24. Żądza - "Wiesz, taki fetysz."
Powietrze przeszył jęk pomieszany z łkaniem drżących strun głosowych. Młode dłonie wplotły się w brązowe włosy uwiązane w kucyk i pociągnęły za nie mocno. Bolało. Ale nie tak, jak w szybko bijącym teraz sercu, które nakryło się czarną zasłoną łez w akcie żałoby.
Jednak nie była to pierwsza ani ostatnia śmierć tego krwawego dnia. Zwiadowcy nadal krążyli po pobojowisku i znajdowali kolejne zmasakrowane ciała, których właściciele albo pożegnali się już ze światem, albo właśnie to robili. Na końcu miała jeszcze umrzeć nadzieja, wydająca swoje ostatnie tchnienia we wnętrzu szatynki.
- Wracaj, głupku, nie możesz umrzeć! - dziewczyna pochyliła się nad zmasakrowanym ciałem, omijając wzrokiem otwarte oczy. Jeszcze przed chwilą krył się w nich błysk, teraz były takie nieruchome i... martwe. - Connie, ty idioto!
Jean, Christa i Ymir przyglądali się tępo tej scenie. Do nich nadal nie dochodził fakt, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. W głowie nadal mieli roześmianego chłopaka i jego żarty, których prawie nikt nie rozumiał. Jego wesołe oczy przecież nie mogły tak po prostu zgasnąć, prawda?
- Jean, jak mogłeś do tego dopuścić? - jej drżący głos przeobraził się w pusty szept. Z oczu przestały płynąć słone łzy, a dłonie puściły ciało, z którego z każdą chwilą ulatywało ciepło. - Przecież byłeś wtedy z nim...
Chłopak nie odpowiedział. Nie był w stanie.
- Sasha, to nie jego wina... - zaczęła spokojnym głosem blondynka.
- Wiem, Christa! - krzyknęła Braus, znowu zaczynając łkać. Spojrzała w zaczerwienione oczy blondynki, która stała tuż obok wyższej szatynki. -Ale... ja...
Jean przymknął oczy, gdy Sasha znowu zaczęła płakać, nie będąc w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa. Los był okrutny, nie pozwolił nawet Connie'mu na jego ostatnie słowa; gruzy zmiażdżyły mu struny głosowe. Jakaś sekunda dzieliła Jeana od tego, by on też tak skończył. Najgorsze jednak było to, że była to śmierć pozbawiona sensu. Connie nie uratował tym nikogo, nie walczył nawet z żadnym tytanem. Był tylko bezbronnym kadetem, który miał przed sobą całe życie.
- Co tu się stało? - spytała nagle zdyszana Mikasa, nawet nie schodząc z konia. Ona, Armin, Nanaba i Gelgar mieli jechać jako wsparcie dla Levi'a i Erena, jednak gdy usłyszeli wielki huk i zobaczyli żółte światło, zawrócili.
Nikt nie obdarzył jej nawet spojrzeniem, chyba po prostu żadne z nich nie miało odwagi przekazać jej strasznej wieści.
- Czy to... Connie? - zadała kolejne pytanie, gdy już zsiadła z konia i podeszła bliżej.
Sasha załkała jeszcze głośniej i żałośniej, więc Mikasa przeniosła wzrok na Jeana.
- Był dla niej jak brat... - wyszeptał, a brunetka ledwo rozróżniła poszczególne słowa.
Jej ciałem wstrząsnęło wyobrażenie Erena w takiej sytuacji i ku zaskoczeniu wszystkich, przytuliła mocno Sashę.
- Co tu się stało? - powtórzyła, gdy szatynka wypłakiwała się w jej ramię.
- Reiner i Bertholdt okazali się zdrajcami i rozwalili nam kwaterę - rzekła spokojnie Ymir, która jako jedyna zachowała zupełny spokój.
Usta Mikasy ułożyły się w bezgłośne "co?" Odetchnęła z ulgą, że Erena tu nie ma.
- Ulżyło ci, ponieważ to nie twój kochaś umarł? - wycedził złowrogo Kirschtein, widząc jej reakcję. Wszyscy znieruchomieli na te słowa, a atmosfera zdawała się być tak gęsta, że można by ją kroić nożem.
- Jean, przestań, wszyscy jesteśmy przybici... - zaczęła spokojnie blondynka.
- Gówno prawda - prychnął. - Ymir się cieszy, że ty żyjesz, a Mikasa, że to nie Eren umarł. Ich nie obchodzi śmierć Connie'go.
-Jean, a czy ty byś płakał po mojej śmierci? - spytała niezbita z tropu szatynka. - Nie, ponieważ nie jesteś do mnie tak przywiązany jak byłeś do niego. Gdybym to ja umarła, to nawet jeśli by ci się to nie podobało, to również czułbyś ulgę, że to nie Connie umarł. Nie możesz nas za to winić, to nie my przecież go zabiłyśmy.
Po słowach Ymir zapadła cisza, przerywana jedynie cichnącym łkaniem Sashy. Kirschtein spuścił wzrok na ziemię i zacisnął pięści. Wiedział, że dziewczyna ma rację, ale nie potrafił się z tym pogodzić. Przecież obiecał Marco, że nikogo już nie zawiedzie...
Podczas, gdy grupka kadetów otaczała w milczeniu znieruchomiałe ciało, trójka pozostałych przy życiu i sprzęcie zwiadowców, uwijała się wokół leżącego na ziemi Tytana Opancerzonego.
- Musimy ją stamtąd wydobyć! - krzyknął najstarszy z nich i rozpaczliwie szukał wzrokiem jakiegoś słabego miejsca, które nie byłoby okryte twardą skorupą.
- Nie powinniśmy najpierw wyciągnąć zdrajcy, zanim się zregeneruje?
- Ale wtedy ciało zacznie parować i możemy jej już nie uratować!
- A co jeśli on tylko udaje martwego?
- Leży na gruzach, a przecież szukał tam Hoovera, nie położyłby się akurat tam.
- Zamknijcie się wreszcie i coś zróbmy! - krzyknęła przysłuchująca się rozmowie dziewczyna i podbiegła do ciała tytana. Zbliżyła się do jego lekko otwartych ust, po których spływała parująca krew. - Pomóżcie mi to otworzyć! - wyciągnęła ostrze i wsunęła je między zęby potwora, z całej siły próbojąc je rozsunąć. Metal złamał się, a dziewczyna cofnęła się przez impet do tyłu. Syknęła ze złości i spojrzała na przypatrujących się jej z przerażeniem zwiadowców. - No chodźcie i mi pomóżcie do cholery!
Mężczyźni dopiero wtedy wymienili zdezorientowane spojrzenia, ale podobiegli do wkurzonej dziewczyny. Złapali z dwóch stron jego szczękę, jak ich poinstruowała i w tym samym momencie pociągnęli w różne strony. Ich czoła skropił pot, a z ust wyrwały się strudzone jęki, gdy udało im się rozsunąć ją tylko trochę.
- Jeszcze raz! - ponagliła ich, dobywając kolejnych ostrzy. Mężczyźni stęknęli, ale posłusznie wykonali rozkaz. Dziewczyna z nadzieją zaczęła się przeciskać przez powstałą szczeliną i stanęła na języku, na którym dostrzegła podłużne rozcięcie, kończące się na granicy z przełykiem. Nie regeneruje się?
Zaczepiając się hakami zawisła nad otworem, prowadzącym zapewne do wnętrzności tytana. Czy czegoś co pełniło takową rolę, w końcu te potwory nie miały układu trawiennego, ale gdzieś musiały gromadzić swoje ofiary, prawda?
Rozejrzała się, dostrzegając ostrze wbite w ciało potwora prawie po rękojęść. To pewnie przez to, nagle się przewrócił...
- Hanji-san! - zawołała w stronę otworu, jednak nie uzyskała odpowiedzi. Zagryzła wargę, z czającym się w sercu strachem patrząc w dół. Następnie westchnęła i zaczepiła się hakiem o miekką teksturę. Sprawdziła czy jest stabilny i zagłębiła się w spowitą mrokiem dziurę.
Jej ciało poprzedzały krzyki wydobywające się z gardła, jednak nie uzyskiwały żadnej odpowiedzi. Już po chwili dziewczyna została sam na sam z ciemnością i własnym strachem. Powoli spuszczała się na sprzęcie, szukając końca przełyku. Znieruchomiała, usłyszawszy cichy jęk, dochodzący z bliskiej odległości.
- Hanji-san? - spytała i wstrzymała oddech, aby żaden dźwięk nie przeszkodził jej w nasłuchiwaniu.
- ..u..aj... - cichy szept był dla jej uszu niczym zbawienie. Szybko sięgnęł po podręczną pochodnię, jednak przecież nie miała jak jej rozpalić... Zagryzła wargę i ostrzem wyszukała najbliżej znajdującą się ściankę. Wbiła tam głęboko dwa skrzyżone miecze i ostrożnie na nich stanęła. Zachwiały się lekko, jednak wytrzymały jej ciężar. Z ulgą sięgnęła po krzesiwo i zapaliła pochodnie, rozświetlając miejsce, w którym się znajdowała.
Zakryła usta z przerażeniem, gdy dostrzegła przełożoną zapadającą się z każdą chwilą coraz bardziej w gęstą ciecz, która sięgała jej już piersi.
- Hanji-san! - zawołała z obawą i rozejrzała się szybko, myśląc jak uratować szatynkę. Wycięła pośpiesznie skośny otwór w tkance potwora, która co dziwne nie zaczęła parować, i wstawiła tam pochodnię.
Z przerażeniem obserwowała, jak centymetr po centymetrze szatynka zatapia się w gęstej mazi.
***
- Nie był to jakiś wyjątkowy dzień, nie było cieplej czy zimniej. Tak jak robiłem to często, rozmawiałem z moim przyjacielem, gdy ktoś zaczął dobijać się nam do drzwi. Po otworzeniu ich, do czystego mieszkania wpadła nam jakaś rudowłosa dziewucha, kurczowo zaciskając coś w dłoniach. Zaraz za nią pojawili się jacyś skurwiele, którzy chcieli ją za coś ukarać. Odczepili się, gdy dostali wpierdol. Dziewczyna miała na imię Isabel... W rękach trzymała ptaka, który miał uszkodzone skrzydło. Nim się obejrzałem została z nami i zaczęła nazywać mnie braciszkiem. - oczy Ackermanna zamgliły się lekko, jakby ponownie miał tę scenę przed swoimi oczami. Jego kąciki ust uniosły się ledwie zauważalnie w nostalgicznym uśmiechu.
Eren spuścił wzrok na swoje kolana, myśląc nad opowiedzianą historią. Może Levi nie był zbyt dobry w opowiadaniu, jednak sam fakt, że to z Erenem podzielił się swoją przeszłością, czego przecież podobno z nikim nie robił, sprawił, że chłopak poczuł miłe ciepło na sercu. Zdarzenie nie wydawało się być szczególnie wyjątkowe, ale musiało mieć w sobie coś, co sprawiło, że to właśnie to wspomnienie Levi przytoczył. Musiało chodzić o tę dziewczynę...
Miała na imię Isabel...
Miała?
- Gdzie są teraz twoi przyjaciele, kapralu? - ciekawość znowu wzięła nad nim górę.
- Jaeger, czy ty przypadkiem nie naruszasz zasad tej gry? - spytał Levi trochę ostrzejszym tonem, marszcząc groźnie brwi. Ten dzieciak to jednak był tępy.
Eren odwrócił wzrok, a na jego policzki wpłynęła znowu czerwień. Poczuł się jak ostatni głupiec, że nawet w takiej chwili udało mu się zirytować kapitana.
- Przepraszam, teraz twoja kolej, sir - wyszeptał zawstydzony, nie wiedząc, że Ackermann nie jest już zły. Raczej rozbawiony zmieszaniem chłopaka.
- Powiedz... - zaczął mężczyzna, zamyślając się na chwilę. W sumie mógł już zadać to pytanie. - O co ci chodziło z tym "kolejnym snem?"
Chłopak już po chwili był cały czerwony na twarzy, a jego ręce zacisnęły się w pięści. Wyobraził sobie reakcję kapitana na szczegółowo opowiedziany sen... Pokręcił lekko głową, by odgonić z głowy wyobrażenie zniechęconego i obrzydzonego Levi'a.
- Od-oddaję fanta - rzekł cicho i chwycił za dół swojej koszulki. Na sobie miał tylko bokserki, spodnie, t-shirt i klucz do piwnicy taty. Wybór wydawał się oczywisty.
- Przestań - przerwał mu Ackermann, gdy ten przekładał koszulkę przez głowę. Chłopak zatrzymał się w pozycji, w której Levi miał idealny widok na jego mięśnie. Zajebiście - Jeśli nie chcesz odpowiadać, to tego nie rób. Nie jestem jakimś głupim nastolatkiem, żeby zmuszać cię do wyjawiania swoich tajemnic - przez słowa i prychnięcie Ackermanna Eren zawstydził się jeszcze bardziej. Przecież Levi podzielił się z nim częścią swojej przeszłości, a ten nie był w stanie odpowiedzieć mu na tak proste pytanie. Szybko wciągnął koszulkę z powrotem i spuścił wzrok na kolana. Odetchnął głęboko.
- To... to było... - zaczął niepewnie, jednak Ackermann ponownie mu przerwał.
- Powiedziałem, żebyś nie mówił, jeśli nie chcesz - jego ton był chłodny i obojętny, bez najmniejszej krzty emocji. Chyba zbrzydła mu już ta gra.
- Powiem - odezwał się pewnie chłopak. Przełknął nerwowo ślinę i ignorując obojętne spojrzenie kapitana, wznowił swój monolog. - To było tej nocy, w której Annie zabiła tytany Hanji... - Levi spiął się niezauważalnie. - Zanim ktoś był w mojej celi śniło mi się... Śnił mi się... Heichou, ty mi się śniłeś - naprawdę wątpliwym jest, że dało się być bardziej czerwonym niż był wtedy Eren.
To dlatego powiedział wtedy "Heichou"...
Levi przypomniał sobie wydarzenia tamtej nocy i momentalnie dostał olśnienia.
- Przeleciałem cię? - spytał bezpośrednio, a Eren z pewnością stałby się bardziej czerwony, gdyby tylko mógł.
- N-nie! - pisnął wręcz dziewczęcym głosem, prostując się gwałtownie.
- Ty mnie przeleciałeś?
- Heichou! - pisnął ponownie, tym razem z oburzeniem. Jak kapitan mógł o czymś takim pomyśleć?
- W takim razie co zrobiłem? - spytał już mniej gwałtownie Levi i z zaciekawieniem wpatrywał się w chłopaka. Jego spojrzenie z pewnością nie pomagało zawstydzonemu Erenowi, jednak Ackermann nie zamierzał mu przecież tego ułatwiać. Bawił go widok rumieńców na twarzy szatyna, a jego obecność dziwnie rozbudzała w nim emocje, w tym ciekawość. Chciał wiedzieć, co robił w śnie Jaegera, nieważne jak absurdalnie to brzmiało.
- Pocałowałeś mnie, kapitanie - wyszeptał cicho chłopak, po powtórzeniu sobie tego milion razy w myślach. Jego całe ciało było niesamowite spiętę, twarz czerwona, a oczy uparcie wpatrywały się w, jakże ciekawą, drewnianą podłogę.
Ackermann z zamyśleniem wpatrywał się w szatyna. Przecież do cholery naprawdę to zrobił.
Czy to aby na pewno był tylko sen?
Levi zacisnął lekko dłoń na materiale koszuli, nadal nie odrywając wzroku od chłopaka. Nabrał nagłej ochoty zrobienia czegoś szalonego, jednak czy mógł ponownie dać się pokierować instynktowi? Chociaż jak na razie przecież nic złego z tego nie wyniknęło... Wręcz przeciwnie, dzięki temu udało im się złapać Annie!
Zmarszczył mocniej brwi i patrzył się jeszcze przez chwilę na spiętą sylwetkę chłopaka. Cholera, ich życia były stale zagrożone, czy nie powinni z nich korzystać póki mogą?
Rozplótł dłonie i jedną oparł o krawędź stołu, nachylając się w stronę chłopaka. Eren napiął się jak struna, gdy chłodne opuszki palców kapitana delikatnie musnęły jego polik, a ciepły oddech otulił jego ucho.
- Nie opowiesz mi szczegółów, Eren? - spytał głębokim szeptem, czekając na reakcję Jaegera. Ten jeszcze mocniej zacisnął dłonie i usta. - A może pokażesz?
Szatyn drgnął, a następnie delikatnie zagryzł wargę. Kapitan ciągle powodował u niego rumieńce i zdawał się napawać jego zawstydzeniem, czemu teraz by nie spróbować odwrócić ról? I tak był już w pełni upokorzony i czerwony jak burak, więc gorzej już chyba być nie może, a chęć odegrania się na mężczyźnie była naprawdę silna. Musiał tylko się teraz opanować i wyszeptać to jedno słowo. Przełknął nerwowo ślinę. Musi mu się udać.
- A pokażę - wyszeptał cicho, zbliżając usta do ucha kapitana. Z całych sił starał się, żeby głos mu nie drżał i chyba mu to nawet wyszło. Szkoda tylko, że nie udało mu się zobaczyć zaskoczenia w kobaltowych tęczówkach. - Zatem ja gram kaprala, a ty mnie, sir? - Spytał następnie, wyrywając mężczyznę z chwilowego szoku. Ten dzieciak widocznie nadal potrafił zaskakiwać.
- Nie inaczej, dzieciaku - rzekł, po czym odsunął się od chłopaka i założył nogę na nogę.
Eren przymknął na chwilę oczy, przygotowując się psychicznie do odegrania roli. Kiedyś bardzo lubił z przyjaciółmi przedstawiać różne zabawne scenki i całkiem dobrze mu to szło, jednak to zdecydowanie nie było to samo. Kapitan nie był zabawnym nastolatkiem gustującym w takich rozrywkach, a od tego jak mu to wyjdzie, będzie zależało, czy uda mu się zmieszać Ackermanna, czy to może znowu on spali buraka.
Gdy już się w pełni uspokoił i po raz kolejny przeanalizował sen w głowie, który znał na pamięć, z każdym najmniejszym szczegółem (zbyt często go wspominał), otworzył oczy i napotkał wyczekujące, kobaltowe spojrzenie. Czerwień na szczęście zeszła już z jego twarzy, więc mógł zaczynać.
- Zaczęło się od tego, że zapukałem do twojego pokoju, sir - rzekł spokojnie, chcąc już powoli się przystosować do odwzorowywania obojętnego tonu głosu kapitana.
Levi bez słowa wstał i powoli podszedł do drzwi. Poczuł się jakoś spokojniej po słowach chłopaka, mając pewność, że rzeczywiście to był tylko sen.
Zapukał w twardą powłokę, a do uszu dotarło mu pewne i obojętne "wejść". Oczywiście, że nie była to idealna kopia głosu kapitana, ale jak na taką spontaniczną grę, radził sobie nieźle.
Odwrócił się, a w jego oczach błysnęło zdziwienie, które chyba niestety nie umknęło uwadze szatyna. Jednak jak inaczej miał zareagować, widząc Erena opierającego się o stół w identyczny sposób w jaki robił to on, z tą różnicą, że zamiast mieć skrzyżowanych na piersi rąk trzymał w dłoni jego filiżankę herbaty. Co prawda naczynie było już praktycznie puste, ale Eren udał, że upija łyk naparu, trzymając nie za uszko, tylko tak jak to robił zwykle Ackermann. Mina szatyna również zdawała się wyrażać obojętność, a brwi były zauważalnie zmarszczone, chociaż nie tworzyły tak dobrego efektu jak u Levi'a. No i z zielonych oczu biło ciepło, którego właściciel nie był w stanie zatuszować.
Tak się bawisz, Jaeger?
- Dz-dzień d-dobry, ka-kapralu - Ackermann starannie zasalutował, jak miał w zwyczaju robić to szatyn. Jego poważna mina komicznie kontrastowała z piskliwym głosem, jaki z siebie wydobył. Nie widziało mu się zbytnio tytułowanie tego szczyla, ale był ciekawy tego, co zamierzał zaprezentować szatyn. Ciekawość to naprawdę pierwszy stopień do piekła.
Eren zmarszczył jeszcze bardziej brwi na słowa kapitana. Przecież on nie jąkał się aż tak! I z pewnością nie miał tak piskliwego głosu!
Powoli, nie wychodząc z roli, odłożył filiżankę na stół i odbił się od stołu, podchodząc do niższego mężczyzny. Próbował robić to zmysłowo, ale wydawało mu się, że raczej przypominał jakiegoś żurawia niż Ackermanna z jego wrodzoną gracją.
Minął kapitana w bliskiej odległości, patrząc mu głęboko w oczy, a ten szybko odwrócił wzrok i odezwał się ponownie:
- Oh, Heichou, nie podchodź tak blisko, bo się zarumienię!
Pisk kapitana rozpalił wściekłość w zielonych tęczówkach. Eren podszedł do drzwi i mocno zaciskając dłoń na kluczu, przekręcił go tak, żeby wydał z siebie dźwięk. Jego mózg analizował kolejny fragment snu, jednak chyba nic się nie stanie, jeśli trochę podrasuje wypowiedź kapitana, prawda? W końcu Levi już zmienił przebieg zdarzeń, robiąc z niego kompletnego mięczaka.
Odwrócił się w stronę Ackermanna i zatrzymał się w dość bliskiej odległości od niego.
- Nie musisz salutować, Eren - zaczął obojętnie, starając się by jego głos był głęboki i pociągający, jak ten kapitana w śnie. Następnie zaczął sobie kopać grób. - Wiem, że lubisz podwyższać moją samoocenę, która musi nadrabiać za wzrost, ale to nie jest oficjalne spotkanie.
Levi spiął się, niedowierzając, że ten szczyl pozwolił sobie tak z niego zakpić. W kobaltowych tęczówkach zabłysnął płomień wysokiego poziomu wściekłości.
Oi, Jaeger, chyba nie wiesz z kim zadarłeś.
Ackermann opuścił ręce i odwrócił się powoli, zawzięcie unikając wzroku Erena. Zaczął nerwowo wyginać palce pod różnymi kątami.
- Wybacz, sir, ale tylko w tej pozycji mi nie staje na twój widok - Eren wciągnął gwałtownie powietrze, nie wierząc, że Ackermann powiedział coś takiego. Chociaż po tym jak wymierzył cios w jego wzrost, powinien był się tego spodziewać.
Zrobił gwałtowny krok w stronę bruneta, a ten "przerażony" cofnął się aż pod stół. Eren zmarszczył zdenerwowany brwi, ale nadal przybierając maskę obojętności, podszedł do Ackermanna. Do jego głowy przyszła iście szalona riposta, jednak pod wpływem emocji jego rozsądek chyba wyniósł się do Świętej Siny. Jak zresztą zawsze, gdy działał.
- Spokojnie, dzieciaku - zaczął i zawahał się na ułamek sekundy. Nie potrafił być przecież aż tak bezpośredni jak kapral. - mnie też podniecają młodsze i wyższe ode mnie dzieciaki.
Żadne z nich chyba nie wierzyło, że Eren naprawdę to powiedział. Chociaż jego samego bardzo zawstydziły te słowa (niechciany rumieniec znowu delikatnie naznaczył jego skórę), to gdy dostrzegł zaskoczenie Levi'a, w jego oczach błysnęła dzika satysfakcja. Za wielkie rzeczy zawsze płaci się wysoką cenę.
- A-ale, Heichou! - zaczął mężczyzna, jak zwykle szybko dochodząc do siebie. - Ja jestem tylko nic nierozumiejącym gówniarzem, który nie przeżyłby dnia bez Mikasy!
Eren zacisnął mocno zęby. Skąd Levi wiedział, że to jego słaby punkt?
Nachylił się nad nim, po raz pierwszy uświadamiając sobie profity płynące ze swojego wzrostu, opierając dłonie po jego obu stronach.
- Ale, Eren - zaczął szatyn, a jego głos nie był już tak obojętny jak na początku. Dało się w nim wyczuć wściekłość jak i satysfakcję jednocześnie, chociaż to pierwsze zdecydowanie przeważało. - Nie bądź taki nieśmiały, każdy ma swoje dziwactwa, ja na przykład lubię patrzeć na twój tyłek gdy myjesz okna albo szorujesz podłogę. Wiesz, taki fetysz.
~3000
Ten rozdział to bomba i nie mówcie, że jest inaczej XD
Connie (*)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro