Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

  — Co...? — zapytała smutno Katy, kiedy Hayden oznajmił nam, że jeden z członków naszej grupy popełnił samobójstwo.

— Leila nie byłaby do tego skłonna, ona najbardziej pomagała! — krzyknęła rozpaczliwie Louisa.

— Czasami najszczęśliwszy człowiek może w środku umierać na naszych oczach, a my tego nie widzimy i przede wszystkim, nie możemy nic zrobić. — powiedział spokojnie.

Zawsze się zastanawiałam, skąd u Haydena taki stoicki spokój, opanowanie, nawet podczas mówienia takich rzeczy. W życiu bym nie pomyślała, że taki chłopak, ma taki charakter. Taki piękny charakter.

— Kto ją znalazł...? — to pytanie padło z ust Wiliama.

— Ja, przed chwilą. — przymknął oczy marszcząc czoło. — Ze względu na te okoliczności, jestem zmuszony odwołać dzisiejsze spotkanie. Idźcie do domu, zróbcie coś, co sprawi wam przyjemność. Cześć i przepraszam. — ostatnie słowo wypowiedział szeptem. Wszyscy zaczęli się zbierać, niektórzy płakali i ja sama pewnie też bym to robiła, ale nie znałam tej dziewczyny. Za to Hayden musiał ją znać doskonale.

— Hej, mogę jakoś pomóc? — podeszłam do niego. Miał pusty wzrok.

— Nie sądzę. — pokręcił głową. — Chyba, że masz dar zwracania życia. — parsknął śmiechem, który pozbawiony był radości.

— Niestety Bóg nie obdarzył nas takimi zdolnościami, dlatego zesłał nam anioły. — pomasowałam jego ramię.

— Tak? Znasz jakiegoś? — odwrócił głowę w moją stronę. Jego rzęsy i policzka były mokre.

— Na przykład ciocia Gia. Na przykład ty, Hayden. — uśmiechnął się słabo.

— Za każdym razem kiedy słyszę w twoim głosie troskę, mam ochotę przefarbować włosy w kolory tęczy. Sprawiasz, że człowiekowi chce się żyć, dziękuję Lauren. — moje małe serce zabiło stokroć szybciej, niż normalnie.

— Ty sprawiasz, że się rumienię, nie lubię tego. — wymamrotałam nieśmiało.

— W różowym ci do twarzy. — puścił mi oczko. Udało mi się go rozweselić.

— Wyglądasz dużo lepiej, niż wczoraj. — zauważyłam.

— Tak, bo się wyspałem. Dzięki tobie. — uśmiechnął się szeroko. — Znaczy... Jeśli mam być szczery to nie tylko to, że miałem spokój sprawiło, że się wyspałem. Dawno nie kładłem się spać z dziewczyną, żeby tylko po prostu spać wtulonym w nią, chłonąć zapach jej włosów i nie przejmować się niczym. — wzruszył ramionami. — Potrzebowałem czułości.

— Polecam się na przyszłość.

— Będę pamiętał. — przeszył mnie wzrokiem i włożył ręce do kieszeni. Zorientowałam się, że zostaliśmy sami.

— Wiesz, że Ned odwiózł Katy do domu? — założyłam ręce na krzyż. Hayden w zabawny sposób uniósł jedną brew.

— Naprawdę? Pan „Nie-podobają-mi-się-rude-włosy-i-tym-bardziej-twoja-siostra" odwiózł Katy do domu? Cuda i dziwy się tutaj dzieją, odkąd się zjawiłaś. — tym razem roześmiał się wesoło. Zaczęliśmy iść.

— Nie wiem czy to dobrze, czy źle. — odezwałam się po dłuższej chwili milczenia.

— Dobrze. — uspokoił mnie. — Ludziom wychodzi to na dobre. Kto wie, czy nie zmniejszysz ilości ofiar o połowę?

— Woah, w co ty wierzysz. — prychnęłam.

— W ciebie. — i po tym zdaniu znowu zapadła cisza. Czasami uśmiechaliśmy się do siebie skromnie i „przypadkowo" szturchaliśmy się ramionami, a trwało to dopóki nie znalazłam się pod moim domem.

— Dzięki za odprowadzkę. — powiedziałam, zakładając kosmyk włosów za ucho.

— To ja dziękuję. — oblizał usta i odwrócił się na pięcie, po czym odszedł.

Zdecydowanie zwariowałam na jego punkcie



* * *


Czwartek oraz dwudziesty pierwszy dzień miesiąca, a co za tym szło, byliśmy coraz bliżej końca.

Odkąd Leila nas opuściła, znaleźliśmy także siedem innych nastolatków, już martwych, w tym trzech znalazłam ja.

Czterech udało się nam odciągnąć od samobójstwa. Serduszka, które wykonałam wywoływały uśmiech na twarzach nietoperzów, co dawało mi jeszcze więcej motywacji do działania, walczenia z tą okropną organizacją.

Oprócz tego wszystkiego, udało się nam dowiedzieć gdzie i kiedy odbędzie się spotkanie z przywódcą. Ustaliliśmy, że idziemy ja, Katy, Lou, Will i Hayden. Byłam tak podekscytowana, że wreszcie zdemaskujemy tę osobę, ale jednocześnie przerażona.

No bo... Co jeśli tym kimś, okaże się ktoś, z kim na co dzień się śmiejemy, rozmawiamy? Miałam nadzieję, że tak się nie stanie.

Szłam teraz z Katy na stołówkę w dobrych humorach mimo, że ostatnie dni były trochę dołujące.

— Jasny gwint! — krzyknęła Katy i uklękła.

— Laska, liczę ile razy spadają ci książki, odkąd cię poznałam. — powiedziałam, śmiejąc się.

— I? Ile naliczyłaś? — spojrzała na mnie, szeroko się uśmiechając.

— Trzydzieści siedem. — rudowłosa uderzyła się otwartą dłonią w czoło i wstała.

— Rekord. W zeszłym miesiącu było tylko trzydzieści. — westchnęła z udawanym smutkiem.

— Patrz przed siebie. — ostrzegłam ją.

— Co? — i właśnie zaraz po tym dobiła do Adama. Książki ponownie się rozsypały, a ja zaśmiałam się pod nosem.

— Trzydzieści osiem.

— Nic ci nie jest? — zapytał troskliwie chłopak, pomagając Katy pozbierać podręczniki.

— Na razie nie. Ale będzie, jak zaraz się nie odsuniesz. — spiorunowała go, wyrwała swoje rzeczy i ruszyła dalej, a ja zaraz za nią śmiejąc się.

— Jak mogłaś zranić jego uczucia.

— Oh, nie chciałam. — jęknęła.

— Będzie jakiś problem, jak wejdę tam z wami? — zapytał Ned podchodząc do nas jakiś przyczajony.

— A ty co? Kryjesz się przed Sarah? — zaczęłam się jeszcze głośniej śmiać.

— Nie, przed innymi dziewczynami. Odkąd szkoła się dowiedziała, że nie jestem już z Sarah na poważnie, nie mam chwili spokoju.

— W takim razie znajdź nową. — wzruszyłam ramionami i popchnęłam drzwi stołówki, a wtedy oczy każdej osoby na sali skierowały się na nas.

— Na co się tak gapicie?! — zapytałam wręcz warcząc. Podziałało, bo fanki mojego kuzyna zajęły się jedzeniem.

— Jestem ci dłużny. — poklepał mnie delikatnie po plecach i przemknął między ludźmi do Nika i reszty. My także zajęłyśmy swoje miejsca, gdzie siedział już Will i Hayden.

— Cześć. — powiedziałyśmy równocześnie z Katy.

— Elo. — wyrwał się Will.

— Heja. — Hayden był jakiś przygaszony.

— Uśmiechnij się, wyglądasz jak śmierć. — dotknęłam palcem jego nosa, a kąciki jego ust powędrowały w górę. — Gdzie Lou?

— Jelitówka. — wyjaśnił William wyraźnie zdegustowany.

— AAAAAAAAAA! — jakieś dziewczyny zaczęły krzyczeć. Odwróciłam się gwałtownie i omal nie posikałam się ze śmiechu, kiedy zobaczyłam, że Sarah jest łysa.

Zgiń na raka, szmato.

Przemknęło mi przez myśl, ale szybko o tym zapomniałam.

Kroczyła w naszą stronę dumnym krokiem z przebiegłym uśmieszkiem.

— Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, skarbie! — warknęła i włączyła golarkę elektryczną, a potem zbliżyła ją do moich włosów.

— Boli cię coś?! — odskoczyłam.

— To ja zgoliłem ci te włosy. — prychnął Ned, który jakimś cudem znalazł się obok niej. Oczy wyskoczyły mi z orbit i nie tylko mi.

— C-co...? — spojrzała na niego z żalem.

— Nie jestem mściwy, ale to taka kara za to wszystko, co robiłaś niewinnym. Między innymi Katy, Willowi. I mi. — uśmiechnął się złośliwie, a dziewczyna uciekła z płaczem, podczas gdy dosłownie każdy poza nami, wybuchnął śmiechem.

— Ty zły człowieku. — zwróciłam mu uwagę. To jednak była przesada.

— Luzik, każdy z nas ma dwie twarze. Poza tym, to nie były jej prawdziwe włosy. — założył ręce na krzyż.

— Jesteś pojebany. — stwierdziła Katy, na co się zaskoczył. — Bardzo pojebany. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro