10.
Przez następne trzy dni z Alexem przechodzimy na kolejne stanowiska. Uczę się szczególnie walki wręcz, w której zawsze byłam słaba. Niemal zawsze kończy się to siniakami, zdartym kolanem oraz śmiechem jednego z asystentów. Niejaki Ren policzył, że zginęłabym co najmniej trzydzieści osiem razy. Bardzo pocieszające. Mężczyzna zaoferował mi pomoc od razu jak zauważył, co robię na macie. Widać, że naprawdę zna się na rzeczy. Nauczyłam się od Rena wielu przydatnych ciosów. Powtarzam ich wykonanie w głowie niemal cały czas, aby ich nie zapomnieć. Biedny dostał porządną naganę od Effie za wszystkie moje potłuczenia. "Będziesz się przez nie brzydko prezentować Breeze" Na następny dzień Ren starał się omijać twarz i szyję. Tym sposobem mam pełno siniaków na brzuchu i nogach.
Alex próbuje nauczyć się, które rośliny służą do jedzenia lub mają lecznicze właściwości. Trochę żałuję, że jeszcze w domu nie zaproponowałam mu pomocy. Teraz miałby zaczęte jakiekolwiek podłoże do nauki.
Trzeciego dnia szkolenia wywołują nas z lunchu na indywidualne pokazy przed organizatorami igrzysk. Na pierwszy ogień, jak zwykle idzie Dystrykt Pierwszy. Najpierw chłopak, a potem dziewczyna. Przed wyjściem Jasmine obdarza wszystkich zgromadzonych spojrzeniem, które mogłoby nas zabić. Następnie powoli po kolei każdy opuszcza pokój, w którym czekamy. W pewnym momencie zostaję sama z Alexem i trybutami z Jedenastego Dystryktu. jest to Hidden i jasnowłosa dziewczyna. Chłopak co jakiś czas wraz z trybutką patrzą na mnie zaciekawionym wzrokiem. Chłopak posyła mi przy tym dziwne uśmieszki. W końcu go wywołują. Staje się to dla mnie wybawieniem. Mogę skupić się na rozmyślaniu o łuku i strzałach. Jak się okazuje około piętnaście minut później dziewczyna nazywa się Willow Bartlett. Wywołują ją, a ona znika za drzwiami. Ciekawe co zaprezentował Hidden... Zostaję sama z moim przyjacielem.
— Alex... — zaczynam, ale on od razu mi przerywa.
— Nie martw się, jakoś sobie poradzimy... jak zawsze — dodaje.
Wtedy zostaje wyczytane nazwisko Herondale. Nie. Nie zabierajcie mi go jeszcze. Za szybko. To dziwne, bo Willow była tam zaledwie od dziesięciu minut. Alex ściska moją rękę i wstaje.
— Rzucaj celnie — mówię, gdy znika za drzwiami
I tak zostaje sama. Czekam w ciszy, wykręcając sobie palce. Muszę dać z siebie absolutnie wszystko. Mając kilka minut dla siebie zaczynam myśleć o Arenie. Ciekaw mnie co w tym roku wymyślili Organizatorzy. Pustynia, lodowiec, olbrzymie zarośla...? Co podpowiedziała im wyobraźnia. Jedynie co się dla mnie liczy to drewno. musi tam być drewno. W innym wypadku już po mnie
Serce wali mi jak oszalałe, kiedy nareszcie wyczytują moje nazwisko. Wstaję z niewygodnej ławki i wchodzę do sali. Kieruję się do stanowiska łuczniczego. Broń jest zupełnie inna od tych, które robiłam w domu. Sprawdzam cięciwę i resztę łuku.
Idę na sam środek sali i biorę głęboki wdech. Ustawiam się w dobrej pozycji. Przymykam jedno oko i puszczam strzałę. Wydaję mi się, że jej lot trwa w nieskończoność. Po ciągnących się niemiłosiernie sekundach wreszcie strzała wbija się w środek tarczy i przebija ją na wylot. To dodaje mi nieco pewności siebie. Strzelam w wiszącą kukłę, a następnie w sznur od worka. W biegu trafiam do kolejnych tarcz. Idzie mi całkiem nieźle.
Zatrzymuje się i patrzę na Organizatorów. Myślałam, że zrobi to na nich wrażenie. Myliłam się diametralnie. Tylko kilku z nich patrzy na mnie, a przy okazji rozmawia ze sobą. Większość zajęta jest jednak śpiewaniem jakiejś pijackiej piosenki. Ich drogie ubrania pobrudzone są winem i jakimiś kolorowymi plamami po potrawach. Wzbiera we mnie olbrzymia złość, wręcz wściekłość. Nie muszę się długo zastanawiać co robić. Szybkim ruchem naciągam cięciwę. Nikt nie stara się nawet zareagować. Wypuszczam strzałę, która majestatycznym łukiem trafia prosto w żyrandol. Spada z wielkim hukiem, tryskając przy tym wodospadem iskier. Na stole obok talerzy jest pełno kawałków szkła i kryształów. Krzyki, które docierają do moich uszu, sprawiają, że dreszcze przechodzą wzdłuż mojego kręgosłupa. Kilka osób podnosi się z foteli. Niektórzy przyglądają mi się z przerażeniem. Inni posyłają w moją stronę wściekłe spojrzenia. Chyba nikogo nie zraniłam, bo nie widzę nigdzie krwi. W końcu wszyscy na mnie patrzą. Jakiś głos z tłumu oznajmia:
— Dziękujemy... może pani wyjść — w głosie słyszę lekkie drżenie.
Składam im symboliczny ukłon, który wcześniej ćwiczyłam z Effie. Jestem ciekawa reakcji moich mentorów. Pewnie mi się dostanie. Założę się, że Effie będzie krzyczeć. Musiałabym znaleźć jakieś zatyczki do uszu. Nie wytrzymam jej pisków. Odkładam łuk na miejsce i wychodzę. Możliwe, że właśnie zafundowałam sobie wyrok śmierci... Skoro i tak zginę to przynajmniej pokażę wszystkim w Kapitolu na co stać dziewczynę z Dwunastki.
BNL
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro