było przyznać, że Ackermann trafił w sedno i chłopak momentalnie stracił jakąkolwiek chęć do rozmowy. Reszta za to wpatrywała się ze zdziwieniem właśnie w niego, ponieważ żadne z nich nie śmiało utkwić spojrzenia w kapitanie, który z trudem powstrzymał się przed przywróceniem oczami. - Kirschtein, odpowiedz na pytanie Jaegera.

Jeana zaskoczyło polecenie Ackermanna, jednak nie dyskutował.

- Nie jestem pewien, odwiedziliśmy ich kilka i robiliśmy to w pośpiechu...

- Była taka jedna! - Christa ożywiła się nagle i przerwała szatynowi. - Zdziwiło mnie to, że nie było tam żadnego człowieka, ale konie w stajniach zostały...

- Pewnie tytani się tam dostali. Była przecież zniszczona - wtrąciła się Ymir. Jej mina wyrażała jedno wielkie zwątpienie we wszystko o czym mówili.

- Ale przecież nie było tam nigdzie krwi... - zauważyła Sasha, która przypomniała sobie, jak zatrzymała się na chwilę, by wypić trochę wody. Miała wtedy trochę czasu by przyjrzeć się wiosce.

Eren przeniósł wzrok na Ackermanna, który zmarszczył delikatnie brwi i analizował wszystkie fakty w głowie. Wniosek, który nasuwał mu się do głowy był wyjątkowo irracjonalny.

- Jak dokładnie wyglądały te zniszczenia?

Zwiadowcy spojrzeli po sobie zdziwieni, jednak posłusznie wrócili myślami do chwil sprzed kilku godzin.

- Domy były zniszczone w różnych miejscach, ale chyba głównie miały dziury w dachach... - Sasha przeniosła wzrok na Jeana, a po chwili jej oczy rozszerzyły się. - I przy studni leżał jeden nieporuszający się tytan!

Wszyscy oprócz Kirschteina, który widział to razem z dziewczyną, przenieśli na nią zaskoczony wzrok, chociaż może niekoniecznie faktem o potworze, a raczej tym, że powiedziała to tonem przeznaczonym na ważne informacje.

- Co było w tym dziwnego?

- No, że on miał bardzo chude i krótkie nogi, i ręce, i nie mógł się poruszać - wyjaśniła z zaangażowaniem Sasha. - Wcześniej o tym nie pomyślałam, ale jeśli już mówimy o dziwnych rzeczach, to ciekawe jak się tam dostał?

- Z pewnością koledzy go tam przynieśli - prychnęła kpiąco Ymir, jak zwykle wykazując się swoim sceptycznym myśleniem.

Ackermann przyglądał się przez chwilę jej luźnej pozycji. Wydawała się mieć całą tę rozmowę głęboko w poważaniu, jednak jej oczy wyrażały coś zupełnie innego. Następnie przeniósł wzrok na Erena. Powstrzymał się przed westchnięciem i postanowił wyjawić ich podejrzenia, mimo że nawet w głowie brzmiały zupełnie niedorzecznie.

- Zanim dotarliśmy do docelowego miejsca, zatrzymaliśmy się w wiosce u pewnej rodziny. Tytan, który z nami walczył wyglądał jak jeden z domowników, podobnie zresztą jak ten, którego później Eren w szale zabił - streścił pokrótce, widząc jak na twarze pozostałych wstępuje zdziwienie.

- Kapralu, co masz na myśli? - spytał Gelgar po chwili ciszy.

- No chyba nie chcecie nam wmówić, że ludzie z tamtej wioski zmienili się nagle w tytany, prawda? To by musiało oznaczać, że byli kanibalami czy... - Ymir nie zdążyła dokończyć, ponieważ z wieży zbiegała właśnie w zawrotnym tempie Mikasa.

- Nadciągają tytani! - krzyknęła i przeleciała zniecierpliwionym spojrzeniem po zgromadzonych.

- Teraz? - spytał zaskoczony Eren. Na zewnątrz noc właśnie okrywała świat swoją płachtą, wiec te karykatury ludzi powinny raczej układać się do snu, nie atakować stary zamek.

- Nie ma czasu na pytania, ruszcie się - rzucił Ackermann i mimo bólu w nodze gwałtownie wstał. Inni posłali mu zdezorientowane spojrzenia, ale bez słowa podnieśli się i instynktownie sprawdzili, czy mają dobrze zapięty sprzęt.

Ich dłonie zostały mimowolnie wprawiona w nerwowe drganie prawdopodobnie przez adrenalinę swobodnie zwiedzającą krwionośne naczynia. Była niepożądanym intruzem, jednak pomimo nieprzemyślanych odczuć, potrafiła stać się najlepszą przyjaciółką chociażby na polu walki. Bo przecież nic nie motywuje lepiej komórek organizmu niż jej niezapowiedziana wizyta.

Dźwięk poruszanych pod wpływem ruchu sprzętów do trójwymiarowego manewru jednostajnie rozbrzmiewał po wnętrzu starego zamczyska, zdawając się kraść przestrzeń między wcześniej swobodnymi cząsteczkami. Z każdą chwilą coraz bardziej ocierały się o siebie, tworząc atmosferę, którą można by ciąć nożem. Szkoda jednak, że to nie ona wyzywała ich na niepewny pojedynek.

Wydychane drobinki dwutlenku węgla zetknęły się z temperaturą typową dla letniego wieczoru i zaczęły krążyć niewidoczne dla ludzkich oczu. Poruszane przez wiatr biernie przypatrywały się spiętym sylwetkom i rozszerzonym w napięciu źrenicom. Nie były w stanie jednak dostrzec zdeformowanych bestii, których nogi niezbyt szybko, jednak stanowczo kierowały w stronę okrytej atmosferą tajemniczości wieży. Chora radość malująca się na ich obliczach sprawiała, że ich karykaturalne sylwetki nabierały niebezpieczeństwa i wywoływały paniczny strach. Chociaż możliwe, że zadecydowała o tym też świadomość stale odbijająca się o zmęczone komórki mózgu. To ona sprawiała, że wiernym towarzyszem adrenaliny stawały się lodowate dłonie paniki.

- Jakim prawem oni mogą się teraz ruszać? - spytał zaledwie po kilku sekundach Kirschtein, chociaż ich otępione umysły odebrały je jako swego rodzaju wieczność - pełną tortur zadawanych przez własny umysł.

- Z pewnością nie boskim - szepnął Gelgar, jednak żadne z nich nie przywiązało szczególnej wagi do tych słów. Wiele bardziej przerażało ich uczucie odbieranej wolności przez nieprawdopodobną ilość krwiożerczych bestii.

- Ile macie gazu? - Ackermann nie wahał się nawet przez moment i gdy tylko jego oczy zarejestrowały sytuację, mimo poczucia bezsilności, spróbował przejąć kontrolę nad wydarzeniami.

Wszyscy mieli zaledwie połowę zawartości butelki. Wcześniejsze walki i brak możliwości uzupełnienia tej niesamowicie przydatnej substancji stał się w tamtej chwili zdecydowanie gorszym wrogiem od otępionych głodem tytanów.

- Ja i Jaeger nie możemy walczyć - kolejna szpilka wbijająca się w najczulszy w sercu punkt. Poczucie bezsilności i tragizmu przeszyło ich organizmy, przez chwilę nawet iskierka buntu i niedowierzenia, jednak nie było wystarczająco czasu by zdążyła zabłysnąć.

- Heichou, ale ja mo...

- Nie możesz, Jaeger - mężczyzna stanowczo mu przerwał, wręcz z wrogością w głosie, chociaż tylko on wiedział, że była ona kierowana jedynie do niego samego. - Minęło zaledwie kilka godzin od twojej ostatniej przemiany, podczas której, przypominam, straciłeś kontrolę, a sprzętu nie masz - zaciętość w kobaltowych tęczówkach wyszła na przeciw determinacji w tych zielonych, które zbyt ceniły przyjaciół i pragnęły zemsty by odpuścić. Dlatego Ackermann nie wahał się przed kolejnymi wypowiedzianymi stanowczym i chłodnym tonem głosu słowami, mimo że poświęcał na nie cenny czas. - Koniec tematu.

Pewne siebie spojrzenia jeszcze przez chwilę krzyżowały się ze sobą, jednak czas zdecydowanie nie litował się nad nimi tej nocy.

- Kapitanie, co robimy?

***

Świst lin i głuchy dźwięk haków wbijających się w kamienne szczeliny przeszywał nocne powietrze na przemian z nieludzkimi wrzaskami. Serca pompujące krew w wręcz szalonym tempie dławiły się zabijaną nutką nadziei i rozpaczy, jednak mięśnie nie zatrzymywały się ani na chwilę. Żadne z nich nie wiedziało czy paliły ich bardziej zmęczone organizmy czy może świadomość, że bez Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości przegrają. Przynamniej tak było na początku.

Każdy z nich kierował się swoimi własnymi priorytetami; obroną kogoś ważnego, zemstą lub chęcią przetrwania. Żadne mimo strachu nie zdecydowało się na hańbiący odwrót bądź poddanie się. Można by nawet powiedzieć, że mimowolnie zgrali się w idealnym rytmie uśmiercania wspólnego wroga. Obawa mimo zmęczenia i kończącego się gazu zaczęła wyparowywać z żył niczym martwe ciała tytanów. Szybkie oddechy mieszały się z gorącymi kłębami wody w stanie gazu, a gdy wreszcie liczba wrogów zaczęła się przerzedzać, w oczach zabłysnęła nutka satysfakcji i nietłumionej nadziei.

- Ile gazu ci zostało? - czarne włosy dziewczyny zafalowały pod wpływem powiewu wiatru, ale jej oczy były skupione na blondynie wiszącym obok.

- Wystarczająco - odparł szybko chłopak, lustrując uważnym spojrzeniem okolicę. Kilka metrów pod nimi znajdował się wyciągający w ich stronę zachłanne kończyny tytan, jednak przynajmniej w tej chwili im nie zagrażał. - Mikasa, myślałem o tym, co powiedział nam kapitan Levi.

Dziewczyna zmarszczyła delikatnie brwi, zastanawiając się czemu chłopak mówi jej o tym akurat w tej chwili, jednak nie przerwała mu, chłopak przecież zawsze wiedział co robić.

- Jeśli rzeczywiście to ludzie są tytanami... - blondyn zagryzł wargę z szybko bijącym sercem. Jego teoria nie była dokończona, jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że zawdzięcza życie jedynie Mikasie. Gdyby nie jej ochronne ostrza, już dawno jego ciało znajdowałoby się we wnętrznościach jednej z bestii. Musiał zatem jak najszybciej podzielić się swoimi przemyślniami z kimś, kto na pewno przeżyje. Nawet jeśli to zalewało go falą strachu i świadomości, że wypowiadając te słowa przypieczętowuje swój los. - To może oni czegoś od nas chcą? Przecież chyba nie zjadali by nas bez żadnego powodu? Nie wiem, może po zjedzeniu określonej ilości ludzi coś zyskują, może nawet człowieczeństwo.

Dziewczyna zlustrowała spokojną twarz przyjaciela i przeniosła wzrok na spragnionego ich ciał tytana. Jego zdeformowana twarz jedynie w małym stopniu przypominała człowieka, jednak co jeśli gdzieś w środku posiadał jego duszę, opętaną diabelską żądzą odzyskania tego, co mu zabrano?

- Ale jak oni by przemienili się w tytanów? Przecież nie z własnej woli, prawda? Żadne z nas nie przemienia się ot tak w tytana...

- Wiem, myślę, że ktoś im pomógł... - zaczął chłopak, również przenosząc wzrok na krwiożerczą bestię, która w tej chwili wydała się być wyjątkowo mu podobna. - To, że tamta wioska było sporo oddalona od innych i dość blisko muru nie może być przypadkiem. Może jakiś tytan, o którym nie wiemy, posiada umiejętność przemiany ludzi w te bestie?

"Ale czy w takim przypadku zabijając ich, stajemy się mordercami, a nie wybawcami?"

Żadnemu z nich nie było jednak dane wypowiedzieć swoich wątpliwości na głos.

Nagły, boleśnie atakujący bębenki hałas brutalnie zerwał między nimi kontakt, chociaż to nie on stał się ucieleśnieniem ich koszmarów. Panika nie zdążyła nawet zawładnąć ich organizmami, nie mówiąc już o determinacji do działania. Zbyt skupieni na rozmowie i tytanie pod nimi nie zdążyli wydać odpowiedniego rozkazu swoim mięśniom. Odłamki rozkruszomego głazu i szczątki wieży, w którą te uderzyły złączyły się w bezładnym tańcu nieprzynoszącym szczęścia nikomu. Chociaż bestia podobna do tytana, jednakże pokryta futrem, przybrała na swoją twarz wyjątkowo nieurodziwy uśmiech. Nie zdawało się jej to jednak wystarczyć, ponieważ olbrzymia dłoń już kruszyła kolejną skałę i wyrzuciła jej odłamki w nocną przestrzeń.

Mikasa widziała jedynie oczy. Rozszerzone w szoku, ponieważ nic więcej nie zdążyło ich zabarwić. Chyba że w chwili, gdy na ciele blondyna zaciskały się żółte zęby, jednak tego nie była w stanie określić - te jej pokryły się wodną otoczką rozmywającą obraz.

- Armin! - pełen rozpaczy wrzask został zagłuszony przez głaz zabijający ich jedyną możliwość ucieczki - konie.

***

Levi wydał Erenowi rozkaz zachowania czujności. Po tym zagościła między nimi pełna niezręczności cisza. I tu nie chodziło o to, że czuli się w swoim towarzystwie źle, bo możnaby powiedzieć, że ostatnio nawet lepiej niż by wypadało, jednak młode, pełne determinacji serce chłopaka po prostu rwało się do walki. Chłopak nigdy nie przepadał za z pozoru bezczynnym staniem; preferował działanie i to w pełni tego słowa znaczeniu. Tym bardziej, że nie umiał zbyt długo skupić się na obserwowaniu otoczenia, a należałoby wspomnieć, że obecność Ackermanna raczej go rozpraszała niźli motywowała. Jak to się stało, że jeszcze tego samego dnia pozwolił sobie na popełnienie jednej z największych głupot w swojej karierze zwiadowcy, a teraz obserwował pogrążone w walce sylwetki przyjaciół? Przyjaciół, którym nie mógł pomóc.

Chociaż nie w jego opinii. On cały palił się do walki, jego serce wciąż podjudzało płomień, który rozprowadzał ogień po całym jego ciele. Czuł te iskry przepływające przez jego organizm i wiedział, że jedynie ruch mógłby je oswoić.

Niestety, po kilku minutach umysł przestał współpracować z ciałem i zaczął przejmować się rzeczami zgoła innymi niż chęć do rzucenia się w wir walki. Oh, jakże z perspektywy czasu wydawało mu się to głupie. Jednak wiek nastoletni właśnie tym się chyba charakteryzuje. Niby wstąpili do wojska, mieli szybko dorosnąć i zachowywać się dojrzale, ale ciężko przykryć hełmem powagi młodą duszę, która wciąż skacze i wyrywa się w różne strony. Bo są takie rozterki i błahostki, którymi przejmuje się każdy nastolatek, chociaż chyba razem z wejściem w dorosłość zupełnie o nich zapomina.

Eren zaczął myśleć o tym, co go łączy z kapitanem. Tak, podczas gdy jego przyjaciele narażali swoje życia, a sam mężczyzna z szybko bijącym sercem wypatrywał zagrożenia, znudzony mózg szatyna uznał, że to idealna okazja. I na początku, uwierzcie, że Eren chciał odrzucić ten temat na bok i dalej czuć jak jego organizm jest pożerany przez miliony iskierek, jednak on za każdym razem powracał jak bumerang. W rytm z pozoru spokojnego oddechu kapitana.

Eren żałował swojego szczeniackiego zachowania, chociaż samo w sobie nie było ono definitywnie złe. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że szlachetne, lecz z pewnością zmieniłby zdanie, gdyby tylko znał kontekst. Jaeger sam nie wiedział, co nim kierowało (ani tym bardziej, co sprawiało, że jego umysł roztrząsał tak mało, mimo wszystko, ważną sytuację), ale może zwyczajnie potrzebował jakiegoś rozluźnienia w obliczu tych wszystkich wydarzeń. Gdyby miał w najbliższym czasie umrzeć, pewnie przestałyłby żałować i potraktował ją jako jedną z ostatnich szczęśliwych chwil spędzoną w towarzystwie... Kogo tak właściwie? Kim był dla niego Levi Ackermann? Zwykłym przełożonym raczej nie byłby skłonny go nazwać, jednak ich "więź" nie była tak silna, by określić ją jako coś więcej...

- Heichou, skończył mi się gaz - nagle obok nich pojawiła się Nanaba, której dzisiaj można było przypisać zdecydowanie najwięcej zabitych tytanów. Jej oddech pędził, jakby gonił go opętany głodem tytan, a ciało zrosił pot i gdzieniegdzie krew. Eren nie wiedział, czy należała ona do zdyszanej zwiadowczyni, czy jednak do bestii, a nie zdążyła jeszcze wyparować.

- Weź mój - odparł pewnie mężczyzna i bez chwili zwłoki podszedł do kobiety. Eren obserwował przez chwilę spokojne ruchy obu postaci, czując gryzące wyrzuty sumienia. Przez jego bezmyślność i rozproszenie zostali pozbawieni pełnej butli gazu, dzięki której mogliby pozbawić życia niejednego tytana. A co się z tym wiąże, powróciły też myśli dotyczące pobytu nad rzeką...

Dość!

- Heichou, ja mogę walczyć! - głos Erena praktycznie od razu przerwał ciszę opadającą na ich barki po odejściu Nanaby.

Ackermann przeniósł na Jaegera naznaczone zdziwieniem spojrzenie, jednak nie sprawiło to, że przestał być nieugięty.

- Nie ma dyskusji, dzieciaku - jego ton był chłodny, ledwo kryjący stres i gorycz przejmujące kontrolę nad ciałem.

- Ale, kapralu, mam tak po prostu patrzeć na śmierć przyjaciół?

- Wolisz patrzeć na swoją śmierć? - lód zawarty w spojrzeniu i głosie mężczyzny sprawił, że chłopak na chwilę zamarł w bezruchu. - Nie masz sprzętu, a zaledwie kilka godzin temu przemieniłeś się w tytana, którego nawet nie umiałeś kontrolować. Co jeśli zamiast pomóc, byś doprowadził na nich śmierci?

Szatyn zacisnął usta w linię i odwrócił wzrok w stronę Mikasy i Armina, którzy byli właśnie pogrążeni w rozmowie. Co jeśli kapitan miał rację?

- Nie straciłbym kontroli, wtedy po prostu byłem... opętany chęcią zemsty - "bałem się o ciebie".

- A teraz nie jesteś? Czy gdy chciałeś wstąpić do Korpusu Zwiadowczego to nie zemsta była twoim celem?

Ackermann tak właściwie nie chciał przypominać tego chłopakowi, ale nie miał czasu na zastanawianie się nad odpowiedzią, nie gdy życie jego podwładnych było stawiane na szali. Toteż nie dając milczącemu szatynowi więcej czasu, zapytał wprost:

- Ufasz mi?

Serce Erena chciało od razu krzyknąć "oczywiście"! Nie zawahałoby się nawet sekundy i miałoby absolutną pewność, że to co mówi nie jest kłamstwem, jednak umysł wiedział, że odpowiedź twierdząca będzie równoznaczna z odrzuceniem wizji pomocy przyjaciołom, a przecież to było jego priorytetem. Wszystkie jego zamiary opierały się przecież właśnie na miłości do bliskich.

Eren nie zdążył podjąć żadnej decyzji, nie zdążył obarczyć swojego sumienia niezmywalnym piętnem. Chociaż tak naprawdę zrobił to, zaczynając rozmowę z kapitanem i pozbawiając ich obu czujności. Rozkruszony głaz uderzył w wieżę i zachwiał jej stabilnością jakby była to krucha budowla z klocków. Szok wymalował się na ich twarzach, niczym najgorszy wróg, czy też obiekt strachu, zawładnął na kilka sekund ich umysłami. A ta chwila wystarczyła, by hałas spowodowany głazami zmieszał się z krzykiem rozpaczy i bezsilności, niewyraźnym wśród reszty dźwięków. Eren tak naprawdę nie był pewny, czy to nie tylko wymysł jego wyobraźni, która wierzyła, że takie odreagowanie sytuacji idealnie by się z nią komponowało. Jednak nie to było teraz najważniejsze.

Jego oczy automatycznie zaczęły oceniać wielkość strat, podczas gdy te Ackermanna szukały źródła zagrożenia. Oh, ileż on to razy później przeklinał siebie, że nie zwrócił uwagi na przygotowującego się do rzutu piętnastometrowego potwora. Nawet nie zauważył kiedy okryty futrem tytan zdążył wspiąć się na mur, wykorzystując swoje długie pazury. I stąd mógł dostrzec wyraźne ślady jego przeprawy widniejące na przedtem gładkiej ścianie. Powinien był zachować czujność. Nie powinien był przywiązywać tak wielkiej wagi do odpowiedzi Erena i wyczekiwać na nią niczym dziecko na urodzinowy prezent. To były przecież oczywiste wybory, które wcześniej jego umysł podejmował automatycznie, instynktownie. Czy pobyt z Erenem aż tak wiele w nim zmienił?

Kobaltowe tęczówki spokojnie, ale błyskawicznie zlustrowały ogrom strat, zaciskając usta w cienką linię.

- Uważaj! - pełen paniki głos Erena sprawił, że przestawił ciało w stan gotowości, ale już po chwili leżał przygnieciony ciałem nastolatka. Nie zdążył jednak wyrazić swojego szoku, czy też niezadowolenia, ponieważ uniemożliwił mu to dźwięk kolejnego deszczu odłamków skalnych. Grunt pod nimi zadrżał, a po chwili usłyszeli głośny huk spadającej część wieży. Teraz krawędź znajdowała się jedynie pół metra od nich.

Ackermann nie tracąc czasu na bezwładne leżenie, szybko, lecz sprawnie zrzucił z siebie nastolatka i wstał, przenosząc wzrok na uśmiechającego się stwora, który chwilę później bezwładnie legł na murze i zaczął parować.

Niestety, nie zdążył znaleźć na to rozsądnego rozwiązania czy choćby się mu dokładnie przyjrzeć, ponieważ jego uwagę przysłoniły kolejne niespodziewane wydarzenia.

Głośno wykrzyczane imię, a następnie znajomy, złoty błysk.

***

Promienie słońca, które beztrosko wstało, mimo wydarzeń w ruinach zamku, oświetlały olbrzymie palce zaciskające się na budowli i powodujące kolejną sieć niepozornych pęknięć. Wyglądały niczym starannie utkana pajęczyna, tyle że rozrastająca się w zastraszającym tempie. Twarda struktura wydała z siebie niezadowolony pomruk, wskazujący na jej zdenerwowanie i koniec biernego przypatrywania się poczynaniom tytana. Cierpliwie odczekała aż upierdliwa istota oderwie od niej jedną dłoń, by umieścić ją na znajdującym się kilka metrów wyżej miejscu, a następnie, z bólem, jednak też z satysfakcją pozwoliła sieci pęknięć rozdzielić z nią część budulca. Dłoń pechowca na marne szukała oparcia i opuściła powierzchnię muru razem z jego drobnymi cząsteczkami.

W zielonych oczach zabłysnęło zdziwienie, a niecałą sekundę później również panika, która nakazywała, wręcz rozpaczliwie, szukać nowego miejsca oparcia. Niestety, starania te okazały się zupełnie nieskuteczne i za sprawą niepokonanej grawitacji ciało zaczęło zmierzać ku bolesnemu zderzeniu z powierzchnią ziemi.

Proces ten jednak nie trwał długo. Już chwilę później czyjaś silna dłoń zacisnęła się na tytanowym przedramieniu. Jej twarda struktura nieprzyjemnie drażniła skórę, co w takiej sytuacji nie ściągnęłoby na siebie uwagi, gdyby nie fakt, że tylko jedna znana Erenowi "osoba" mogła mieć tak szorstki uścisk.

Chwila bezwładnego wiszenia przy murze nie trwała zbyt długo, ponieważ już kilka sekund później mięśnie pomocnej ręki napięły się i sprawiły, że z każdą sekundą chłopak był coraz bliżej pierwotnego celu.

- Kurwa - krótkie, lecz wyjątkowo treściwe słowo wydobyło się spomiędzy ust mężczyzny kryjącego się wśród bujnych, brązowych włosów. Bez wahania chwycił za błyszczące ostrze i szybko wykonał kilka niezbędnych cięć, by uwolnić chłopaka spomiędzy gorących tkanek. Nim ciało Tytana Atakującego legło na nagrzanej przez letnie słońce powierzchni muru, Levi Ackermann już dyskretnie opuszczał sie na sprzęcie do trójwymiarowego manewru ku odległemu podłożu. Ciążące, rozgrzane ciało chłopaka absorbowało całą jego uwagę, więc nadał im tempo wolne, dające pewność, że nagłe szarpnięcie linki, zwiastujące koniec jej długości, nie będzie powodem ich nagłego upadku. Dlatego też dopiero po chwili zerknął w górę i zauważył stojącego na krawędzi muru Tytana Opancerzonego i nikogo innego jak Bertholdta Hoovera na jego prawym ramieniu. Po chwili jednak ich widok przysłoniło, rzucone ze złością, parujące ciało.

Brunet przycisnął siebie i Erena do chłodnej ściany, jednakże gorące powietrze, którym emanował spadający obiekt i tak zachwiało ich sylwetkami. Gdy linka się uspokoiła, Levi przeniósł wzrok na tytana, w którego inteligentnych oczach widniała złość. Jego dłoń wystrzeliła w dół, a Ackermann szybko wrócił do opuszczania siebie i nastolatka w stronę ziemi. Mogli po prostu bezwładnie opaść te kilkadziesiąt metrów i narzucić lince zatrzymanie się tuż nad glebą, jednak było to ryzykowne. Z drugiej strony mimo starań Ackermanna opancerzona ręka szybko zmniejszała dystans pomiędzy nimi. Zbyt szybko.

Niestety, zabrakło czasu na zmianę decyzji, którą zdecydowanie utrudniał ciężar nastolatka. Gdyby go puścił zapewne udałoby mu się wyjść bez szwanku. Być może później udałoby mu się go uratować... Gdyby tylko miał jeszcze odrobinę gazu... Chociaż jeśli tytan złapie ich obu nie będzie już żadnej nadziei na przetrwanie.

Coś nagle szarpnęło ich ciałami. Levi poluźnił uścisk i z zimną krwią spojrzał w górę, by dostrzec rzucany na nich cień. Olbrzymie palce już prawie ich chwyciły, gdy kilkadziesiąt centymetrow od nich zatrzymały się. Levi na chwilę zastygł w bezruchu, podobnie jak ta śmiercionośna dłoń. Wyczerpali długość linki, a Ackermann czuł, że gwałtowniejszy ruch, jakim byłoby przeniesienie haka w niższe miejsce, mógł ponownie wprawić wroga w ruch. Więc czekał, modląc się by powoli wysuwający mu się z rąk Eren magicznie się ocknął.

Jedna sekunda, dwie, trzy...

Ręka powoli cofnęła się i już po chwili zniknęła z ich pola widzenia. Tytan Opancerzony nawet nie posłał im ostatniego spojrzenia, po prostu odszedł.

Levi błyskawicznie otrząsnął się ze zdziwienia i już miał ponownie zacząć opuszczać ich w dół, gdy jego wzrok spoczął na, zrobionej przez Erena, wyrwie w murze. A dokładniej na ukazanych przez nią czerwonym tkankom.

Cóż... Jak samopoczucie?

~4700

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro