Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Przepraszam, muszę się przewietrzyć. — powiedziała do mnie Katy prawie szeptem. Pokiwałam głową na znak zrozumienia i zostałam sama. Westchnęłam ciężko i pokierowałam się na górę w celu umycia twarzy, ale kiedy chciałam otworzyć drzwi łazienki, wpadłam na kogoś.

— Woah! — krzyknął Hayden. — Wiem, że jestem przyciągający, ale bez przesady. — zaśmiał się wesoło.

— Za mocny magnes z ciebie. — poklepałam go po ramieniu.

— Rozmawiałem z Lou, byłaś na akcji! — klasnął dłońmi entuzjastycznie. — Uratowałaś człowieka, jestem dumny.

— Nic nie zrobiłam, to twoja siostra z nim rozmawiała. — wzruszyłam ramionami.

— Znalazłaś go. Ubrałaś się tak specjalnie? — zapytał, głupkowato się uśmiechając, a ja przypomniałam sobie, co mam na sobie.

— Taa... Pasuje do bransoletki. — podniosłam nadgarstek. Miał dziwnie rozszerzone źrenice. — Przestań się tak uśmiechać, wyglądasz jakbyś coś ćpał.

— Cieszę się po prostu! — złapał mnie za ramiona i mną potrząsnął. — A oczy ze zmęczenia. Nie śpię od dwóch nocy.

— Co? Dlaczego? — zmartwiłam się.

— Nie mogę. — teraz jego uśmiech był słaby. — Próbuję, ale mi nie idzie. — podrapał się w kark.

— Bezsenność nie jest dobrym znakiem. Musisz odpocząć, Hayden, założę się, że teraz ciągle latasz zajęty nietoperzami, skoro dziś piętnasty dzień, a tyle ofiar.

— Szesnasty. — wskazał palcem na zegarek. Byłam zaskoczona, kiedy okazało się, że jest po północy. — Dzięki za troskę.

— Nie ma za co. W każdym razie nie powinno cię tutaj być. Powinieneś spać. Idź do domu. — wręcz prosiłam.

— Nie, nie... — pokręcił głową. — Tam na bank nie zasnę. Nie znasz moich rodziców. — roześmiał się, a ja nie wiedziałam, jak to odebrać. Zastanowiłam się chwilę i złapałam go za rękę, po czym zaczęłam prowadzić do mojego pokoju.

— Chcesz mnie zgwałcić?

— Tak Hayden, wykorzystam cię seksualnie, bo nie mam nic innego do roboty. — przewróciłam oczami.

— Ja tam nie wiem, co ci po głowie chodzi...— ściszył ton, kiedy siłą położyłam go na łóżku. — Zawsze tak robisz, kiedy dowiadujesz się, że ktoś ma problemy z sypianiem? — zapytał żartobliwie.

— Nie. Jesteś pierwszy. — cmoknęłam.

— Czuję się zaszczycony. Będziesz teraz siedzieć i czekać aż zasnę, jak mama?

— Coś w tym stylu. — uśmiechnęłam się szeroko. — Ten chłopak śpiewał jakąś piosenkę. — zmieniłam temat i usiadłam obok leżącego Haydena.

— Jaką?

— Coś o skrzydłach...o wiem! Jedno skrzydło mam złamane, na drugim mam nieuleczalną ranę. Moje serce krwawi, krwawi tylko śmierć mnie wybawi, czy jakoś tak. — przetarłam zmęczone oczy.

— Znam to. Napisałem to. — szybko oddychał. — Dla szkolnego zespołu, ale... To miało być o aniele, nie o Nietoperzu.

— Dobra, pewnie to wykorzystał, skoro jest w kapeli. Nie zadręczaj się tym i idź spać. Nawet nie słychać tu muzyki, masz pełen spokój. — ziewnęłam.

— Nie tylko mi się tutaj chce spać.

— Masz rację, też pójdę spać. — oświadczyłam i położyłam się obok niego. — Nie zwracaj na mnie uwagi. I nie, nie pójdziesz spać na ziemię. Jestem przyzwyczajona do sypiania z...

— To świetnie. — przerwał mi i przysunął się do mnie. — Zastąpisz mi dzisiaj mojego misia. — wtulił się we mnie najzwyczajniej na świecie, jakby robił to od kilku lat. Na początku byłam w szoku jego posunięciem, ale potem to minęło.

— Pięćdziesiąt twarzy Haydena?

— Mhm. — wymruczał mi w włosy. — Mam różne oblicza.

— Zdążyłam zauważyć.

— Csii... Śpij. — szepnął.

— Dopiero jak ty zaśniesz.

— Myślę, że dziś mi się uda.

I mu się udało. Zasnął, a ja zaraz po nim.




* * *




Dobrze, że miałam na sobie sweterek, bo noce są chłodne.

Byłam skołowana tą sytuacją z Sarah i Jonathanem. Mimo, że kiedyś wyrządziłam mu niezłą krzywdę, to i tak był taki moment, kiedy wzdychałam do niego, jak te wszystkie dziewczyny na stołówce. Trwało to, dopóki nie dowiedziałam się o romansie Sarah z Jonathanem. Wtedy czar prysł. Zresztą, nigdy nie miałabym szans u niego, co mnie bolało. Tak bardzo bolało.

— Wyglądasz, jakbyś planowała morderstwo. — usłyszałam głos Neda.

— Może właśnie to robię? — rzuciłam mu ironiczne spojrzenie.

— Katy...

— Nie. — wtrąciłam. — Nie pytaj mnie o twoją byłą i Jonathana. Nie mam ochoty o tym rozmawiać, naprawdę.

— Nie zamierzałem. — odparł zaskoczony.

— W takim razie czego ode mnie chcesz?

Znowu jego obojczyki spowodowały, że się wzdrygnęłam, a moja mina była nieciekawa.

— Co one ci takiego robią? — uśmiechnął się.

— Jesteś inteligentnym facetem, domyśl się. — prychnęłam.

— O jak typowo. Mamy potwierdzenie, że jesteś kobietą.

— To był komplement? — założyłam ręce na krzyż i uniosłam brwi. Nie odpowiedział, tylko jeszcze szerzej się uśmiechnął i odchylił głowę w tył. — Więc, o co chciałeś zapytać?

— Chciałem ci powiedzieć, że zielony idealnie pasuje do twoich włosów. — mój sweterek był zielony.

— Serio?

— Tak, ludzie są czasami mili bez powodu.

— Jasne. — powiedziałam z przekąsem i odeszłam w stronę bramki. To był czas, aby wrócić do domu.

— Idziesz do domu?! — zawołał.

— Jak widać!

— Zaczekaj! — nie wiem dlaczego, ale go posłuchałam. Poszedł gdzieś, a po chwili wrócił z Adamem.

O nie.

— Nie pójdziesz sama przecież. — zakomunikował szczęśliwy Adam.

— Jesteś nawalony. — zauważyłam. — Wolę iść sama.

— Daaajjj spokój, Kasie...

— Katy. — poprawiłam go. Śmierdział strasznie alkoholem i pojęcia nie mam, jakim cudem utrzymywał się na nogach.

 — Chyba będę rzygał. — nagle zbladł i jak powiedział, tak zrobił. Razem z Nedem odskoczyliśmy, żeby przypadkiem nie zostać obrzyganym.

— Dobra, ja cię odwiozę. — powiedział Ned, patrząc na Adama z zażenowaniem. Czułam się trochę dziwnie, ale lepszy rydz, niż nic. Zaprowadził mnie do samochodu i otworzył drzwi, abym mogła wsiąść, po czym okrążył pojazd i usiał obok za kierownicą.

— Wiesz, że nie musisz tego wszystkiego robić? To nie ty mnie skrzywdziłeś, tylko Sarah, nie wykupuj się za nią.

— Nie wykupuję się za nią. Coś ci obiecałem i zamierzam dotrzymać słowa. — powiedział ze stoickim spokojem.

— Tak, na pewno Sarah czyhałaby na mnie w jakimś zakamarku. — prychnęłam.

— Kto by ją tam wiedział. Jest zdolna do mnóstwa rzeczy. Mnóstwa. — przeszył mnie wzrokiem, jakby ostrzegając przed nią. — Gdzie jest Hayden? — zapytał nagle po dłuższej przerwie.

— Skąd mam wiedzieć? Pewnie z Lauren. — odparłam, patrząc w szybę mimo, że nie mogłam nic zobaczyć ze względu na noc.

— Lauren? — pytał, ale zdziwiony nie był. — Wiedziałem. — rzucił z satysfakcją. — Kręcą ze sobą. Jeśli by tego nie robili, to bym ich zmusił. To jedni z tych ludzi, którzy muszą być ze sobą. — uniosłam brwi zszokowana.

— Mam nadzieję, że mnie i Adama nie będziesz do niczego zmuszał. — westchnęłam ciężko.

— Ty i Adam?! — prawie krzyknął. — To nie ma szans istnienia. Niby przeciwieństwa się przyciągają, ale wasza dwójka to także dwa bardzo, bardzo odległe od siebie światy.

— Mówi to chłopka, który niedawno zerwał z Sarah. — zakpiłam.

— Jak to powiedziałaś: Miłość zaślepia.

— To chyba nadal jesteś zaślepiony, bo prawie potrąciłeś zająca. — zauważyłam.

— Nie mam okularów. — odpyskował.

— Zacznij jeść borówki na pamięć, to ich nie zapomnisz.

— Nie zapomniałem, bez nich wyglądam lepiej.

— Różne gusta, różne opinie. Mi się nie podobają moje włosy, a Adamowi tak, tobie nie podobasz się ty bez okularów, a mi tak. — gestykulowałam rękami.

— Czy ty właśnie przyznałaś, że ci się podobam?

— Co w tym dziwnego, że przystojny chłopak podoba się dziewczynie? — otworzył lekko usta, aby odpowiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego gardła. — Właśnie. Dzięki. — powiedziałam, kiedy byliśmy pod moim domem.

— Nie ma za co. — uśmiechnął się serdecznie i pomachał mi na pożegnanie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro