Epilog
Sofia
Sześć lat później
Spoglądałam na ogród wypełniony naszymi bliskimi. Ten sam w którym się wychowałam i w którym spędziłam najwspanialsze dni mojego dzieciństwa. Nie mogłam uwierzyć, że stałam w tym miejscu zwłaszcza po wydarzeniach sprzed sześciu lat.
Przeżyłam pożar jednak to nie znaczy, że było mi łatwo się z tym pogodzić, tym bardziej że blizny na ramionach zawsze mi będą o tym przypominać. To była trudna walka pełna bólu i cierpienia jednak nie poddawałam się wiedząc, że w końcu miałam przy swoim boku miłość swojego życia. To on wspierał mnie jak nikt inny, kiedy nie miałam dość sił, żeby podnieść się z łóżka albo kiedy ból tak bardzo przejmował kontrolę nad moim ciałem, że mogłam tylko krzyczeć. Pomimo tego, że widział mnie w takim stanie nigdy nie spojrzał na mnie z obrzydzeniem. Natomiast zawsze miałam wrażenie, że jestem przez niego kochana.
Tamtego samego dnia, kiedy otworzyłam oczy wzięliśmy ślub. Lorenzo nie chciał czekać ani dnia dłużej a ja się zgodziłam, ponieważ za każdym razem, kiedy spoglądałam w jego kierunku widziałam miłość, która wyzierała z każdego jego gestu czy słowa.
- Wszystko w porządku? - byłam tak zamyślona we własnych wspomnieniach, że nawet nie zauważyłam, że zatrzymał się przy mnie Christopher.
Pomimo lat, które minęły nadal prezentował się niezwykle dobrze jednak na jego włosach zauważyłam siwe pasma pokazujące jak bardzo mijał czas. Nic w tym dziwnego, skoro zbliżał się do swoich pięćdziesiątych urodzin.
- Czasami mam wrażenie jakbym znowu tam była. - posłałam mu nieznaczny uśmiech. Objęłam się ramionami i od razu wyczułam niewielkie zgrubienia na swojej skórze w miejscach, gdzie moje palce jej dotykały. Z czasem pogodziłam się z tym, że nigdy nie znikną pomimo kilku operacjom plastycznym jakim się poddałam jednak potem nie mogłam znieść świadomości, że czeka mnie kolejna więc przestałam. Moje blizny nie były już tak widoczne jednak muskając opuszkami palców moje ramiona wyczuwałam gdzieniegdzie ubytki spowodowane pożarem. Pogodziłam się z samą sobą i zaakceptowałam to jaka byłam.
- Jesteś bardzo silną kobietą. Mam wrażenie, że silniejszą od nich. – wskazał głową całą rodzinę, która rozsiadła się przy ogromnym stole.
Nawet z tak daleka słyszałam śmiechy i krzyki świadczące o tym, że wszyscy dobrze się bawili. Pomimo czasu jak je upłynął nadal utrzymywaliśmy tradycję, aby spędzać ze sobą jak najwięcej czasu, ponieważ wiedzieliśmy, że ten świat w każdej chwili może sprawić, że wszystko może się zmienić. Czas był bardzo ulotny rodzina była dla nas wszystkim.
- A od ciebie? – zapytałam przekornie.
- Może nawet i ode mnie. – przyznał mi rację.
- Nigdy nie myślałam, że się do tego przyznasz. – przyjrzałam mu się. – Jakieś problemy? - pomimo że było to rodzinne przyjęcie musiałam być w pełnej gotowości przez cały czas. W końcu osiągnęłam swój cel i zostałam obrońcą swojej rodziny tak jak marzyłam, odkąd skończyłam kilka lat.
To nie była łatwa praca, bo przecież trzeba było naginać prawo, ale dla moich najbliższych było warto. Podczas wielu takich sytuacji byłam twarda i nieprzystępna nie pozwalając na to, aby jakiekolwiek zarzuty zostały postawione którejkolwiek osobie z mojej rodziny.
- Na razie wszystko jest dobrze, ale wiesz, jak jest. Cisza przed burzą. – odpowiedział.
Byłam chyba jedyną kobietą w rodzinie zaraz po Amarze która miała największe dostęp do tajemnic rodziny i tego czym się zajmowali. Jakoś musiałam ich chronić a to wymagało ode mnie poznania wszystkich istotnych dla mnie rzeczy. Lorenzo nie podobało się, że byłam tak blisko zagrożenia jednak w każdej takiej sytuacji powtarzałam mu, że przecież miałam przy sobie jego więc nic złego nie będzie mi groziło, bo zawsze mnie ochroni.
- Czyli możemy cieszyć się spokojnym dniem w gronie rodziny. – wzięłam go pod ramię wiedząc, że mi na to pozwoli.
- Kiedy masz zamiar powiedzieć reszcie? – zapytał.
- Jeszcze nie teraz.
- A kiedy?
- Za jakiś czas. - z całych sił starałam się nie przyłożyć dłoni do brzucha, w którym rosło moje dziecko. Owoc miłości mojej i Lorenzo na które tak długo czekaliśmy.
Sześć lat. Tyle minęło od kiedy przysięgliśmy sobie miłość i nie żałowałam ani jednego dnia. Nie była to jakaś wielka ceremonia, bo w tym czasie przebywałam nadal w szpitalu i kompletnie się tego nie spodziewałam. Nadal pamiętam co mi wtedy powiedział „Jesteś moim światłem, w mroku które rozjaśnia mi drogę, kiedy zaczynam się gubić. Nie chcę czekać ani dnia dłużej. Chcę zostać twoim mężem i opiekować się tobą, kiedy mnie potrzebujesz".
Jakie było moje zdziwienie, kiedy wrócił niespełna dziesięć minut później z księdzem i świadkami w postaci dwóch pielęgniarek. To było szaleństwo, ale zrobiliśmy to i nigdy nie czułam się bardziej szczęśliwsza niż wtedy.
- Na co czekasz? - drążył temat jakby bardzo go to interesowało. – Mnie powiedziałaś miesiąc temu, ale pozostałym nie. Więc co cię powstrzymuje?
- Sama nie wiem. - wzruszyłam ramionami. – Może po prostu, jeśli wiesz tylko ty i mój mąż to nie jestem pod ciągłą obserwacją. A tak kiedy dowiedzą się wszyscy będą wymagali ode mnie tego żebym zrezygnowała z pracy, zajęła się przygotowaniem pokoju dla dziecka czy po prostu odpoczywaniem w domu. Nie jestem na to jeszcze gotowa. – pokręciłam głową.
- Rozumiem, ale i tak lepiej im powiedz. A jeśli będą robić jakieś problemy powiedz, żeby przyszli do mnie a ja już ich ustawię. Nikt niczego ci nie zabroni tym bardziej jeśli chcesz pracować. – dodał.
- Po prostu nie chcesz żebym odchodziła. - zaśmiałam się.
- Jak ty mnie dobrze znasz. - posłał mi swój jeden z nielicznych uśmiechów jakie widywałam na jego twarzy, ale przez te wszystkie lata nauczyłam się je rozróżniać. W tej chwili był niezwykle zadowolony z siebie i dobrze wiedział, że wystarczy jedno jego słowo a nikt nie odważy się powiedzieć mi co mam robić.
Podeszliśmy do stołu i w pierwszej kolejności Christopher przypilnował abym usiadła na swoim miejscu a potem zajął swoje u szczytu stołu. Większość z obecnych nie zauważyła, że zniknęliśmy, ale mój mąż już tak. Zawsze był spostrzegawczy, dlatego nawet ukrywanie przed nim moich uczuć nie miało sensu.
Kiedy tylko mnie zauważył od razu przerwał rozmowę ze swoim bratem i ruszył w moim kierunku. Za każdym razem, kiedy spoglądał w moją stronę z tym rozczulonym wyrazem twarzy miałam wrażenie jakbym patrzyła na zupełnie innego człowieka. Pracowałam z nim i stałam z boku, kiedy wykonywał swoje obowiązki i wydawał się wtedy taki nieprzystępny i brutalny. Jednak teraz widziałam w nim tego chłopca, w którym zakochałam się od pierwszej chwili.
To co przeszłam załamałoby nie jedną kobietę i może mnie też gdybym nie miała przy sobie właśnie mojego męża. Wsparcie jakie mi okazywał każdego dnia było nieocenione i tylko dzięki niemu tutaj byłam. Przy swojej rodzinie kochała mnie pomimo tego jakie błędy popełniłam i tego co zrobiłam.
Nie poddał się i walczył o mnie.
Lorenzo
Sofia nie chciała wracać do domu jednak widziałem jak bardzo zmęczona była. Mogła udawać przed innymi, ale ja znałem ją na tyle żeby wiedzieć, kiedy jest zła, smutna czy szczęśliwa. Potrafiłem wyłapać jeden jej tik i już od razu wiedziałem co się z nią dzieje dlatego kiedy momentami zbyt długo nie odpowiadała na pytania, które zadali jej Kira czy Luna wiedziałem, że jest już tak zmęczona, że po prostu nie kontaktowała.
Na szczęście obyło się bez wielkiej kłótni i w końcu znaleźliśmy się w domu, gdzie mogłem swobodnie obserwować ją z łóżka jak szykuje się do snu. Pomimo że na ciele zostały ślady po oparzeniach nigdy nie patrzyłem na nią inaczej, bo jedyne co się dla mnie liczyło to jak cudowną kobietą była.
- Czemu się tak na mnie patrzysz? - zapytała gasząc po drodze światło w łazience.
Śledziłem wzrokiem jak podąża w moim kierunku w tej swojej satynowej piżamce do połowy uda którą dostała ode mnie na swoje urodziny. Ją a także kilkanaście innych par, na które nie mogłem się zdecydować a wiedziałem, że na pewno jej się spodobają.
- Patrzę na moją cudowną żonę, która zasłania przede mną swoje jeszcze cudowniejsze ciało tą cholerną szmatką. – odparłem do niej.
- Chciałabym ci przypomnieć, że dostałam ją właśnie od ciebie.
Odchyliła pościel i po chwili znalazła się obok mnie więc od razu zgarnąłem ją w ramiona nie chcąc być dłużej z dala od niej. Przyglądała mi się tymi pięknymi brązowymi oczami, które tak bardzo mnie urzekły i które czasami ciskały we mnie gromy, kiedy czegoś jej zabraniałem.
- Bo wiem, że lubisz nosić w sypialni takie delikatne koszule. – wymruczałem pochylając się w jej stronę. Przejechałem ustami po jej policzku naznaczonym bliznami który był jednym z wielu miejsc, które przypominały mi o tym jak niewiele brakowało a mógłbym ją stracić.
Pomimo że minęło tyle lat w moim sercu nadal trwała obawa, że coś może się jej stać. Na każdym z nas odcisnęło się to wydarzenie, że nawet mój wuj zwiększył środki ostrożności, kiedy wypuszczał swoją żonę a także resztę rodziny poza mury domu. Po tym co się wydarzyło przez te wszystkie lata; próba zabicia Amary a także Luny, porwanie Kiry, postrzelenie Mii chociaż z jej winy a na koniec pożar samochodu, w którym znajdowała się Sofia zrobił swoje.
- Powinniśmy powiedzieć reszcie. - nawet nie musiała dokładnie wyjaśniać o co ci jej chodziło, bo dobrze wiedziałem.
Położyłem dłoń na jej brzuchu w miejscu, gdzie rozwijało się nasze dziecko. Nadal to do mnie nie docierało, że zostanę ojcem, bo nigdy bym sobie tego nie wyobrażał. A teraz za jakieś pół roku poznam swojego syna albo córkę.
- Nie chciałaś, żeby wiedzieli.
- Bo wiem z czym to się wiąże, ale nie jest mi łatwo to przed nimi ukrywać. – westchnęła kładąc dłoń na mojej. – Chcę dalej pracować tak jak do tej pory.
-Dobrze.
- I nie będziesz mi mówił, że mam się nie przemęczać?
- Będę, ale dlatego że jestem twoim mężem i się o ciebie martwię. – uśmiechnąłem się wiedząc jak wiele to dla niej znaczy. - Ale będę cię wspierał w tej decyzji. Będę przynosił jedzenie, kiedy zgłodniejesz. Będę przynosił ci sok owocowy, kiedy zachce się jej się pić. A nawet będę podtrzymywał ci włosy, kiedy będziesz wymiotować. - nawiązaniem do ostatniej sytuacji, w której ledwo udało się jej dotrzeć do toalety. Poranne mdłości pojawiły się tak nagle i były tak długie, że czasami spędzała godzinę w toalecie. Przez cały czas byłem przy niej trzymając jej włosy, podtrzymując, kiedy słania się na nogach a nawet wynosiłem z łazienki i układałem na łóżku, żeby mogła chwilę odpocząć. Potem przynosiłem jej herbatę ziołową i krakersy wiedząc, że to ukoi jej żołądek.
- Jesteś najlepszym mężem na świecie. – dotknęła dłonią mojego policzka wpatrując się w moje oczy.
- Jestem największym szczęściarzem na świecie, bo mam ciebie. - po raz kolejny musnąłem jej wargi w delikatnym pocałunku. – A niedługo poznamy nasze dziecko.
Moja rodzina przeszła bardzo wiele przez te wszystkie lata, ale przetrwaliśmy najgorsze burze i zamiecie, bo trzymaliśmy się mocno motta naszej babci. „Rodzina ponad wszystko". Te kilka słów rzuconych mimochodem przez nią wiele lat temu ukształtowało to jacy teraz byliśmy. Może zabijaliśmy, torturowaliśmy i krzywdziliśmy jednak nasze rodziny są były dla nas świętością.
Będziemy ich chronić za wszelką cenę nawet jeśli oznacza to przelanie krwi kogoś innego.
Nic nie było w stanie nas pokonać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro