Rozdział 14
Myślałam, że to ja miałam słabą kondycję, ale Lou i Katy wlokły się za mną, niczym stary pies za swoim właścicielem na zbyt długim spacerze.
— Szybciej! — popędziłam je.
— Laska! — krzyknęła Lou. — Ile ty ćwiczysz?!
— Nie ćwiczę! Byłam cheerleaderką! — odkrzyknęłam, a potem zajęłam się patrzeniem przed siebie, aby przypadkiem nie dobić do drzewa. Po krótkiej chwili znalazłyśmy się w lesie.
— Ja pójdę sprawdzić tam, gdzie ostatnio. — powiedziała Katy i ruszyła.
— Chodźmy tam. — Louisa wskazała na jakąś ścieżkę, zapewne grzybiarzy. Pachniało drzewami i ściółką leśną oraz jagodami, których jeszcze nie widziałam. Czułam wilgoć, co mi się nie podobało, a krzaki raniły moje nogi. W pewnym momencie usłyszałyśmy jakieś dziwne dźwięki, jakby łamania patyków. Odwróciłam się gwałtownie, ale nikogo nie było. Lou też gdzieś zniknęła. Nabrałam powietrza do ust i ruszyłam przed siebie, próbując się oszukać, że wcale się nie boję.
Bałam się, jak cholera.
— Jedno skrzydło jest złamane, na drugim skrzydle mam nieuleczalną ranę... — w lesie rozniósł się melodyjny głos, który śpiewał jakąś dziwną piosenkę. — Moje serce krwawi, krwawi, tylko sen mnie wybawi. — w moim umyśle zapaliła się lampka. Wsłuchałam się bardziej i ku mojej uciesze zlokalizowałam człowieka, który chciał się zabić.
— Stój! — zawołałam, kiedy chłopak zakładał linę na głowę, co chyba nie było zbyt dobrym pomysłem, bo mógł się spłoszyć.
— Kim jesteś i co tu robisz? — zapytał wystraszony, ale jednocześnie zdenerwowany.
— Mam na imię Lauren. — zaczęłam podchodzić do niego powoli. Wkrótce Katy i Lou dołączyły do mnie.
— O nie... Ja was znam... — zakpił. — Chcecie mi zniszczyć wszystko, całą moją pracę! — wrzasnął tak głośno, że aż odskoczyłam.
— Chcemy cię uratować, a nie zniszczyć. — powiedziała spokojnie Katy. — Śmierć nie jest dobrym rozwiązaniem. Nie wiem co ci dolega, jakie masz problemy, ale w żadnym wypadku nie możesz się zabijać.
— Mylisz się. Lepiej żebym się zabił, nic dobrego nie robię. — jego głos drżał.
— Pomyśl o rodzicach, rodzeństwie jeśli jakieś masz, przyjaciołach, swojej sympatii. Zastanów się jak wielką krzywdę im zrobisz. — miała to wyuczone. Na jego miejscu dawno bym zrezygnowała z tego wieszania się.
— Ale... Ja nie mam wyjścia... — zaczął płakać. Wymieniłam spojrzenie z Lou, a ona podeszła do chłopaka i ściągnęła mu linę z szyi. Katy wygrzebała z kieszeni bransoletkę.
Nie podobał mi się fakt, że coś za szybko to poszło.
— Załóż to. To jest wyjście. — chłopak z trudem zrobił to, o co go poprosiła. — Jak masz na imię?
— N-Noa. — pociągnął nosem.
— Ile masz lat? — jak na przesłuchaniu. Wzdrygnęłam się.
— Osiemnaście.
— Okay, ja jestem Katy, a to jest Louisa. — posłały mu serdeczny uśmiech, a jego oczy zabłyszczały w ciemności. Tak bardzo chciałam zobaczyć ich kolor, ale niestety, była przecież ciemna noc.
— Śpiewasz może? — zapytałam, kiedy zaczęliśmy już iść.
— Ta, w kapeli szkolnej, a co? — spojrzał na mnie z pod byka.
— Nic, masz dobry głos. — mrugnęłam do niego porozumiewawczo. Wyszliśmy z lasu i wtedy mogłam ocenić jak wygląda, dzięki lampom, które nas oświetlały. Jego oczy były niebieskie, ale nie takie jak Jonathana, a takie jak wzburzone morze. Miał zajebiste włosy. Blond loczki, które aż chciało się pomacać, ale się pohamowałam. Kojarzył mi się z barankiem.
Zaczęłam się zastawiać, czy za każdym razem idzie im tak łatwo. Skoro przygotowywał się długo to powinien trwać przy swoim dłużej, ale to było moje zdanie. Nie żebym się nie cieszyła, po prostu wydawało się to zbyt banalne.
* * *
Impreza nadal trwała, kiedy wróciliśmy. Noa się rozluźnił i chyba zapomniał, że przed chwilą miał się zabić, ponieważ od razu podbił do jakiejś dziewczyny i-o losie-zaczął się z nią całować. Przybiłam piątkę z Katy i Lou, a potem niebieskowłosa zniknęła w tłumie, tak jak wcześniej w lesie.
— Katyyyyy! — podszedł do nas Adam. — Kupę lat! — szturchnął ją łokciem. Przewróciła oczami i posłała mi błagalne spojrzenie, oznaczające „uratuj mnie".
— Pan wybaczy. — pociągnęłam Katy za rękę do kuchni, gdzie było spokojniej. — Myślałam, że Adam wpadł ci w oko. — powiedziałam flirciarsko.
— Jasne. — puknęła się w czoło.
— Szkoda, ty jemu tak. — zaśmiałam się pod nosem.
— Wolę spokojniejszych chłopaków. On jest... Za bardzo rozrywkowy. — na jej twarzy pojawił się grymas.
— To podoba ci się ktoś? — zapytałam zaciekawiona. — Bo mi tak.
— Kiedyś podobał mi się... Jonathan.— uderzyłam się w czoło otwartą dłonią. — Tak, wiem.
— O ironio. — parsknęłam śmiechem.
— A tobie? Jak idzie z moim bratem? — puściła mi oczko.
— Co? — prawie wyplułam sok, który piłam. — Skąd wiesz!? — zaczęłam się szeroko uśmiechać, jak jakiś debil.
— Nie wiedziałam, to był podstęp. Przynajmniej jesteś normalna. Dzięki Bogu, że nie zainteresowała się nim jakaś Jennifer...
— Jennifer? — powolnym krokiem podeszła do nas Sarah. — Co z nią? — założyła ręce na krzyż.
— Ugh. — westchnęłam. — Masz rodziców? — zapytałam bezczelnie.
— Oczywiście, że mam. Przy SOBIE. — zatrzepotała rzęsami.
— Nie nauczyli cię, że się nie podsłuchuje? Przykro mi. — zrobiłam smutną minę.
— Obie jesteście żałosne. — prychnęła. — W tej szkole liczy się popularność. Zginiecie... — dotknęła palcem nosa Katy, a ta go strzepnęła.
— Byłaś z Nedem dla popularności? Przecież Jonathan też jest popularny. — zmarszczyłam czoło.
— Tak, ale nie tak jak Nick i Ned. Zarywałam do Nika, ale nie wyszło, Ned był, sorry nadal jest naiwny. Jeszcze do mnie wróci i mi wybaczy. Założę się, że zacznie przepraszać. — zaśmiała się złowieszczym śmiechem, co spowodowało, że sama się prawie roześmiałam.
— Po tylu błędach, nie popełnię następnego. — powiedział Ned, patrząc smutno na Sarah. Nie miał okularów i wyglądał prawie jak Nick, ale coś w nim było innego. Te piegi sprawiały, że był przystojniejszy.
— Słyszałeś wszystko? — zapytała wystraszona.
— Co do słowa. Życzyłbym ci tego samego, co zrobiłaś mi, ale ja jestem jeszcze człowiekiem. Teraz się wynoś, nigdy więcej nie chcę cię widzieć w tym domu. — stała jak wryta. — Badałaś słuch? — syknął.
— Idę, już idę! — uniosła ręce w geście obronnym. — Do czego to doszło po twoim przyjeździe, Lauren. Wszystko mieszasz. Żebym ja nie mogła tutaj wchodzić, a ona... — ucięła zdanie, kiedy Katy spiorunowała ją wzrokiem. — Ah, zapomniałam, że jesteś zbyt wrażliwa. Ciao! — pomachała i uciekła.
— Jezus Maria, jak on mnie wkurwia. — moja przyjaciółka ukryła twarz w dłoniach. — Mam ochotę sobie coś zrobić, poważnie.
— Idź spać. — zażartowałam, a ona uniosła brew w górę.
— Cóż za błyskotliwa aluzja.
— Elo, ludzie. — do kuchni wszedł Jonathan.
— Między wami... — wskazałam na niego i mojego kuzyna. — wszystko w porządku?
— No a jak? Da się po mordzie i po sprawie, nie to co wy. U was kłótnia trwa pięć lat, u nas pięć minut.
— Nie powiedziałbym. — wycedził przez zęby Ned, po czym wyszedł, pozostawiając przyjaciela zdezorientowanego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro