Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 35

Nie wiem jak to było, że gdy tylko pomyślałam o Haydenie, moja twarz promieniała. Przy Calebie nie miałam takich odruchów.

Kiedy Katy dowiedziała się, że jestem z jej bratem, zamiast się cieszyć, poszła go uderzyć za to, że tak zwlekał. Louisa piszczała i skakała, a William za bardzo nie ogarniał, o co biega. Chłopcy mieli na to wywalone, przynajmniej przy mnie. Adam stwierdził, że do siebie nie pasujemy, ale jakoś mało nas obchodziło jego zdanie.

Siedziałam u siebie w pokoju wraz z Katy i Lou. Czekałyśmy na przyjazd Sarah, która oczywiście nie była zadowolona z tego powodu. Miałyśmy to zrobić w środę, ale sprawy poukładały się inaczej i ostatecznie padło na dziś. Piątek, kiedy ma się odbyć piknik pod gwiazdami.

— Ile można na nią czekać? — jęknęła Lou.

— Spokojnie. Ona nie mieszka blisko. — próbowałam ostudzić zirytowanie mojej koleżanki. Nagle w drzwi mojego pokoju ktoś zapukał. Była to wcześniej wspomniana dziewczyna.

— Twoja ciotka mnie wpuściła. Długo to potrwa? Mam ważną rzecz do załatwienia. — założyła ręce na krzyż, po czym usiadła na fotelu w kącie pokoju.

— Myślę, że to jest ważniejsze. — przyznałam.

— Mów. — skinęła na mnie.

— Kojarzysz, co to są nietoperze? — zapytałam, co zabrzmiało tak, jakby Sarah była niedorozwinięta.

— Tak. Przez pewien moment chciałam się wkręcić w tę akcję z kotwicami, ale stwierdziłam, że nie będę mieć czasu na związek, kiedy zajmę się ratowaniem ludzi. Coś się stało? Gdzie jest w ogóle Ned, dawno go nie widziałam. Zaraz... Chyba nie chcecie, o mój Boże! — zakryła usta dłonią. Przypomniał mi się Nick, kiedy chciałam go poinformować o tym, że Adam jest J.

— Nie, nie, nie. — pokręciłam głową. — Ned jest u siebie w pokoju. Między innymi po to jesteś nam potrzebna. — westchnęłam ciężko. — Wiesz na czym polega to całe zabijanie, tak?

— Samobójstwa. — poprawiła mnie. — Wiem, dziadek mi o tym opowiadał, ale nie za bardzo chciałam go słuchać. Nie wyglądał na przejętego, a raczej zafascynowanego, co mnie lekko przerażało.

— Słuchaj, doszło do ciebie coś takiego, jak to, że nietoperzami dowodzi J.?

— Coś mi się obiło o uszy.

— Wiemy kim on jest. To jest Adam. — przyznałam. Zamurowało ją.

Opowiadanie jej wszystkiego tak, żeby uwierzyła, zajęło prawie dwie godziny, ale nie uważałam, że są stracone.

— Dobrze, ale co ja mam z tym wspólnego?

— Kiedy Noa zapytał, kto jest pierwszym J. Adam odpowiedział, że to Richard Adelson.

— Co...? — jej twarz momentalnie pobladła. — Nie, nie... To jakieś żarty, to ma być kara za to, co wam robiłam? Żałosne! — prychnęła i chciała wyjść.

— Zaczekaj! — poprosiłam. — To nie jest kłamstwo. Mieliśmy nadzieję, że nam pomożesz. Mówi ci coś słowo „Jelonek"? — jej oczy zrobiły się jakoś dziwnie ogromne. — Od tego słowa wziął się pseudonim J.

— Niemożliwe. — po jej policzku spłynęła łza. — Powiedz Lauren, że kłamiesz. Powiedz, że to okrutne kłamstwo, żeby mnie ukarać, powiedz to! — płacz zamienił się w szlochanie.

— Sarah, chciałabym... — podeszłam do niej i położyłam dłoń na jej ramieniu, ale brutalnie ją strzepnęła.

— Dlaczego...? — spojrzała na mnie, a ja miałam ochotę się sama rozpłakać. Otarła mokrą twarz i pociągnęła nosem. — Mój dziadek tak mnie nazywał. Jelonek. Do tej pory mnie tak nazywa. Skąd o tym wiecie?! — tupnęła nogą niczym mała dziewczynka, której zabrano lizaka.

— Od Noa, który wie to od Adama. Nam też nie jest łatwo, Adam był naszym przyjacielem. Musisz nam pomóc, okay?

— Ale... Nie potrafię w to uwierzyć. — szepnęła. — W to, że tak bliska mi osoba zapoczątkowała to piekło. Przecież... Kiedy moi rodzice odeszli, on mnie zabrał, opiekował się mną przez cały czas, był taki dobry dla mnie, był... Żyłam z potworem pod jednym dachem.

— Właśnie dlatego musiał wybrać następną osobę, która zajmie się nietoperzami. Bo ważniejsza byłaś ty, ale to go nie usprawiedliwia.

— Czemu wy się tym zajmujecie, dlaczego nie zgłosiliście tego policji? — zapytała nagle.

— To samo mnie dręczyło. — powiedziałam spokojnie. — Policji to nie obchodziło, ale może teraz, kiedy mamy taki trop, a wystarczy, że wyciągniesz coś od dziadka, może udałoby się nam to zakończyć. Ocalić tak wiele osób. Noa powiedział, że tylko Richard może zadecydować o tym, czy nietoperze przestają działać, czy nie.

— Musze to przetrawić. — oznajmiła.

— Zrobisz coś dobrego dla Kenner. Możesz powstrzymać te masowe samobójstwa. — odezwała się Katy. — Zacząć żyć tak, żeby twoje życie stawało się lepsze, żebyś ty była lepszym człowiekiem.

— Cholera, Katy. — Sarah potrząsnęła głową. W oczach nadal miała łzy. — Jakim cudem potrafisz mówić mi te wszystkie rzeczy po tym, jak cię potraktowałam?

— Każdemu należy się wybaczenie. — wymieniły delikatne uśmiechy. — Pomożesz nam? — wyjęła z kieszeni bransoletkę z kotwicą. Sarah spojrzała na nią i chwilę się zastanowiła, po czym nałożyła ją na nadgarstek.

— Świetnie. Zacznij pomagać od Neda. — powiedziała uradowana Louisa.

— A co z nim?

— Odkąd dowiedział się, że Adam jest J. nie wychodzi z pokoju, wszystkich spławia, a Gia zamiast wyważyć drzwi, cierpliwie czeka. — sprostowałam. — Pomyślałam, że skoro byliście ze sobą tak blisko, może tobie udałoby się przywrócić go do porządku?

— Nic nie obiecuję. — przytaknęłam głową i poszłam za nią. Stanęłam trochę dalej, żeby dziewczyna miała więcej swobody i obserwowałam, w duchu modląc się o to, żeby mój pomysł poskutkował.

— Ned? — Sarah zapukała ostrożnie. — Ned, jesteś tam? To ja, Sarah.

— Wiem. — usłyszałam jego zgłuszony głos. Spojrzałam na nią, a potem pokazałam jej kciuka w górę.

— Chciałabym żebyś wyszedł.

— Jasne, co jeszcze. Goń się, Sarah. — sarknął. Zacisnęła dłonie w piąstki.

— Słuchaj, nie będę się z tobą patyczkowała. Chcę cię zobaczyć, chyba mam prawo?

— Masz, ale nie wyjdę z tego pokoju,. Tym bardziej w takim stanie! — uderzył w drewno tak, że Sarah aż odskoczyła.

— Jesteś idiotą? Widziałam cię całego w rzygach, pomagałam ci, trwałam przy tobie kiedy byłeś chory. Nie obchodziło mnie nigdy to, jak wyglądasz. Teraz też mnie to nie obchodzi. Martwię się o ciebie Ned.

— Dlaczego? — jęknął, niemal płacząc.

— Bo nadal jesteś najważniejszym facetem w moim życiu. — oparła czoło o drzwi.

— Przecież mówiłaś, że byłaś ze mną dla popularności! — rzucił oskarżycielsko.

— A co miałam powiedzieć żeby wyjść z twarzą? Nie zniszczyć swojej reputacji nieczułej suki?

— W stosunku do mnie, nigdy nie byłaś nieczułą suką.

— Bo cię, do cholery, kocham! Jak miałam być nieczuła?! — uderzyła w drzwi kilkakrotnie. — Wyłaź stamtąd, albo nie ręczę za siebie! — jej groźba przyniosła efekt, gdyż usłyszałyśmy dźwięk przekręcania kluczyka, a potem naciskania klamki. Drzwi się otworzyły, a w progu stał mój kuzyn, wyglądający jak śmierć.

— Mój Boże, Ned... — szepnęła i pogładziła go po policzku. Przykrył jej dłoń swoją, a następnie wtulił się w nią, zamykając zmęczone oczy. Był chudszy, niż przedtem. Zaniepokoiło mnie to. Jego usta były popękane, a jego ręce drżały.

— Happy End! — wykrzyczała Louisa, klaszcząc w dłonie entuzjastycznie.

— A one co tutaj robią? — spojrzał na Katy i Lou jak oparzony.

— Sporo cię ominęło pewniaku, kiedy pogrążyłeś się w tej apatii. — wyjaśniła Katy. — Dobrze, że do nas wróciłeś. — uśmiechnęła się z ulgą.

Poczułam, że wszystko zmierza ku najlepszemu końcowi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro