Rozdział 17
— Co...? — zapytała smutno Katy, kiedy Hayden oznajmił nam, że jeden z członków naszej grupy popełnił samobójstwo.
— Leila nie byłaby do tego skłonna, ona najbardziej pomagała! — krzyknęła rozpaczliwie Louisa.
— Czasami najszczęśliwszy człowiek może w środku umierać na naszych oczach, a my tego nie widzimy i przede wszystkim, nie możemy nic zrobić. — powiedział spokojnie.
Zawsze się zastanawiałam, skąd u Haydena taki stoicki spokój, opanowanie, nawet podczas mówienia takich rzeczy. W życiu bym nie pomyślała, że taki chłopak, ma taki charakter. Taki piękny charakter.
— Kto ją znalazł...? — to pytanie padło z ust Wiliama.
— Ja, przed chwilą. — przymknął oczy marszcząc czoło. — Ze względu na te okoliczności, jestem zmuszony odwołać dzisiejsze spotkanie. Idźcie do domu, zróbcie coś, co sprawi wam przyjemność. Cześć i przepraszam. — ostatnie słowo wypowiedział szeptem. Wszyscy zaczęli się zbierać, niektórzy płakali i ja sama pewnie też bym to robiła, ale nie znałam tej dziewczyny. Za to Hayden musiał ją znać doskonale.
— Hej, mogę jakoś pomóc? — podeszłam do niego. Miał pusty wzrok.
— Nie sądzę. — pokręcił głową. — Chyba, że masz dar zwracania życia. — parsknął śmiechem, który pozbawiony był radości.
— Niestety Bóg nie obdarzył nas takimi zdolnościami, dlatego zesłał nam anioły. — pomasowałam jego ramię.
— Tak? Znasz jakiegoś? — odwrócił głowę w moją stronę. Jego rzęsy i policzka były mokre.
— Na przykład ciocia Gia. Na przykład ty, Hayden. — uśmiechnął się słabo.
— Za każdym razem kiedy słyszę w twoim głosie troskę, mam ochotę przefarbować włosy w kolory tęczy. Sprawiasz, że człowiekowi chce się żyć, dziękuję Lauren. — moje małe serce zabiło stokroć szybciej, niż normalnie.
— Ty sprawiasz, że się rumienię, nie lubię tego. — wymamrotałam nieśmiało.
— W różowym ci do twarzy. — puścił mi oczko. Udało mi się go rozweselić.
— Wyglądasz dużo lepiej, niż wczoraj. — zauważyłam.
— Tak, bo się wyspałem. Dzięki tobie. — uśmiechnął się szeroko. — Znaczy... Jeśli mam być szczery to nie tylko to, że miałem spokój sprawiło, że się wyspałem. Dawno nie kładłem się spać z dziewczyną, żeby tylko po prostu spać wtulonym w nią, chłonąć zapach jej włosów i nie przejmować się niczym. — wzruszył ramionami. — Potrzebowałem czułości.
— Polecam się na przyszłość.
— Będę pamiętał. — przeszył mnie wzrokiem i włożył ręce do kieszeni. Zorientowałam się, że zostaliśmy sami.
— Wiesz, że Ned odwiózł Katy do domu? — założyłam ręce na krzyż. Hayden w zabawny sposób uniósł jedną brew.
— Naprawdę? Pan „Nie-podobają-mi-się-rude-włosy-i-tym-bardziej-twoja-siostra" odwiózł Katy do domu? Cuda i dziwy się tutaj dzieją, odkąd się zjawiłaś. — tym razem roześmiał się wesoło. Zaczęliśmy iść.
— Nie wiem czy to dobrze, czy źle. — odezwałam się po dłuższej chwili milczenia.
— Dobrze. — uspokoił mnie. — Ludziom wychodzi to na dobre. Kto wie, czy nie zmniejszysz ilości ofiar o połowę?
— Woah, w co ty wierzysz. — prychnęłam.
— W ciebie. — i po tym zdaniu znowu zapadła cisza. Czasami uśmiechaliśmy się do siebie skromnie i „przypadkowo" szturchaliśmy się ramionami, a trwało to dopóki nie znalazłam się pod moim domem.
— Dzięki za odprowadzkę. — powiedziałam, zakładając kosmyk włosów za ucho.
— To ja dziękuję. — oblizał usta i odwrócił się na pięcie, po czym odszedł.
Zdecydowanie zwariowałam na jego punkcie
* * *
Czwartek oraz dwudziesty pierwszy dzień miesiąca, a co za tym szło, byliśmy coraz bliżej końca.
Odkąd Leila nas opuściła, znaleźliśmy także siedem innych nastolatków, już martwych, w tym trzech znalazłam ja.
Czterech udało się nam odciągnąć od samobójstwa. Serduszka, które wykonałam wywoływały uśmiech na twarzach nietoperzów, co dawało mi jeszcze więcej motywacji do działania, walczenia z tą okropną organizacją.
Oprócz tego wszystkiego, udało się nam dowiedzieć gdzie i kiedy odbędzie się spotkanie z przywódcą. Ustaliliśmy, że idziemy ja, Katy, Lou, Will i Hayden. Byłam tak podekscytowana, że wreszcie zdemaskujemy tę osobę, ale jednocześnie przerażona.
No bo... Co jeśli tym kimś, okaże się ktoś, z kim na co dzień się śmiejemy, rozmawiamy? Miałam nadzieję, że tak się nie stanie.
Szłam teraz z Katy na stołówkę w dobrych humorach mimo, że ostatnie dni były trochę dołujące.
— Jasny gwint! — krzyknęła Katy i uklękła.
— Laska, liczę ile razy spadają ci książki, odkąd cię poznałam. — powiedziałam, śmiejąc się.
— I? Ile naliczyłaś? — spojrzała na mnie, szeroko się uśmiechając.
— Trzydzieści siedem. — rudowłosa uderzyła się otwartą dłonią w czoło i wstała.
— Rekord. W zeszłym miesiącu było tylko trzydzieści. — westchnęła z udawanym smutkiem.
— Patrz przed siebie. — ostrzegłam ją.
— Co? — i właśnie zaraz po tym dobiła do Adama. Książki ponownie się rozsypały, a ja zaśmiałam się pod nosem.
— Trzydzieści osiem.
— Nic ci nie jest? — zapytał troskliwie chłopak, pomagając Katy pozbierać podręczniki.
— Na razie nie. Ale będzie, jak zaraz się nie odsuniesz. — spiorunowała go, wyrwała swoje rzeczy i ruszyła dalej, a ja zaraz za nią śmiejąc się.
— Jak mogłaś zranić jego uczucia.
— Oh, nie chciałam. — jęknęła.
— Będzie jakiś problem, jak wejdę tam z wami? — zapytał Ned podchodząc do nas jakiś przyczajony.
— A ty co? Kryjesz się przed Sarah? — zaczęłam się jeszcze głośniej śmiać.
— Nie, przed innymi dziewczynami. Odkąd szkoła się dowiedziała, że nie jestem już z Sarah na poważnie, nie mam chwili spokoju.
— W takim razie znajdź nową. — wzruszyłam ramionami i popchnęłam drzwi stołówki, a wtedy oczy każdej osoby na sali skierowały się na nas.
— Na co się tak gapicie?! — zapytałam wręcz warcząc. Podziałało, bo fanki mojego kuzyna zajęły się jedzeniem.
— Jestem ci dłużny. — poklepał mnie delikatnie po plecach i przemknął między ludźmi do Nika i reszty. My także zajęłyśmy swoje miejsca, gdzie siedział już Will i Hayden.
— Cześć. — powiedziałyśmy równocześnie z Katy.
— Elo. — wyrwał się Will.
— Heja. — Hayden był jakiś przygaszony.
— Uśmiechnij się, wyglądasz jak śmierć. — dotknęłam palcem jego nosa, a kąciki jego ust powędrowały w górę. — Gdzie Lou?
— Jelitówka. — wyjaśnił William wyraźnie zdegustowany.
— AAAAAAAAAA! — jakieś dziewczyny zaczęły krzyczeć. Odwróciłam się gwałtownie i omal nie posikałam się ze śmiechu, kiedy zobaczyłam, że Sarah jest łysa.
Zgiń na raka, szmato.
Przemknęło mi przez myśl, ale szybko o tym zapomniałam.
Kroczyła w naszą stronę dumnym krokiem z przebiegłym uśmieszkiem.
— Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, skarbie! — warknęła i włączyła golarkę elektryczną, a potem zbliżyła ją do moich włosów.
— Boli cię coś?! — odskoczyłam.
— To ja zgoliłem ci te włosy. — prychnął Ned, który jakimś cudem znalazł się obok niej. Oczy wyskoczyły mi z orbit i nie tylko mi.
— C-co...? — spojrzała na niego z żalem.
— Nie jestem mściwy, ale to taka kara za to wszystko, co robiłaś niewinnym. Między innymi Katy, Willowi. I mi. — uśmiechnął się złośliwie, a dziewczyna uciekła z płaczem, podczas gdy dosłownie każdy poza nami, wybuchnął śmiechem.
— Ty zły człowieku. — zwróciłam mu uwagę. To jednak była przesada.
— Luzik, każdy z nas ma dwie twarze. Poza tym, to nie były jej prawdziwe włosy. — założył ręce na krzyż.
— Jesteś pojebany. — stwierdziła Katy, na co się zaskoczył. — Bardzo pojebany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro