Rozdział 41
Lorenzo
Dzień 1
Spoglądałem na znajdującej się za szybą Sofię. Udało nam się powstrzymać to co nieuniknione a raczej mojemu ojcu, który zaczął gasić samochód gaśnicą, kiedy ja nie potrafiłem się poruszyć. Nigdy nie spodziewałem się, że można tak bardzo cierpieć, ale kiedy patrzyłem na nią, kiedy ten samochód płonął myślałem, że straciłem ją na zawsze. Nic nie miało dla mnie znaczenia jak tylko to, aby do mnie wróciła.
Jej ramiona i dłonie zostały poparzone, lewa strona twarzy także wraz z włosami które teraz sięgały zaledwie pięciu centymetrów. Były to poparzenia drugiego i trzeciego stopnia, który zostawią jej blizny na całe życie jednak żyła i tylko to się dla mnie liczyło.
- Nadal nic? – zauważyłem ojca, który stanął obok mnie.
- Nie. – minęło piętnaście godzin od momentu jak udało nam się ją wyciągnąć samochody i przetransportować do szpitala. Przez pięć godzin lekarze ratowali jej życie, bo jej serce stawało aż dwa razy zanim udało się im unormować jej stan. Do tej pory powinna się już wybudzić jedna lekarz oznajmił nam, że jest to coś w rodzaju śpiączki z tym jednak, że to sama Sofia nie chciała się wybudzić. W tej sytuacji wszyscy rozkładali ręce i mówili, że musimy czekać.
Kazali nam czekać, kiedy z każdą chwilą miałem wrażenie jakbym nie mógł oddychać coraz bardziej. Na niczym nie mogłem się skupić. Tylko spoglądanie na nią przekonywało mnie, że nadal tu była.
- Wyjdzie z tego. – zapewnił mnie.
- Oświadczyłem się jej. - powiedziałem to po raz pierwszy, bo nawet wuj o tym nie wiedział. Mówiłem mu tylko o tym, że chciałbym to zrobić, ale nie że to zrobiłem.
Po moich słowach zaległa cisza i po raz pierwszy tata nie wiedział co powiedzieć. Wcale mu się nie dziwiłem, bo nie afiszowałem się ze swoimi uczuciami i nigdy się nie zająknąłem, że mi na niej zależało.
Teraz zaczynałem żałować niektórych rzeczy jakie zrobiłem. A zwłaszcza że tak długo ją od siebie odtrącałem.
Dzień 2
Trzymałem jej dłoń w miejscu, którego nie dosięgnął ogień i gładziłem ją najdelikatniej jak mogłem. Widzieć ją w takim stanie sprawiało, że chciałem dorwać tego kto to zrobił jednak nie mogłem się zmusić, aby odejść od jej łóżka, w razie, gdyby się obudziła. Chciałem być pierwszą osobą, w której oczy spojrzy.
Aparatura pikała w jednostajnym rytmie i tylko to pozwalało mi zachować trzeźwość umysłu, bo wiedziałem, że nadal walczy i nie poddawała się. Z każdą kolejną godziną, kiedy nadal nie otwierała oczu miałem wrażenie jakbym zatracam się sobie i wiedziałem, że pomóc, mimo że tylko jej wybudzenie. Nie odchodziłem od jej łóżka ani na chwilę, aby nie przegapić tego momentu, bo byłem święcie przekonany, że kiedyś on nastąpi. Może nie dzisiaj i nie jutro, ale kiedyś na pewno. Musiałem w to wierzyć, bo inaczej straciłbym wszelką nadzieję.
Cały czas w mojej głowie krążyła myśl, że naszym ostatnim wspólnym wspomnieniem była kłótnia. Nie chciałem wtedy na nią wrzeszczeć jednak nie mogłem zrozumieć, dlaczego postąpiła tak nierozsądnie sprawiając, że wystawiła się na zagrożenie. Nie obchodziło mnie to, że zabiła moją żonę, bo ta kobieta nie jest dla mnie nie znaczyła.
Nurtujące mnie myśli przerwało otworzenie się drzwi które zaskrzypiały delikatnie a potem się zamknęły. Nawet nie musiałem się odwracać, żeby wiedzieć kto stoi tuż za moimi plecami.
- Zmienię cię. – oznajmiła Amara.
- Nie. - sprzeciwiłem się i to był koniec rozmowy.
Amara
Dzień 3
Ostatnie kilkadziesiąt godzin było istnym krążeniem wokół domu i szpitala. Czułam ogarniające mnie zmęczenie, ale nie mogłam sobie teraz na to pozwolić. Sofia leżała podpięta do aparatury, która mówiła nam, że nadal oddycha samodzielnie a jej serce nadal bije. Moje małe dzieciątko walczyło, ale ona miała w sobie wolę walki więc wiedziałam, że wszystko skończy się dobrze. Nie było innej możliwości.
Nawet nie pamiętam, ile łez wypłakałam i ile godzin się wściekałam, aby w końcu przyszło odrętwienie. Czułam się tak jakby ktoś odbierał mi po kawałku mojego dziecka, które odchodziło z każdą chwilą. Chociaż Sofia nie była moją biologiczną córką zawsze ją tak traktowałam i nigdy nie przestanę. Zbyt wiele wspomnień wiązało się z jej dzieciństwem, zbyt wiele uczuć.
Kilka razy dziennie pielęgniarki zmieniały jej opatrunki i kiedy zobaczyłam poparzenia po raz pierwszy myślałam, że moje serce zostanie roztrzaskana na kawałki. Nawet nie mogłam sobie wyobrazić jak wielki ból mogłaby w tej chwili czuć, gdyby była przytomna więc modliłam się o to po raz pierwszy w swoim życiu, żeby na razie się nie wybudziła. Chciałam, aby mogła przespać ten czas i zregenerować siły, ponieważ będzie ich potrzebowała w dalszej walce. Lekarze od początku ostrzegali nas, że mogą zostać jej blizny jednak nie obchodziły mnie one.
- Wyjdzie z tego. - poczułam na ramionach dłonie męża i tylko one pozwalały mi się nie rozkleić.
Nigdy do tej pory nikogo tak nienawidziłam jak właśnie ojca Gracielli. Nie spodziewałam się, że możemy mieć problemy z jego strony jednak najwyraźniej mężczyzna nie chciał poddać się tak łatwo po śmierci córki. Po części go rozumiałam, bo sama była matką jednak, gdyby moje dziecko podejmowało tak złe decyzje starałabym się wychować je tak aby żyło w zgodzie z własnym honorem stawiając rodzinę na pierwszym miejscu.
- Chcę, żeby cierpiał. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby a po moich policzkach spłynęły łzy. Otarłam je nerwowym ruchem wiedząc, że nie mogę sobie pozwolić na nawet chwilowe załamanie. – Chcę, żeby doznał wszystkiego co ona.
- Będzie. – Christopher złożył mi obietnicę, której wiedziałam, że dotrzyma słowa.
Po raz pierwszy w swoim życiu cieszyłam się, że ktoś umrze a wręcz nie mogłam się doczekać tej chwili. Miałam nadzieję, że jego ból będzie on wiele większy niż ten z którym będzie musiała zmierzyć się Sofia.
Lorenzo
Dzień 4
Cztery pierdolone dni zajęło nam znalezienie Marco i jego przydupasa. Zacisnąłem dłonie w pięści za każdym razem, kiedy patrzyłem na ich parszywe mordy a których nawet nie dotknąłem. Jeszcze nie, mówiłem sobie w duchu. Jeszcze nie czuli tego bólu.
Zebrała się dosłownie cała rodzina i każdy po kolei okładał ich pięściami, ponieważ każdy chciał im się odpłacić za Sofię. Nawet mój ojciec, po którym nigdy bym się tego nie spodziewał, że nawet byłby zdolny, aby kogoś uderzyć. On był tym który słowem łagodził wszelkie problemy i rozwiązywał je bez użycia siły.
- Nadal ich nie dotknąłeś. – Christopher podszedł do mnie z rękawami koszuli podciągniętymi do łokci. W niektórych miejscach zauważyłem na niej plamki krwi, ale on najwyraźniej nawet nic sobie z tego nie robił.
- Czekam aż zaczną błagać. - odparłem spokojnie opierając się o jedną ze ścian w pomieszczaniu przeznaczonym do załatwiania takich właśnie spraw. Zdziwiłem się, że Christopher postanowił zatrzymać ich w swoim własnym domu jednak musiał mieć ku temu ważny powód.
- To może jeszcze potrwać.
- Mam czas. - starałem się brzmieć spokojnie jednak z każdą mijającą sekundą czułem coraz większy przymus, aby wyjść stąd i wrócić do szpitala.
Rozłąka z Sofią bolała mnie tak jak nigdy dotąd, ponieważ gdzieś w środku w okolicy serca czułem, że kiedy nie było mnie przy niej coś mogło się wydarzyć. Coś co sprawiłoby, że nie będę miał szansy się z nią pożegnać. Chociaż chciałem, żeby walczyła wiedziałem jak bardzo cierpi. Lekarze mówili, że nie, ale ja wiedziałem swoje.
Nawet Ares wyczuł, że coś się wydarzyło, bo całymi dniami leżą na łóżku Sofii i schodził z niego tylko po to, żeby się załatwić. Nie chciał jeść, a kiedy starałem się mu wepchnąć na siłę jedzenie warczał na mnie jakbym był dla niego kimś obcym.
- Jedź do niej. - spojrzałem na niego, ponieważ powiedział to takim tonem, którego wcześniej u niego nie słyszałem zwłaszcza niekiedy mówił do mnie czy do kogoś z nas. Ten ton był przeznaczony tylko dla jego żony. – Jedź do niej i pozwól nam to załatwić.
Wiedziałem, że jeśli zostawię tą sprawę rodzinie oni mnie nie zawiodą a wręcz zrobią wszystko, żeby przedłużyć cierpienie tej dwójki. Spojrzałem na nich całych zakrwawionych i pomimo sytuacji w jakiej się znajdowali nadal próbowali walczyć. Ten widok przynosił mi satysfakcję.
- Christopher to jakaś pomyłka. – wyjęczał Marco spoglądając w naszą stronę.
- Jaja sobie robisz. - mój brat zakpił sobie z niego w żywe oczy. - Czy ty jesteś aż tak głupi czy tylko udajesz. - złapał go mocno za szczękę, która już była bardzo opchnięta i prawdopodobnie złamana. Marco zajęczał, kiedy Luciano ścisnął go mocniej po czym pochylił się w jego stronę i powiedział głośno i wyraźnie. - Każdy z naszych samochodów ma cholerne kamery z każdej strony. Wszystko dokładnie się nagrało a także to jak patrzyłeś, kiedy samochód płonął więc nie mów mi, że to nie byłeś kurwa ty! – warknął i na koniec uderzył go po raz kolejny pięścią w twarz.
Kiedy tak na nich patrzyłem wiedziałem, że nie muszę być obecny, aby dostali to na co zasłużyli. Pokiwałam głową wujowi i nie oglądając się za siebie wyszedłem z pomieszczenia, w którym po raz kolejny moja rodzina zabawiała się z tymi gnojami. Ich krzyki towarzyszyły mi aż do wyjścia po drugiej stronie posiadłości.
Dzień 5
Tego dnia jej serce zatrzymało się po raz kolejny a ja musiałem patrzeć, jak odchodzi. Nie spodziewałem się, że miłość do drugiej osoby może tak boleć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro