Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Hayden usiadł obok siostry, więc mogłam patrzeć na niego bez przekrzywiania głowy w niewygodny sposób. Zastanawiałam się, jak on funkcjonuje z tymi wszystkimi kolczykami. Kiedy mówił coś do Katy, wystawił język i okazało się, że w nim także ma kolczyka.

Ciekawe jakby wyglądało całowanie się z nim?

— Lauren, skąd się przeniosłaś? — z rozmyślań wyrwała mnie Katy.

— Umm... Z Florydy, a konkretnie Miami. — odgarnęłam z twarzy kosmyk włosów.

— Przepraszam, że pytam, ale... — zagwizdał Hayden. — Czyś ty na głowę upadła? Z Miami do takiej dziury, jak Kenner?

— Upadłam kiedyś. — oboje się zaśmiali. — To nie była moja decyzja. — wzruszyłam ramionami.

— Rodzice?

— Zgadłaś. — wskazałam palcem na rudowłosą.

— Co takiego się stało, że... Jeśli można oczywiście. — chłopak oparł twarz o dłoń i wpatrywał się we mnie.

— Ćpałam, piłam, paliłam, ledwo zdałam rok, ale nie dlatego, że jestem głupia, tylko dlatego, że nie chodziłam do szkoły, bo wolałam imprezy. Znaczy... Otoczenie tego wymagało. — opuściłam głowę.

— Nie wyglądasz na taką. — Katy potrząsnęła głową.

— Wiem. — ściągnęłam okulary i przetarłam oczy.

— Chcesz wrócić? — zapytał Hayden.

— Wczoraj jeszcze tak, dzisiaj nie jestem pewna...

— Lauren. — uniosłam głowę i zobaczyłam jakąś dziewczynę. Miała długie, proste brązowe włosy i oczy w tym samym kolorze. Niebieską sukienkę i długie jak żyrafa nogi. Czy jej nie było zimno?

— Tak?

— Czy ty, naprawdę myślisz, że mój chłopak będzie twój? — założyła ręce na krzyż. Jej głos był strasznie irytujący, bo skrzeczący. Czy ona chodziła z Haydenem?

— Zarywasz do Neda? — niemal szepnął chłopak.

— Czekaj, co? Z tego co wiem to z nim zerwałaś, a poza tym...

— Sarah ogarnij się. To moja kuzynka. — obok niej znikąd wyrósł Ned z grobową miną. Sarah otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie je zamknęła, zarzuciła włosy do tyłu i odwróciła się na pięcie, po czym odeszła.

— Przepraszam cię za nią. — rzucił mi spojrzenie, które wiele wyrażało.

— Czemu ona tak mówiła? Zeszliście się? — zmarszczyłam czoło. Zbyt często to robiłam, za co nieustannie karciła mnie mama, mówiąc, że zrobią mi się zmarszczki.

— Nie... To znaczy tak, ale... — mówił, drapiąc się w kark.

— Tak. — wtrąciła się Katy. — Ciągle ze sobą zrywają i do siebie wracają i tak w kółko. — gestykulowała, a wtedy Ned przeniósł wzrok na nią. — Nie patrz tak na mnie. Mówię prawdę. — uniosła dłonie w geście obronnym.

— Skąd to niby wiesz?

— Serio? — prychnęła. — To, że ty nie wiesz jak ja mam na imię, nie oznacza, że ja nie wiem podstawowych informacji o tobie. Wszyscy o was mówią, powinieneś być tego świadomy.

— Dzięki za wyjaśnienia, Katy. — wydał z siebie dźwięk wołania psa, a ona wyraźnie się zdziwiła. — Myślałem, że twoimi towarzyszami stanie się ktoś zupełnie inny. — zwrócił się do mnie, ale patrzył na Haydena.

— Stary, masz wzrok psychopatycznego mordercy. — powiedział chłopak. — Przecież nic jej nie zrobię, doskonale to wiesz.

— Tak, wiem. — zmrużył oczy. — Po prostu zastanawiam się, co Lauren brała, że z takim spokojem przy tobie siedzi.

— Nieśmieszne. — zmierzyłam go wzrokiem. — Ale jeśli ci na tym zależy, tutaj też na pewno znajdę jakieś narkotyki, wtedy będziesz miał wyjaśnienie, dlaczego z nim siedzę, bo przecież wygląd człowieka mówi wszystko, nie? — uśmiechnęłam się złośliwie. Zabolał mnie trochę komentarz Neda.

— Wyluzuj... To był żart. — westchnął, rozczochrał mi włosy i z powrotem znalazł się przy swoim stoliku.

— To niezły żart. — odparła Katy, wymieniając ze mną spojrzenie.

— Holdenowie to twoja rodzina? — Hayden otworzył szerzej oczy i wtedy wydawały mi się srebrne, jak dopiero co wypolerowane łyżeczki, a nie szare.

— Tak. — poprawiłam włosy. — Skreślisz mnie przez to?

— Nie, absolutnie. — pokręcił głową. — Kumpluję się z nimi. Tylko... zdziwiłem się trochę, bo nigdy wcześniej cię nie widziałem na wakacjach, czy coś.

— Byłam tutaj tylko raz. W wieku ośmiu lat.

— Oh, to wiele wyjaśnia. — uśmiechnął się. Miał taki piękny uśmiech mimo tych kolczyków. Skoro przyjaźnił się z Nikiem i Nedem, to istniała szansa na częstsze spotykanie go, co spowodowało, że w duchu się cieszyłam.

— Hayden! — do stolika podbiegł ten sam chłopak, który dzisiaj rano mnie trącił. To musiał być Will. On nie miał kolczyków, ale jego włosy miały kolor smerfa. — Lou i ja widzieliśmy nietoperza, który próbował... — wtedy zauważył mnie. Momentalnie zamilkł i pociągnął chłopaka za ramię, a ja rzuciłam Katy pytające spojrzenie.

— Wyjaśnię ci kiedyś. Nie chcę, abyś zaprzątała tym sobie teraz głowę.

— No dobra...



* * *



Po zakończeniu wszystkich lekcji, chciałam po prostu pójść na spacer, ale ktoś mi w tym przeszkodził.

— Chodź, odwieziemy cię. — zaoferował Nick.

— Wolę chodzić pieszo. — posłałam mu przepraszające spojrzenie i niewinny uśmiech.

— Jak chcesz, tylko nam się nie zgub. — zasalutował i podrzucił kluczyli w górę. — Gdzie masz zamiar iść?

— Nie wiem... Przed siebie, może do lasu? Zobaczę. — wzruszyłam ramionami.

— Wykluczone! — wyrwał się nagle Ned.

— Dlaczego? — uniosłam brwi.

— Nie puścimy cię tam samej...

— Jezu. — jęknęłam. — Katy! — zawołałam do dziewczyny, a ona w mgnieniu oka znalazła się u mego boku.

— Hmm?

— Przejdziesz się ze mną? — zapytałam, przestępując z nogi na nogę.

— Jasne. — wzięła mnie pod ramię i pokierowała w jakąś stronę. Odwróciłam się do Neda, a on patrzył na nas wrogo. O co mu do cholery chodziło?

— Czy wy się kiedyś pokłóciliście? — walnęłam prosto z mostu.

— Kto?

— Ty i Ned.

— Co?! W życiu! — roześmiała się. — Dzisiaj pierwszy raz z nim rozmawiałam.

— Serio? — teraz to ja miałam zdziwko. — Przecież musiałaś już kilkukrotnie się z nim spotkać.

— No to co? Nie wiem skąd wie jak mam na imię, ale przysięgam na wszystko, że nie zamieniłam z nim słowa wcześniej. — przyłożyła dłoń do klatki piersiowej, z lewej strony.

— Może Hayden o tobie mówił.

— Prędzej świnie zaczną latać, niż będę tematem rozmów między płcią męską. — na jej twarzy pojawił się grymas.

— Dlaczego? Jesteś bardzo ładna.

— Nie twierdzę, że jestem brzydka, ale moje włosy wszystkich odstraszają. — wskazała na burzę rudych loków.

— Mnie się bardzo podobają. — skręciłyśmy w jakąś ścieżkę między drzewami. Teraz mogłam zidentyfikować kolor liści. To nie był seledynowy, ani ciemnozielony. To był jakby szmaragdowy. Rozejrzałam się wokół i byłam pewna, że to las.

— Czuj się zaszczycona. — powiedziała Katy, szeroko się uśmiechając.

— Uuu, dlaczego?

— To moje miejsce. Nigdy przedtem nikogo tu nie przyprowadziłam. O! Jesteśmy. — znalazłyśmy się nad jakąś rzeką.

— Jezu, jak tu ładnie i tak spokojnie. — przyznałam szczerze. Brakowało takich miejsc w Miami.

— Noo... — usiadła na kłodzie, a jej oczy wydawały się rozmarzone. Spojrzałam w lewo i dostrzegłam coś dziwnego na jednym z drzew, a raczej gałęzi. Podeszłam bliżej i się przeraziłam. Zakryłam usta, a moje serce zaczęło mocniej bić.

— Katy...?!

— Co?

— Musisz coś zobaczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro