Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

KONIEC

I found a love for me
Darling just dive right in, and follow my lead
I found a girl, beautiful and sweet
I never knew you were the someone waiting for me

KILKA LAT PÓŹNIEJ

Ostatni raz spojrzałam na siostrę, która moment wcześniej opuściła mój samochód i wzięłam głęboki wdech, chcąc przegnać znajome szczypanie spod powiek, które niezmiennie sugerowało nadejście niechcianych łez.

Uśmiechnęłam się sama do siebie, kręcąc głową, ponieważ zachowywałam się niczym nasza matka, w dniu mojej studniówki.

Już miałam odjeżdżać spod bloku, gdy zauważyłam różowe pudełko, spoczywające na fotelu pasażera.

Otworzyłam okno i wychyliłam się przez nie.

— Konsti! — krzyknęłam za blondynką, licząc na to, że ta się zatrzyma.

I dokładnie tak się stało. Odwróciła się, spoglądając na mnie, a jej usta zdobił radosny, promienny uśmiech świadczący o jej szczęściu, które wręcz od niej emanowało.

— Rozmyśliłaś się? — Zapytała żartobliwie, opierając dłonie na biodrach.

— Nie, w żadnym razie, wrócę tu za godzinę, tylko odbiorę sukienkę z domu — potrząsnęłam głową, wysuwając pudełeczko przez okno.

Moja starsza siostra przechyliła głowę i zaczęła się śmiać, by już po chwili wrócić pod mój samochód.

— Zapomniałaś o czymś starym, pożyczonym i niebieskim — zauważyłam, oddając jej podwiązkę, jeszcze niedawno należała do mnie, a którą oddawałam jej, chociaż to ja złapałam ją kilka lat wcześniej, bodajże na pierwszym weselu, które miałam okazję spędzić u boku aktualnie mojego męża, a wówczas dopiero chłopaka.

Blondynka odebrała ode mnie małe pudełko i uśmiechnęła się na nowo, szerzej, potrząsając z rozbawieniem głową.

— Dzięki, młoda — powiedziała, mrugając do mnie okiem. — Czekam na ciebie.

— Wrócę niedługo, bo naprawdę nie mogę prosić Mateusza, by podrzucił mi tę sukienkę — wyjaśniłam, wciskając sprzęgło, by móc odpalić silnik samochodu.

— Uwierz mi, wiem. Na razie.

— Pa! — pożegnałam się już na dobre z siostrą i wycofałam z parkingu, włączając się do ruchu.

Nie miałam zbyt wiele czasu, a fakt, że z roztargnienia zapomniałam zabrać ze sobą rzeczy, wcale nie pomagał. Chociaż może powinnam przestać sama siebie oszukiwać i przyznać się, że to było zmęczenie, ewentualnie ciąża, czego jeszcze nawet nie sprawdzałam.
Wolałam opcję złego wpływu stresu na mój organizm.

Z racji tego, że była sobota i dochodziła dopiero dziewiąta rano, na drodze nie było korków, więc bez problemu dotarłam do domu w ekspresowym tempie czterdziestu minut, co miało spory związek z moim nagminnym przekraczaniem prędkości, ale dzisiaj nie miałam wyjścia. Musiałam się spieszyć.

Wysiadłam z samochodu, słysząc dźwięk mojego telefonu, więc wygrzebałam go z torebki wraz z kluczami i skierowałam się w stronę budynku.

— Joanna Szyller, słucham? — odebrałam automatycznie, wypowiadając pierwsze słowa.

— Dzień dobry, pani Joasiu, z tej strony Jadwiga Knapik, dzwonię, by spytać o możliwość dzisiejszego spotkania, ponieważ...

— Przykro mi, ale jak już mówiłam, to niemożliwe, ani ja, ani moja siostra nie mamy dostępnego czasu w ten weekend — odpowiedziałam, wywracając oczami, ponieważ determinacja tej kobiety powoli zaczęła mnie denerwować.

Zwłaszcza że to przyjęcia organizowanego przez jej firmę było jeszcze jakieś pół roku. Dosłownie, bo marzył jej się Bożonarodzeniowy bal, a my mieliśmy dopiero maj.

— Ale pani Joasiu, niech pani będzie taka uparta, zależy mi na tym, by wszystko wyszło jak najlepiej.

— I zapewniam panią, że dokładnie tak będzie, obiecuję. Od lat zajmujemy się takimi imprezami z dużym sukcesem — oświadczyłam, starając się, by mój ton nie zabrzmiał protekcjonalnie.

Wsunęłam klucz do drzwi i otworzyłam je, by móc odłożyć torebkę i ruszyć do środka. I zatrzymać się w miejscu niczym posąg, gdy tylko dostrzegłam scenę, która rozgrywała się w salonie. Rozchyliłam z niedowierzaniem usta i pisnęłam cicho.

— Pani Asiu?

— Oddzwonię — mruknęłam do słuchawki i rozłączyłam połączenie, wpatrując się w mojego męża oraz dzieci, które aktualnie przypominały małe, pierzaste istotki.

Cała trójka wpatrywała się we mnie. Mateusz z poczuciem winy malującym się na twarzy, a bliźnięta z uwielbieniem, które szybko zostało zastąpione piskami.

— Maamaa — pierwsza w moim kierunku ruszyła Blanka, nieco chwiejnym krokiem, z rączkami wyciągniętymi do góry, z informacją, że chce zostać wzięta na ręce.

Przykucnęłam przed nią i spojrzałam na nią, uśmiechając się. Mimo że liczyłam na to, że Mateusz poradzi sobie z tą dwójką, wcale nie było to dla mnie zaskoczeniem, że tak łatwo weszli mu na głowę.

W końcu, z naszej dwójki to ja byłam gorszym rodzicem, bo wiecznie czegoś im zabraniałam, albo dawałam im kary, podczas gdy tatuś był ideałem.

— Co tu się stało? — zapytałam, odklejając z córki kilka pierzy, które pochodziły z poduszki, która jeszcze dzisiejszego poranka robiła za element dekoracyjny naszej kanapy.

— Niania, tata, bam — odpowiedział radośnie Franek, śmiejąc się i machając przy tym entuzjastycznie rączkami, sprawiając, że niewiele z tego zrozumiałam prócz tego, że to Blanka coś nabroiła.

Jak zwykle. Z wyglądu przypominała małego aniołka, z tymi swoimi brązowym włosami, czekoladowymi oczami i uroczym uśmieszkiem, ale z charakteru to ona była bardziej zadziornym dzieckiem. Franek, mimo że z aparycji identyczny, był grzeczniejszy. A przynajmniej takiego udawał.

— Bo, kochanie, chodzi o to, że nie zauważyłem tych nożyczek tutaj i... — zaczął Mateusz, ale widząc moją minę, przerwał.

Zgromiłam go wzrokiem, pozwalając bliźniętom przytulić się do mnie i ucałowałam główkę każdego z nich, podnosząc się i łapiąc ich rączki.

— Nie interesuje mnie to. Masz godzinę, nim przyjadą twoi rodzice, dzieci mają do tego czasu być wykąpane, ogarnięte i w salonie ma być czysto. I nie interesuje mnie, jak to zrobisz! — dodałam nieco głośniej, chcąc zabrzmieć groźniej.

— Kochanie...

— O nie, ja biorę sukienkę i jadę do siostry! To dzień jej ślubu i zamierzam przy niej być i nie przeszkodzi mi w tym mój własny mąż i moje dzieci, ponieważ... Nie i już — dodałam, przyciągając dzieci za rączki w kierunku męża. — No, idźcie do tatusia, tatuś was ogarnie.

Z jednej strony byłam zła, z drugiej chciało mi się śmiać.

— I lepiej módl się, bym nie była w ciąży — dodałam złowieszczo, nieco złośliwie, chcąc go podręczyć.

— Jesteś w ciąży?! — spytał zaskoczony, puszczając dzieci i łapiąc mnie w pasie, by móc mnie mocno objąć.
I zaczął się śmiać. I cieszyć, a wraz z nim nasze małe, niespełna dwuletnie dzieci.

— Nie, chyba nie — odpowiedziałam z uśmiechem, zarzucając mu ramiona na szyję.

Oddałam mu pocałunek, który wycisnął na moich wargach i ponownie spojrzałam na Franka i Blankę.

— Wiem, wiem, dam radę.

— Jakoś ci nie wierzę, ale to są też twoje dzieci i powinieneś umieć je okiełznać, kotku, więc ja idę po rzeczy i spadam. Widzimy się w mieszkaniu za kilka godzin, kocham cię — dodałam, uśmiechając się szeroko i radośnie.

Odsunęłam się od niego i kolejny raz uściskałam dzieci, ignorując to, że i do mojego ubrania przyczepiły się pierze.

— I was też kocham, łobuzy.

— Nanek nie obuz, tata obuz — zaprzeczył chłopiec, sprawiając tym samym, że zaczęłam się śmiać.

Nie dało się na nich długo denerwować, bo po prostu byli tak uroczy w tym całym swoim brojeniu, że ciężko było im nie opuszczać.

I w ciągu kilku kolejnych minut zabrałam sukienkę, pożegnałam się kolejny raz z rodziną i opuściłam dom, wiedząc, że siostra mnie potrzebuje.

(...)

— Cholera, cholera, cholera — mamrotała Konstancja, kręcąc się dookoła, w sukni ślubnej, nie potrafiąc się uspokoić.

To było zrozumiałe. Stres, nerwy i cała otoczka, która towarzyszyła każdej kobiecie w dniu jej ślubu. W końcu chodziło o to, by było idealnie, najlepiej, najpiękniej.

— Jeśli chcesz uciec to ja chętnie podstawie samochód — oznajmił dumnie Mateusz, uśmiechając się szeroko do blondynki, jakby próbował skusić ją tą opcją.

— No trzymajcie mnie — powiedziałam, wywracając oczami, tracąc resztki siły, którą miałam do męża. — Idź,  sprawdź czy nie ma cię w salonie, czy coś — rzuciłam mu wymowne spojrzenie.

Konstancja się zaśmiała, co było dobrym znakiem, a brunet uniósł do góry ręce, sugerując, że się poddaję.

— Idę, idę, napije się z panem młodym, jak przyjedzie — podsumował, kierując się do drzwi.

— Jeśli Dawid wypije chociaż kieliszek, osobiście urwę ci jaja — zagroziłam mężowi, biorąc głęboki oddech.

Nawet mi udzielało się dzisiejsze zdenerwowanie.

— Za bardzo lubisz seks ze mną, by to zrobić, łobuzie — skomentował, znikając za drzwiami zaraz po tym, jak złapałam torebkę i byłam gotowa rzucić w nią w niego. 

— Chyba nie jestem na to gotowa — oznajmiła nieśmiało Konsti, spoglądając na mnie.

Przerażenie widniało w jej oczach, więc podeszłam do niej i oparłam dłonie na jej ramionach, uśmiechając się lekko.

— Kochanie, to cały urok. Weź głęboki wdech, Dawid zaraz tu będzie. I uwierz mi, że jak go zobaczysz, wszystko ci minie. Będzie on i ty. Nic więcej. I wasz dzień, słowo — obiecałam, obserwując ją uważnie.

To mama powinna być tutaj z nią, czego obie żałowałyśmy, ale miałyśmy na szczęście siebie. I to było najważniejsze.

— Cholera, wychodzę za mąż — rzuciła Konstancja na wydechu, otwierając szeroko oczy, jakby dopiero teraz to do niej docierało.

— Cholera, wychodzisz za mąż — powtórzyłam, więc oboje zaczęłyśmy się śmiać.

Lada moment miał pojawić się ponownie fotograf, by dokończyć robienie zdjęć, które będą potrzebne do albumu.

Goście powoli zbierali się w naszym mieszkaniu, które uznałyśmy, że zostawimy i będziemy wynajmować, ponieważ miało świetną lokalizację i będzie nadawało się w razie w na czas studencki naszych dzieci.
Bo tak, Konstancja również była w ciąży, ledwo w trzecim miesiącu, co nadal pozostawało niewidoczne, ale ja znałam prawdę. I jej przyszły mąż.

I kolejna godzina zleciał nam naprawdę bardzo szybko. Błogosławieństwo od rodziców Dawida, ponieważ nasi nie żyli, jakieś życzenia i droga do kościoła.

Sama uroczystość nie była długa, ale zdecydowanie piękna, ponieważ uroiłam kilka łez, a nawet całe mnóstwo.

Mateusz, stojąc u mojego boku, uśmiechał się tylko i dumnie odgrywał rolę świadka, ignorując zupełnie to, że za nami stał Fabian, który był bratem pana młodego.

Z powodu związku naszego rodzeństwa, dogadaliśmy się. Fabian przyznał, że zachował się nie w porządku, a nawet ja przeprosiłam go za sytuację, która nastała między nami.
I wszystko po prostu się ułożyło.

A potem było wesele. Długie, pełne zabawy, zakłócane wrzawą gości i moim telefonami do teściów, by mieć pewność, że Blanka i Franek nie dają dziadkom za bardzo w kość.

— Aniele? — na balkonie, tuż obok mnie pojawił się Mateusz.

Podszedł do mnie, narzucił mi swoją marynarkę na ramiona i uśmiechnął się do mnie, spoglądając na mnie kątem oka.

— Co tam? — spytałam, odwzajemniając jego gest.

— Uwierzysz, że to już prawie dziewięć lat odkąd my wzięliśmy ślub? — Spojrzał na mnie wymownie, zaskakując mnie tym, że pamiętał.

Normalnie wszystkie daty jak dla niego łączyły się w całość i to kalendarz w telefonie przypominał mu o wszystkim.

— Nie żałujesz?

— Trochę — odpowiedział, a mi zrobiło się słabo, ponieważ nie takiej odpowiedzi się spodziewałam.

Zmarszczyłam brwi i jęknęłam cicho, nie potrafiąc nad tym zapanować.

Brunet zaśmiał się, kręcąc z rozbawieniem głową.

— Żałuję, że tak krótko, że czasami traciliśmy czas, że potrafiłem być takim idiotą. Jesteś sensem mojego życia. Ty i nasze dzieci — przyznał szczerze, sięgając dłońmi do mojego pasa, by móc mnie mocno przytulić.

— O — wyrwało mi się.

— I fakt, nigdy nie sądziłem, że pokocham jakąś kobietę tak mocno, jak ciebie, ale cóż, stało się. Mamy córkę — dodał, przysuwając twarz do mojej.

— Kocham cię, głupku.

— Kocham cię, łobuzie — powtórzył, przyciskając usta do moich ust.

W tle słychać było głośną, wesołą muzykę, wrzawę tłumu, a ja skupiłam się tylko na smaku ust mojego męża i tym, że moje serce dudniło w mojej klatce piersiowej dokładnie tak samo mocno, jak za pierwszym razem, gdy mnie pocałował.

Moje serce niezmiennie należało do niego i biło dla niego.

End, happy end.

🗯️ Stało się, to koniec. Nie będę przeciągać, dziękuję. Za każdy komentarz, miłe słowo czy też uwagi. Za każde z tych słów jestem bardzo wdzięczna i muszę powiedzieć, że jesteście booscy, serio. I chociaż ciężko kończyć tę historię, to jedyne co mam w głowie to: w końcu. Podzielcie się ze mną po raz ostatni waszymi uwagami, opiniami. Dziękuję. I już korzystając z okazji zapraszam Was do nowej książki:  Ten pierwszy. Ten ostatni, która znajduje się u mnie na profilu. Po krótkiej przerwie znajdziecie mnie właśnie tam. Dziękuję, buziaki i uściski,
Jo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro