Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29

  Przed nami stał wcześniej wspomniany chłopak. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię tak, żeby nikt mnie nigdy nie odkopał.

— O tobie, cwaniaku. — syknął Hayden i złapał go za kołnierz. Poprowadził go w zaciszne miejsce, a my podreptaliśmy za nimi.

— O co wam chodzi?! — próbował się wyrwać, szarpał się, drapał, ale Jonathan i Hayden skutecznie go przytrzymywali. — Puśćcie mnie!

— Jasne, ale najpierw wszystko nam wyjaśnisz. — powiedziałam, zakładając ręce na krzyż.

— Chyba wzięliście nieodpowiedniego człowieka. — rzucił z przekąsem.

— Tak? — zaśmiała się Katy. — Byliśmy na spotkaniu z J. Wiemy kim jest, i kim jesteś ty! — nachyliła się nad nim. Przestał się szamotać.

— Co? Prawda cię uspokaja? — zagadnął blondyn.

— Uspokaja mnie twoja matka, kiedy robi mi loda. — wydał z siebie szyderczy śmiech, a Jonathan uniósł brwi.

— Nie wiedziałem, że jesteś nekrofilem. — mina Noa, momentalnie się zmieniła. Ja sama nie miałam pojęcia, że jego matka nie żyje. — Teraz grzecznie mów. Po co wam to było?

— Co? — zapytał głupio.

— Ta akcja w lesie, ze znalezieniem cię. — warknął Hayden.

— Żeby zobaczyć, jak działacie.

— I co wywnioskowałeś?

— Że... mądrze mówicie. Chociaż zostałem zlinczowany za to, że za krótko to trwało. Nie wiedziałem, że samobójcy mają tak spraną psychikę.

— Czekaj, co? Nie masz zamiaru się zabić? — zdziwiłam się.

— Pojebało cię?!

— Ej, ej! Grzeczniej! — skarcił go czerwonowłosy. — W takim razie, dlaczego jesteś w tej sekcie?

— Człowieku, to nie jest żadna sekta. — wywrócił oczami. — Jestem agentem, tak jak William był kiedyś. Robię w tym od niedawna, więc nie wiem wszystkiego. — bronił się.

— To gadaj, co wiesz. — rozkazała mu Katy.

— To gadaj, co wiesz. — powtórzył po niej.

— Papugę mam w zoo. — odezwał się Jonathan. — Mów!

— Co z tego będę miał?

— Wszystkie zęby, wystarczy?

— Woah! — krzyknął. — Spokojnie, blondasku. Zacząłem się w tym obracać tamtego dnia, w którym mnie znaleźliście. Na początku myślałem, że to jakieś głupie żarty, bo wcześniej nie słyszałem o czymś takim jak nietoperze. Krótko przed tym, przebywałem w innym stanie, nie mieszkałem tutaj. Nie miałem znajomych i któregoś dnia trafiłem na jedną z osób, należących do tego klubu. To nie jest sekta, to klub samobójców. Nie uprawiamy żadnych czarnych mszy, nie wyznajemy szatana i nie mamy rytuałów o podtekście seksualnym. Przychodzą tam osoby, które są najczęściej w depresji i myślą o samobójstwie. Damien i Adam po prostu ich motywują. Tak, mamy dziwne zabawy i tak dalej, ale czymś trzeba ich przyciągnąć. Z tego, co wiem, co roku mówią to samo.

— Człowieku, czy dla ciebie to jest normalne? — zapytałam.

— Oczywiście, że nie.

— Więc dlaczego to robisz? Pomagasz im?! — krzyknął Hayden.

— On nam za to płaci!

— Kto?!

— Pierwszy J!

— Pierwszy J?!

— Tak, jesteś głuchy?!

— MACIE JAKIEŚ PROBLEMY ZE SŁUCHEM, ŻE MUSICIE KRZYCZEĆ ZA KAŻDYM, PIEPRZONYM RAZEM?! — tym razem dźwięk wydobył się z gardła Katy. Nie powinnam, ale uśmiechnęłam się pod nosem. Chłopcy spojrzeli na nią zaskoczeni.

— Kim jest pierwszy J? I czemu w ogóle ma taki pseudonim?

— Tego nie wiem. Nie obchodziło mnie to. — wzruszył ramionami. — Ale wiem, że ja nie byłem pierwszą prowokacją. Kilku nietoperzy jest w kotwicach. — spojrzałam na moich przyjaciół z przerażeniem.

— Wiesz kto? — westchnęłam ciężko.

— Oprócz mnie? Nie mam pojęcia, ale spróbuję się dowiedzieć tego i owego.

— Czemu chcesz nam pomóc?

— Bo w was wierzę. — przyznał. — Ja muszę skądś mieć pieniądze, a to jak na razie jedyna opcja. Nie popieram tego, ale nie mogę im tego powiedzieć, bo mnie wyrzucą, to chyba logiczne. Zostają tylko ci, którzy wyznają zasadę, że śmierć jest naszym zbawieniem. Ewentualnie mówi się sen.

— Musisz się dowiedzieć, co ile zmienia się wasze guru oraz czy oni także popełniają samobójstwo. — powiedział Hayden już spokojniej.

— Następne spotkanie jest dopiero w poniedziałek ze względu na jakiś wyjazd Damiena. We wtorek do was przyjdę, ale nikt nie może zobaczyć nas razem. Aha, Katy. — spojrzał na nią. — Nie. Adam to nie jest dobry wybór, nawet jeśli widzisz w nim człowieka, to nie. Powiedział nam, co planuje. Chce, żebyś się w nim zakochała na zabój, a potem zrobiła to... co każdy nietoperz.

— Co? Po co? — zapytała, prawie płacząc.

— Ma na celu złamanie Haydena.

— A ma też na celu, złamanie swoich nóg i rąk? — syknął Jonathan. Posłałam Katy i Haydenowi spojrzenie, które mam nadzieję, wyrażało współczucie.

— Po co miałby mnie łamać?

— Żebyś też się powiesił. — powiedział drżącym głosem. — Wtedy... Wtedy nie miałby problemu z Lauren.

— Ze mną? — rozszerzyłam oczy.

— Wyjechałabyś i wszystko byłoby tak, jak dawniej. Adam uważa, że wszystko zniszczyłaś. Chce, aby było po staremu. Albo chce, żebyś zaczęła interesować się nim, gdzieś mi się o uszy obiło, że Hayden cię odbił właśnie jemu.

— Przecież nikt mnie nikomu nie odbił. — zmarszczyłam czoło.

— Jaki on jest fałszywy. — jęknęła Katy. — Boże, dlaczego wszyscy, których kocham, muszą mnie ranić...

— Mnie nie kochałaś, a cię zraniłem. — odparł blondyn, patrząc na nią smutno.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo, cię kochałam. — szepnęła, na co otworzył usta, ale nic nie powiedział. — Jesteśmy ci wdzięczni Noa. Muszę iść i poinformować Lou oraz Willa, do zobaczenia później! — rzuciła i uciekła.

— Jesteś wolny. — Hayden puścił chłopaka.

— Nareszcie! — biegiem się zmył.

— Co myślicie? — zapytałam, patrząc za oddalającym się Noa.

— Po raz pierwszy czuję, że ktoś mówi nam prawdę. — wyznał chłopak w czerwonych włosach. — Teraz tylko czekać do wtorku i modlić się, żeby Adam nie zorientował się, jak bardzo węszymy.

— Czemu mi nie powiedziałeś? — zapytał nagle Jonathan.

— Co? O czym? — Hayden potrząsnął głową.

— O tym, że twoja siostra się mną interesuje.

— Nie wiedziałem. Poza tym, nawet nie miałaby szans. Byłeś zaślepiony Sarah, wykorzystywałeś jej przyjaciółkę. Spojrzałbyś na nią, jak na dziewczynę, która mogłaby być twoja? Bo mnie, wydaję się, że nie. — włożył ręce do kieszeni. — Chodźmy, jeszcze ktoś pomyśli, że planujemy zabójstwo, czy coś. — uśmiechnął się do mnie, co odwzajemniłam.

Słońce schowało się tego dnia za chmurami, ale z ukrycia wyszła moja nadzieja, na uratowanie tych wszystkich ludzi, którzy błędnie się kierowali.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro