Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

 Adam.

Stał tam Adam.

— Nie wierzę w to. — powiedziałam, potrząsając głową. — To nie może być prawda. To jakiś cholerny, nieśmieszny żart.

— Byłam pewna, że to Will. — odezwała się Lou drżącym głosem. Rzuciłam jej zaskoczone spojrzenie. — Tak wiem, ale... Boże. Co teraz zrobi Hayden? — wzruszyłam ramionami.

— Dlaczego wszyscy nazywają cię J? — zapytała jedna z dziewczyn.

— Oh, to proste. Wszyscy będą myśleć, że to Jonathan. Co każdą, że się tak wyrażę kadencję, każdy ma ten pseudonim. — mówił stanowczo i brzmiał zupełnie inaczej niż zwykle.

Słuchając go, nie wyobrażałam już sobie przygłupawego chłopaka, a psychopatę. Nie mogłam znieść tego, że to właśnie Adam okazał się ich przywódcą. Odeszłam od okna i wciągnęłam powietrze.

— Lauren, schowaj się! — skarciła mnie dziewczyna. Nie posłuchałam jej i wróciłam przed dom. Stał tam William razem z Katy. Nie wyglądali na bardzo załamanych, więc nie byłam pewna, czy już wiedzą, czy nie.

— Wiecie już? — zapytałam, podchodząc do nich niepewnym krokiem.

— Tak. — wyszeptała Katy. — My, przyjęliśmy to znacznie lepiej, niż mój brat. Nadal tam stoi i powiedział, że mamy wracać do domu. On zostanie do końca i wszystko nam opowie, ale... Boję się, że może mu coś odwalić. — przyznała spuszczając głowę.

— Ja zostanę. — zakomunikował Will. — Jedźcie. — skinął na nas głową.

Poszłyśmy po Louise, a potem wsiadłyśmy do samochodu.



* * *


Siedziałyśmy u mnie w pokoju i czekałyśmy, aż chłopcy wrócą. Każda z nas, pod wpływem niecierpliwości, nieustannie sprawdzała godzinę.

Nie wyobrażałam sobie, co musiał czuć Hayden i Katy.

Nagle zapukał ktoś do moich drzwi, a my poderwałyśmy się z nadzieją, że to Will I Hayden.

— Przeszkadzam? — zapytał Nick. Zrezygnowana usiadłam z powrotem na łóżku. — Jezu, co wy macie takie miny? — uśmiechnął się szeroko. — Chyba nie wyglądam aż tak źle... — uniósł brwi w zabawny sposób, ale nam nie było do śmiechu.

— Nick, przestań. — jęknęła Lou. Kiedy na nią spojrzał zaskoczył się, ale szybko mu to przeszło.

— Umarł ktoś? — delikatnie zamknął drzwi.

— Gorzej. — wymamrotałam.

— Umarły dwie osoby? O mój Boże, gdzie jest Hayden i William?! — złapał się za włosy, a wtedy do pokoju wparował Ned.

— CO?! — krzyknął wystraszony, chłopak w okularach.

— Nie! — wrzasnęłam. — Nikt nie umarł.

— Trzeba im powiedzieć. — oznajmiła Katy.

— Nie. Lepiej niech usłyszą to z ust Haydena. — pokręciłam głową.

— Co jest grane? — Nick wydawał się coraz bardziej zdenerwowany. Założył ręce na krzyż i oparł się o ścianę, a jego brat zrobił to samo.

— Zabiję go. Osobiście tymi łapami, go, kurwa mać, zabiję! — Hayden otworzył drzwi z taką siłą, że myślałam, że wypadną z zawiasów, ale na szczęście tak się nie stało. Kipiał złością, a w jego oczach widziałam gniew. Przez pewien moment, nawet zaczęłam się go bać.

— Uspokój się! — Katy próbowała przemówić mu do rozsądku.

— Uspokój się? — zapytał z ironią. — Człowiek, którego uważałem za przyjaciela, człowiek, który startował do ciebie... Mówisz mi żebym się uspokoił?! Jakbyś się czuła, gdyby zamiast Adama, stała tam Lauren, do cholery?!

— Nie musisz krzyczeć! — tym razem wrzask, dobiegał z gardła Willa.

— Co tu się dzieje? — do pokoju weszła zaniepokojona Gia. — Mam interweniować, bo nie wiem czy mi domu nie zdemolujecie?

— Nie, wszystko gra. Sprawy szkolne. — machnęłam lekceważąco ręką, po czym ciocia wyszła.

— Nick, Ned. — czerwonowłosy położył dłonie na ich ramionach. — Powiedzcie proszę, że nie macie nic wspólnego z nietoperzami... — był bezsilny.

— N-nie, dlaczego byśmy mieli? — głos Nika drżał.

— Bo Adam ma. — uderzył pięścią w ścianę, tuż przy głowie Neda.

— Co? O czym ty mówisz?

— Ned... To Adam, Adam jest słynnym J. Widzieliśmy go, słyszeliśmy, chciał wrobić Jonathana. On stoi za tą sektą, on skłania tych wszystkich ludzi do samobójstwa, on... on jest potworem. — oparł głowę o drzwi.

— Nie wierzę ci. — wycedził Nick przez zęby. — Nie wierzę!

— Po co mielibyśmy kłamać?! — krzyknął William. — Nie wymyśliliśmy tego, ja też myślałem, że to Jonathan...

— I ja. — zawtórował mu Hayden.

— Dajcie mi dowód! — Nick zaczął płakać.

— PRZESTAŃCIE WSZYSCY KRZYCZEĆ! — spiorunowała ich Katy.

Ned chciał coś powiedzieć, ale zamknął ostatecznie usta. Zapadła długa, niezręczna cisza, którą przerwała Lou.

— Na spokojnie. Wiemy kim jest J. Niestety jest to Adam. Noa wcale nie chciał się zabić, wrobili nas. Mieli to zaplanowane. Ale... Organizacja nie trwa od tego roku, tylko jakieś dobre sześć lat. Adam jako jedenastolatek, miałby to zapoczątkować? — zmarszczyła czoło.

— Nie. Mówił coś o kadencjach, pewnie się zmieniają, Przed nim musiał być ktoś inny. — powiedziałam z przekonaniem. — Will, ty nie wiesz?

— Nie. Odszedłem zanim nastąpiło spotkanie z J.

— A ktoś z grupy? — zapytałam z nadzieją.

— Lauren, pomyśl czasem, co? — syknął Hayden. — Ludzie, których uratowaliśmy wszyscy byli przed tym spotkaniem. Ci po, nie są do uratowania. Słyszałem, co Adam im wszystkim mówił. Na ich miejscu, dawno zakończyłbym swój żywot.

— Ale... — pisnął Ned, co wydawało się śmieszne. — Jak mam mu teraz spojrzeć w oczy?

— A ja? — jęknął Nick cały w łzach. Nie spodziewałam się po nim takiej reakcji, ale nie wiedziałam, w jakiej relacji był z Adamem.

— Nie możemy zachowywać się przy nim dziwnie. Musimy udawać, że wszystko jest w porządku. Tak, jakbyśmy nic nie wiedzieli. — oświadczył Hayden. — Katy... — rzucił jej przepraszające spojrzenie. — Musimy cię wykorzystać.

— Jak to? — przygryzła wargę. — Znowu...

— Znowu? — powtórzyłam.

— Tak, wiele nietoperzy, interesowało się mną, a wtedy ja flirtowałam z nimi i wyciągałam informacje. Teraz będzie trudniej. Będę musiała udawać, że sama chcę do nich wstąpić. — ukryła twarz w dłoniach.

— To niebezpieczne. Co, jeżeli serio namiesza ci w głowie? — zaniepokoiłam się.

— Nie namiesza. — Hayden westchnął głośno. — Katy już tyle przeżyła, ma silną psychikę. Właśnie dlatego zawsze robi to ona, nie ja. — przyznał już ciszej, a moje serce, zaczęło szybciej bić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro