Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34

— Jak tu się nie denerwować, kiedy za chwilę masz usłyszeć ważne rzeczy? — syknął William, kiedy czekaliśmy zniecierpliwieni na Noa.

— To tylko parę faktów. Wyluzuj. — uspokoiła go Louisa.

Słońca nie było, na placyku szkolnym wszędzie były kałuże, wiatr był chłodny i nieprzyjemny, świat stał się ponury. Zupełnie jakby ktoś namalował żywy obraz, a następnie oblał wodą i spowodował, że farby zblakły. Czerwień włosów Haydena w tych barwach, wydawała się nad wyraz mocna, zresztą tak, jak włosy Katy. Jej rude loki falowały w powietrzu, a ona co chwilę musiała odgarniać je z twarzy.

— Cholera, jak długo jeszcze? — jęknął Jonathan, odchylając głowę w tył i patrząc w niebo. Miałam wrażenie, że każdy się czymś wyróżnia, kiedy spojrzałam na oczy blondyna. Tylko ja byłam taka zwykła, nic, co miałam na sobie albo należało do mnie, nie było tak wyraziste jak włosy moich towarzyszy czy niebieskie tęczówki Jonathana.

Może tak miało być, może miałam zblaknąć?

— Przepraszam, że musieliście tak długo czekać. — powiedział Noa, dysząc.

— Mam nadzieję, że masz dobry powód spóźnienia, gdyż przez ciebie zawalamy lekcje. — fuknęła Katy.

— Adam mnie zatrzymał. Musiałem iść taką drogą, żeby nie zorientował się dokąd zmierzam. Przecież zaraz by się domyślił, że wiecie. — sprostował, zakładając ręce na krzyż.

— Dobra, mów. — rozkazał Hayden.

— J. zmienia się co dwa lata. Adam jest naszym guru od zeszłego roku, w tym kończy swoją kadencję i wyznaczy przyszłego przywódcę, ale nie mam pojęcia kogo. Poprzednim J. był koleś z innej szkoły. Paul Oslo. — kiedy on mówił, ja starannie wszystko notowałam.

— Przed nim była kobieta, Bethany Lopez. Niestety nie dowiedziałem się, kto był jeszcze przed nią, ale założycielem tego wszystkiego jest Richard Adelson.

— Brytyjczyk? — zdziwił się Hayden.

— Drogi braciszku, nie jesteś jedynym facetem w Kenner, który jest Brytyjczykiem. — dogryzła mu siostra, a ja stała lekko zaskoczona.

— Wiem, gdzie mieszka. — oświadczył z zadowoleniem Noa. — Tylko nie krzyczcie i nie mdlejcie. Richard Adelson jest dziadkiem Sarah.

— CO?! — krzyknęliśmy chórem. — Ona wie? O tym wszystkim? — dokończyła Lou.

— Wydaje mi się, że nie ma o niczym zielonego pojęcia. Jak wiecie jej rodzice nie żyją, Richard zaczął się nią opiekować, kiedy zginęli. Dlatego musiał wybrać następce, ale on nadal jest o wszystkim informowany. Nawet o waszych poczynaniach. — posłał nam znaczące spojrzenie. — Teraz jedynym wyjściem, jest Sarah. Ona może coś od niego wyciągnąć albo zmusić do tego, aby to zakończył, bo tylko on może o tym zadecydować. Pewnie dlatego nasze wynagrodzenie jest niemałe. Sarah jest dziana w trzy dupy.

— Do Sarah będzie nam potrzebny Ned. — wtrąciłam. — Mam pewien pomysł. Wykorzystajmy to, że on nie chce wyjść z pokoju, może jak ona z nim pogada to coś zadziała. Przecież bardzo ją kochał, śmiem twierdzić, że nadal coś do niej czuje. Zna go na wylot.

— To ma szansę się udać. — odparł Jonathan. — To nici z gadania z Adamem w sobotę, ale wieczór tak czy siak się odbędzie. — dźgnął łokciem Haydena, a ja zdałam sobie sprawę, że będziemy u niego w domu.

— Kiedy to robimy? Akcje Sarah? — zapytał Will.

— Jak najszybciej. Mam na myśli jutro, dzisiaj nie ma jej w szkole.

— Czyli wszyscy J. nie popełniają samobójstwa, to ich chora idea, która przerodziła się w ideologię. — powiedziała Louisa, prawie szeptem. — A wiesz skąd ten pseudonim?

— Wiem, ale jakoś nie jestem przekonany co do tego. Nie chce mi się wierzyć, że ten pseudonim wziął się z takich błahych powodów. — potrząsnął burzą loków na swojej głowie.

— Czyli? — dociekał Jonathan.

— Jelonek. — prychnął.

— Jelonek? — powtórzyłam zdziwiona.

— Właśnie. — przewrócił oczami. — Pieprzony jelonek. — zaśmiał się bez krzty wesołości.

— Co to ma znaczyć? — zapytał William.

— Skąd mam wiedzieć? Zapytałem i taką dostałem odpowiedź. Powiedział, że od jelonka. A jaki jest tego drugi koniec, sami do tego dojdźcie. Mnie zaraz zaczną o coś podejrzewać. A! Zapomniałbym. W kotwicach to Hannah Hamilton, Finn Turner i Ja, jesteśmy podwójnymi agentami.

— Wiedziałam, że z tą suką jest coś nie tak. — przyznała Katy, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.

— Jesteśmy ci bardzo wdzięczni. — zaczął Hayden. — Możemy się jakoś odwdzięczyć?

— Przy Adamie, nadal udawajcie, że się na mnie nabraliście. Wtedy nie będą mnie tak pilnować.

— Nie ma sprawy. Do zobaczenia. — pożegnaliśmy się z nim i weszliśmy do szkoły innym wejściem niż on.

Wplątanie w to Sarah oznaczało wtajemniczenie jej w to wszystko.

Obawiałam się jak ta dziewczyna na to zareaguje. Była zła, nie twierdziłam nigdy, że nie, ale każdy pod murem ma choć trochę człowieczeństwa i każdy ma uczucia.

Zaczęłam rozumieć dlaczego Sarah jest taka, a nie inna. Śmierć rodziców znacznie na nią wpłynęła, nie wyobrażałam sobie, aby moi z dnia na dzień zginęli. Czy to przez to wydarzenie ta dziewczyna zbudowała wokół siebie ten mur? A może Ned wcale nie był zaślepiony, a Sarah przy nim się otwierała? Nikt przecież nie wiedział jak bardzo została skrzywdzona, tylko ona sama.

— Hej, zaraz nabawisz się guza. — z rozmyślań wyrwał mnie głos Haydena. — Nad czym tak namiętnie myślisz?

— Nad Sarah, nieważne. — machnęłam lekceważąco ręką. — Powiedziałeś im?

— Nie, a ty?

— Nie. — odpowiedziałam nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

— Kiedyś będzie trzeba im powiedzieć. — westchnął.

— Myślisz, że za rok wystarczy? — zapytałam ironicznie.

— Kobieto, nie wiem czy dożyję. Przy tobie? — zaśmiał się, a ja razem z nim.

— Wydaje mi się, że ich to nie zdziwi. — powiedziałam po chwili.

— O, a dlaczego? — rzucił mi przelotne spojrzenie, kiedy przemierzaliśmy korytarz.

— Nick i Ned wiedzą, że za tobą szaleję. — wymamrotałam trochę nieśmiało. — Katy też. — dodałam. — Gorzej z tobą.

— Jonathan wie. — przystanął w miejscu, w którym było rozgałęzienie korytarzu, przez co właśnie tutaj stało zawsze najwięcej uczniów.

— Tyle dobrze. — rozejrzałam się wokół. Liczne grono osób przypatrywało się nam. Byłam do tego przyzwyczajona, ale tym razem czułam się dziwnie.

— Pamiętasz co ci wczoraj powiedziałem?

— Powiedziałeś mi wczoraj dużo rzeczy, geniuszu. — włożyłam ręce do kieszeni mojej bluzy, splatając je ze sobą.

— A to zdanie, gdzie padło „efektowne" pamiętasz? — przysunął się do mojej twarzy i uśmiechnął najszerzej jak potrafił. Wydęłam zaskoczona usta, kiedy z sufitu zaczęły się sypać płatki róż.

— Jesteś niemożliwy. — pokręciłam głową. Czułam się jeszcze dziwniej.

— Możliwy. Patrz, możesz mnie dotknąć, uszczypnąć, usłyszeć, pocałować... — i wtedy nasze usta się złączyły, a inni zaczęli bić nam brawo.

Zastanawiało mnie tylko, kto to u licha, będzie sprzątał? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro