Rozdział 14
Lorenzo
„Chcę żebyś zawoził ją i odwoził na zajęcia" słowa mojego wuja wprawiły mnie w irytację, bo nie byłem jakąś pierdoloną niańką i szoferem w jednym, aby zajmować się Sofią. Od tego miał przecież własnych ludzi a ja byłem akurat w takim momencie swojej pracy, że musiałem przerwać to co robiłem, bo wezwał mnie na rozmowę. Sądziłem, że to coś ważnego jednak od progu oświadczył mi, że mam robić za ochroniarza mieszkającej ze mną kobiety. Nie dość, że z trudem przychodziło mi patrzenie na nią jak na przyjaciółka z dzieciństwa to jeszcze miałem spędzać z nią więcej czasu.
Sama droga w jedną stronę zajmowała prawie godzinę. Tym bardziej że dzisiaj kończyła o szesnastej więc zdawałem sobie sprawę z tego, że jeszcze się wydłuży przez te pieprzone korki. Jak miałem wytrzymać z nią w jednym małym pomieszczeniu tak długo i nie palnąć jakiejś głupoty.
Powoli z budynku zaczęli wychodzić studenci którym przeglądałem się ze znużenie, ponieważ mało mnie obchodzili. Jedyna osoba, która w tej chwili zaprzątała moje myśli jak na razie nie wyszła dając mi tym samym czas na ochłonięcie i zebranie wszystkich pokładów samokontroli jakie w sobie posiadałem. Nie zdawałem sobie sprawy, że kiedyś będzie dane mi poczuć przyciąganie do kobiety.
Po nieudanym małżeństwie obiecałem sobie, że nigdy więcej nie pozwolę na to, aby ktoś decydował o moim życiu a tym samym wymuszał na mnie poślubienie kolejnej kobiety. Nie byłem tak głupi, aby po raz kolejny pakować się w taki kretyński układ, ale skoro moja rodzina chciała to była ich sprawa. Wiedziałem, że ich kobiety są inne i tylko mnie trafił się wybrakowany towar jednak dla dobra wszystkich trwałem w tym związku tylko dlatego że rodzina była dla mnie najważniejsza.
W końcu po długim oczekiwaniu pojawiła się na dziedzińcu zakładając okulary przeciwsłoneczne na oczy. Obserwowałem okolicę i widziałem, jak inni rzucają jej krótkie spojrzenia po czym uciekają wzrokiem jakby dobrze zdawali sobie sprawę z tego kim jest. Może nie była prawowitym członkiem naszej rodziny przez więzy krwi jednak wszyscy tak ją traktowaliśmy dlatego nie dziwiło mnie, że mój wuj rozpuścił wici, aby odsunąć od niej osoby, które mogłyby naszej rodzinie zagrozić. Nie chciał tym ranić Sofii, ale wiedział, że w ten sposób może ją chronić.
Nawet nie musiałem się zbytnio wysilać, aby mnie zauważyła, bo od razu ruszyła w moim kierunku. Nic w tym dziwnego, skoro stałem oparty o swój samochód, który przyciągał wzrok swoim krwisto czerwonym kolorem. Kiedyś lubiłem szpanować i chociaż mi to przeszło nigdy nie pozbyłem się tego samochodu, który przypominał mi nastoletnie lata, kiedy szalałem po klubach i barach wyrywając kolejne panienki. Pomimo swoich dwudziestu ośmiu lat nie miałem na to zbytniej ochoty. Niektórzy nie zrozumieli jak wielką przyjemność sprawiało mi torturowanie i zabijanie ludzi, zwłaszcza kiedy błagali o życie. Ten moment władzy nad kimś innym było uzależniające, dlatego nie miałem zamiaru z tego zrezygnować.
- Nie spodziewałam się ciebie. – stanęła zaledwie kilka kroków ode mnie. Podmuch wiatru, który rozrzucił jej włosy na wszystkie strony sprawił, że dotarł do mnie cytrusowy zapach jej perfum który wywołał w mojej głowie zamęt. Nie mogłem pokazać po sobie jak bardzo wywarło na mnie wrażenie to, że stała tak blisko mnie.
- Rozkaz szefa.
- Czy Christopher czasami nie przesadza z tą nadopiekuńczością? - ściągnęła okulary, aby móc patrzeć mi prosto w oczy. Złożyła je i wrzuciła do torebki, którą nawet nie starała się zasunąć jakby nie znajdowało się w niej nic ważnego. Mógłbym sobie tylko wyobrazić jakie śmieci się w niej znajdują, bo nie raz słyszałem o tym jak Amara czy Luna urządzały zawody w tym która ma najwięcej rzeczy.
- Dziwisz mu się. – parsknąłem. - Poszłaś na studia i to w dodatku prawnicza więc nie miej mu za złe, że chcecie chronić. Myślisz, że tutaj jesteś bezpieczny, ale właśnie w takich miejscach najbardziej jesteś zagrożona, bo nie możemy cię chronić.
- Nie jestem na tyle głupia, żeby wygadać się o sprawach rodziny pierwszej lepszej osobie. – odparła zirytowana.
- Nie powiedziałem tego.
- Ale takie właśnie mam wrażenie.
Ta rozmowa do niczego nie prowadziła jednak z jakiegoś dziwnego powodu podobało mi się to jak potrafiłam się odszczekać. Jej szczerość była tym czego mi najbardziej brakowało przez te wszystkie lata, bo nikt tak naprawdę nie potrafił powiedzieć mi co o mnie myśli prosto z mostu nie przejmując się tę co mogę sobie o nim pomyśleć. Za tym właśnie tęskniłem, kiedy wyjechała bez słowa i bez pożegnania. Jakbym kompletnie nic nie znaczył dla niej i dlatego teraz podchodziłem do niej z rezerwą. Bo kto wie czy znowu nie postanowi gdzieś wyjechać.
- Wszyscy chcą po prostu żebyś była bezpieczna i nic więcej. - zapewniłem ją.
- A ty?
- Co ja?
- Ty też chcesz żebym była bezpieczna? - zapytała dziwnym tonem.
- Przecież wiesz, że tak. - jak mogła choć przez chwilę pomyśleć, że nie zależy mi na jej bezpieczeństwie. Może nasze stosunki nie były zbyt dobre jednak to nie zmieniało faktu, że była dla mnie ważna i chciałem, aby była bezpieczna.
- Więc czemu przez te wszystkie lata się nie odzywałeś? - zapytała dokładnie o to czego się obawiałem, bo nie wiedziałem, jak mam odpowiedzieć na to pytanie nie raniąc jej.
- Lepiej porozmawiajmy o tym w domu a nie w takim miejscu. - rozejrzałem się wokół nie chcąc, aby tak ważna rozmowa była poruszana w tak zwyczajnym miejscu.
- Dobrze. - pokiwała głową niechętnie się ze mną zgadzając.
Odetchnąłem z ulgą, ale tylko na chwilę, ponieważ w tłumie studentów wyłapałem jedną sylwetkę, która z jakiegoś powodu wydawała mi się podejrzana. Mężczyzna zerkał w naszym kierunku kilka razy jakby chciał się upewnić, czy patrzy na dobrą osobę jednak po chwili przenosił wzrok w inne miejsce. Nie byłem na tyle głupi i wiedziałem, że wyróżniał się na tle innych nie tylko swoją posturą, ale i tym, że był znacznie starszy od reszty.
- Czemu on się tak na ciebie gapi? - zapytałem nie mogąc wytrzymać, bo może był jedną z tych osób z którą chodziła na zajęcia i tylko miałem jakieś dziwne wrażenie.
- A co zazdrosny jesteś? - zapytała nie odwracając się w kierunku, który jej pokazałem. Na jej ustach majaczył niewielki uśmiech jakby dobrze bawiła się moim kosztem.
- Nie, ale pod moją opieką nikt nie ma prawa tak na ciebie patrzeć. Chyba z nim porozmawiam - zakończyłem znacząco na tyle aby nie miała wątpliwości co mam na myśli.
- Stój! - chwyciła mnie za ramię. - Musisz się przyzwyczaić do tego, że ludzie będą na mnie patrzeć, skoro wiedzą do jakiej rodziny należę. - wzruszyła beztrosko ramionami jednak wiedziałem, że chociaż starała się nie pokazywać po sobie emocji czuła się wyobcowana. Nieważne jakby się starała musiała zrozumieć, że nie była zwyczajną osobą z normalnego domu.
- Znasz go? - zapytałem nie spuszczając oka z typa.
- Nie. - pokręciła głową, kiedy w końcu przyjrzała się stojącemu kilkanaście metrów dalej mężczyźnie.
Wyciągnąłem komórkę i w przepływie chwili zrobiłem mu zdjęcie akurat w momencie, kiedy patrzył w naszą stronę. Nawet z takiej odległości potrafiłem wyczuć, że atmosfera się zmieniła a on jakby w momencie zrozumiał, że to koniec. Jego mina jasno wskazywała, że nie jest zadowolony z takiego obrotu spraw po czym szybko odwrócił się na pięcie i zniknął wśród tłumu.
Wystukałem szybką wiadomość do brata, aby sprawdził mi w systemie tego faceta, bo coś mi mówiło, że nie chodził na tą uczelnię ani w niej nie uczył. Teraz rozumiałem rozterki mojego wuja, który twierdził, że musimy być bardziej czujni, jeśli chodzi o Sofię, bo każdego dnia będzie narażona na to, że ktoś może zrobić jej krzywdę. A nie mogłem do tego dopuścić.
Otworzyłem drzwi dla Sofii i poczekałem aż wejdzie do środka, aby móc okrążyć samochód i się usiąść za kierownicą. Nie chciałem tak ostentacyjnie się na nią patrzeć dlatego rzuciłem kątem oka w jej kierunku zauważając, że rozgląda się po wnętrzu zachwycona.
- Nawet nie zapytałem, czy masz swój samochód. - zacząłem swobodną rozmowę ruszając spod krawężnika. - Jeśli zajdzie taka potrzeba w każdej chwili możesz wybrać sobie któryś z samochodów stojących w garażu, bo i tak nie ma kto nimi jeździć.
- Dasz mi swój samochód? - spojrzałana mnie zaskoczona. - Nie boi się, że któryś zniszczę?
- A jest taka możliwość? - zapytałem uśmiechając się nieznacznie w jej kierunku.
Pamiętałem jak czasami w wolnych chwilach zabierałem ją na przejażdżki tym właśnie samochodem. W tamtym czasie nie przeszła jeszcze operacji i nie widziała jak kolorowy i piękny jest świat jednak przez cały czas na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. Sofia była dzieckiem, które cieszyło się dosłownie z każdej głupiej rzeczy nawet takiej jak zbieranie kamyków na plaży. Oczywiście to zbieranie wyglądało tak że to ona trzymała wiaderko a ja wrzucałem do środka kolorowe kamyki które mogłyby je się spodobać. Ona w tym czasie badała palcami ich fakturę i kiwała za każdym razem głową, kiedy zgadzała się z moim wyborem. Te czasy już nie wrócą jednak przypominały mi o tym jak szczęśliwy byłem spędzając czas z moją przyjaciółką. Pomimo że ja miałem szesnaście lat a ona osiem ta różnica wieku nie miała dla nas znaczenia, tym bardziej że dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie.
- Pamiętasz tamten dzień na plaży? - zapytała z nostalgią jakby wyczuwała o czym myślałem.
- Jak mógłbym zapomnieć. - zaśmiałem się szczerze po raz kolejny w jej towarzystwie. Wychodziło mi to tak naturalnie, że nawet tego nie zauważałem do czasu aż ona patrzyła w moim kierunku jakby zaskoczona, że taki dźwięk może opuścić moje usta.
- Byłam szczęśliwa tamtego dnia. - wyszeptała cicho jakby nie chciała się do tego przyznać jednak to jeszcze bardziej mnie zabolało, ponieważ brzmiało to tak jakby tęskniła za tamtymi latami.
Zacisnąłem mocno dłonie na kierownicy wiedząc, ile te słowa dla mnie znaczyły. Łudziłem się, że kryje się za nimi coś więcej, że może wybaczyła mi nieobecność w jej życiu przez ten długi okres a prawda była taka, że sam bym sobie tego nie wybaczył. Zdradziłem ją w najgorszy możliwy sposób i zostawiłem samą sobie w obcym kraju i mieście z dala od rodziny a mogłem po prostu do niej pojechać. Jak głupi trwałem uparcie w swoim postanowieniu i tym samym zniszczyłem tak niesamowitą przyjaźń.
- Ja też byłem szczęśliwy tamtego dnia. Nawet nie wiesz jak bardzo. - powiedziałem po długiej chwili.
Sofia jednak milczała dając mi tym samym odpowiedź na dręczące mnie pytanie czy da się to jeszcze jakoś naprawić. Rozumiałem, że nie potrafiła mi wybaczyć tego jak ją potraktowałem jednak może w czasem się to zmieni. Mogłem tylko na to liczyć.
W tej samej chwili oboje zatraciliśmy się we własnych myślach więc trwaliśmy w ciszy przez całą drogę. Bardzo nie chciałem wracać do tego jak to było kiedyś, ponieważ nie widziałem w niej mojej przyjaciółki z dawnych lat a kobietę, która pociągała mnie w sposób, który powinien być dla mnie zakazany. Siedziała obok niczego nieświadoma zwłaszcza moich myśli, które krąży wokół tego, czy chociaż przez chwilę myślała jakby to było wykroczyć poza strefę przyjaźni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro