Rozdział 6
— Co? — zapytałam. — Co się stało? Czemu tak na mnie patrzysz?
— Lauren! Dlaczego mi nie powiedziałaś? — zapytał z pretensją, a także był zmartwiony.
— O czym?
— Znalazłaś wisielca! — wrzasnął na cały dom tak, że przybiegł Nick.
— CO?! — krzyknął.
— Ciszej na litość boską, Gia jest w domu! — skarciłam ich. — Po co miałam wam mówić?
— Przecież teraz możesz popaść w depresję, czy cokolwiek...
— Ogarnij się Nick. — zmierzyłam go wzrokiem. — Stan mojej traumy mi minął. — machnęłam lekceważąco ręką.
— Ale wszystko w porządku? — upewniał się Ned.
— Tak, wszystko w porządku.
* * *
Minęły trzy dni odkąd znalazłam z Katy trupa i przez te trzy dni doszłam do pewnych wniosków.
Wszyscy ciągle mówili o nietoperzach, nawet w artykule. Wspomniano tam o sekcie, więc pomyślałam, że naprawdę takowa istnieje. Katy sprawdzała nadgarstek chłopaka z lasu, mogło chodzić o bransoletkę. Nietoperze to całkiem trafna nazwa na grupę nastolatków, która popełnia samobójstwo wieszając się. „Nietoperz poszedł spać"? Nietoperze idąc spać zwisają głową w dół, czy to jakieś powiązanie? Możliwe, aby tak było? A może to tylko ja szukałam dziury w całym.
— Nad czym tak myślisz? — zapytała mnie Katy, kiedy szłyśmy na geografię.
— Hej, wszystko dobrze? — w odpowiedzi przeszkodził mi Nick.
— Jezu, tak! — gestykulowałam rękami.
— LAUREN! — zawołał Ned z drugiego końca korytarza. — Jak się czujesz? — zapytał, kiedy podbiegł. Wywróciłam oczami.
— Czy wy możecie przestać traktować mnie, jak jakąś niepełnosprawną umysłowo? — wycedziłam przez zęby.
— Ale to poważna sprawa, może idź do psychologa? — zaproponował Nick.
— Nic mi nie jest! — wrzasnęłam na obu. — Ogarnijcie się, bo zaczynacie mnie wkurzać. Od trzech dni latacie za mną razem z Haydenem i ciągle pytacie, jak się czuję. Jedyna Katy normalna. — uśmiechnęła się do mnie, co odwzajemniłam.
— Staramy się tylko db...
— NIC. MI. NIE. JEST. — powtórzyłam znowu i pociągnęłam Katy za rękę, aby wejść do klasy i na moje nieszczęście wpadłam na kogoś. Chłopak miał blond włosy, był wysoki, ale nie wyższy niż Hayden czy Ned i Nick, miał niebieskie oczy i ubrany był na biało.
— Przepraszam. — bąknęłam.
— Nic nie szkodzi. — machnął lekceważąco ręką, posyłając mi firmowy uśmiech. — He, ty jesteś tą ładną kuzynką Nicka i Neda? — wskazał na mnie palcem.
— Umm, tak.
— Nie mieliśmy się jeszcze okazji poznać. Jonathan. — podał mi dłoń, a ja zanim ją ścisnęłam rzuciłam przelotne spojrzenie Katy, która nie patrzyła niestety na mnie.
— Lauren. — wysiliłam się na uśmiech. Wyminęłam go i razem z rudowłosą zajęłyśmy miejsca obok siebie. — Ned mi wczoraj opowiadał, co mu zrobiłaś. — szepnęłam wypakowując rzeczy.
— Co? Po co ci to mówił? — zmarszczyła czoło.
— Dlatego zna twoje imię. — sprostowałam, a z jej ust wydobyło się bezgłośne „aha".
Lekcja mijała mi przyjemnie, ponieważ babka ciekawie opowiadała. Co z tego, że już to przerabiałam, dobrze mi się jej słuchało. Niestety moje myśli zaczęły krążyć wokół nietoperzy. Próbowałam o to pytać, ale nikt nie chciał mi nic powiedzieć, przecież w końcu i tak do tego dojdę. Po dzwonku udałyśmy się na zewnątrz, żeby się przewietrzyć. Ku mojemu zdziwieniu było tam znacznie więcej osób, niż w środku.
— Usiądźmy tam. — Katy wskazała na jakieś kamienie pod bramką. Poszłyśmy tam, a potem przyglądałam się całemu placykowi. Po prawej stronie siedziała cała elita, a moi kuzyni co jakiś czas oglądali się na mnie. Zwłaszcza Ned. Stał się jakiś przewrażliwiony, odkąd tu przyjechałam, według Nicka i ciotki.
Pomyślałam o rodzicach. Ani razu nie zadzwonili, ani nie napisali. Momentalnie posmutniałam.
W tle ktoś brzdękał na gitarze klasycznej, ktoś nieustannie krzyczał do kogoś. Jakaś para się kłóciła.
— No nie... — jęknęła moja towarzyszka. Odwróciłam się do niej i zobaczyłam, że jest oblana sokiem porzeczkowym. — Przecież to się nie spierze... — załamała się.
— Cholera, coś ty zrobiła? — zaczęłam bezsensownie ścierać ciecz chusteczką.
— Chciałam się napić, odkręciłam nakrętkę i... BUM! Przestań, to nic nie da. Muszę to ściągnąć. — po czym zdjęła z siebie jasnoróżową bluzę, na której widniał biały napis, którego nie mogłam rozszyfrować. Wzdrygnęła się z zimna i schowała ciuch do plecaka.
— Czy gdybym był piórkiem, to byłbym tak lekki, że dla nikogo nie byłbym ciężarem? Czy nie byłoby wspaniale? — dołączył do nas Hayden, ale kompletnie nie rozumiałam, co on do nas mówi. Kiedy zobaczył swoją siostrę, jego uśmiech zniknął na chwilę, ale potem roześmiał się, kręcąc głową. — Który to już raz w tym tygodniu, mała, co? — ściągnął swoją bluzę i jej oddał, co było dla mnie strasznie słodkie z jego strony.
— Ja bym ci powiedziała, co jest małe. — fuknęła i przyjęła od niego rzecz.
— Oczywiście. — pogłaskał ją po głowie, ale ona strzepała jego dłoń. Skrzyżował ręce pod piersią i przekrzywił głowę w bok, po czym spojrzał na mnie. — Słyszałem, że opierdzieliłaś tych dwoje. — wskazał kciukiem za siebie.
— Gdybyś tam był, również zostałbyś opierdzielony. — powiedziałam ochrypłym głosem. Nie wiem skąd się wziął. — Cytowałeś coś?
— Przed chwilą? — pokiwałam twierdząco głową. — A skąd.
— Hayden to upośledzony poeta. — wyjaśniła jego siostra, a ja się zaśmiałam.
— Upośledzony? — spojrzałam na nich pytająco.
— Czasami pisze takie rzeczy, że zastawiam się, z kim ja żyję pod jednym dachem. — naciągnęła rękawy i włożyła ręce między uda.
— To, że nie kręcą cię wiersze o...
— Mordowaniu, patroszeniu, atakach zombie, nekrofilii, i czymś jeszcze? — wyprzedziła go.
— Nie pisałem nigdy o atakach zombie. — pokazał jej język, a ja ponownie ujrzałam ten czarny kolczyk i zmrużyłam oczy.
— Ale o gościu kochającym się z trupem tak! — rzuciła zbulwersowana i wstała. — Idę do łazienki. — zakomunikowała i zostawiła mnie samą z Haydenem.
— Co? — zapytał, kiedy spostrzegł, że się na niego gapię.
— Nic. Zastanawiam się tylko, gdzie jeszcze nie masz kolczyka.
— No wiesz... — opuścił głowę i spojrzał na swoje krocze. Uderzyłam się w czoło otwartą dłonią. Usłyszałam jego śmiech.
— Codziennie masz inne. — dotknął palcem moich okularów.
— Lubię je zmieniać. — wzruszyłam ramionami.
— Ile ich masz? — usiadł tak blisko mnie, że niemal czułam, jak z jego ciała emanuje ciepło.
— Siedemnaście. — spojrzał na mnie z podziwem. — W wakacje kupię następne.
— Osiemnasta para na osiemnastkę?
— Skąd wiedziałeś? — uświadomiłam sobie, że się uśmiecham.
— Mój poziom dedukcji nie jest aż tak niski. — puknął się w czoło. Zauważyłam, że w naszym kierunku zmierza Will razem z dziewczyną, która także miała niebieskie włosy. O co chodzi z tymi kolorami?
— To był on. — powiedziała dziewczyna.
— Wiem. — jęknął zrezygnowany Hayden. — To jest Lauren. Ona go znalazła.
— Louisa, ale mów mi Lou. — uśmiechnęła się serdecznie.
— William. — chłopak podał mi dłoń. — Przepraszam, że cię popchnąłem. — podrapał się w tył głowy.
— Nie szkodzi. — zastanawiałam się, czy są rodzeństwem, ale szybko przestałam, kiedy złapali się za ręce i odeszli, a na schodach pocałowali.
— To o tamtym chłopaku mówił Will, wtedy na stołówce?
— Tak.
— O co z tym chodzi?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro