V 2009
Wydawałoby się, że mamie Kunpimooka bardzo zależało na szybkim powrocie do ojczystego kraju. Wcale się nie obijała i zanim się ktokolwiek obejrzał, wszystkie dokumenty były załatwione i nic nie stało na drodze, aby opuścić dotychczasowe miejsce zamieszkania.
Jednak nie do końca.
Najgorzej przeżywał to Yugyeom. Nie wyobrażał sobie zostać bez przyjaciela. On miał tylko Bambama, nikt nie był dla niego równym przyjacielem. Nikogo nie darzył takim uczuciem. Nie chciał, aby ten go opuszczał. Wiedział, że po prostu przez to straci nieodłączną część swojego życia i nigdy nie będzie miał okazji jej odzyskać, albo zastąpić w inny sposób. Zastąpić miejsce Kunpimooka, to jak na siłę złączyć dwa niepasujące do siebie puzzle.
Bambam również nie był zadowolony. Bał się przeprowadzki, nowej szkoły, nowego otoczenia. Nie miał pojęcia nawet, dlaczego się wynoszą z Korei. Nikt tego nie chciał powiedzieć.
"Po prostu tak ma być i już. To nie są sprawy dla dzieci".
To nie było wcale tak, że Bhuwakul nie był przejęty swoją relacją z Kimem. Po prostu miał dużo innych obaw, które były równie tak samo ważne dla niego, a przyjacielem nie chciał się dodatkowo zamęczać, chociaż wiedział, że będzie później powodem płaczu młodszego, który był zbyt wrażliwy na krzywdę.
Kiedy w maju, kilka dni po urodzinach Bama, starszy przyjechał do domu państwa Kim, aby pożegnać się z chłopakiem już ostatni raz, zaniosło się na ryk. Yugyeom nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, że to się dzieje już teraz.
— Bambam, ja ciebie nigdzie nie puszczam... — od razu przykleił się do starszego, zanosząc się płaczem. Naprawdę nie miał zamiaru dać mu odejść.
Całe spotkanie odbyło się w bardzo depresyjnej atmosferze. Kim nawet nie wiedział, dlaczego tak reagował i nie mógł pohamować swoich emocji. Po prostu dopiero teraz uświadamiał sobie, jak bardzo ważny Bhuwakul był dla niego. Ważniejszy, niż byłby dla niego rodzony brat. Nie chciał go stracić.
Ile czasu trzeba było prosić Yugyeoma, aby wypuścił ze swojego uścisku starszego. Powtarzali mu, że za niedługo będą musieli zbierać się na lotnisko, jednak on jakby wcale nie słyszał. Nie chciał słyszeć. Był głuchy na ich wszystkie prośby, aby go puścił, aby się już uspokoił, aby dał im w spokoju odjechać. Bał się, że już nigdy w życiu nie zobaczy go.
Nie zobaczy go, jak będzie dorastał. Nie zobaczy go, jak będzie przystojniał. Nie zobaczy go w radosnych chwilach. Nie zobaczy go, jak będzie szczęśliwy. Straci go.
Kunpimookowi było okropnie z tym na sercu, że jego przyjaciel tak strasznie cierpiał z jego powodu. Nie mógł patrzeć na jego łzy, które jedna po drugiej spływały po czerwonych policzkach. W tym wszystkim widział tylko swoją winę, chociaż to, że wyprowadzają się nie było jego decyzją.
— Yugi, nie płacz już i uspokój się.
Bambam odezwał się dopiero teraz. Było mu głupio, nie wiedział wcześniej, co mógłby powiedzieć, jak pocieszyć młodszego. Może nie pokazywał tego po sobie, ale też był bardzo przejęty, jednak teraz już bardziej ze względu na Kima, nie samego siebie. Teraz postawiony przed faktem dokonanym, jego tok myślenia diametralnie się zmienił.
— Ja do ciebie kiedyś wrócę, obiecuje. Po prostu uwierz mi na słowo, dobrze? — powiedział, chcąc, aby Kim nareszcie ochłonął.
— Na pewno? Obiecujesz? — zapytał, przecierając oczy, przez łzy mało co widział.
— Oczywiście, przecież nie okłamałbym ciebie — uśmiechnął się pocieszająco, jeszcze raz przytulając się do Gyeoma. Dobra mina do złej gry to podstawa.
Chwilę później, kiedy Kim został doprowadzony do porządku, pożegnali się ostatni raz już naprawdę. Zobaczyli się ostatni raz.
Ostatni raz, na bardzo długi czas.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro