29. Ciało - "Wystarczy uderzyć jeszcze raz."
Wszystko działo się przerażająco szybko. Pospieszne działania stały się zlepkiem ułamków sekund i nagłych ruchów decydujących o życiu i śmierci. Pasy za każdym razem ocierały się o skórę, ale tak małostkowy fakt pokrywał się mgłą zapomnienia w tłumie wszystkich innych bodźców. Myśli pędziły w szalonym tłumie po głowie, mimo że organizm próbował je wyciszyć, by móc się w pełni skupić na działaniu. Ale czy na dłuższą metę miało ono sens, gdy z kolejnymi chwilami miały się pojawić następne hordy tytanów?
Pierwszym co postanowili zrobić po odnalezieniu reszty zwiadowców było udanie się do tymczasowego miejsca zamieszkania. Było to ryzykowne, ale zdecydowanie mniej od uciekania stąd bez koni.
- Siedmiometrowiec! - krzyknęła Mikasa i błyskawicznie skierowała się w tamtą stronę w czasie, gdy Armin wbiegał do domku po jakieś ubrania dla Erena. Niebieskie oczy uważnie prześledziły pomieszczenie i ku uldze właściciela nie zobaczyły nic podejrzanego. Blondyn szybko chwycił pierwszą lepszą torbę i zgarnął kilkanaście ubrań z szafy, nawet nie patrząc czyje one są. Takie rzeczy jak rozmiar zupełnie traciły znaczenie, gdy na szali stawiano życie.
Kiedy już kierował się do wyjścia, w progu nagle pojawił się czterometrowiec, patrząc na niego z lubieżnym uśmiechem. Nastolatek na początku zamarł przerażony, ale następnie rzucił torbę na bok i wyjął ostrza, gorączkowo rozglądając się po pomieszczeniu. Co prawda udało mu się dzisiaj zabić dwóch tytanów, ale to dzięki pomocy Mikasy i nie miał wtedy tak ograniczonego pola działania. Adrenalina zwiększała swoje stężenie w jego żyłach z każdym krokiem potwora, a wszystkie pojawiające się w jego głowie plany nie miały zbyt wielkiego sensu.
Zaczął się cofać, aż jego plecy nie napotkały ściany, a do głowy nie przyszedł szalony pomysł. Niebieskie tęczówki z inteligentnym błyskiem wptrywały się w wyszczerzone zęby i puste oczy. Czuł, że potwór zaraz rzuci się kierowany obezwładniającym zmysły głodem, by go pożreć.
Jeszcze tylko sekunda...
Chłopiec odkoskoczył w chwili, gdy tytan wystrzelił w jego kierunku, a jego zęby uderzyły o siebie z charakterystycznym dźwiękiem. Nadzieja wkradła się do młodego serca, jednak długie ręce ścisnęły ją tak samo jak dłoń Armina.
Potwór pociagnął blodnyna w swoją stronę, wyjmując głowę z porozbijanych desek. Na jego wargi znowu wpłynął uśmiech zwiastujący rychłą śmierć, już wyciągającą swe zimne dłonie ku Arlertowi.
Błysk determinacji.
Tyle wystarczyło, by blondyn z krzykiem uniósł wolną dłoń i zamaszystym ruchem odciął tę potwora. Krew trysnęła na wszystkie strony, a Armin nie myśląc nad swoimi ruchami, wbił ostrza w tytana i ciął na oślep. Następnie nim potwór zdążył się zregenerować, chwycił torbę i wybiegł z budynku, nie zwracając uwagi na plamiącą jego skórę krew.
- Arlert, co tak długo? - chłodny głos Ackermanna wypłoszył większość adrenaliny krążącej w jego żyłach i powodującej charakterystyczny szum w uszach. Nie uraczył jednak zwiadowców żadnym słowem i szybko wsiadł na konia, w dłoni ściskając torbę z ubraniami niczym skrab, dla którego zaryzykował życie.
***
- Heichou, czy mur Sina nie jest w drugą stronę?
Nanaba rozejrzała się i zlustrowała pewnym wzrokiem otoczenie. Kilka metrów za nimi leżał parujący tytan, ale w zasięgu ich wzroku nie było żadnego jego żywego krewnego.
- Jest - krótka odpowiedź mężczyzny zbiła nieco zwiadowców z tropu, ale jego obojętny ton głosu zapewnił ich, że kapitan wie, co robi.
- Więc czemu jedziemy w drugą stronę? - spytała Mikasa, nawet nie kryjąc się z niechętnymi spojrzeniami w kierunku Levi'a.
- Nie starczy nam gazu i ostrzy, żeby przedostać się w dzień do dystryktu. Jeśli rzeczywiście jest wyrwa w murze, to możliwe, że na terenie muru Rose są setki tytanów. Beze mnie i Erena nie macie żadnych szans, żeby sobie z nimi poradzić.
- Nie mówiąc już o tym, że nawet jeśli przeżyjemy, to możliwe, że skończy nam się cały gaz, a wątpię, żeby otworzyli nam bramę, gdy po drugiej stronie grasują te monstra - dodał Armin, który już wcześniej miał podobne przemyślenia.
- Dobrze myślisz, Arlert - pochwalił go brunet, przyśpieszając. Teraz liczyła się każda sekunda.
- Czyli gdzie jedziemy? - spytała dziewczyna, kątem oka widząc jak oczy Armina błyszczą radością z pochwały.
- Do opuszczonego zamku niedaleko muru. Poczekamy tam na noc i wtedy wyruszymy.
Po tych słowach zapadła cisza i każdy skupił się na drodze, wypatrując potencjalnych wrogów. Jedynie Ackermannowie co jakiś czas zerkali na nieprzytomnego Erena, który w samej koszulce siedział na koniu razem z Levi'em. Nie było czasu narzucić na niego czegoś więcej, a fakt że nie było z nim żadnego kontaktu, z pewnością nie pomagał. Mikasa już na początku zaoferowała swoją pomoc, ale ku jej niezadowoleniu, Ackermann stwierdził, że skoro nie dane jest mu walczyć, lepiej żeby pilnował chłopaka i w razie zagrożenia ratował się razem z nim ucieczką.
Mężczyzna nie był jednym z tych, dla których odwrót był hańbą. Ludzie popełniają błędy i to całkowicie normalne, że czasem trzeba dokonać takiego właśnie wyboru. Nie oznaczało to jednak, że to lubił. Był gotowy uciekać, jeśli było to najrozsądniejsze rozwiązanie, ale nienawidził patrzeć na zostawianych towarzyszy. Dlatego nigdy się nie odwracał. Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości nie mógł przecież w kryzysie pozwolić sobie na wyrzuty sumienia.
***
Obłoki pary unosiły się powoli ku górze, wyznaczając miejsce wiecznego spoczynku kolejnego tytana. Promienie słoneczne błądziły między nimi niczym człowiek w mgle i chociaż tam nie zostawiały po sobie śladu. Chociaż martwe ciało emanowało takim ciepłem, że były już one zupełnie zbędne.
- To ostatni! - zawołał Gelgar i ponownie usiadł na swoim rumaku. Ackermann skinął głową i uniósł wzrok na zamek, od którego dzieliło ich już tylko kilkadziesiąt metrów. Był pewien, że wręcz roi się tam od kurzu i różnych innych zanieczyszczeń, jednak niestety nie było czasu na gruntowne porządki, a i tak okazałyby się one bezsensownym wysiłkiem. Bo kto inny zatrzyma się w starej budowli na zajętym przez tytanów terenie?
- Ackermann, Arlert, sprawdźcie czy na dziedzińcu i w stajniach nie ma żadnego zagrożenia! - rozkaz bruneta sprawił, że młodzi zwiadowcy przeszli z kłusu do galopu i wyprzedzili pozostałą czwórkę.
Kapitan przyjrzał się pogrążonemu we śnie młodzieńcowi i nieco głośniej wypuścił powietrze. Pozycja w jakiej tkwili od ponad godziny była dla niego wyjątkowo niewygodna, jednak nie w jego zwyczaju było narzekanie. Noga pulsowała boleśnie z każdym ruchem konia, a opierający się o niego chłopak jedynie to potęgował. Chociaż w głębi siebie czuł, że bolałoby go chyba bardziej, gdyby to ktoś inny bronił jego, teraz bezbronnego, ciała. Nie potrafił wytłumaczyć wyobrażenia drobnych igiełek wbijających się w jego serce niczym w poduszeczkę; z przyjemnością nie miało to jednak nic wspólnego. I doskonale wiedział, że to wszystko zasługa właściciela pewnych intensywnie zielonych tęczówek...
- Czysto! - dobiegł ich krzyk z wnętrza zamku, więc Ackermann skupiając się na bardziej przyziemnych kwestiach, przejechał próg podniszczonego wejścia.
***
- Do zmroku została jakaś godzina. Jaeger się jeszcze nie obudził?
- Nie, sir.
Wzrok Mikasy od razu przeniósł się na pokój, w którym umiejscowili śpiącego szatyna. Najchętniej by tam przy nim cały czas była, ale wiedziała, że musi dostosować się do trudnej sytuacji.
- Nanaba, Ackermann, wy teraz bierzecie wartę, ja idę obudzić Jaegera - po wydaniu rozkazu, Nanaba zasalutowała, ale Mikasa zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc sensu drugiej części wypowiedzi.
- Heichou, a nie lepiej, żeby Eren jeszcze odpoczął? Pewnie jest wy...
- Musi być gotowy, jeśli coś się stanie, nie będziemy znowu go taszczać jak worka ziemniaków - przerwał jej i zaczął, mimo starań, kuśtykać w stronę pokoju. Już nawet nie licząc bolesnego zderzenia nogi z drzewem, później jej nie oszczędzał i teraz, gdy jego ciało wiedziało, że są chwilowo bezpieczni, nie chciało już udawać w pełni sprawnego.
- A nie powinieneś najpierw opatrzyć swojej nogi, sir? - spytała dziewczyna, czując satysfakcję zalewającą jej serce. Kapitan może i był dumny, ale nie głupi; wiedział jak bardzo zdrowie jest ważne i że nie można go lekceważyć.
- Jaeger jest synem lekarza, on się tym zajmie - odparł bez mrugnięcia okiem, co dziewczynę momentalnie zamurowało. Satysfakcja opuściła jej ciało szybciej niż odwaga kadetów na widok tytana.
Że niby Eren miał dotykać tego bezdusznego kata? Już wolała sama to zrobić, mimo że ją ciarki nawet na myśl przechodziły.
- Ja też wychowywałam się pod opieką doktora Jaegera, mogę pomóc... - rzekła, mimo że te słowa ledwo przeszły jej przez gardło.
-Aż tak bardzo chcesz mnie dotknąć, Ackermann? - chłodny ton głosu i bezpośredniość mężczyzny wstrząsnęły brunetką, która w szoku rozchyliła usta. Dopiero po chwili dotarł do niej sposób w jaki można było odczytać jej wypowiedź. Odwróciła wzrok i zaczerwieniła się, niewiadomo czy to z zażenowania czy wściekłości. Powstrzymała się przed odpowiedzią "nawet przez patyk bym nie chciała", tylko zdecydowała się na krótkie:
- Nie, sir.
- Doskonale, a takim razie przydaj się do czegoś i idź na wartę - w głosie Ackermanna zabrzmiała mała nutka kpiny, którą wyczuła jednak tylko Mikasa. Zacisnęła zęby i pięści, ale nie odezwała się już więcej.
Brunet, ku jego irytacji wolnym, krokiem wszedł do pokoju, w którym spał szatyn i zmarszczył brwi, widząc go wpatrującego się w sufit. Zamknął za sobą ostrożnie drzwi, jednak te i tak zaskrzypiały, co sprawiło, że Eren przeniósł na niego swój wzrok.
- Obudziłeś się wreszcie - mruknął i oparł się o ścianę. Chłopak przetarł oczy i podniósł się powoli na pozycji siedzącej. Przyjrzał się dokładnie Ackermannowi i ze zdziwieniem zarejestrował, że ma na sobie za dużą koszulkę, a jego pasy od sprzętu do manewru są poluzowane.
Spróbował coś powiedzieć, ale z jego ust wydobyło się tylko chrząknięcie. Jego gardło usilnie potrzebowało wody.
Ackermann niechętnie odepchnął się od ściany i pokuśtykał w stronę niewielkich zapasów, które posiadali. Czuł na sobie zdziwione spojrzenie zielonych oczu i już wiedział, że od razu po wypiciu wody chłopak spyta, co mu się stało.
Podał Erenowi naczynie, nawiązując z nim kontakt wzrokowy, jednak dość szybko go przerwał i usiadł na kawałku jakiegoś materiału z powodu braku krzesła.
- Heichou, co ci się stało?
- Zacznijmy od tego, ile pamiętasz - brunet zignorował jego pytanie, ale chłopak posłusznie zmarszczył brwi i już po chwili na jego twarz wpłynęła czerwień.
- Ostatnie, co pamiętam to... - przerwał na chwilę i zagryzł wargę, a na jego twarzy pojawił się ledwo zauważalny smutek. Brunet jednak patrząc na rumieńce, westchnął cicho i ukrócił męki szatyna.
- Wiem, co masz na myśli, wrócimy do tego kiedy indziej - na ich barkach spoczęła właśnie niczym nie przypieczętowana, jednak ciążąca obietnica. Żaden z nich nie miał ochoty jej składać, ale obaj zdawali sobie sprawę, że nie mogą już tego zostawiać tak jak jest.
- Nie o to mi chodziło - po chwili ciszy, Eren przypomniał sobie, co chciał powiedzieć. - Ostatnim co pamiętam to... Agnes.
Kapitan zmarszczył brwi i przyjrzał się nastolatkowi, który pewnie patrzył mu w oczy.
- Masz na myśli tamtego tytana?
- Tak, Heichou, czuję, że to była Agnes - w głosie chłopaka dało się wyczuć smutek, ale i pewność.
- To że miała tego samego koloru włosy i oczu nic nie znaczy. Jak niby Agnes miałaby stać się tytanem?
- A co ze mną? Ja też nagle stałem się tytanem. Reiner i Bertholdt też. Istnieją ludzie z taką mocą - oczy Erena zabłysnęły, a na twarz wpłynęła determinacja.
- Ale to był bezmyślny tytan, to nie to samo - zaprzeczył zdecydowanie Levi, chociaż do jego serca również wkradły się wątpliwości.
- A co jeśli są ludzie, którzy mogą się właśnie takimi stać?
- Ale jaki by mieli w tym sens? Skąd Agnes miałaby taką moc? Przecież to jeszcze dziecko. Zresztą gdy zabiłeś tamtego tytana, wyparował jak wszystkie. Idąc twoją teorią, wszyscy tytani mogliby być ludźmi, a to absurdalne.
Po tych słowach zapadła cisza przerywana jedynie równomiernymi oddechami.
- A czy możemy chociaż się upewnić, że mieszkańcom tamtej wioski nic nie jest?
- Jeśli będzie to w ogóle możliwe, na razie nasza sytuacja jest gówniana - odparł Ackermann i przeniósł wzrok na bolącą nogę.
- Co wydarzyło się, gdy spałem?
- Najprawdopodobniej powstała wyrwa w murze Rose, tytani sieją spustoszenie, ale nie mamy żadnego kontaktu z resztą świata, więc nic nie wiemy - streścił brunet, zerkając przez okno na niebo.
- Czyli gdzie teraz jesteśmy? - Eren spuścił wzrok na podłogę, przyjmując do siebie tragiczne fakty.
- W opuszczonym zamku niedaleko muru Rose, jak tylko zapadnie zmrok wyruszamy, jednak nie ma pewności, że nas w ogóle wpuszczą w obręby Siny.
- Dlaczego? - Eren przeniósł zdziwiony wzrok na niewzruszonego mężczyznę.
- Jeśli rzeczywiście mur Rose upadł, to ludzkość nie przeżyje zbyt długo. Władze nie dadzą rady ich wszystkich wykarmić, więc po kilku dniach zacznie się zwierzęca walka o przetrwanie. Co im po nas, jeśli nie będzie kogo chronić?
- W takim razie czemu nie jedziemy odbić muru Rose? - w głosie Erena pojawiła się panika. Nastolatek nie potrafił zaakceptować sposobu myślenia Ackermanna, mimo że zdawał sobie sprawę, że najprawdopodobniej jest on właściwy.
- Ja i ty nie jesteśmy w stanie walczyć, a nie mamy pojęcia, czy ktoś by nas wspomógł. Nieważne jak silni są zwiadowcy, w czwórkę nie dadzą rady - mimo pozorów Ackermann też był zdenerwowany, jedynie tego nie okazywał.
- Czemu nie jesteś w stanie walczyć, sir?
- Uderzyłem o drzewo - Eren dostrzegł irytację wypływającą z kobaltowych oczu. Jaeger domyślał się, że kapitan nie lubi przyznawać się do swoich błędów i słabości (o ile takowe miał), nawet jeśli wyniknęły nie z jego winy. Zawsze jednak był bezpośredni, nawet jeśli brzmiało to idiotycznie.
Eren patrzył chwilę na mężczyznę, jednak następnie odwrócił wzrok, nie wiedząc, co powinien mu odpowiedzieć. Zapytać się o stan? Zaproponować pomoc? Spytać się, czy ma już zrobiony odpowiedni opatrunek? Wszystko brzmiało jakoś bezsensownie... Chociaż nie aż tak jak to, co ostatecznie powiedział.
- Boli cię, sir?
Kapitan uniósł wysoko brwi, a po pierwszym szoku (tak, nawet jego zdziwiło tak wielkie stężenie głupoty w jednym zdaniu) spojrzał na Erena z politowaniem.
- Lepszym pytaniem jest, w co ty uderzyłeś, Jaeger - odparł zgryźliwie Ackermann, a Eren widząc znajomy błysk w jego oczach przypomniał sobie ich rozmowę na strychu w domu Berty i Marka... Naprawdę liczył na to, że nic im się nie stało.
- Nie wiem, mój kompas przy tobie wariuje, sir - odparł z zadziorną nutką. Nigdy nie widział niczego wartościowego w takich tekstach, ale teraz po prostu czuł silną potrzebę poprawienia humoru przełożonemu. Czy wybrał odpowiednią chwilę? W żadnym wypadku! Jednak taka przecież mogła nie nadejść, więc trzeba była wykorzystywać te, które przynajmniej są, prawda?
- Podobno w takich sytuacjach wystarczy uderzyć jeszcze raz, chyba powinienem spróbować - odparł mężczyzna po chwili. Na początku zaskoczyła go odpowiedź chłopaka, jednak gdy zajrzał w zielone tęczówki, pojął jego intencje. Ich sytuacja była już i tak zdrowo popierdolona, więc co im tak właściwie szkodzi? Szczególnie jeśli mogli nie przetrwać następnych kilku dni.
Nim jednak Eren zdążył coś odpowiedzieć, Ackermann skrzywił się, próbując zmienić pozycję. Przez ich rozmowę zupełnie zapomniał o bolących kończynach.
- Heichou, co ci się tak właściwie stało? - spytał Eren, a nutka zmartwienia zastąpiła wcześniejszą zadziorność.
- Nie mam pojęcia, ale cholernie napieprza mnie ramię i noga - odparł Ackermann, na którego twarzy znowu tkwiła maska obojętności. Jaeger starał się nią nie przejmować, chociaż w głebi serca irytowało go, że kapitan zakładał ją nawet w takich sytuacjach.
- Heichou, ale masz założony jakiś opatrunek lub usztywnienie? - dopytał nienapastliwym tonem głosu.
- Nie.
- Jak to nie?! - zielone tęczówki rozszerzyły się z niedowierzenia i odrobiny złości. Przyćmiony emocjami nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że krzyknął właśnie na Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości.
- Nie krzycz, szczylu, tylko się tym zajmij, jesteś synem lekarza, co nie? - odparł niezbyt miło Ackermann. Nie chciał prosić nikogo o pomoc (chociaż to, co powiedział w żaden sposób nie brzmiało jak prośba) ani tym bardziej, żeby ktoś go dotykał, jednak było to konieczne. A jeśli już nie miał wyboru, z niewiadomych przyczyn wolał, żeby zrobił to właśnie Jaeger.
Eren przez chwilę patrzył w jego groźnie zmrużone oczy, po czym bez słowa się do niego zbliżył. Stres nieco przysłonił mu zdrowy rozsądek, ale determinacja ustawiła się na odpowiednim miejscu, więc wierzył, że uda mu się jakkolwiek pomóc Ackermannowi.
- Ym... Która noga? - spytał po chwili.
- Prawa - mruknął Levi, oszczędzając już sobie przewrócenia oczami, chociaż miał na to ochotę. Gdy chłopak w ciągu kilku sekund nic nie zrobił, przeniósł na niego zniecierpliwiony wzrok. - Co tym razem?
- M-musisz... Heichou zdjąć spodnie - chłopok zająkał się, a na jego policzki wpłynął delikatny róż. Dla żadnego z nich ta sytuacja nie była komfortowa.
Ackermann ledwo powstrzymał się przed odmową i jedynie cicho westchnął, po czym ostrożnie wysunął prawą nogę z nogawki. Ich oczom ukazała się niezbyt atrakcyjna mieszanka kolorów plamiąca większość uda Levi'a. Eren rozszerzył oczy ze zdziwienia, a Ackermann nie zareagował na to w żaden sposób. Już wcześniej czuł, że może to tak właśnie wyglądać.
- J-jak dokładnie to się wydarzyło? - spytał po chwili chłopak, zastanawiając się, czy może bez pytania dotknąć chorej nogi. Teoretycznie Ackermann kazał mu się "tym zająć", jednak z nim to nigdy nic niewiadomo. Chociaż jeśli się spyta, a brunet uzna to za coś oczywistego, to znowu obdarzy go pełnym politowania spojrzeniem, a tego Eren nie chciał...
W czasie gdy kapitan streścił, w pełnym znaczenia tego słowa, wydarzenia znad rzeki, chłopak uznał, że jednak po prostu spróbuje mu pomóc, a jeśli to zirytuje Ackermanna, to powoła się na obowiązek lekarza (którym przecież nie był, jednak ojciec na szczęście postanowił go wtajemniczyć chociaż w podstawy świata medycyny).
Bruneta przeszedł niewiadomo czy przyjemny, czy też nie, dreszcz, gdy ciepłe dłonie zetknęły się z emanującą bólem skórą. Twarz Erena wypełniało skupienie, niezbyt do niego podobne. Kapitan miał nadzieję, że chłopak wie, co robi, bo przecież sam był synem prostytutki, a nigdy nie zagłębiał się w tajniki tego zawodu. Chociaż może to niezbyt dobre porównanie.
- Miałeś jakieś większe problemy z poruszaniem nią, sir? - spytał po chwili Jaeger, ostrożnie badając nogę. Oprócz rozległych siniaków i krwiaków wyczuł opuchliznę, ale nie tak dużą, jaka byłaby przy poważnym złamaniu.
- Nie - odparł Ackermann, powstrzymując się przed jakaś zgryźliwą uwagą.
-Raczej nie jest złamana, ale powinien ją kapral oszczędzać i mogę posmarować ją... - Eren odsunął się od mężczyzny i dotknął swojej klatki piersiowej, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nie ma założonego swojego munduru. - Moja kurtka...
Eren zmarszczył brwi po chwili, a na jego twarz wpłynęło zrozumienie, gdy przypomniał sobie, że jego ubrania najprawdopodobniej nadal spoczywają na brzegu rzeki. Wypuścił powietrze z żalem i zastanowił się, czy istnieje jakikolwiek cień szansy, żeby udało mu się ją tutaj zrobić. Niestety, odpowiedź nie była twierdząca.
-.Przykro mi, sir, nie mam swojej maści - przyznał, na co Ackermann przywróci oczami. Mógłby mu wytknąć jego głupotę, ale sam nie zabłysnął mądrością, gdy całował się z najbardziej kontrowersyjną osobą za murami, nie zwracając uwagi na resztę świata.
Wzruszył zatem tylko ramionami, a raczej chciał, ponieważ to prawe zapłonęło na ten gest bólem.
- Heichou, nie ruszaj ręką, możesz ją mieć złamaną - od razu zareagował chłopak i w ciszy pomógł założyć Ackermannowi spodnie i wyswobodzić się z koszulki (co swoją drogą było bardzo krępujące i niezręczne). Na ramieniu dostrzegł opuchliznę i charakterystyczne wybrzuszenie, które kiedyś pokazał mu tata u jednego z pacjentów.
- Masz wybity bark, sir - stwierdził, dla pewności dotykając jeszcze zranionego miejsca dłonią.
- Lepiej powiedz mi, czy da się coś z tym zrobić - Ackermann przewrócił oczami w geście irytacji. Nie przyznałby się do tego, ale nie miał pojęcia na czym polega zdiagnozowane przez Erena "schorzenie". Zależało mu tylko na tym, by być znowu w pełni sprawnym.
- Ym... - Eren nie odzywał się przez dłuższą chwilę, nie będąc pewnym, co powinien w tej sytuacji zrobić. - Wiem, jak trzeba go nastawić, tylko...
- To to zrób - przerwał mu zniecierpliwony brunet. W każdej chwili ich sytuacja mogła ulec drastycznej zmianie, a oni marnowali czas na jakieś gadanie.
- ...tyle, że nigdy tego nie robiłem - dokończył cicho Eren.
- Czyli że możesz mi ją jeszcze bardziej uszkodzić?
- Nie wiem, sir - przyznał po chwili chłopak. Tata nigdy nie tłumaczył mu konsekwencji nieumiejętnego nastawiania barku, a nawet jeśli to robił, to tego nie pamiętał.
- Jak wielkie są szanse, że ci się powiedzie?
- Z tego co tata mi mówił, to każdy przypadek jest trochę inny, ale nie wydawało się to bardzo trudne, więc powinienem dać radę... - Eren czuł usilną chęć pomocy przełożonemu, jednak z drugiej strony bał się, że może mu jeszcze bardziej zaszkodzić. Mimo wszystko bycie synem lekarza, nie czyniło go żadnym medykiem...
- Zrób to, zaufam ci - powiedział po chwili Ackermann, a Eren poczuł na sobie ogromny ciężar ostatnich dwóch słów. Przełknął ślinę, ale jednocześnie po jego sercu rozlało się przyjemne ciepło. Zaufanie nie było czymś, co Levi rozdawał na prawo i lewo.
- Musisz się wyprostować i rozluźnić, Heichou - poinstrował i usadowił się w wygodniejszej pozycji. Po chwili jednak zawahał się - Nie ma tu może jakiegoś krzesła? Byłoby łatwiej...
-Są tu jakieś skrzynki, powinny się nadać - zauważył kapral i wskazał podbródkiem na ciężkie, drewniane przedmioty. Jaeger szybko przetransportował jeden z nich w pobliże okna, by mieć lepsze światło. Gdy Ackermann przyjął już odpowiednią pozycję, Eren odetchnął głośno i delikatnie chwycił umięśnioną rękę mężczyzny.
- Będzie bolało, mo...
- Po prostu to zrób, dzieciaku.
Jaeger posłusznie wzmocnił uścisk i zaczął delikatnie poruszać uszkodzoną kończyną. Na początku Ackermann się automatycznie spiął, więc Eren chwilę odczekał, aż ten się rozluźni. Powoli unosił rękę do góry, kręcąc nią delikatnie, czekając aż staw barkowy z powrotem wskoczy na swoje miejsce.
Po minucie nie przynoszącej żadnych efektów, zestresował się, a do jego serca wkradła się obawa, że czeka go niepowodzenie.
- Rozluźnij się, Eren - rzekł nagle Ackermann, tak jak wcześniej powiedział mu chłopak. W głosie Levi'a nie pobrzmiewała złość ani irytacja; jedynie był nieco cichszy, co pewnie było spowodowane bólem.
Szatyn z otuchą wypuścił powietrze by się uspokoić i przeniósł jedną dłoń na bark Ackermanna, by usztywnić tamto miejsce, a drugą ponownie zaczął wykonywać ostrożne ruchy.
Wskoczył.
Obaj poczuli ulgę zalewającą ich organizmy, jednak nie trwała ona długo, ponieważ sekundę po tym (nadal znajdowali się w nietypowej pozycji) do pomieszczenia weszła Mikasa. Zdziwienie naznaczyło jej twarz, gdy dostrzegła Erena stojącego przy półnagim kapitanie, jednak postanowiła pomyśleć o tym później, ponieważ jej głowę zajmowało teraz zupełnie coś innego.
Coś, czego nie spodziewało się żadne z nich.
Wooow, nie spodziewałam się, że ten wyjdzie mi tak długi :D
Pierwsza połowa była dla mnie bardzo trudna, jednak gdy doszłam do 2 tys. słów szło mi jak Levi'owi zabijanie tytanów...
No i ponownie zakłócam ich spokój, cieszycie się? ^^
Śmierć znowu będzie zbierała swoje żniwa...
~3500
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro