Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. ,,Dzieci dopiero po ślubie''

*NAZAJUTRZ, 11:20*

Ashley

Obudził mnie nie kto inny jak Smile Dog, wskoczył na mnie jakbym była tą nową karmą co reklamują. Pomyślałam, że pewnie chce wyjść. Zmieniłam swoją pozycję na siedzącą i przeciągnęłam się wydając z siebie dziwny dźwięk.
-Biegnij do drzwi, ubiore się i zaraz do ciebie przyjdę - powiedziałam i pogłaskałam psiaka po głowie. Bezszelestnie, aby nie obudzić Jeffa, wstałam z łóżka i skierowałam się ku wyjsciu. Pobiegłam po schodach na górę i weszłam do dawnej graciarni, teraz znajduje się tam moja garderoba, a tą mamy, tą na dole odstąpiłam Jeffowi. Wzięłam na szybko biała bluzkę odsłaniającą brzuch z napisem ,,yes'' z przodu i ,,no'' z tyłu oraz czarne getry. Zeszłam z powrotem na dół i poszłam do przedpokoju. Smile Dog już na mnie czekał. Z szafki na buty wyciągłam moje białe Air Force i otworzyłam drzwi wejściowe. Piesek wybiegł szybciej jak wiatr, który miło powiewa. Usiadłam na drewnianej ławce stojącej przed domem, wyciągłam telefon i włączyłam ,,Związane oczy mam'' (media). Smile Dog biegał po podwórku jak szalony, jednak w pewnym momencie straciłam go z oczu.
-Smiley? Smiley gdzie jesteś, chodź tu piesku! - krzyczałam mimo iż wiedziałam, że wróci.
-Co, psa mi zgubiłaś? - zaśmiał się Jeff.
-Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. Nie boisz się, że nie wróci?
-Smile Dog nie wróci? Prosze cię, ciekawe co by jadł. Pewnie pobiegł za czymś, albo kimś... - zrobił skrzywioną minę. Nagle usłyszeliśmy szczekanie.
-No to mamy zgube - zaśmiałam się. Zza drzew wyłonił się jego śliczny uśmiech. Zagwizdałam, a ten przybiegł i wskoczył mi na kolana. Niedługo po tym z tego samego miejsca do Smiley wyszedł Toby.
-Siema! - przywitał się.
-Siema stary, dawno cię nie widziałem. - podszedł do niego Jeff i przybili sobie piątkę. Chwilę sobi porozmawiali, dopóki nie wbiłam się pomiędzy nich z psem na rękach.
-Hejka! - posłałam uśmiech w stronę bruneta.
-Toby przyszedł, bo pokłócił się ze Slenderem i chciał posiedzieć u nas do wieczora. Co ty na to? -zapytał Jeff.
-Mi to nie przeszkadza. Tylko jest jeden warunek - chłopcy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem - musisz mi zrobić gofry. - powiedziałam na co wszyscy wybuchnięliśmy śmiechem.
-Nie ma sprawy, czego się nie robi dla przyjaciół - do szesnastej szlajaliśmy się po lesie, rozmawialiśmy i ogólnie głupawa. W domu byliśmy i 16:15, później Toby przygotował gofry i usiedliśmy do stołu.
-O nie! Całkiem zapomniałam o Jess! - zerwałam się z krzesła jak poparzona - przecież ona tu będzie za jakieś dziesięć minut!
-Spokojnie kochanie, powiesz jej jak jest naprawde, powinna to zaakceptować. -uspokajał mnie Jeff.
-A co jeśli nie? Co jeśli nie zaakceptuje tego kim jestem i kim ty jesteś?
-Zabijemy ją - odezwał się Toby.
-Nie ma mowy! - w tym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi, podbiegłam do nich, wzięłam głęboki wdech i otworzyłam.
-Heeej... - przeciągnęłam.
-Hej? - mina Jess nie była zbyt ucieszona. - czemu nadal masz tą charakteryzacje?
-Jess, proszę wejdź i idź do salonu.
-No okej, ale mam nadzieję, że mi to jakoś logicznie wytłumaczysz. - powiedziała i wykonała to o co ją prosiłam.
-Uwaga - powiedziałam do siebie - za 3...2...1... - w tym momencie po całym domu rozniósł się pisk mojej przyjaciółki. Stanęłam za nią w celu zablokowania jej wyjścia.
-No Jess, prosze usiądź - podrapałam się po karku, chciałam mieć tą rozmowę już za sobą.
-Obok nich? Nigdy w życiu. Prosze Ashley powiedz, że tylko ćwiczysz te całe malowanie po twarzach. - dziewczyna wyglądała na mega wystraszoną.
-Nie Jess, oni tak wyglądają codziennie. Zresztą tak samo jak ja. A teraz prosze usiądź. - powtórzyłam moją prośbę.
-Już mówiłam, że nie usiąde obok tej zmory!
-,,Ta zmora''- zwróciłam głowę w stronę Jeffa - to mój narzeczony. ,,Ta zmora'' jest mordercą. ,,Ta zmora'' ma za sobą wiele przeżyć, wiecej niż ja czy ty. ,,Ta zmora'' może i jest nienormalna i poraniona psychicznie, ale jest kochana. - mówiłam, prawie krzyczałam nie odwracając wzroku od Jeffa - ,,Ta zmora'' jest najlepszym co mnie w życiu spotkało. - tu mój głos zamienił się w pół szept. - Kocham go i nie mam zamiaru go opuścić, nawet jeśli przez niego odwróci się ode mnie najlepsza przyjaciółka.
-Jejku Ash... - Jessica podeszła i przytuliła mnie. - Oczywiście, że to zaakceptuje i nie odwróce się od ciebie choćby nie wiem co. W końcu na tym polega przyjaźń, musimy się zaakceptować, wybaczać sobie i wspierać się.
-Dziękuje że jesteś! - jeszcze mocnej przycisnęłam Jessice do siebie. Cieszę się, że man kogoś takiego jak ona.
-A teraz przedstaw mi tego przystojnego bruneta, bo zwariuje - szepnęła mi do ucha, po czym odsunęłyśmy się od siebie. Chrząknęłam i zaczęłam mówić;
-No więc Jeff aka ,,zmoro'' to jest Jessica. Jessica to jest Jeff aka ,,zmora'' - zaśmiałam się, a mój narzeczony wraz z przyjaciółką podali sobie ręce.
-A to jest Toby - pokazałam na bruneta wpatrzonego w Jess jak w obrazek. -No tak, mogłam się tego spodziewać... Toby? Toby! - machałam chłopakowi ręką przed twarzą aż w końcu się ocknął.
-A ja tak no ten... Toby - podał rękę Jessice. Po chwili każdy śmiał się z reakcji Toby'ego.
-Wydaje mi się, że coś między nimi się zadzieje miłego. - Szepnęłam do ucha Jeffowi na co on uśmiechnął się bardziej niż zwykle i pokiwał głową. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy już dobre trzy godziny. W pewnym momencie Toby wstał z miejsca.
-Ej, bo ja musze już lecieć. I tak Slender będzie się mnie czepiał czemu tak dlugo mnie nie było...
-Pa Toby - powiedziałam niemalże równo z Jeffem.
-Dobra to w takim razie ja też już będę się zbierać. Robi się ciemno, a tak to przynajmniej ktoś dotrzyma mi towarzystwa, prawda Toby? - dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
-T-t-tak oczywiście.
-To paa zakochańce - zaśmiałam się i odprowadziłam ich pod drzwi.

*Godzinę później, 21:30*

Wraz z Jeffem położyliśmy się na łóżku. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową i zaczęłam moją ,,przemowę''
-Wiesz o czym zawsze marzyłam? O pięknej willi z basenem i księciu na białym koniu. Do tego wielkie i huczne wesele. O piesku, a najlepiej gdyby był Maltańczyk. O dwójce dzieci oraz wymarzonej pracy.
-Wille w pewnym sensie masz, a za basen może nam służyć wanna. Ja moge byc tym księciem, bo nie jestem czarnoskóry więc mój koń jest biały.
-Jeff... - zaśmiałam się.
-Czekaj, to jeszcze nie koniec! - przerwał mi. - Wesele możemy sobie zorganizować, Slender zna się na rzeczy. Piesek? Smile Dog powinien ci wystarczyć, a dzieci przecież nie chcesz.
-A może mi się zachciało?
-No okej, jesteśmy sami. Chcesz dzieciaka? Jeff to załatwi. - W tym momencie nie wytrzymałam, mój śmiech słyszeli chyba nawet sąsiedzi mieszkający po drugiej stronie lasu.
-Dzieci dopiero po ślubie, jasne?
-Jak słońce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro