Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#3 Nie niszcz tej skóry


-Maaaaaaaaks! Wstawaj!!!- Zostałem brutalnie obudzony przez Madzię.
-Szkrabie. Kiedyś cię uduszę.- wymruczałem, przez co zostałem pociągnięty za kosmyk włosów. Wstałem, umyłem się i ubrałem. Standardowo zjadłem śniadanie i wyruszyłem do szkoły. Tym razem nie spotkałem Marysi w bramie. Nie widziałem jej też w szatni, więc zacząłem się zastanawiać gdzie jest. Poszedłem na stołówkę gdzie spotkałem Maję.  Koleżankę moją i Marysi.
-Hej Maja!- przywitałem się z nią- Widziałaś Marysię?- zapytałem.
-Nie. Niestety. A co? Nie ma jej w szkole? Przecież zawsze była. A jak coś jej się stało? Ktoś ją napadł,pobił albo porwał. Może zaginęła? Może porwało ją UFO?- słowa wychodziły jej z ust z prędkością karabinu maszynowego. Zaśmiałem się i powiedziałem że na pewno wszystko porządku. Wyszedłem ze stołówki i zacząłem zaglądać do klas. W biologicznej pustki, tylko złote rybki puszczające bąbelki. Od angielskieg? Tylko kilku uczniów, ale brak Marysi. Sala polonistyczna? Ona jest zamknięta. Pierwszy raz zaczął się niepokoić. Na boisku? Tylko chłopcy grający w piłkę i dziewczyny robiące sobie selfie. Ale. Zero. Marysi. Udałem się do łazienki. Najpierw do damskiej. Otworzyłem każdą kabinę. Nic. Wszedłem do męskiej i...usłyszałem ciche płakanie. Osoba która płakała bardzo starała się stłumić płacz i było to słychać. Nie udawało się jej to. Zapukałem do kabiny z której dochodziły odgłosy.
-Ju...już...wycho....wychodzę....- zachlipała. Otworzyłem drzwi i to co zobaczyłem zmroziło mi krew w żyłach. Marysia siedziała na podłodze nacinając swój nadgarstek. Gdy mnie zobaczyła upuściła narzędzie i ukryła twarz w dłoniach. Zaczęła jeszcze bardziej szlochać.
-Jezus Maria!!! Marysia! Pokaż mi te rany!- krzyknąłem. Szramy nie były głębokie jednak wyciekała z nich krew. Przytuliłem dziewczynę mocno.
-Ja...ja...ja się obwinia...obwiniam...za mojego ojca....za to co Ci....wczoraj zrobił...- płakała w moją bluzę. Głaskałem ją i starałem się uspokoić.
-Musimy iść do pielęgniarki. Musi co to opatrzyć.- powiedziałem.
-Nie. Jeszcze będzie pytać...- odpowiedziała mi spokojnym już głosem.
-Nie będzie. Zrozumie.- pomogłem jej wstać i ruszyliśmy do gabinetu lekarskiego. Po chwili staliśmy pod drzwiami. Zapukałem i wszedłem do środka.
-Dzień dobry! Chcielibyśmy to opatrzyć!- wskazałem  na rękę mojej dziewczyny. Pielęgniarka o nic nie pytała. Wystarczyło jej tylko moje spojrzenie. Gdy kobieta owijały bandażem rękę Marysi, ja nachyliłem się do niej i szepnąłem jej do ucha:
-Nie niszcz tej cudownej skóry. Bo umrę ze strachu o ciebie.- po czym pocałowałem ją w policzek. Dziewczyna uśmiechnęła się i położyła swoją głowę na moim ramieniu. Nie mogę uwierzyć, że taki człowiek jak ojciec Marysi jest w stanie do takich okropnych rzeczy. Mam nadzieję, że zdechnie.

Heyo. Bosz...nikogo ta historia nie obchodzi. Następny rozdział...










































































































...niebawem😈😈😈





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: