Rozdział 31
Hayden skinął do mnie głową, a tuż po tym zniknął za drzwiami. Przeprosiłam Katy i poszłam za nim. Na początku nie mogłam go zlokalizować gdyż na dworze było pełno osób, ale potem czerwień jego włosów rzuciła mi się w oczy. Stał do mnie tyłem, ręce miał splecione z tyłu.
— Mogłabym cie teraz uderzyć łopatą. — rzuciłam na powitanie. Odwrócił się i zaśmiał pod nosem.
— Żałuj teraz, że tego nie zrobiłaś. Sądziłem, że nie przyjdziesz.
— Tak miało być, Katy mnie namówiła. — wzruszyłam ramionami.
— Ona chyba jednak ma ten dar przekonywania. — zrobił krótką przerwę. — Co z Nedem? — dodał.
— Kiepsko. Nadal nie wyszedł. — zrobiło mi się trochę smutno. — Nie chcę o tym gadać, w ogóle nie mam ochoty na rozmowy o złych rzeczach.
— Rozumiem. — włożył ręce do kieszeni i zaczął kierować się w stronę ławki, która znajdowała się naprzeciwko oczka wodnego. Ku mojemu zaskoczenie, tym razem usiedliśmy blisko siebie.
— Wycięłaś coś ostatnio? — zapytał, patrząc w górę.
— Ta... Datę pierwszego razu, byłam zdesperowana. Pomalowałam to na ciemną zieleń.
— Nie za zimny kolor jak na pierwszy raz? — uśmiechał się.
— Nie wspominam tego dobrze. I zrobiliśmy to w innym miejscu niż chciałam, ale aż tak źle nie było. — przypomniałam sobie tę nieudolność ze strony Caleba.
— Trochę osobiste pytanie, ale gdzie to zrobiliście?
— U niego w pokoju.
— Zazwyczaj tak to działa. — zdziwił się. — A gdzie chciałaś?
— W lesie, na trawie. Poza domem, ogólnie na zewnątrz. — chłopak wybuchnął śmiechem.
— Tak kochasz naturę? — zauważyłam, że jego włosy układają się nieco inaczej. Wyglądał przystojniej.
— Sto procent. — odrzuciłam teatralnie włosy do tyłu.
— Ja swój pierwszy raz przeżyłem w namiocie. — wyznał.
— O, jest tutaj gdzieś ta osoba?
— Nie, wyjechała do Nevady. — jego twarz zbladła. — Miała na imię Vivienne.
— Kochałeś ją?
— Bardzo. — mówiąc to, zająknął się, ale ledwo słyszalnie. Poczułam się trochę zazdrosna.
— Zawsze mówiła, że chce dożyć momentu, w którym moje włosy będą fioletowo-różowe. — w jego oczach pojawiły się iskierki. — Obiecała, że sama je zafarbuje, ale... — spuścił głowę. — Zostawiła mi tylko list i zniknęła. Nigdy więcej jej nie widziałem, a jej rodzice powiedzieli mi, gdzie jest. Miałem tylko szesnaście lat, a przeżywałem to jak jakąś tragedię. W zasadzie nadal jestem młody.
— Jak wyglądała? — nie wiem po co drążyłam ten temat, skoro mnie trochę bolał, ale zadecydowała o tym chyba moja ciekawość.
— Była niska, okropnie niska. — na jego usta wkradł się uśmiech. — Miała zielone oczy. Blond włosy, takie jak ma Jonathan. Zawsze podobały mi się takie blondynki. — wyglądał na rozmarzonego. Zawiodłam się trochę, bo mój kolor włosów był przy niej nijaki.
— Szalałem za prostymi jak drut włosami. — powiedział ochryple. — Dopóki nie rozpuściłem twoich. — posłał mi znaczące spojrzenie, a ja zaczęłam się rumienić. Na szczęście było już ciemno i chyba tego nie widział. Moje włosy nie były kręcone, ale lekko się falowały.
— Za to ja, bałam się ludzi, którzy wyglądali tak, jak ty. Dopóki cię nie poznałam. — wyznałam, siląc się na normalny ton.
— Oceniłaś mnie powierzchownie? Oj ty! — szturchnął mnie palcem.
— Zawsze oceniałam po wyglądzie. W Miami ciężko było żyć w inny sposób, zwłaszcza z takimi „przyjaciółmi" jakich miałam. Wstydzę się tego, ale próbuję to naprawiać, wykupić się jakoś za to wszystko, co robiłam. Nigdy nie posunęłam się tak daleko jak Sarah, ale jednak... Robiłam okropne rzeczy niewinnym osobom, które z całą pewnością na to nie zasłużyły. Nie miałam własnego zdania, robiłam to, co kazała mi robić moja była przyjaciółka. Przynajmniej tak wtedy myślałam, że jest moją przyjaciółką. Gdybym mogła, cofnęłabym czas i naprawiła wszystkie błędy. Wiem, że na nich człowiek się uczy, ale tamte osoby nie zasługiwały na to. Czasami myślę, że ja nie zasługuję na was. — spojrzałam mu w oczy. Miał zaciekawioną minę, a twarz opierał o rękę.
— Każdy na nas zasługuje. Jesteśmy ludźmi, skoro Katy cię polubiła, to z całą pewnością na nią zasługujesz. Piękne jest to, że żałujesz. Gorzej by było, gdybyś nie miała poczucia winy. To się ceni, Lauren. Potrafisz się przyznać do błędów, nie martw się przeszłością. Żyj, tu i teraz. Wczoraj minęło, a jutra może nie być. Nie pozwól, aby koszmary twojego dawnego życia ścigały cię aż do śmierci. To ci nic nie da, prócz cierpienia. — uśmiechnął się do mnie najpiękniejszym uśmiechem z kolekcji.
— Jak radzisz sobie ze swoją przeszłością? Osobami, które odeszły? — zapytałam po krótkiej przerwie.
— Nauczyłem się, że śmierć dotyczy każdego. Nikogo nie ominie, nawet szczęściarza. Po to się rodzimy, aby zasmakować ziemskiego życia i wrócić do domu. Niebo jest naszym domem, a my, ustępujemy innym miejsca, żeby także pożyli trochę na planecie i poczuli, co to jest puszka pandory. Oczywiście jest mi smutno, kiedy ktoś odejdzie, ale to chyba naturalna rzecz. Pomijając już fakt, że jestem po prostu wrażliwy. — uniósł na mnie swoje szare oczy. Jego długie rzęsy rzucały cień na jego blade policzka. Wyglądał jak najpiękniejsze stworzenie tego świata. Nie mogłam uwierzyć, że spotkało mnie to szczęście, że spotkał mnie Hayden. I został.
— Nadal chcesz się dowiedzieć, jak się całuje z chłopakiem z kolczykami w wardze i języku? — zapytał, uśmiechając się łobuzersko.
— Mówimy na takie ważne tematy. — parsknęłam śmiechem. — A ty z takim pytaniem wyjeżdżasz... — pokręciłam rozbawiona głową. — Ale tak, nadal chcę to sprawdzić.
— Więc sprawdź. — odparł swobodnie. — Daleko nie masz, siedzę przed tobą. — mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Nie miałam pojęcia co uczynić. Byłam onieśmielona, co chyba zauważył, bo położył dłoń na mojej twarzy, a kciukiem błądził po ustach. Moje serce waliło jak oszalałe, miałam wrażenie, że wyrwie mi się z klatki i ucieknie z radości. Chłopak zlustrował mnie wzrokiem jeszcze raz i przysunął twarz do mojej. Dzieliły nas zaledwie jakieś milimetry, a i tak chciałam aby zniknęły. Czułam na sobie jego spokojny oddech, podczas gdy ja prawie dyszałam. Oblizał wargi, przygryzając je, a potem złączył nasze usta w pocałunku, na który tak bardzo czekałam. Przez moje ciało przepłynął jakiś prąd, po plecach przeszły mi ciarki. Nie wiedziałam co zrobić z moimi rękami, więc jedną oplotłam jego szyję, a drugą wsunęłam w jego włosy.
I choć nigdy nie preferowałam francuskich pocałunków, Hayden całował tak, że się rozpływałam, a kolczyk, który miał w języku w niczym nie przeszkadzał. Jeszcze bardziej mi się to podobało. Odsunął się ode mnie i oparł swoje czoło o moje, po czym uśmiechnął się, odsłaniając swoje idealnie białe zęby.
— Wiem, że mało romantycznie i nie mam czasu chodzić na randki, ale Lauren... Czuję, że jesteś tą duszą, której szukałem. Nie znamy się też tak długo i jest to szaleństwo, a ja pierwszy raz w życiu postępuję tak spontanicznie. Lauren, zostaniesz moją dziewczyną? — zapytał, a niebo nad nami zaczęło płonąć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro