Rozdział 35
Nie wiem jak to było, że gdy tylko pomyślałam o Haydenie, moja twarz promieniała. Przy Calebie nie miałam takich odruchów.
Kiedy Katy dowiedziała się, że jestem z jej bratem, zamiast się cieszyć, poszła go uderzyć za to, że tak zwlekał. Louisa piszczała i skakała, a William za bardzo nie ogarniał, o co biega. Chłopcy mieli na to wywalone, przynajmniej przy mnie. Adam stwierdził, że do siebie nie pasujemy, ale jakoś mało nas obchodziło jego zdanie.
Siedziałam u siebie w pokoju wraz z Katy i Lou. Czekałyśmy na przyjazd Sarah, która oczywiście nie była zadowolona z tego powodu. Miałyśmy to zrobić w środę, ale sprawy poukładały się inaczej i ostatecznie padło na dziś. Piątek, kiedy ma się odbyć piknik pod gwiazdami.
— Ile można na nią czekać? — jęknęła Lou.
— Spokojnie. Ona nie mieszka blisko. — próbowałam ostudzić zirytowanie mojej koleżanki. Nagle w drzwi mojego pokoju ktoś zapukał. Była to wcześniej wspomniana dziewczyna.
— Twoja ciotka mnie wpuściła. Długo to potrwa? Mam ważną rzecz do załatwienia. — założyła ręce na krzyż, po czym usiadła na fotelu w kącie pokoju.
— Myślę, że to jest ważniejsze. — przyznałam.
— Mów. — skinęła na mnie.
— Kojarzysz, co to są nietoperze? — zapytałam, co zabrzmiało tak, jakby Sarah była niedorozwinięta.
— Tak. Przez pewien moment chciałam się wkręcić w tę akcję z kotwicami, ale stwierdziłam, że nie będę mieć czasu na związek, kiedy zajmę się ratowaniem ludzi. Coś się stało? Gdzie jest w ogóle Ned, dawno go nie widziałam. Zaraz... Chyba nie chcecie, o mój Boże! — zakryła usta dłonią. Przypomniał mi się Nick, kiedy chciałam go poinformować o tym, że Adam jest J.
— Nie, nie, nie. — pokręciłam głową. — Ned jest u siebie w pokoju. Między innymi po to jesteś nam potrzebna. — westchnęłam ciężko. — Wiesz na czym polega to całe zabijanie, tak?
— Samobójstwa. — poprawiła mnie. — Wiem, dziadek mi o tym opowiadał, ale nie za bardzo chciałam go słuchać. Nie wyglądał na przejętego, a raczej zafascynowanego, co mnie lekko przerażało.
— Słuchaj, doszło do ciebie coś takiego, jak to, że nietoperzami dowodzi J.?
— Coś mi się obiło o uszy.
— Wiemy kim on jest. To jest Adam. — przyznałam. Zamurowało ją.
Opowiadanie jej wszystkiego tak, żeby uwierzyła, zajęło prawie dwie godziny, ale nie uważałam, że są stracone.
— Dobrze, ale co ja mam z tym wspólnego?
— Kiedy Noa zapytał, kto jest pierwszym J. Adam odpowiedział, że to Richard Adelson.
— Co...? — jej twarz momentalnie pobladła. — Nie, nie... To jakieś żarty, to ma być kara za to, co wam robiłam? Żałosne! — prychnęła i chciała wyjść.
— Zaczekaj! — poprosiłam. — To nie jest kłamstwo. Mieliśmy nadzieję, że nam pomożesz. Mówi ci coś słowo „Jelonek"? — jej oczy zrobiły się jakoś dziwnie ogromne. — Od tego słowa wziął się pseudonim J.
— Niemożliwe. — po jej policzku spłynęła łza. — Powiedz Lauren, że kłamiesz. Powiedz, że to okrutne kłamstwo, żeby mnie ukarać, powiedz to! — płacz zamienił się w szlochanie.
— Sarah, chciałabym... — podeszłam do niej i położyłam dłoń na jej ramieniu, ale brutalnie ją strzepnęła.
— Dlaczego...? — spojrzała na mnie, a ja miałam ochotę się sama rozpłakać. Otarła mokrą twarz i pociągnęła nosem. — Mój dziadek tak mnie nazywał. Jelonek. Do tej pory mnie tak nazywa. Skąd o tym wiecie?! — tupnęła nogą niczym mała dziewczynka, której zabrano lizaka.
— Od Noa, który wie to od Adama. Nam też nie jest łatwo, Adam był naszym przyjacielem. Musisz nam pomóc, okay?
— Ale... Nie potrafię w to uwierzyć. — szepnęła. — W to, że tak bliska mi osoba zapoczątkowała to piekło. Przecież... Kiedy moi rodzice odeszli, on mnie zabrał, opiekował się mną przez cały czas, był taki dobry dla mnie, był... Żyłam z potworem pod jednym dachem.
— Właśnie dlatego musiał wybrać następną osobę, która zajmie się nietoperzami. Bo ważniejsza byłaś ty, ale to go nie usprawiedliwia.
— Czemu wy się tym zajmujecie, dlaczego nie zgłosiliście tego policji? — zapytała nagle.
— To samo mnie dręczyło. — powiedziałam spokojnie. — Policji to nie obchodziło, ale może teraz, kiedy mamy taki trop, a wystarczy, że wyciągniesz coś od dziadka, może udałoby się nam to zakończyć. Ocalić tak wiele osób. Noa powiedział, że tylko Richard może zadecydować o tym, czy nietoperze przestają działać, czy nie.
— Musze to przetrawić. — oznajmiła.
— Zrobisz coś dobrego dla Kenner. Możesz powstrzymać te masowe samobójstwa. — odezwała się Katy. — Zacząć żyć tak, żeby twoje życie stawało się lepsze, żebyś ty była lepszym człowiekiem.
— Cholera, Katy. — Sarah potrząsnęła głową. W oczach nadal miała łzy. — Jakim cudem potrafisz mówić mi te wszystkie rzeczy po tym, jak cię potraktowałam?
— Każdemu należy się wybaczenie. — wymieniły delikatne uśmiechy. — Pomożesz nam? — wyjęła z kieszeni bransoletkę z kotwicą. Sarah spojrzała na nią i chwilę się zastanowiła, po czym nałożyła ją na nadgarstek.
— Świetnie. Zacznij pomagać od Neda. — powiedziała uradowana Louisa.
— A co z nim?
— Odkąd dowiedział się, że Adam jest J. nie wychodzi z pokoju, wszystkich spławia, a Gia zamiast wyważyć drzwi, cierpliwie czeka. — sprostowałam. — Pomyślałam, że skoro byliście ze sobą tak blisko, może tobie udałoby się przywrócić go do porządku?
— Nic nie obiecuję. — przytaknęłam głową i poszłam za nią. Stanęłam trochę dalej, żeby dziewczyna miała więcej swobody i obserwowałam, w duchu modląc się o to, żeby mój pomysł poskutkował.
— Ned? — Sarah zapukała ostrożnie. — Ned, jesteś tam? To ja, Sarah.
— Wiem. — usłyszałam jego zgłuszony głos. Spojrzałam na nią, a potem pokazałam jej kciuka w górę.
— Chciałabym żebyś wyszedł.
— Jasne, co jeszcze. Goń się, Sarah. — sarknął. Zacisnęła dłonie w piąstki.
— Słuchaj, nie będę się z tobą patyczkowała. Chcę cię zobaczyć, chyba mam prawo?
— Masz, ale nie wyjdę z tego pokoju,. Tym bardziej w takim stanie! — uderzył w drewno tak, że Sarah aż odskoczyła.
— Jesteś idiotą? Widziałam cię całego w rzygach, pomagałam ci, trwałam przy tobie kiedy byłeś chory. Nie obchodziło mnie nigdy to, jak wyglądasz. Teraz też mnie to nie obchodzi. Martwię się o ciebie Ned.
— Dlaczego? — jęknął, niemal płacząc.
— Bo nadal jesteś najważniejszym facetem w moim życiu. — oparła czoło o drzwi.
— Przecież mówiłaś, że byłaś ze mną dla popularności! — rzucił oskarżycielsko.
— A co miałam powiedzieć żeby wyjść z twarzą? Nie zniszczyć swojej reputacji nieczułej suki?
— W stosunku do mnie, nigdy nie byłaś nieczułą suką.
— Bo cię, do cholery, kocham! Jak miałam być nieczuła?! — uderzyła w drzwi kilkakrotnie. — Wyłaź stamtąd, albo nie ręczę za siebie! — jej groźba przyniosła efekt, gdyż usłyszałyśmy dźwięk przekręcania kluczyka, a potem naciskania klamki. Drzwi się otworzyły, a w progu stał mój kuzyn, wyglądający jak śmierć.
— Mój Boże, Ned... — szepnęła i pogładziła go po policzku. Przykrył jej dłoń swoją, a następnie wtulił się w nią, zamykając zmęczone oczy. Był chudszy, niż przedtem. Zaniepokoiło mnie to. Jego usta były popękane, a jego ręce drżały.
— Happy End! — wykrzyczała Louisa, klaszcząc w dłonie entuzjastycznie.
— A one co tutaj robią? — spojrzał na Katy i Lou jak oparzony.
— Sporo cię ominęło pewniaku, kiedy pogrążyłeś się w tej apatii. — wyjaśniła Katy. — Dobrze, że do nas wróciłeś. — uśmiechnęła się z ulgą.
Poczułam, że wszystko zmierza ku najlepszemu końcowi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro